Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[Echo] ROZDZIAŁ 4

Bożena podwinęła rękaw. Od srebrnej tarczy zegarka odbiło się słońce. Kobieta zrobiła daszek z ręki i przymknęła powieki, niewiele widząc w tym jasnym świetle. Kornelia stanęła pod kątem — wskazówki dochodziły do dwunastej. Westchnęła z irytacją, rozkładając w zrezygnowaniu ręce. Wydawało się, że już trzeci raz cofnęła się w czasie. I znowu chwilę wcześniej niż poprzednim razem.

Co się tu dzieje, pomyślała, drapiąc się po głowie. Zachowała się nieostrożnie, przymknęła powieki, kiedy powinna trzymać otworzone oczy i nie pozwolić Tanatosowi odejść. Tak się nie stało i teraz mogła tylko żałować decyzji. Włosy, myśl przyszła, kiedy gmerała wśród nich. Może wcale nie doświadczyła tylko trzech cofnięć? Może nie pamiętała ich z jakimś przyczyn? Zdała sobie sprawę, że od teraz musi oznaczać każdy cykl, aby się w nich nie pogubić.

Wyrwała trzy włosy i rozciągnęła cieniutki kosmyk w dłoni, przyglądając się siwej barwie. Przywiązała je wokół palca.

Bożena ruszyła, a Kornelia podążyła za nią. Nie zaszły daleko. Pani detektyw zatrzymała się przed czteropiętrowym budynkiem i zadzwoniła do domofonu.

— Strasznie dzisiaj praży — stwierdziła, ocierając mokre od potu czoło.

Zdjęła z siebie czarny żakiet i przewiesiła go przez torbę na laptop. Rude włosy zgarnęła w jeden kucyk, odsłaniając policzki i szyję pokryte całe w piegach. Pasowały do jej okrągłej, lekko pyzatej twarzy. Nie wyglądała wyjątkowo. W oczy rzucały się jedynie długie, patykowate nogi, ale nic poza tym. Przy Kornelii pozostało jednak nieodparte wrażenie, że tej kobiecie można ufać. Ciepły uśmiech wzbudzał zaufanie, ale nie wierzyła, że tylko to pobudza takie przeczucia.

Zadzwoniła jeszcze raz, kiedy nikt nie otworzył drzwi.

Nagle starsza kobieta wyjrzała zza plastikowego okna.

— Przepraszam, przepraszam, ale nie mogłam dobrze wcisnąć. Już otwieram! — zawołała z góry gardłowym głosem. Zakaszlała, a potem wpuściła Bożenę.

Kornelia weszła razem z nimi do środka.

— Witam serdecznie, Bożena Radwanik, rozmawiałyśmy dzisiaj rano. — Wyciągnęła dłoń. — Mniemam, że pani Genowefa Nowak?

— Tak, tak... — Kiwnęła, ale nie podała dłoni.

Pani Nowak odwróciła się, prowadzając Bożenę na pierwsze piętro. Nagle rozległ się huk. Starsza kobieta podskoczyła w miejscu, a z mieszkania wyskoczył mężczyzna w okolicach pięćdziesiątki. Bogacz, opisała go jednym słowem Kornelia, mrugając na widok świecących się dwóch złotych zegarków. Poprawił krawat i prychnął pod nosem.

— O... — udał zaskoczonego — pani detektyw przyszła, jak miło. — Zaklaskał. — W takim razie proszę odnaleźć wnuczkę. Ty zajmiesz się resztą – zwrócił się do żony.

— Proszę, bądź...

— I tak zrobiłem więcej niż musiałem. Wystarczy tego — przerwał nieznoszącym sprzeciwu głosem.

Bożena zmarszczyła brwi, hamując w sobie złość. Wyjęła z kieszeni wizytówkę i podała ją mężczyźnie, tłumacząc:

— Rozumiem, że nie będzie pan obecny przy rozmowie. W takim razie, gdyby potrzebował pan kontaktu czy zechciał odbyć rozmowę, w innym terminie proszę zadzwonić. Umówimy się na spotkanie.

Posłała mu szczery uśmiech. Ten uniósł dumnie podbródek, kierując na kobietę wyzywające spojrzenie. Ostatecznie zrezygnował z jakiekolwiek komentarza i przeszedł obok w milczeniu. Kątem oka Kornelia dostrzegła, że schował wizytówkę do kieszeni.

— Przepraszam za męża, ale ma rację... — Westchnęła. — Faktycznie zrobił więcej niż musiał.

— Pani Nowak, może porozmawiamy w mieszkaniu? — zaproponowała grzecznie, wskazując na drzwi.

— Tak, tak, tak będzie najlepiej — zgodziła się. Weszła pierwsza, a dopiero za nią Bożena.

Kornelia podążyła za kobietami, lecz zatrzymała się w progu. Przed jej oczami wyrósł przepiękny klomb składający się najróżniejszych gatunków i rodzajów kwiatów. Zadbane rośliny kwitły przez cały korytarz. Mieniły się złotem, zielenią, granatem i czerwienią, wydobywając z siebie blask, który nie przypominał niczego podobnego z tego światła. Wzięła głęboki wdech. Wstrzymała go, a potem potrząsnęła głową. Co ogródek robił w środku mieszkania? Starsza kobieta wyszła naprzeciw i wzruszyła ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć. Wskazała palcem na kwitnącą różę.

— Wyrwałam i wyrosły nowe — wyjaśniła lakonicznie. — Kawa? Może herbata?

— Wwoda — zająknęła się Bożena, przyglądając z fascynacją wystającej z drewnianego panelu hortensji. — Taki pani zastała widok?

— Tak — zawołała z kuchni — ciasnej, dużo ciaśniejszej od tej, którą posiadali Agnieszka i Rafał. — Ale może wyjaśnię pani wszystko od początku. Proszę wejść do salonu.

Zajrzała do wszystkich szafek, aż w końcu znalazła szklankę. Nie znała tego mieszkania. Albo rzadko tu bywała, albo to była jej pierwsza wizyta. Kornelię ogarnęło wrażenie, że mimo wszystko ta starsza, ubrana w elegancką, kremową garsonkę, ze złotą broszką przy sercu, kobieta ujrzała mieszkanie niedawno, po raz pierwszy w życiu.

— Przepraszam, ale może być z lekko gazowana? — spytała, pokazując Bożenie butelkę.

— Oczywiście.

Weszła do pokoju i siadła przy stole, przesuwając ręcznie robiony wazonik na bok.

— Podobno koleżanka mojej wnuczki to zrobiła, gdy była jeszcze mała — rzekła dumnie, uśmiechając się do prostego rękodzieła.

— Nie chcę być niegrzeczna, ale... — zawahała się. — Podobno?

Kornelię również zaintrygowało to słowo. Przybliżyła się do kobiet, chcąc ujrzeć reakcję pani Nowak. Z początku nic się nie wydarzyło. W milczeniu zamyśliła się. Potem chwyciła materiałową chusteczkę i przetarła nią mokrą twarz, wycierając makijaż, który skutecznie zakrywał oznaki starości, równocześnie nie wyśmiewając właścicielki. Był subtelny, nałożony stosowanie do wieku.

— Prawda jest taka, że ja nie znam ani wnuczki, ani mojego zięcia — odparła z ulgą. — Pani nawet nie wie... — Zacisnęła usta. — Ja przez lata bałam się komukolwiek powiedzieć, że mam wnuczkę. I to wnuczkę, która urodziła się przez głupi wyskok mojej córki. To jest...

— Przepraszam, ale czy może zacząć pani od początku? — przerwała, wystawiając ręce przed kobietą. — Naprawdę w tym momencie potrzebuję zdobyć wszystkie informacje, ale po kolei. I czy mogłabym do razu robić notatki?

— Oczywiście, proszę!

Bożena wyjęła z torby notes i długopis, a potem ułożyła wygodnie plecy na oparciu krzesła, czekając na opowieść pani Nowak.

— Moja córka zaszła w ciąże w trakcie studiów — zaczęła niepewnie. — Mąż nie ucieszył się na tę wieść. Może w przypływie gniewu, a może z pełnią rozsądku... — przerwała, wzdychając ciężko — zdecydował, że należy się jej wyprzeć — dokończyła cicho. — Usłyszeliśmy od naszego zięcia, że Joanna zmarła, rodząc naszą wnuczkę, Penelopę. Nie pojechaliśmy na pogrzeb. — Pokręciła głową, zaciskając usta. — Czy pani jest w stanie sobie wyobrazić, jak żałowałam tej decyzji? Ile razy płakałam po nocach, bo nie mogłam godnie pożegnać własnego dziecka? A moja wnuczka? — Zacisnęła oczy, gdy napłynęły do nich łzy. — Tyle pytań pojawiło się i zniknęło. Nigdy nie wybaczyłam sobie tego, że dałam się sterroryzować mężowi i wybrać wygodne życie zamiast rodziny... — Zamilkła.

Duch rozpaczy wyłonił się zza okno. Tak samo mroczny i cichy, jak wcześniej. Nałożył łzy na oczy kobiety i odszedł.

Czarny tuż spłynął po policzkach, skapując na stół.

Bożena wyjęła chusteczkę i podała kobiecie. Przyjęła ją z wdzięcznością, wycierając twarz i wydmuchując noc.

— Chciała pani się zobaczyć z wnuczką, a ona zaginęła — skończyła za nią.

— Zgadza się. — Kiwnęła. — Już od jakiegoś czasu miałam kontakt z zięciem. Obiecał, że powoli przygotuje Penelopę do spotkania, że potrzeba czasu. A wczoraj napisał mi, że... — Zasłoniła twarz rękoma. — Wczoraj napisał mi, że spotkanie nigdy się nie odbędzie. Że Penelopa zaginęła.

Pociągnęła nosem, po czym znowu wytarła chusteczką całą twarz, rozmazując makijaż po skórze. Kornelia położyła rękę na jej ramieniu, lecz ta przeszła przez nią. Chciała pocieszyć kobietę, powiedzieć, że jeszcze uda się odnaleźć wnuczkę, dać złudną nadzieję. Pokręciła głowę. Po co marnować słowa, gdy nikt jej nie słyszał?

Odsunęła się, dalej obserwując z boku rozmowę.

Bożena podała pani Nowak kolejną chusteczkę.

— Dziękuję — powiedziała starsza kobieta, wycierając się.

Wyglądała okropnie. Zbladła, a Kornelia zaczęła się obawiać, że za chwilę zemdleje. Bożena również zaniepokoiła się jej stanem, pytając:

— Wezwać lekarza?

— Nie. — Pokręciła głową. — Dokończymy tę rozmowę. Jeszcze jest parę rzeczy, które mnie niepokoją.

Bożena chwyciła mocniej za długopis, przyciskając końcówkę do kartki papieru.

— Poszłam do szpitala, porozmawiać z zięciem — dodała szybko. — A on powiedział mi tylko, że tej sprawy nie da się rozwiązać i już nigdy nie odnajdą Penelopy. W pierwszej chwili pomyślałam, że może on coś ma wspólnego z zagięciem mojej wnuczki, ale... — Pobłądziła wzrokiem po pomieszczeniu. — Nie, to nie mógł być on. Za bardzo kochał swoją córkę. Od początku nie podobała mi się ta rozmowa — podkreśliła. — Widziała pani?

Wstała i podeszła do szafy, wyjmując z niej album ze zdjęciami w kratkę. Rzuciła nim o stół. Otworzyła, pokazując kilkanaście zdjęć, na których znajdowały dwie dziewczyny w różnych etapach swojego życia — od początku szkoły, przez studniówkę, a kończąc na przedstawieniu teatralnym.

— Ktoś powinien to ułożyć sensowniej — skomentowała Kornelia. Ręce aż są świerzbiły, chcąc poukładać zdjęcia w odpowiedniej kolejności. Powstrzymała się — i tak nie zdołałaby ich dotknąć.

Bożena wyjęła jedną fotografii i przyjrzała się jej, opuszkami muskając po twarzy czarnowłosej dziewczyny.

— To Kornelia. — Wstrzymała na moment oddech. Nagle chwyciła za telefon i tworzyła galerię, w której trzymała plik ze zdjęciem — przedstawiał tę samą osobę. — To Kornelia Dalińska, ofiara sprzed dwóch dni — wyszeptała, odchylając głowę na oparcie.

— Tak, to też mnie zaniepokoiło — zgodziła się pani Nowak. — Zapytałam zięcia. Okazało się, że były przyjaciółkami.

— I policja nie sprawdziła tego tropu?

— Oczywiście, że sprawdziła, ale... — zatarła dłoń — nic więcej. Sprawy wydają się niepołączone ze sobą. Poza tym nacisk mediów i tutejszych władz sprawił, że wolą zająć się sprawą morderstw aniżeli szukać mojej wnuczki.

— Przecież ona też może być ofiarą! — Oburzyła się. — Albo... — urwała szybko. — Przepraszam.

— Albo jest sprawcą — dokończyła Kornelia, przyglądając się z bliska zaginionej Penelopie. Nie wyglądała z twarzy na przestępczynie, która zabiłaby najlepszą przyjaciółkę. Ale prawda była taka, że jeszcze niedawno doświadczyła kłótni małżeńskiej, która w obu przypadkach skończyła się tragedią. Okoliczności decydowały o tym, do czego ktoś jest zdolny. Może za wcześnie oskarżała dziewczynę, ale nie chciała również odsuwać ją z kręgu podejrzanych. Tanatos kazał zamknąć jej oczy. Znalazła się przy pani detektyw i może właśnie odnalezienie Penelopy pozwoli jej zaznać spokoju?

Pani Nowak wzięła album, a potem przycisnęła do piersi, mając na twarzy przepiękny uśmiech.

— Wierzę, że ona gdzieś tam jest — szepnęła. — Proszę ją odnaleźć. Dostanie oczywiście pani zaliczkę. Nie oczekuję cudów, ale jeśli istnieje jakakolwiek szansa, że Penelopa... — Westchnęła. — Po prostu proszę ją znaleźć i dać mi choćby po raz ostatni ujrzeć wnuczkę.

— Postaram się — obiecała. — Ale proszę powiedzieć mi jeszcze jedno. Dlaczego ja? Nie wierzę, bym była jedynym detektywem i jeszcze najlepszym w Lublinie. Więc dlaczego?

— W zasadzie to zięć panią polecił — przyznała. — Powiedział mi, że tego rodzaju sprawą, może się zająć człowiek pani pokroju. Że ma pani dojścia, których nie zna zwyczajny śmiertelnik? — Odruchowo zaśmiała się.

— Mojego... pokroju? — powtórzyła pytająco. — Dobrze, w takim razie dziękuję za rozmowę. — Wyjęła z kieszeni wizytówkę i położyła na stole. — Jakby coś się działo, proszę dzwonić.

Wyszła, a Kornelia podążyła za nią. Ostatni raz w progu spojrzała na panią Nowak. Duch rozpaczy powrócił, towarzysząc tym razem kobiecie, która pozostała w cierpieniu sama. Nie opuścił jej. Ciągle zbierał z twarzy własne łzy i podawał je kobiecie, razem z nią przeżywając rozpacz.

No i rozpoczyna się śledztwo! Tak jak mówiłam, sprawy z GO i Echa są ze sobą powiązane, ale można czytać osobno ;)

PS> GO już w całości opublikowałam, więc można spokojnie czytać!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro