Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15

Płaska podeszwa Adidasa plaskała o sterylne kafelki w rytmie kroków Tamary Lobster. Nie lubiła szpitali. Cholera, nie cierpiała ich. W jednym z takich miejsc zostawiła swojego ostatniego chłopaka, i to z jej winy. Myślała, że przeniesienie do Kribston pomoże uporać się z tym uczuciem pustki, ale wszystkie szpitale są takie same, wyglądają tak samo i pachną tak samo. Nie mogła przed tym uciec.

Zerknęła na kartę pacjenta, którą trzymała. Bradley Malahiash. Trafił tu wczoraj w ciężkim stanie po pobiciu i zdemolowaniu jego mieszkania przy Sierra Platz. Widziała nawet jak go pakują na wózek, całego we krwi. Może zdoła coś z niego wycisnąć przy odrobinie perswazji. Pielęgniarka uśmiechnęła się do niej i otworzyła drzwi. Tamara usłyszała jednostajne pikanie maszynerii podtrzymującej życie. Wsunęła głowę. Ujrzała mężczyznę w kropkowanej piżamie, który leżał z całą głową obandażowaną tak mocno, że spomiędzy warstw białego materiału wyzierały tylko szkliste oczy. 

- Dzień dobry, Bradley. Mam do ciebie parę pytań - zaczęła Tamara, ale Malahiash jej przerwał. 

- Chcę adwokata.

- Nie sądzę, by było pana na niego stać, sądząc po stanie mieszkania i ogólnym stanie majątkowym…

- To chcę z urzędu. Nie… oni mnie…

- Spokojnie, chcę panu pomóc. Proszę opisać napastników.

- Już mówiłem…

- Mam przypomnieć, że jesteś na warunkowym? Zawsze możemy znaleźć u ciebie nieco białego proszku, który tak uwielbiałeś… - Tamara wyciągnęła saszetkę z kryształową zawartością.

- Rzuciłem to gówno. Zapomniałem o nim.

- Ale policja nie zapomniała. Zanim tu przyszłam, przestudiowałam twoją kartotekę. Dilowanie i napad na sklep spożywczy. Myślisz, że ktoś się zlituje, bo zostałeś pobity? 

Malahiash milczał jakiś czas. W końcu powiedział:

- Ty suko… płacę podatki, jestem dobrym obywatelem. Nic na mnie nie macie. Jak wyzdrowieję…

- To co? Uciekniesz? Ile czasu minie, nim cię wyśledzą i dopadną, hmm? Za co w ogóle chcą cię złapać?

- Ech - westchnął zrezygnowany mężczyzna i poprawił się na poduszkach. - Za to, za co zwykle ścigają gangsterzy. Długi. 

- Czyli skoro rozwalili ci mieszkanie i okradli sejf, zostawią cię w spokoju?

- Nie, bo to nie był cały dług. Reszty po prostu nie mam - Głos mu się załamał, a ręce zaczęły drżeć. - Cholera, gdy zobaczą, że gadałem z psiarnią… Dobra, zrobię wszystko, czego chcecie, odwyk, zeznania, cokolwiek, tylko proszę o ochronę… kuźwa, może już tu są?!

Ewidentnie był na głodzie narkotykowym. Klasyczna paranoja i zmiana nastawienia pod wpływem faktów tak oczywistych jak grawitacja. Tamara postanowiła wycisnąć tą gąbkę, póki była w niej jeszcze woda.

- Damy ci ochronę, spokojnie. Ale musisz mi pomóc. Na początek, jak wyglądali napastnicy? 

- Mieli kominiarki. Jeden niebieską, drugi czerwoną, prawie bordową. Posługiwali się przezwiskami. "Elegant" i "Feniks". Ten w niebieskiej to był Elegant, wyglądał jak jakiś snob, z takim złotym łańcuszkiem. Drugi nosił ten, no… czarny garnitur, wie pani. No i krawat. Czerwony. 

- Coś jeszcze może zapamiętałeś, Bradley? 

- Feniks kierował srebrnym BMW, nie jestem pewny jaki model, ale chyba nówka z 2014 albo '15 roku… Mój sąsiad był mechanikiem, sporo gadaliśmy o furach.

- Okej, Bradley. Dzięki za pomoc. Policjant będzie siedział przed salą, dopóki nie wyzdrowiejesz. Wtedy przewieziemy cię w jakieś bezpieczne miejsce. - Tamara Lobster wstała i zapięła czarny dres. Gdy wychodziła, usłyszała głos Bradley'a:

- Drasnąłem go. Tego Eleganta. 

- Czym?

- Szczoteczką elektryczną. Może to coś, cholera, pomoże. 

- Dziękuję ci. Od razu poproszę Bergmana o analizę i może coś znajdziemy…

- Nie ma, kurwa, za co, pani władzo. Mamy umowę? Gliniarz przed salą i czysta karta?

- Nie ty decydujesz, Malahiash. Ale jeśli twoje informacje będą pomocne, na pewno uwzględnię twoje nazwisko w raporcie. A co za tym idzie, coś z tego będziesz mieć. Módl się o to - Tamara wyminęła lekarza w maseczce na twarzy i zielonym czepku na włosy. Niósł strzykawkę, zapewne z morfiną, na której widok Bradley wyraźnie się uspokoił. 

- Przepraszam… - rzekła z roztargnieniem Tamara i posłała medykowi spojrzenie, za które nie będzie jej nienawidził. On skinął głową i wskazał jej drzwi. Jasne było, że musi zająć się pacjentem, a ktoś taki jak ona skutecznie będzie go rozpraszać. 

Mijając automat z przekąskami przystanęła na widok dziewczyny uderzającej pięścią w gablotę. Farbowane na czarno włosy kontrastowały z jaskrawą pomarańczową bluzką i glanami. Pojedynczy złoty kolczyk w uchu odbił światło i sprawił, że Tamara na chwilę zmrużyła oczy. Położyła jej rękę na ramieniu, a dziewczyna momentalnie odskoczyła.

- Ło! Hej, nie chciałam cię przestraszyć. Po prostu nie musisz walić tak mocno, jeszcze dam ci mandat za uszkodzenie mienia - Lobster wskazała na swoją odznakę przy pasku dżinsów, a dziewczyna zadrżała.

- Przepraszam, to się nie powtórzy! Po prostu ten cholerny automat się zepsuł i połknął moje wszystkie drobne…

Tamara westchnęła, wyciągnęła banknot i podała nastolatce, która zrobiła wielkie oczy. 

- Jeszcze nigdy policjant nie dał mi kasy…

- Widocznie trafiałaś nie na tych, co trzeba. 

- Dziękuję, ja… Chciałam kupić wujkowi coś na wzmocnienie, nie czuje się zbyt dobrze… Nie wiem czy się zgodzi, ale chciałbym z panią porozmawiać, pani władzo. Jeśli można? 

- No dobrze, jeśli to pilne… - Tamara zerknęła na zegarek. 

- Uff! Kamień spadł mi z serca… Chodzi o to, że wujek został pobity. Znalazłam go z przyjaciółmi… 

- Spokojnie, spokojnie. Uspokój się. Wdech, wydech. Od początku. Jak się nazywasz?

- Nazywam się Lisa Devit. Mój wujek to Herman. Leżał w alejce za klubem Demencja… Ogólnie była tam jakaś rozróba, ochrona i jacyś ludzie w skórzanych kurtkach… Chyba oni to zaczęli, ale nie pytałam, bo wuj ledwo widział na oczy. Jedno jest naprawdę w złym stanie… 

-VDemencja? Sprawdzę to. Mogę prosić o numer kontaktowy do wujka? 

- Wczoraj zmienił telefon, ale podam pani swój. 

Tamara zanotowała i podziękowała. Nie chciała tego sprawdzać, bo prostu wyszłaby na złego stróża prawa. Prześle numer dalej, do kogoś kto odebrał zgłoszenie, a sama zajmie się "Sprawą Agawy", jak ją opisał Edward Eckland, dobitnie zresztą. Idąc w stronę wyjścia, minęła uchylone drzwi w których zniknęła Lisa Devit. Ciekawość wzięła górę, i zajrzała przez szparę. Zobaczyła mężczyznę w czarnej, rozpiętej koszuli z okiem wyglądającym jak śliwka. Obok niego siedziała lisa i jakiś chłopak, pewnie znajomy.

Machnęła na nich ręką. Miała wystarczająco własnych spraw. A ta scena za bardzo kojarzyła się z jej poprzednim życiem w Indianapolis. Wtem usłyszała dzwonek, utwór skyfall z filmu z Bondem. Odebrała.

- Hej, Lobster! Zawijaj na komendę.

- Co jest, Fred?

- Mam dwie wiadomości. Dobrą, i chujową. Którą chcesz pierwszą?

- Chujowa.

- Mamy nowego członka zespołu. Ty, ja, Bergman i jego przydupasy z laboratorium, oraz Edward Eckland. Zajebiście nie?

- Nie! Co… Czemu?!

- Zrozum, że każdy ma jakieś sekrety, w tym nasza komenda. A Eckland może nam zagrozić. To jebany dziennikarz, Lobster. Szukanie brudów to jego robota. Dość powiedzieć, że za uczestnictwo w śledztwie, pomoc i pierwszy opublikowany artykuł da nam spokój i wszyscy rozejdziemy się spać spokojnie.

- Co mam powiedzieć? "Dobrze"? 

- Nic nie mów, też jestem wkurzony. Podobnie Grant…

- A druga wiadomość?

-Nerdom udało się oczyścić obraz z kamer przy magazynach. Ktoś tam, kurna, był. W BMW z 2014 roku. I najlepsze. Rejestracja na firmę Billa Marone. Pewnie fikcyjną...

- O kurwa!

-Co?

- Jaki kolor? 

- Auta? Srebrny…

- Przyślij tu kogoś do pilnowania Bradley'a. Ale już! Zaraz będę! - Teraz już nie szła, tylko biegła do wyjścia, wyskoczyła do samochodu i z piskiem opon odjechała z parkingu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro