Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[Granica] ROZDZIAŁ 2

Penelopa uderzyła pięścią o blat stołu. Notatki zrzuciła na łóżko, nie mając sił, by się nimi zająć. Wiedziała, że nie powinna tak bardzo przejmować się śmiercią obecnego człowieka. Jednakże wyrzuty sumienia chodziły za nią i nie oczekiwała, że odejdą prędko.

Spojrzała na godzinę — miała jeszcze trochę czasu do spotkania z Pavorem. Zastanawiała się, czy nie podejść pod plac zabaw i tam nie wypocząć, ale pogoda nie sprzyjała temu.

Drzwi od jej pokoju otworzyły się z impetem.

Przerażona chwyciła stojącą obok niej lampkę i wycelowała nią w stronę wejścia, wstając.

Zaniemówiła.

Przedmiot wyleciał z jej rąk i roztrzaskał się o podłogę. Serce zaczęło bić jak szalone, a myśli ogarnęła zazdrość i zachwyt. Piękno, jakie ujrzała, odebrało jej zdrowy rozsądek.

Afrodyta, pani piękna i miłości, uśmiechnęła się ciepło. Penelopa zadrżała, nie wierząc, że ktoś może posiadać tak przepiękny uśmiech. Bogini weszła do pomieszczenia w lekkich podskokach, zostawiając pod swymi stopami drobne kwiatki i trawę. Dwa gołębie, siedzące na jej ramieniu, zagruchotały. Afrodyta dała im usiąść na długich palcach. Ominęła Penelopę i położyła towarzyszy na monitorze.

Afrodyta rozejrzała się. Na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie. Stawiając delikatne kroki, jakby szła po puchu, podeszła do szafy. Rozsiała na niej mech i kwiaty. Wyrośnięty pąk róży pochwyciła, rozkoszując się jego słodkim zapachem. Roślina rozkwitła w jej dłoni.

— Nie sądzisz, że teraz twój pokój jest piękniejszy? — spytała powabnym głosem.

Okręciła się, a wraz z nią złota przepaska, która sprawiała, że serca stawały się uległe. A serce Penelopy zostało skradzione w pełni. Kochała te złote, bujne włosy opadające na plecy bogini. Jej obfite, ponętne ciało, w które pragnęła się wtulić i nigdy więcej nie wypuszczać. Kochała. Kochała Afrodytę. I nie umiała jej nie kochać.

— Ja... — Głos ugrzązł Penelopie w gardle.

— Witaj, kochana! — powiedziała ciepło Afrodyta. — Mój powóz zostawiłam w przed komnatą obok. Rozkazałam gołębiom czekać, ale nie umiałam zostawić tej dwójki. — Wskazała na zwierzęta siedzące na komputerze.

Penelopa nadal milczała.

— Afrodyta. — Wskazała na siebie, po czym położyła gładką dłoń na policzku Penelopy.

— Afrodyta — powtórzyła. — Witaj, to znaczy...

Pełne, bladoróżowe usta znalazły się niemal przed Penelopą. Były tak blisko. Wystarczyło stanąć na palcach i zanurzyć się w słodkich pocałunkach królowej miłości.

Rumieńce przykryły twarz Penelopy.

— Co tu robisz, o pani? — wydukała w końcu, unikając wzroku bogini.

Spoglądanie na bogów z daleka nie mogło się równać ze stanięciem przed nim samym. Dziewczyna czuła blask bijący z kobiety, który wydawał się przenikać jej ciało. Najskrytsze myśli nie mogły się uchować przed mocą pani miłości, a w szczególności przed jej magiczną przepaską — piękną i przerażającą zarazem. Podpowiadała, kusiła i nie uznawała sprzeciwu; nawet samych bogów.

— To nasze pierwsze spotkanie — odezwała się Afrodyta, ale zaraz zagościł smutek. — Ja sama nie rozumiem, czym się kierowałam, wybierając się do ciebie, Penelopo. Wydaje mi się, że miałam, jak wy to nazywacie, „wątpliwości". W końcu dla dobra pewnej osoby zdecydowałam się przyjść i cię ostrzec. Moje gołębie przynosiły mi wiadomości o zapowiedziach śmierci Zapomnianej Bogini, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko...

— Przepraszam, ale...

— Nic z tego nie rozumiesz, prawda? — przerwała jej kobieta. — Walka nie jest przeznaczona dla takiej kobiety jak ty. Jesteś delikatna, łagodna, różnisz się od takiej Ateny. Ach, co to? — Podeszła do biurka i wzięła do ręki zdjęcie przedstawiające małą Penelopę i jej dziadków. — Słyszałam o tym. Zdjęcie. — Położyła dłoń na piersi. — Piękne. Pamiętam to małżeństwo. Mieszkali tak niedaleko siebie, ale przez wiele lat się nie spotkali. Aż pewnego dnia Mariannie wiatr przypadkowo — zachichotała — porwał jej drogi kapelusz z pięknym, złotym piórem — westchnęła — a Ryszard jej go złapał i podał. Poszli na kawę, potem na tańce i pod ołtarz. Ach, jak oboje kochali przyjęcia i tańce...

Raptownie oddała zdjęcie Penelopie. Dziewczyna odłożyła je na miejsce. Słowa Afrodyty zaskoczyły ją. Sądziła, że tak wiele wie o dziadkach, a jednak myliła się.

Afrodyta ziewnęła ze znużenia.

— Mój mąż nigdy ze mną nie zatańczył. Poza tym gdyby dotknęły mnie te wiecznie osmolone ręce... — Zadrżała. — Każdy ma swoje własne przekleństwo. Ja mam Hefajstosa, a ty naznaczenie.

Penelopa odruchowo dotknęła czoła.

— Nie czujesz jego siły? — kontynuowała. — To naznaczenie ma moc, której pragną niektórzy bogowie, ale nie są w stanie ci go odebrać.

— Dlaczego? — spytała dziewczyna.

— Ponieważ naznaczenie jest również tarczą, która broni cię przed bogami. Jednakże ta tarcza wkrótce opadnie. Dlatego, dziecko, przybyłam z trzema ostrzeżeniami dla ciebie. Po pierwsze, kiedy zniknę, słońce wyjdzie zza chmur. Po drugie, jutro spełni się twoje marzenie. Po trzecie, pojutrze uratuje cię mężczyzna, ale nie możesz mu zaufać.

Bogini wymusiła uśmiech, ale nie umiała zakryć smutku, który ją ogarnął. Wbiła wzrok w kwiaty i szepnęła:

— Mogę tylko ostrzec cię dziecko, ale przeznaczenia nie da się zmienić. A przynajmniej do tej pory się nie dało. — Dwa gołębie wskoczyły na jej ramiona. Zabrała ze sobą jedną z róż, które rozrosły się na szafce Penelopy, i odeszła. — Pozdrów ode mnie Pavora.

Penelopa wzięła głęboki wdech. Afrodyta odeszła, a wraz z nią magia przepaski. Ciążący na Penelopie ciężar spadł, a dziewczyna w końcu mogła odpocząć. Jednak mimo braku sił, wybiegła z pokoju. Przeszła przez korytarz porośnięty kwiatami i zaszła do pomieszczenia, z którego wyjechał powietrzny powóz zaprzęgły w gołębie i wróble. Wzbił się wysoko w niebiosa. Chmury rozsunęły się, odsłaniając złoty pałac Zeusa, który znikł dopiero, gdy Afrodyta wróciła.

Olimp rozpłynął się w blasku wyłaniającego się słońca. Ostre promienie oślepiły Penelopę. Zasłoniła się ręką, kiedy oczy zaczęły ją boleć od patrzenia.

Usłyszała krakanie.

Wyjrzała za okno. Ujrzała siedzącą na parapecie wronę, którą Apollo przeklął, jako posłankę złych wieści, przemieniając jej białe pióra na czarne.

Wściekła dziewczyna zacisnęła pięści.

Podeszła do okna i otworzyła je, próbując wygonić zwierzę.

— Sio, sio! — mówiła, odganiając wronę rękoma. — Proszę, idź!

Wrona przechyliła głowę na prawą stronę i zakrakała jeszcze raz. Wbiła się w powietrze, odfruwając daleko i zostawiając za sobą jedno czarne pióro. Penelopa przetarła mokrą twarz, ciesząc się, że w końcu udało jej się przegnać zwierzę. Jednak obawy nie minęły. Zwiastunka złych wieści przybyła do niej. I nie był to przypadek.

Penelopa raptownie zasunęła zasłonki, broniąc się przed pojawiającym na zewnątrz słońcem. Serce łomotało jej jak szalone po spotkaniu z boginią. Bała się i, zarazem ekscytowała pierwszym, tak bliskim spotkaniem z prawdziwym bogiem. Do tej pory doglądała ich z daleka. Unikała, jak tylko potrafiła. Jednak tym razem wszystko się zmieniło. Jej bezpieczna strefa, jej własny dom, została naruszona przez Afrodytę. Nie tylko jej obecność, ale też słowa i czyny wprawiły Penelopę w zakłopotanie. Pytała siebie, czy może zaufać bogini i wziąć ostrzeżenia na poważnie czy też nie?

Osunęła się na podłogę, ocierając mokre od potu czoło. Momentalnie zalała ją fala gorąca. Mimo zasłoniętych okien, intensywne światło przedostawało się do pomieszczenia, nagrzewając je. Kwiaty, które pozostawiła po sobie bogini, zaczęły rozrastać się po całym mieszkaniu.

— Nie, nie, nie.

Penelopa na czworaka podeszła do „ogródka", impulsywnie wyrywając każdy kwiat znajdujący się na drodze. Ku jej zaskoczeniu, rośliny natychmiast odrastały. Wyciągała je wraz z korzeniami, obcinała nożyczkami, lecz one nadal pojawiały się.

Zrezygnowana podniosła się i ruszyła w stronę pokoju po kwietnej ścieżce, przypominając sobie o tym, co Afrodyta zostawiła w jej pokoju.

Przyjrzała się szafie, którą w całości przykrywał mech i dojrzałe kwiaty. Znalazła rączkę od rozsuwanego mebla i szarpnęła za nią. Nie poruszyła się nawet o kawałek. Penelopa mocowała się jeszcze trochę z klamką, aż opadła zziajana na łóżko.

— Dziękuję za takich bogów — wysapała wściekle.

Poprawiła szlafrok, który rozsunął jej się podczas mocowania się z drzwiami.

Nie mogła dłużej zostać w tym miejscu. Przez piętnaście lat czuła się bezpieczna, gdy tylko przekraczała próg mieszkania. Jednak jedna wizyta zmieniła wszystko.

Penelopa chwyciła za ubrania, które wcześniej rzuciła na łóżko. Nic więcej teraz nie mogła wziąć z szafy, więc mogła zadowolić się tradycyjnym strojem na trening; wygodnym, ale odbierającym jej resztki kobiecości. Szerokie spodnie zakrywały zaokrąglone bioderka, dodając niepotrzebne centymetry w udach i łydkach. Miała wyraźnie pokreśloną linię talii, ale ciasne bluzki nie nadawały się na ucieczki przed mitologicznymi istotami, więc zawsze zakładała o co najmniej rozmiar za duże. Wyglądała jak chłopiec. A szczególnie wtedy, gdy zawiązywała kręcone włosy w niewielki kucyk i nakładała na głowę kaszkietówkę.

Nałożyła adidasy, które leżały przy pufie ze szmatkami, wpychając je na siłę.

Wyszła z mieszkania, zamykając je za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro