16 || Kobieta spędzająca sen z powiek
— Co ty tu, do diabła, robisz? — zapytał Jacob i uniósł brwi ze zdziwienia.
— No jak to co? — odpowiedziała z subtelnym przekąsem. — Piję herbatę. Nie widać?
Ramiona Jacoba opadły w geście lekkiego zirytowania.
— I tak mnie witasz? — Wstała z sofy i podeszła do niego, kręcąc głową z dezaprobatą. — Nie ładnie. — Szturchnęła go palcem w tors.
— Laura, jest czwartek po dwudziestej trzeciej — westchnął rozdrażniony. — Zjawiasz się bez zapowiedzi, dom mi nachodzisz i jeszcze się dziwisz, czemu jestem zły — prychnął.
Zmęczenie nie działało na Jacoba uspokajająco, a wręcz przeciwnie — wszystko drażniło go jeszcze bardziej.
— Też cię kocham, kuzynie — rzuciła, ponownie usadawiając się na sofie.
— Miałaś przyjechać dopiero za dwa tygodnie. Coś się stało? — zapytał z delikatnym przejęciem w głosie i usiadł naprzeciw niej w fotelu.
— Victor ma coś tutaj do załatwienia. A ja, chcąc spotkać się z moim ukochanym kuzynostwem z Londynu — Jacob spojrzał na nią w ironiczno-błagalny sposób, wyrażający jego „entuzjazm” z powodu niezapowiedzianych odwiedzin — wpadłam na herbatę. — Uśmiechnęła się perliście.
Jacob westchnął ciężko.
— Później nie dało rady? — spytał ironicznie.
— Właśnie miałam być koło piątej, ale jakoś tak się przedłużyła nam podróż…
— Jakoś tak przedłużyła? — powtórzył z uniesioną jedną brwią.
— Już nie bądź taki zły. — Błaho machnęła na niego ręką. — Lenka śpi? — zapytała i ponownie chwyciła filiżankę, aby się napić.
— Leny nie ma.
Laura prawie opluła Jacoba.
— Jak to nie ma?!
— Było przyjechać za dwa tygodnie. — Uśmiechnął się głupio i wzruszył ramionami. — Tak to już jest, kochana kuzyneczko…
— Chwila, moment — wtrąciła mu się, machając przy tym energicznie dłońmi. — Naprawdę pytam i nie mam ochoty na żarty.
Jacob wziął nad wyraz powoli jeden, głęboki oddech, a po chwili westchnął. Laura pomyślała, że chyba zaraz ją coś trafi.
— No mów, a nie zaciągaj się tak tym powietrzem! — zażądała.
Spojrzał na nią leniwie.
— Lena dostała zaproszenie od niejakiego hrabiego Trancy — odparł i ziewnął.
— Kontynuuj, bo jestem niezbyt w temacie. — Lura popatrzyła się na niego wyczekująco, jednak nic nie odpowiedział. Westchnęła i dodała: — Kim jest? Czym się zajmuje? Czy bogaty? — zasypała go pytaniami.
Jacob chyba tylko ze zmęczenia nie złapał się za głowę. Cóż, tak była pani Laura, dumnie nosząca nazwisko Alleviate — wszystko musiała wiedzieć, ale w żadnym stopniu nie korzystała ze swojej wiedzy w „typowy sposób”, czyli plotkując. Laura bowiem miała pewien dar, który pozwalał jej na przewidywanie niektórych wydarzeń. Głównie tych matrymonialnych.
— A może by tak dokończyć tę rozmowę jutro? — Spojrzał na nią maślanymi oczami, które niejedne kobiece stopiłyby serce.
— Nie.
— Jestem strasznie zmęczony…
— A ja niedoinformowana — prychnęła.
Jacob przetarł twarz dłońmi i zaczął opowiadać. Rozpoczął od kamienicy, przez zaproszenie na święta, dochodząc do punktu kulminacyjnego którym — niczym zakończenie „Romea i Julii” — został zdradzony na samym początku tej rozmowy.
Lura ze skupieniem słuchała, co jakiś czas przytakując głową oraz zadając pytania.
— I co dalej? — zapytała, gdy skończył.
— A co ma być? — Oczy już mu się kleiły. Zerknął na zegarek: trzy po dwunastej. — I nie, nie patrz tak na mnie, bo się nie domyślę — uprzedził ją, przez co Laura wydęła wargi. — Haruję cały dzień i o tej godzinie już nie myślę.
— Nie myślałeś, że… — ściszyła głos, licząc, iż Jacob się domyśli, czego oczywiście nie zrobił. — No wiesz…
— Nie. Nie wiem — jęknął wstając z fotela. — Nie mam już siły. Blanche przygotowała ci już pokój. Idź spać. Jeśli chcesz, porozmawiamy jeszcze jutro rano.
— Jacob! — Zerwała się z sofy i chwyciła go za ramię, gdy ten odwrócił się w kierunku drzwi. — Już jutro zapewne mnie nie będzie, a nie chcę odkładać tej rozmowy na Bóg wie kiedy.
Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał Laurze w oczy.
— Sugerujesz, że…
— Wszystko może się wydarzyć wcześniej, niż sobie nawet wyobrażasz — wtrąciła się, dokańczając za Jacoba zdanie. — Nie żebym w ciebie wątpiła, kuzynie…
— Ale? — Uniósł jedną brew ku górze.
— Popatrz na siebie — westchnęła. — Stary koń, który nawet nie interesuje się czymś takim jak ożenek. Trwa w stanie wolnym i pewnie nawet nie ma żadnej potencjalnej kandydatki, bo po co. W końcu bycie kawalerem jest takie piękne. Och, ach, ta swoboda. — Przewróciła ironicznie oczami. — Tobie kobiety w głowie, ale nie na stałe — mówiła pewien.
Jacob odwrócił wzrok, lekko spuścił głowę i zacisnął wargi w wąską linię. Laura dostrzegła jego dziwne zachowanie, jednakże w żaden sposób tego nie skomentowała. Tak samo jak subtelnych rumieńców na jego policzkach przypominających ślady po pocałunkach Afrodyty.
— I chyba jestem najlepszą osobą do przedyskutowania tej sprawy puki jest jeszcze czas — dodała już spokojniej.
— Jaka skromna — mruknął ironicznie.
W odpowiedzi założyła ręce na piersi i prychnęła pod nosem.
Chwilę potrwali w milczeniu, aż Jacob, siadając na fotelu, rzekł:
— Jutro będę umierać. — Ziewnął. — Ale chyba ty mnie zabijesz, jeśli z tobą nie porozmawiam o tym teraz.
— Dokładnie. — Uśmiechnęła się promiennie i wróciła na swoje wcześniejsze miejsce.
— Tylko weź się pospiesz, bo inaczej tutaj zasnę.
— Pośpiech złym doradcą.
— A czy muszę na jakikolwiek temat podejmować decyzję z tej chwili? — Popatrzył się na nią pytająco. — No właśnie — odparł Jacob, gdy nie dostał żadnej odpowiedzi.
Laura westchnęła ciężko.
— On zbytnio się nią interesuje.
— Akurat do tego sam już doszedłem — wtrącił się jej.
— Im więcej razy będziesz mi przerywać, tym później skończymy.
Jacob spojrzał na zegarek: dwadzieścia po dwunastej. Machnął ręką na znak, ażeby kontynuowała. Wizja mniej niż sześciu godzin snu nie napawała go optymizmem.
— Tak jak powiedziałam wcześniej, ten Trancy zbytnio interesuje się naszą Leną. W dodatku obydwoje, z tego co mi powiedziałeś, są w podobnym wieku.
— On jest jeszcze dzieciakiem — powiedział Jacob i oparł brodę na ręce wspartej na podłokietniku fotela. — Gdzie takiemu małżeństwo w głowie? — Przewrócił oczami.
— Nie mierz wszystkich swoją miarą, baronie Hops. — Jego tytuł oraz nazwisko wypowiedziała z dużym patosem, a po chwili uśmiechnęła się łagodnie. — Może właśnie ten Trancy jest nawet bardziej rozgarnięty niż ty.
— Wypraszam sobie — oburzył się lekko. — Nie moją winą jest to, że stało się, co się stało.
— Tak, wiem — mruknęła i spuściła wzrok. — Wybacz. Nie to miałam na myśli — wytłumaczyła się z nutą wstydu i pokory w głosie. — Bardziej miałam na myśli fakt, iż już teraz zastanawia się nad wyborem przyszłej żony.
Nastała chwila dosyć niezręcznej ciszy.
— Dobrze, już nie będę cię męczyć — powiedziała Laura, wstając z sofy. Trochę było jej głupio za wcześniejsze słowa, a milczenie zdusiło w niej chęć do rozmowy. — Śpij dobrze. — Pocałowała go w czubek głowy.
Jacob zastanawiał się jeszcze, czy Laura jest w ciąży czy po prostu przytyła, nim udał się do swojej sypialni.
Pożyjemy, zobaczymy. — Z tą myślą zasnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro