XI
~ LIESEL ~
Cicho wyślizgnęłam się do domu. W miejscu osadził mnie jednak syk matki.
– Gdzie ty byłaś?! – szepnęła ostro. Stanęłam, zdumiona.
– Wracam z karczmy. – Odpowiedziałam wymijająco. Poniekąd była to zresztą prawda – przecież szłam z oberży, tylko okrężną drogą, prawda?
– O tej porze?! Jest pierwsza w nocy!!! – podniosła się. Ubrana w zwiewną, białą koszulę nocną przypominała zjawę rozwścieczoną przez nieostrożnego śmiertelnika. – Zawsze jesteś ponad godzinę wcześniej!
– Kiedy przychodzę, śpisz, więc skąd możesz to wiedzieć? – Wymamrotałam zniecierpliwiona.
– W wiosce nie jest bezpiecznie! – nie dawała za wygraną kobieta. – Włóczędzy, gwałciciele... Też sobie pracę znalazłaś, już gorsza to chyba tylko w burdelu!
Tego było już za wiele. Tylko nie porównywanie mnie do dziwki. Póki mam wyjście, dobrowolnie się tak nie zhańbię.
– Pracuję tam, bo ty nie możesz nas utrzymać! – Wybuchłam. – Nie dajesz rady zarabiać, a ktoś musi!
– Sugerujesz, że to moja wina?! – podniosła głos jeszcze ton wyżej. Dzieciaki zaczęły niespokojnie kręcić się w swoich łóżkach, jakby przez sen usłyszały kłótnię, co było bardzo prawdopodobne. – Ja tego nie chciałam, nie prosiłam się o to, ja... to ojciec, on, nie dał nam szansy, zostawił nas...
– Nie wspominaj przy mnie o nim! – Łzy trysnęły mi z oczu, gdy przypomniałam sobie mężczyznę, który miał nas chronić i o nas dbać, uciekającego z miejscową prostytutką. To dlatego tak mnie dotykały tego typu obelgi. Ona odebrała nam głowę rodziny. Przez to głodowaliśmy i walczyliśmy o przetrwanie każdego dnia. Przez to matka zachorowała. Przez to...
Zatraciłam się w przykrych wspomnieniach i nie zwróciłam uwagi na to, jak chaotycznie wyrzuciła z siebie te słowa. Dopóki nie osunęła się na miękkich nogach – szczęśliwie na stojące obok krzesło.
– Mamo? – Spytałam z przerażeniem, doskakując do niej. Nie odpowiedziała. Dyszała ciężko, histerycznie, jej oczy były szeroko rozwarte, wpatrzone w jeden punkt. Powoli zaczynały matowieć. – Mamo!!!
Okręciłam się w kółko. Co robić, co robić, co robić?!
– Przepraszam!!! – Wyrzuciłam z siebie, gwałtownie potrząsając za jej ramiona. – To wszystko nieprawda, tylko obudź się, obudź się...
Jej klatka piersiowa jeszcze się unosiła, ale coraz płycej. Wystające żebra przebijały przez półprzezroczysty materiał ubrania. I w tej chwili blond główka ociężale podniosła się z poduszki.
– Co się... Mamusiu?! – Przerażenie w oczach mojej siostrzyczki otrzeźwiło mnie. Głupia ja, co ja robię?! W emocjach wymierzyłam sobie policzek.
– Nic się nie dzieje, skarbie, mama lunatykuje. – Rzekłam, najspokojniej jak umiałam, choć głos drżał mi strasznie, a serce tłukło się w piersi jak oszalałe. – Możesz pójść... zmienić wodę Belli? Nie boisz się?
– Nie boję. – Wsunęła nóżki w stojące na ziemi buty. – Zaraz wszystko będzie normalnie, prawda?
– Tak. – wykrztusiłam, i rzuciłam się po małą fiolkę stojącą wysoko na szafie. Eliksir zielarza. Moja ostatnia deska ratunku. Błagam, żeby to pomogło...
Siłą rozwarłam usta rodzicielki i wlałam zawartość flakonu. Zaczęła się trząść, jak w przedśmiertelnych drgawkach.
– Nie umieraj, nie umieraj! – Powtarzałam jak mantrę. Dobrze, że mała tego nie widziała...
Nagle jej ciało zwiotczało. Pisnęłam. Czy to już?
Poruszyła się. Jak mi ulżyło...
– Lepiej? – Głos ledwo przeszedł mi przez ściśnięte gardło. – Jesteś w stanie się odezwać? Wstać?
– Chyba tak... – brzmiała słabo, ale kontaktowała. Odetchnęłam z ulgą. – To nie twoja wina...
– Dasz radę się położyć? – mruknęłam.
Przytaknęła, więc złapałam ją i pozwoliłam się o mnie oprzeć. Ułożyła się wygodnie, a ja nakryłam ją kołdrą po szyję.
– Będę tutaj, jakby coś się działo. – Siadłam przy stole. – I tak teraz już nie dam rady zasnąć.
Już mnie nie słyszała. Sen, spowodowany wyczerpaniem i nagłym atakiem, zmógł ją. W tej samej chwili wróciła Margie.
– Już! – Zawołała, dumna z siebie. – A wiesz, że spotkałam krasnoludka?
– Ach tak? – Zmusiłam mięśnie twarzy do uśmiechu. – To świetnie! Jesteś najdzielniejszą dziewczynką, jaką znam! A teraz idź spać, kochanie. Patrz, mama też już leży.
Posłusznie wcisnęła się obok drugiej z sióstr. Patrzyłam z rozczuleniem na ten słodki obrazek. A kiedy upewniłam się, że nikt mnie nie usłyszy, pobiegłam do ustępu.
I zrzygałam się. Trzy razy.
Do rana nie zmrużyłam oka.
_______________________________________________
Opuchniętymi oczami wyjrzałam za okno. Zaczynało świtać. Wstałam, przeciągnęłam się, wzięłam kankę na mleko i wyszłam do obory. Tu i tak na nic się nie przydam. Dzięki Bogu, nic więcej się nie stało.
Wchodząc do środka, miałam wrażenie, jakbym przekroczyła portal do innego świata, w którym moje zmartwienia i troski przestają się liczyć. Wciągnęłam w płuca zapach siana. Na plamie słońca wylegiwał się Baltazar. Podrapałam go za uchem. Mruknął tylko cicho, wyprężając grzbiet, i uciekł przez szczelinę w deskach.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i podeszłam do ulubienicy, która zamuczała głośno.
– Cześć! – pogłaskałam łaciaty grzbiet zwierzęcia i postawiłam przy niej stołek. Kilka minut potem było po wszystkim, a ja, zadowolona, odlewałam sobie część mleka do kubka. Ciepłego, z kożuchem. Najlepsze!
Na szczęście wszyscy wciąż spali, gdy odkroiłam sobie kromkę chleba i oszczędnie posmarowałam ją smalcem. A później uchyliłam drzwi i wymknęłam się na zewnątrz, idąc w stronę znajomej mi już przyczepy.
– Oskar! – Zawołałam, tłukąc w drzwi. – Oskar?? Wyłaź, bo się włamię!
– Moment! – Dobiegł jego głos.
Chwilę potem otworzył mi. Górne guziki koszuli miał rozpięte. Chyba w pośpiechu usiłował się ubrać. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
– Co się stało? – Spytał, przeczesując palcami włosy, które były całkiem poczochrane. – Dlaczego przychodzisz tak wcześnie?
Zagryzłam wargę i odwróciłam wzrok.
– Chodź na łąkę. – Pociągnął mnie na polanę nieopodal i usiadł, klepiąc trawę koło siebie. – A teraz mów, co się wydarzyło.
– Matka... – tylko tyle zdołałam z siebie wydobyć, nim łzy pociekły mi po policzkach. No nie, ja przecież nie płaczę!!! A już na pewno nie w towarzystwie tego... tego...
– Och, Liesel... – szepnął tylko ze zdumiewającą troską. – Chodź tu.
Moje ciało, moje durne ciało chciało mnie dzisiaj zgubić. Nie reagowało na moje nieme zakazy i zwinęło się w kłębek, z głową na jego kolanach.
TO. NIE. MOŻE. BYĆ. PRAWDA.
Durne, nie współpracujące kończyny.
Mimo to, nie poruszyłam się, gdy delikatnie pogłaskał moje włosy. Z trudem powstrzymałam dreszcz. Co za idiotyczne reakcje!!!
– Będzie dobrze. – Pocieszył mnie.
– Oby. – Pociagnęłam nosem. W końcu udało mi się podnieść. Zarumieniłam się. No i co jeszcze?! Może się na niego wywrócę, a on mnie złapie jak jakiś pierdolony książę z bajki? Dobra, stop. Chciał dobrze, tym razem to ja wszystko popsułam.
– Dzięki i pa! – Rzuciłam się do biegu, płonąc ze wstydu.
– Liesel! – Zawołał za mną.
– A, zapomniałabym! – Wrzasnęłam, odwracając się. – Trzecie zadanie.. ukradnij coś, co ma według ciebie największą wartość. Perły pani Ansel, kosztowności, którymi płacą prostytutkom... co uważasz za słuszne. Im cenniejsze, tym więcej tańców przetańczę... – Urwałam i poprawiłam się. – Przetańczyłabym, gdyby ci się udało.
_______________________________________________
Chyba mój ulubiony rozdział do tej pory haha ❣️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro