Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

~ OSKAR ~

Co ty sobie wyobrażasz! – warknęła. Skojarzyła mi się z psem, który zmienia się w diabła, gdy tylko ktoś naruszy granice jego terytorium. Popchnęła mnie na ścianę. – Ty jesteś normalny?! Gdybym miała przy sobie któryś z tych wielkich kucharskich noży, to skróciła bym cię o ten pusty łeb!

– Zawsze możesz po któryś pójść. – Próbowałem rozładować sytuację. Szlag, to wygląda jakbym...

– Cały czas za mną łazisz! – Bezwiednie dokończyła moją myśl. – Co masz na swoje usprawiedliwienie? Może to przypadek, co?!

– Uspokój się. – Odepchnąłem ją delikatnie. – Ciszej, bo nas usłyszą!

– W dupie to mam! – powiedziała jeszcze głośniej.

– Lisel, to jest przypadek! – odpowiedziałem dobitnie. – Naprawdę! Sama widziałaś, jak wygląda mój dom. – Postanowiłem zagrać na uczuciach. – Nie mam za co żyć, więc kradnę. Tutaj wszyscy świetnie znają mojego ojca... Dostałem tę pracę od razu.

– Aha, więc przyszedłeś tutaj do tatusia? – Jej głos ociekał drwiną. – Może do niego dołączysz?

Zabolało jak diabli.

– Naprawdę myślisz, że nie mam żadnych zasad? – mówiłem cicho, ale ostro. – Uważasz, że jak jestem złodziejem, to stoczyłem się już wystarczająco? Sądzisz, że nie przeszkadza mi to, że mój rodzic co noc zalewa się w trupa, a ja muszę go szukać po wsi i skacowanego, zabierać spod czyjegoś domu, gdzie, nieprzytomny, się położył?! – Podniosłem nieco głos. – Chciałem tę robotę również by go pilnować.

– Przepraszam – wymamrotała. Aż mnie zatkało. Czy ona właśnie mnie przeprosiła?! Ta zatwardziała, uparta osoba powiedziała magiczne słowo?

– Nic się nie stało – mruknąłem w końcu. – To jeśli... Jeśli musimy tu razem pracować i jakoś się tolerować, może zawrzemy pokój? Naprawdę, dam ci spokój.

– Zgoda. – Uścisnęła moją wyciągniętą rękę. – Udajemy, że się nie znamy i nie wchodzimy sobie w drogę.

– W porządku – odparłem i odwróciłem się, udając, że kucharz mnie woła. Tak naprawdę chciałem ukryć szeroki uśmiech.

Po zakończeniu pracy przebrałem się bardzo szybko i wybiegłem przed budynek. Z ojcem nie było dziś tak źle, poradzi sobie. Miałem nadzieję, że jeszcze ją złapię.

– Liesel! – zawołałem, biegnąc za nią. – Jest środek nocy, nie będziesz tak sama szła. Odprowadzę cię.

Spojrzała na mnie z niechęcią, ale mniejszą niż zwykle.

– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto nie umie sobie poradzić? – Zaczęła. – I czy czasem nie obiecałeś, że dasz mi spokój?

Otworzyłem usta, ale machnęła ręką.

– Jeden raz. – Zaznaczyła.

Dlaczego ta dziewczyna była tak nieprzewidywalna? Zmieniała zdanie szybciej  niż migają obrazki w kalejdoskopie.

– Jak tam twoja profesja? – spytała, choć w tym niewinnym pytaniu wyraźnie dało się wyczuć nutę kpiny. – Rozwija się?

Wypiąłem dumnie pierś.

– Jeśli Mistrz Chubb jest mistrzem kuchni, to mnie powinni nazywać mistrzem złodziei – odparłem.

– W kradzieży marchewek – dopowiedziała bezczelnie.

– Marchewka to tylko przykład! – Obruszyłem się. – Jestem w stanie ukraść wszystko!

– Zakład? – Wyciągnęła rękę.

– Co? – Całkiem zbiła mnie z tropu. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

– Pstro. – Przewróciła oczami. – Załóżmy się o to, czy dasz radę ukraść wszystko, tak jak mówisz. Wymyślę ci trzy wyzwania, a ty musisz im sprostać.

– Dobra. – Przyklepałem bez wahania. – Ale jak wygram, jedziesz ze mną na festyn.

– Może być. – Uśmiechnęła się delikatnie. – A jak przegrasz, przez trzy miesiące sprzątasz oborę Belli.

– Wchodzę w to. – przeczesałem włosy. – Kiedy pierwsze wyzwanie?

– Pojutrze – powiedziała. – Muszę się nad tym zastanowić.

– Czekam! – Ekscytacja brała nade mną górę. Wygram to i zabiorę ją na tańce.

Podeszliśmy pod jej dom. Już miałem się żegnać, kiedy czyjś głos nam przerwał.

– O ojcu to się nie pamięta, ale z dziwką się szlajasz, co? – Liesel odwróciła się natychmiast. Zrobiła krok w przód, ale powstrzymałem ją dłonią.

– Nie daj się sprowokować – szepnąłem i podszedłem do zataczającego się na ogrodzenie mężczyzny. – Idziemy do domu.

– Nie jestem dziwką. – Jej ostry głos zadźwięczał w nocnej ciszy.

– Idź do domu – rzuciłem stanowczo. Za późno.

– Tak? – Podszedł do niej, ale w porę go odciągnąłem. W duchu dziękowałem siłom wyższym, że jestem już od niego silniejszy.

– Zostaw ją. – Zmusiłem go, by na mnie spojrzał. Skupiłem się i pociągnąłem go za sobą, nie odwracając się. Bełkotał jakieś groźby, ale miałem to gdzieś. I tak rano nie będzie pamiętał. Ostatnio zapomniał, jak miał na imię. Nie, nie ma szans, żeby ją zapamiętał, uspokoiłem się.

Obiecany niedzielny rozdział! Następny we wtorek ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro