Urodzinowe wzloty i upadki
Ostatnio widzieliśmy się trzy dni temu. Powiedziałem Marshallowi, że nie będzie mnie przez parę dni, ale obiecałem, że pojawię się na jego urodziny.
Bądź co bądź właśnie na nie biegłem, ale byłem spóźniony już z pół godziny. Miałem tylko nadzieję, że mój kumpel na mnie poczekał. To wszystko przez te moje obowiązki! Żeby diabli to--
- Marshall! - krzyknąłem będąc już niedaleko drzewa.
Stanąłem tuż pod nim, położyłem ręce na kolana i zacząłem ciężko oddychać. Gdy mój oddech w miarę się uspokoił podniosłem głos po raz kolejny.
- Marshall! Jesteś tutaj?! - Nadal nic. - Wybacz, że się spóźniłem! Ja-
Wtem zobaczyłem przed sobą parę świecących czerwonym blaskiem oczu. Mina postaci zdecydowanie wskazywała na to, że jest zdenerwowana.
- Zostawiłeś mnie! W moje urodziny! - krzyknął.
Chyba powstrzymywał łzy, a ja poczułem jak moje serce lekko zabolało.
- Wiesz, że nie chciałem! Ojciec mnie przetrzymał. Chciałem zdążyć, ale-
- No tak! Wciąż to samo! Twój ojciec to, twój ojciec tamto. Może to taka twoja wymówka, co? Nie lubisz mnie, prawda? - Już nie zdołał powstrzymać cieknących z jego oczu łez. - Ja cię lubiłem, wiesz...?
Teraz i ja miałem ochotę się rozpłakać. Nie mogę przez głupią rolę księcia stracić jedynego przyjaciela!
- Marsh, posłuchaj. Lubię cię. To z ojcem to żadna wymówka, przysięgam. Gdyby to była wymówka to nie biegłbym tutaj, by spędzić z tobą jak najwięcej czasu.
Oczy chłopaka przestały świecić. Zaczął oddychać głębiej, ale wolniej. Powoli się uspokajał. Zrobiłem więc to co on zrobił dla mnie ostatnio.
Ostrożnie podszedłem i przytuliłem wampira.
- Nigdy więcej nie probuj nawet myśleć, że cię nie lubię. - powiedziałem.
Czarnowłosy przytaknął lekko, po czym przetarł oczy i delikatnie się odsunął.
- Przyniosłem ci tort. - odparł. - Największy. Dla najlepszego kumpla.
Słysząc to uśmiechnąłem się szczerze.
- Podrzucisz mnie na górę? - spytałem.
Chłopak bez wachania złapał mnie i podleciał wraz ze mną na kawałek podestu, który zrobiliśmy.
Na środku był talerzyk z dość sporym, niebieskim kawałkiem tortu, na którym widniała sporych rozmiarów, czekoladowa litera "M". Tort był śmietanowym przekładańcem z kawałkami owoców w środku. Był piękny i naprawdę pyszny!
Po paru kęsach skierowałem się w stronę Marshalla i zadałem mu pytanie.
- Twoja mama go robiła?
- Yhym! Robi wspaniałe dania i wypieki! Co roku robi mi inny tort! W poprzednim, na dziesiąte urodziny zrobiła mi tort z naleśników i kremu czekoladowego, a na górze były plasterki banana posypane cukrem pudrem! - mówił o tym z takim entuzjazmem, że nie dało się nie uśmiechać.
- Brzmi super! Na pewno był pyszny.
- Yupp! - odparł, po czym zaśmiał się dźwięcznie.
- Ah, byłbym zapomniał!
Zacząłem przeszukiwać moją brązowo-zieloną, płócienną torbo-walizkę. Miałem w niej wiele rzeczy, na przykład strój na przebranie, pojemniczek z wodą, drugi z landrynkami, no i najważniejsze - prezent dla jedenastolatka.
Wyjąłem na zewnątrz książkę. Pięknie zdobioną, z brązową, skórzaną okładką. Miała też w środku czerwoną, materiałową zakładkę, a strony były żółtawe, ale nie zniszczone. Książka ta miała swój klimat a także można się było z niej czegoś nauczyć.
- Najlepszego! - powiedziałem podając mu prezent. - To książka na temat jazdy konno, walki mieczem, pojedynkach. Ogólnie rzecz biorąc o rycerstwie. Pomyślałem, że mogłaby ci się przydać.
Wampir wziął książkę w ręce. Spoglądał na nią z każdej strony, aż w końcu uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na mnie.
- Na pewno przeczytam! - odparł radośnie.
Posłałem mu uśmiech.
- No ja mam nadzieję. Podkradłem ją tacie, więc jeśli miałoby to pójść na marne-
- Zabrałeś ją tacie?! - odparł zaskoczony.
Przytaknąłem i opuściłem wzrok.
Cisza trwała przez dośc długie sekundy, więc w końcu spojrzałem na mojego kumpla. Ledwo podniosłem głowę i już leżałem na podeście.
To wampirzy chłopak rzucił się na mnie otulając mnie i śmiejąc się cicho.
- Idiota! Dla mnie? Dla mnie robisz staruszkowi takie rzeczy? - zapytał nie przestając się śmiać. - Głupek! Jak cię przez to ukarze to będę na ciebie zły!
- H-huh?
- No bo pewnie nie będziesz mógł przychodzić przez parę dni. - W końcu się ze mnie podniósł i usiadł.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyżby tęsknił jakby mnie tu nie było przez kilka dni?
- Nie sądzę by zauważył. Mamy dużo książek w domu. - mówiąc to również usiadłem.
- Ah, no tak. Musi cię czymś katować wieczorami.
Chłopak wstał. Otworzył książkę na byle jakiej stronie, wyprostował się, podniósł brew, spojrzał na mnie i zaczął mówić.
- Dzisiaj Leo dowiesz się jak karmić świnie. To bardzo ważne! Bez tego w przyszłości będziesz nikim! Odpowiednia dieta świń to odpowiednia dieta dla ciebie i twoich klientów! Pamiętaj - im lepsza jakość świni tym więcej zarobisz!
Jego udawany, dorosły głos był zabawny. Śmiałem się po każdym zdaniu jakie wypowiadał. Co nie trwało długo, bo sam za dużo nie wytrzymał i zaczął się śmiać wraz ze mną.
Szkoda tylko, że nie ma racji.
Szkoda, że mój ojciec nie uczy mnie o karmieniu świń.
To byłoby o wiele lepsze niż planowanie wojen.
Chyba za bardzo się zamyśliłem, bo po jakimś czasie zacząłem słyszeć kawałki słów wampira, a potem w końcu całą wypowiedź.
- ...eo? ...eo? ...lo? Jesteś tam? Leeeeo! - ostatnie słowo wykrzyczał mi do ucha.
- Ay! Jestem, jestem. Wybacz... Zamyśliłem się...
Chłopak spojrzał na mnie lekko zdziwiony, jednak po chwili wyszczerzył zęby w chytrym uśmiechu i rzucił się w moją stronę. Trochę się przeturlaliśmy w stronę drzewa. Po czterech przewrotach w końcu się zatrzymaliśmy. Czarnowłosy będący nade mną uśmiechnął się i po chwili zaczął się śmiać.
- Głuptas haha! Jesteś chyba najdziwniejszą osobą jaką znam. - powiedział. - Ale to dobrze... Z innymi nie jest tak zabawnie.
I jak miałem na to zareagować? Chłopak, który nie ma kontaktu z innymi niż wampir rówieśnikami. Chłopak, który rzadko dostaje komplementy, a jak już dostaje to są to te same, puste, wypowiadane przez służbę słowa.
Oczywistym więc było, że się zmieszałem, a na moje policzki wkradł się rumieniec.
Po tym mój kompan zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
- Rumienisz się jak dziewczyna. - odparł.
- W-Wcale, że nie! - odpowiedziałem.
- Oczywiście, że tak! O, i ta jasna skóra! I różowe włosy! Może ty jesteś dziewczyną, co?
Mh- To było-- zawstydzające. Co najgorsze miał nieco racji. Miałem dziewczęcą urodę, nie mogłem się tego wyprzeć.
- Nie jestem dziewczyną, ok? - odpowiedziałem chyba zbyt stanowczo, bo Marshall spoważniał w sekundę. - Ah, wybacz. To... To trochę drażliwy temat.
Jedyne co dostałem w odpowiedzi to tak zwane "pat pat" po głowie i delikatny, ciepły uśmiech. Nie pytał o nic, a ja nie wiedziałem czy mi z tym dobrze czy może wręcz przeciwnie.
- Chyba musisz już wracać, co? - zapytał i chyba miał rację.
Czas by wrócić.
Podziękowałem za tort, a on za prezent. Odstawił mnie na ziemię, zbiliśmy piątkę i każdy z nas poszedł w swoją stronę, a moje myśli krążyły wokół mnie przez całą drogę. Wiem, że jeśli by spytał to pewnie niezbyt byłbym przekonany, by znów opowiadać o mamie. Zaś z drugiej strony... Poczułbym ulgę gdybym mógł w końcu z kimś porozmawiać o czymś takim. Ehhh... Może następnym razem.
-- Hejka! Mamy nowy rozdział! Wiem, trochę mi to zajęło, a rozdział nie jest najdłuższy, ale cóż na to poradzę - jestem trochę zalatana i ze zdrowiem pół na pół, ALE postaram się jak najszybciej napisać kolejny rozdział!
Tak więc widzimy się podczas polejnych przeżyć Balonowego i Marshalla! --
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro