23 || Spokojne kroki przyprawiające o szybsze bicie serca
Na niebie pojawiły się chmury, które całkowicie przysłoniły delikatnie błyszczące gwiazdy. Jedynie blask księżyca jako tako przebijał się przez puchate zaspy na sklepieniu niebieskim. Ale nawet brak migoczących punktów na tle ciemnego nieboskłonu nie odbierał aury temu wieczorowi.
Alois wciąż prowadził Lenę za rękę, a ta podążała za nim jak zaczarowana. Bez wątpienia dałaby się za nim zaciągnąć na sam koniec świata.
Wokół panowała cisza, muzyka z sali głównej nie docierała do tak odległych zakamarków. Pośród mroku rozświetlanego przez tańczące płomyki świec panowała cisza. Choć stukot butów Leny odbijał się echem po korytarzach, ona słyszała tylko rytmiczne bicie swojego serca.
W końcu Alois zatrzymał się przez jednymi drzwiami. Dopiero teraz trochę oprzytomniała. Zobaczyła, jak wyciągnął z kieszeni klucz i włożył go do zamka.
— Skąd go masz? — zapytała szeptem.
— Mam swoje drogi — zaśmiał się pod nosem, gdy drzwi stanęły przed nimi otworem. — Zaufasz mi? — Odwrócił się do niej i uśmiechnął łagodnie. Skinęła mu głową w odpowiedzi. — Zatem chodźmy — powiedział, wiążąc na jej oczach przepaskę.
— Ej, ale nie mieliśmy się bawić w ciuciu babkę — prychnęła z nutką rozbawienia w głosie.
Z czułością ujął jej dłonie, a ona, kompletnie się tego nie spodziewając, drgnęła lekko, a na jej twarzy pojawił się subtelny rumieniec.
— Nie bój się. Podłoga jest cały czas prosta, więc się o nic nie potkniesz — mówił, widząc wahanie w jej krokach.
— Łatwo ci mówić, bo wszystko widzisz.
— Pocieszy cię fakt, że muszę iść do tyłu? — Usłyszała jego cichy śmiech.
— Czy ja wiem, hrabio Trancy… — powiedziała z nutą teatralnego patosu w głosie.
Puścił jej jedną dłoń i położył na wysokości swojego mostka.
— Czujesz, panno Leno? Czujesz, jak moje serce rozpadło się na kawałki, przez twe słowa?
Mimowolnie uchyliła wargi i wzięła krótki, urywany oddech. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuła bicia serca Aloisa — do tej chwili. Prawie nogi się od nią ugięły, a ciepło gwałtownie rozlało się po jej ciele.
Alois chwycił koniec opaski i ściągnął z jej oczu. Lena wstrzymała oddech, widząc jego wzrok.
Znajdowali się w małej oranżerii na planie kwadratu. W każdym z kątów stał kandelabr, a blask zapalonych świeczek odbijał się od szklanych ścian oraz sufitu. Wewnątrz temperatura byłą ciut niższa niż na korytarzu głównym, lecz nie wyczuła tego. Kwiaty zamknęły swoje kielichy, jakby wszystkie opadły z sił i zapadły w głęboki sen.
W rezydencji Trancy zawsze zdawało jej się, że wistarie czy oleandry patrzą na nich swoim przeszywającym, acz uspokajającym wzrokiem, uśmiechając się jednocześnie. Jakoś tak się stało, że nigdy nie udała się z Aloisem do oranżerii po zmroku — jeden jedyny raz znalazła się tam, kiedy słońce już schowało się za liną horyzontu, lecz nie z nim, a nawet nie sama. Towarzyszył jej kamerdyner, którego wzrok zdawał się ją przeszywać, nawet jeśli nie spojrzała mu w oczy ani razu.
Tym razem byli sami i zupełnie sami. W rezydencji Trancy zawsze ktoś na nich spoglądał, jednakże tutaj znaleźli wolność od wszystkich spojrzeń — bardziej jak i mniej ciekawskich.
Wpatrywał się w jej twarz w sobie jedynie charakterystyczny sposób, z malującym się na ustach łagodnym uśmiechem. Nikłe światło świec odbijało się w jego jasnych oczach oraz dodawał jego osobie jakiejś dziwnej aury.
— Czuję — wyszeptała drżącym głosem. — Czuję, jak bije twoje serce. I… — urwała, spuszczając wzrok.
Alois zrobił krok w tył, wciąż ujmując dłoń Leny, pokłonił się przed nią i zapytał:
— Czy zechcesz ze mną zatańczyć?
— Nie wiem, jak chcesz tańczyć bez muzyki.
— Zaufasz mi? — Zerknął na nią, uśmiechając się szelmowsko.
— Niech będzie.
Poprowadził ją na środek oranżerii, a potem na moment przystanął. Położył obydwie ręce na wysokości jej talii, przez co Lena drgnęła. Nawet przez gorset wyczuwała przyjemne ciepło jego dłoni. Dziwny dreszcz przeszedł od jej lędźwi aż po kark. Jej lekki ruch nie uszedł uwadze Aloisa — uśmiechnął się do niej łagodnie i zrobił pół kroku w przód.
Ich nosy prawie się ze sobą stykały.
Lena założyła ręce za jego kark, rumieniąc się jeszcze bardziej. Alois zaczął powoli bujać się na boki, a ona razem z nim.
Nigdy nie tańczyła tak z nikim. Zawsze trzymała się zasad, bo w końcu z obcym nie wypada aż tak się zbliżać.
Lecz Alois Trancy przestał być jej obcy, kiedy to zwrócił się do niej po imieniu.
Lena zapomniała, gdzie jest. Zapomniała, iż to urodziny jej brata. Liczył się tylko ten dziwny, acz wprawiający jej serce w istne szaleństwo, taniec.
Z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Ich stukot nadawał jakiegoś rytmu ich tańcowi — bardzo powolnego, leniwego wręcz. Przyjemny szum rozszedł się po pomarańczarni, jakby był kołysanką śpiewaną przez niebiosa.
— Czy to nie dziwne? — odezwała się Lena, kątem oka wpatrując się na strużki wody spływające po szklanych ścianach.
— Co takiego? — szepnął tuż przy jej uchu, a jej na ułamek sekundy słowa utknęły w gardle.
— Lubisz śnieg?
— Raczej tak. — Subtelnie przesuwał palcami po talii Leny, skutecznie uniemożliwiając jej zebranie myśli, oraz oparł swoją brodę o jej ramię.
— A deszcz? — wypowiedziała z trudem te słowa, gdyż oddech ugrzązł w jej piersi.
— Nie — odpowiedział cicho, ale pewnie. — Przypomina mi łzy. Ilekroć patrzę na kroplę deszczu, zastanawiam się, czemu niebo płacze. Szyby zaczynają przypominać mokre policzki. A co jest najgorsze, w żaden sposób nie jesteś w stanie w stanie pocieszyć nieba i odgonić chmur, przypominających złe myśli. — Jego ciepły oddech owiał jej płatek ucha, a nogi prawie się pod nią ugięły.
— Ale skoro śnieg to też woda, to dlaczego tylko deszczu nie lubisz? — Opuszkami palców musnęła go po karku, przez co Alois prawie zamruczał niczym stary kot.
— Śnieg nie przypomina łez. — Zdjął brodę z jej ramienia i spojrzał Lenie w oczy. — A ja nie lubię, kiedy ktoś płacze, a zwłaszcza mi bliski. Wiesz, Lenka? — Przysunął swoją twarz na tyle blisko, że czubki ich nosów się zetknęły.
Spoglądał na nią z nieopisaną czułością, zaśmiał się cicho, a Lenie serce chciało wyskoczyć z piersi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro