1 || Niepewność jego osoby
Uwielbiam przeżywać uczucia czytelnika, więc będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz po Sobie komentarz
~*~
Gdy na początku września roku pańskiego tysiąc osiemset osiemdziesiątego ósmego, na ustach wszystkich mieszkańców Londynu była jakaś prostytutka, zamordowana w dziwnych okolicznościach prze istnego wirtuoza brutalności tudzież miłośnika kobiet nieżyjących i obficie przy tym krwawiących, w centrum uwagi barona Hopsa znajdował się pewien list.
Przeczytał go prawie pięć razy, aby mieć pewność, iż żadnego szczegółu nie przeoczył. Jednocześnie chodził po całym salonie w tę i we w tę, jakby poprawienie krążenia miało pomóc mu w myśleniu.
— Coś się stało? — zapytała jego córka, siedząca w fotelu i haftująca lilie na białej chusteczce.
Wzroku nie odwróciła od materiału, jednak kątem oka dostrzegła, jak jej ojciec gwałtownie się zatrzymał.
— Mamy chętnego na zakup kamienicy — powiedział kontent pan Luke.
— To świetnie. Kto to taki? — Z wielkim skupieniem przebiła igłę przez chusteczkę i zaczęła haftować już trzeci płatek lilii.
— Niejaki — spojrzał na podpis u samego dołu lity — hrabia Trancy.
— Pierwsze słyszę — odparła mimochodem pani Agnes, żona barona Hopsa.
— Szczerze mówiąc, ja również, ale, jeśli tylko ma pieniądze i chcę kupić tę kamienicę, to czemu miałbym się zgodzić. — Minimalnie wzruszył ramionami i spojrzał przez okno.
Na ulicach panował zwyczajny ruch, słońce przysłoniły gęste zaspy białych chmur. Co jakiś czas przez drogę przejechała bryczka — to ładniejsza należąca do ludzi bardziej zamożnych, to skromniejsza, którą dostawcy dowozili towar do najróżniejszych sklepów.
Gdyby tyko baron mógł sobie na to pozwolić, nigdy nie sprzedałby kamienicy. Niestety, wielkomiejski styl życia zostawił po sobie pewną lukę w budżecie rodziny Hops. Dodatkowo wypadało już zainteresować się przyszłością matrymonialną swoich dzieci, a dokładnie rzecz ujmując — Leny. Dziewczyna może i miała ledwie trzynaście lat, jednak o posag należało pomartwić się ciut wcześniej, niż ta ukończy siedemnaście lat.
Bo kto weźmie sobie za żonę siedemnastolatkę bez posagu? Raczej nikt, mimo że nazwisko Hops piękne.
Przyszła głowa rodziny — Jackob — pomimo ukończenia osiemnastu lat, jakoś niespecjalnie interesował się czymś takim jak ożenek. Może i matka, której był oczkiem w głowie (co nie znaczyło, że zaniedbywała swoją córkę), próbowała znaleźć mu jakąś narzeczona, najlepiej z porządnego domu i sporym posagiem, jednak chłopakowi bardziej podobała się swoboda stanu wolnego.
W pewnym momencie pan Luke odpuścił poszukiwania żony dla syna, gdyż „mężczyźni starzeją się jak wino”, więc — o ile dorobi się albo dobrego imienia na salonach, albo pieniędzy — bez większego trudu znajdzie sobie kobietę. Ba! Same będą wpadać mu w ramiona, jeśli tylko zdobędzie wyżej wymienione atuty: sławę bądź bogactwo.
Niestety, „kobiety starzeją się jak mleko” i o córkę postanowił bardziej zadbać i przynajmniej postarać się o możliwie wysoki posag, aby zechciał ją jaki zamożny szlachcic. A iż przez trudną sytuacje na rynku kulturalnym, bowiem baron Hops miał w swojej opiece trzy teatry i filharmonię w Londynie, wpływy do budżetu rodziny znacząco zmalały. Pomimo początkowego, beztroskiego nastawienia do tej sytuacji, po wydaniu wszystkich pieniędzy z dotychczasowego posag Leny, pan Luke stwierdził, że powinien coś z tym faktem jednak zrobić.
Wystawił więc kamienicę, którą kupił przed czterema laty, na sprzedaż i czekał, aż znajdzie się na nią chętny. Co prawda pani Agnes sprzeciwiała się temu pomysłowi, jednakże małżonek szybko przeciągnął ją na swoją stronę, gdy przedstawił jej wizję staropanieństwa ich córki. Baronowa, kiedy o tym usłyszała, pobladła jak ściana i bez najmniejszego oporu zgodziła się na sprzedaż.
Budynek stał, czekał na potencjalnego nabywcę, zdążył usłyszeć o brutalnym morderstwie na Whitechapel, aż do rak barona trafił list z podpisem Hrabia Alois Trancy na rewersie.
— Daj mi to — powiedziała pani Agnes do swojego męża. Ten podał jej świstek papieru, przeczytała go, a kąciki jej ust mimowolnie uniosły się ku górze. — Wspaniale! — Klasnęła w dłonie na znak zadowolenia. — Lenka, nie cieszysz się? — zagadał do córki.
Dziewczyna podniosła wzrok znad swojej chusteczki i obojętnie spojrzała na matkę.
— Nawet nie wiem, kim jest ten… — zamilkła, aby się zastanowić.
— Trancy — podpowiedział jej ojciec.
— No właśnie. Poza tym, gdyby to ode mnie zależało, pewnie kamienica nadal należałaby do nas i nie musielibyśmy jej sprzedawać — powiedziała i westchnęła cicho.
— Młoda damo — podniosła głos pani Agnes. — Czy wiesz, że…
— Daj jej spokój — przerwał jej syn, wchodzący do salonu, i zaśmiał się pod nosem. — Młoda ma…
— Gdzieś ty, do diabła, był przez cały boży tydzień?! — wrzasnęła na Jacoba i to na nim skupiła swoją złość.
— Byłem tu i tam — odparł beztrosko z głupim uśmiechem na twarzy, machając przy tym dłonią, jakby wskazywał na mapie miejsca, które odwiedził.
— Szlajasz się jak jakiś bezdomny! — Energicznie wymachiwała rękami, dając upust swojemu zdenerwowaniu.
— Mamo, jego nie było raptem trzy dni — mruknęła Lena, wciąż pochłonięta swoim zajęciem.
— Raptem trzy dni? — Założyła ręce na piersi. — Nie zmienia do faktu — mówiła podniesionym tonem — że prezentujesz sobą bardzo niski poziom, Jacobie.
— Gdzie byłeś? — zapytał spokojnym głosem pan Luke.
— To nie jest istotne. Jak dobrze słyszałem, ktoś jest chętny do kupna kamienicy, tak? — Chłopak bardzo zwinnie wyminął temat.
— Tak. Jest to jakiś hrabia… — Zmarszczył brwi, jakby miało mu to pomóc w przypomnieniu sobie jego nazwiska.
— Trancy — rzuciła obojętnie Lena, wciąż siedząca w swoim fotelu.
— Nieźle. — Jacob zagwizdał na znak jakiegoś podziwu.
— Znasz go? — zapytała, już nico uspokojona, jego matka.
— Nie. — Podszedł do siostry i zza jej pleców przyglądał się, jak haftowała. — Tu jest krzywo — mruknął przy jej uchu, pochylając się lekko nad nią i wskazując nierówną linię. W odpowiedzi dostał ciche prychnięcie zirytowania. — Ale miałem okazję już o nim słyszeć — powiedział, rozsiadając się na sofie tak, aby móc patrzeć jednocześnie na matkę i ojca.
Pani Agnes wetchnęła ciężko i przyłożyła dłoń do skroni.
— Na co czekasz? — zapytała podirytowana. — Mów, co wiesz.
— Tak naprawdę to mało kto coś o nim wie. Wyskoczył spod ziemi, a po śmierci wuja został głową rodu Trancy.
— To tyle? — dopytał pan Luke, zabrał od żony list i usiadł obok syna.
— Yhym — mruknął. — O! Jeszcze słyszałem, że nosi tytuł Pająka Królowej.
— Pająka? — Lena podniosła wzrok znad robótki i zdziwiona spojrzała na Jacoba. — Rozumiem Psa, bo posłuszeństwo i tak dalej, ale dlaczego akurat pająk? Przecież to bez sensu.
— Mówię tylko to, co słyszałem. — Wzruszył ramionami.
Zapadła cisza, przerywana jedynie przez rytmiczne tykanie zegara.
— To co? Wypadałby mu odpisać, prawda? — odezwał się Jacobs, wstając z sofy.
— Każ Albertowi przyszykować papier i coś do pisania — rozkazał pokojówce, pannie Blanche, która również pracowała jako kucharka.
— Jak sobie pan życzy. — Skłoniła się lekko i udała się do pokoju kamerdynera.
Rodzina Hops wielu służących nie miała, ponieważ nie mieli ani potrzeby otaczania się zbiorowiskiem czeladzi, ani aktualnie pieniędzy na takowe wydatki. Baron wychował się w dosyć surowym środowisku jak na standardy szlacheckie, więc pomimo początkowych nalegań żony, nie zatrudniał więcej osób, niż było to konieczne. Dlatego też w ich domostwie usługiwał tylko kamerdyner Albert, pokojówka Blanche oraz woźnica Anthony.
Gdy tylko lokaj przyszykował w gabinecie pana domu wszystko co potrzebne do napisania listu, pan Luke usiadł przy biurku i zaczął powoli pisać odpowiedź dla hrabiego Aloisa Trancy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro