Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI

~ LIESEL ~

Cicho wyślizgnęłam się do domu. W miejscu osadził mnie jednak syk matki.
– Gdzie ty byłaś?! – szepnęła ostro. Stanęłam, zdumiona.

– Wracam z karczmy. – Odpowiedziałam wymijająco. Poniekąd była to zresztą prawda – przecież szłam z oberży, tylko okrężną drogą, prawda?

– O tej porze?! Jest pierwsza w nocy!!! – podniosła się. Ubrana w zwiewną, białą koszulę nocną przypominała zjawę rozwścieczoną przez nieostrożnego śmiertelnika. – Zawsze jesteś ponad godzinę wcześniej!

– Kiedy przychodzę, śpisz, więc skąd możesz to wiedzieć? – Wymamrotałam zniecierpliwiona.

– W wiosce nie jest bezpiecznie! – nie dawała za wygraną kobieta. – Włóczędzy, gwałciciele... Też sobie pracę znalazłaś, już gorsza to chyba tylko w burdelu!

Tego było już za wiele. Tylko nie porównywanie mnie do dziwki. Póki mam wyjście, dobrowolnie się tak nie zhańbię.

– Pracuję tam, bo ty nie możesz nas utrzymać! – Wybuchłam. – Nie dajesz rady zarabiać, a ktoś musi!

– Sugerujesz, że to moja wina?! – podniosła głos jeszcze ton wyżej. Dzieciaki zaczęły niespokojnie kręcić się w swoich łóżkach, jakby przez sen usłyszały kłótnię, co było bardzo prawdopodobne. – Ja tego nie chciałam, nie prosiłam się o to, ja... to ojciec, on, nie dał nam szansy, zostawił nas...

– Nie wspominaj przy mnie o nim! – Łzy trysnęły mi z oczu, gdy przypomniałam sobie mężczyznę, który miał nas chronić i o nas dbać, uciekającego z miejscową prostytutką. To dlatego tak mnie dotykały tego typu obelgi. Ona odebrała nam głowę rodziny. Przez to głodowaliśmy i walczyliśmy o przetrwanie każdego dnia. Przez to matka zachorowała. Przez to...

Zatraciłam się w przykrych wspomnieniach i nie zwróciłam uwagi na to, jak chaotycznie wyrzuciła z siebie te słowa. Dopóki nie osunęła się na miękkich nogach  – szczęśliwie na stojące obok krzesło.

– Mamo? – Spytałam z przerażeniem, doskakując do niej. Nie odpowiedziała. Dyszała ciężko, histerycznie, jej oczy były szeroko rozwarte, wpatrzone w jeden punkt. Powoli zaczynały matowieć. – Mamo!!!

Okręciłam się w kółko. Co robić, co robić, co robić?!

– Przepraszam!!! – Wyrzuciłam z siebie, gwałtownie potrząsając za jej ramiona. – To wszystko nieprawda, tylko obudź się, obudź się...

Jej klatka piersiowa jeszcze się unosiła, ale coraz płycej. Wystające żebra przebijały przez półprzezroczysty materiał ubrania. I w tej chwili blond główka ociężale podniosła się z poduszki.

– Co się... Mamusiu?! – Przerażenie w oczach mojej siostrzyczki otrzeźwiło mnie. Głupia ja, co ja robię?! W emocjach wymierzyłam sobie policzek.

– Nic się nie dzieje, skarbie, mama lunatykuje. – Rzekłam, najspokojniej jak umiałam, choć głos drżał mi strasznie, a serce tłukło się w piersi jak oszalałe. – Możesz pójść... zmienić wodę Belli? Nie boisz się?

– Nie boję. – Wsunęła nóżki w stojące na ziemi buty. – Zaraz wszystko będzie normalnie, prawda?

– Tak. – wykrztusiłam, i rzuciłam się po małą fiolkę stojącą wysoko na szafie. Eliksir zielarza. Moja ostatnia deska ratunku. Błagam, żeby to pomogło...

Siłą rozwarłam usta rodzicielki i wlałam zawartość flakonu. Zaczęła się trząść, jak w przedśmiertelnych drgawkach.

– Nie umieraj, nie umieraj! – Powtarzałam jak mantrę. Dobrze, że mała tego nie widziała...
Nagle jej ciało zwiotczało. Pisnęłam. Czy to już?

Poruszyła się. Jak mi ulżyło...

– Lepiej? – Głos ledwo przeszedł mi przez ściśnięte gardło. – Jesteś w stanie się odezwać? Wstać?

– Chyba tak... – brzmiała słabo, ale kontaktowała. Odetchnęłam z ulgą. – To nie twoja wina...

– Dasz radę się położyć? – mruknęłam.
Przytaknęła, więc złapałam ją i pozwoliłam się o mnie oprzeć. Ułożyła się wygodnie, a ja nakryłam ją kołdrą po szyję.

– Będę tutaj, jakby coś się działo. – Siadłam przy stole. – I tak teraz już nie dam rady zasnąć.

Już mnie nie słyszała. Sen, spowodowany wyczerpaniem i nagłym atakiem, zmógł ją. W tej samej chwili wróciła Margie.

– Już! – Zawołała, dumna z siebie. – A wiesz, że spotkałam krasnoludka?

– Ach tak? – Zmusiłam mięśnie twarzy do uśmiechu. – To świetnie! Jesteś najdzielniejszą dziewczynką, jaką znam! A teraz idź spać, kochanie. Patrz, mama też już leży.

Posłusznie wcisnęła się obok drugiej z sióstr. Patrzyłam z rozczuleniem na ten słodki obrazek. A kiedy upewniłam się, że nikt mnie nie usłyszy, pobiegłam do ustępu.

I zrzygałam się. Trzy razy.

Do rana nie zmrużyłam oka.
_______________________________________________
Opuchniętymi oczami wyjrzałam za okno. Zaczynało świtać. Wstałam, przeciągnęłam się, wzięłam kankę na mleko i wyszłam do obory. Tu i tak na nic się nie przydam. Dzięki Bogu, nic więcej się nie stało.

Wchodząc do środka, miałam wrażenie, jakbym przekroczyła portal do innego świata, w którym moje zmartwienia i troski przestają się liczyć. Wciągnęłam w płuca zapach siana. Na plamie słońca wylegiwał się Baltazar. Podrapałam go za uchem. Mruknął tylko cicho, wyprężając grzbiet, i uciekł przez szczelinę w deskach.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem i podeszłam do ulubienicy, która zamuczała głośno.

– Cześć! – pogłaskałam łaciaty grzbiet zwierzęcia i postawiłam przy niej stołek. Kilka minut potem było po wszystkim, a ja, zadowolona, odlewałam sobie część mleka do kubka. Ciepłego, z kożuchem. Najlepsze!

Na szczęście wszyscy wciąż spali, gdy odkroiłam sobie kromkę chleba i oszczędnie posmarowałam ją smalcem. A później uchyliłam drzwi i wymknęłam się na zewnątrz, idąc w stronę znajomej mi już przyczepy.

– Oskar! – Zawołałam, tłukąc w drzwi. – Oskar??  Wyłaź, bo się włamię!

– Moment! – Dobiegł jego głos.

Chwilę potem otworzył mi. Górne guziki koszuli miał rozpięte. Chyba w pośpiechu usiłował się ubrać. Uśmiechnęłam się mimowolnie.

– Co się stało? – Spytał, przeczesując palcami włosy, które były całkiem poczochrane. – Dlaczego przychodzisz tak wcześnie?

Zagryzłam wargę i odwróciłam wzrok.

– Chodź na łąkę. – Pociągnął mnie na polanę nieopodal i usiadł, klepiąc trawę koło siebie. – A teraz mów, co się wydarzyło.

– Matka... – tylko tyle zdołałam z siebie wydobyć, nim łzy pociekły mi po policzkach. No nie, ja przecież nie płaczę!!! A już na pewno nie w towarzystwie tego... tego...

– Och, Liesel... – szepnął tylko ze zdumiewającą troską. – Chodź tu.

Moje ciało, moje durne ciało chciało mnie dzisiaj zgubić. Nie reagowało na moje nieme zakazy i zwinęło się w kłębek, z głową na jego kolanach.

TO. NIE. MOŻE. BYĆ. PRAWDA.

Durne, nie współpracujące kończyny.
Mimo to, nie poruszyłam się, gdy delikatnie pogłaskał moje włosy. Z trudem powstrzymałam dreszcz. Co za idiotyczne reakcje!!!

– Będzie dobrze. – Pocieszył mnie.

– Oby. – Pociagnęłam nosem. W końcu udało mi się podnieść. Zarumieniłam się. No i co jeszcze?! Może się na niego wywrócę, a on mnie złapie jak jakiś pierdolony książę z bajki? Dobra, stop. Chciał dobrze, tym razem to ja wszystko popsułam.

– Dzięki i pa! – Rzuciłam się do biegu, płonąc ze wstydu.

– Liesel! – Zawołał za mną.

– A, zapomniałabym! – Wrzasnęłam, odwracając się. – Trzecie zadanie..  ukradnij coś, co ma według ciebie największą wartość. Perły pani Ansel, kosztowności, którymi płacą prostytutkom... co uważasz za słuszne. Im cenniejsze, tym więcej tańców przetańczę... – Urwałam i poprawiłam się. – Przetańczyłabym, gdyby ci się udało.
_______________________________________________

Chyba mój ulubiony rozdział do tej pory haha ❣️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro