III
~ LIESEL ~
Otworzyłam cicho drzwi. Było już późno, gdy wróciłam z tego jego wozu. Swoją drogą, na widok rozwalonych wszędzie butelek, o które co i rusz można się było potknąć, zrobiło mi się go żal. Zakręciło mi się w nosie od zatęchłego smrodu w pomieszczeniu.
Kradł, bo nie miał lepszego przykładu. Ojciec wydawał cały zasiłek na alkohol i papierosy, więc na dobrą sprawę nie miał nawet jak zdobyć czegoś na ząb.
Jednak jego zuchwałość i natarczywość odpychały mnie od niego. Serio, czy w tej zasranej, zapomnianej przez ludzi wiosce nie ma już nic lepszego do roboty niż łażenie za mną jak cień?!
Umyłam się cicho w balii. Woda już całkiem ostygła, jednak nie przeszkadzało mi to. Alternatywę stanowiła kąpiel w strumieniu. Cicho wsunęłam się do łóżka, które dzieliłam z siostrami, i zadowoliłam się skrawkiem nakrycia, jaki dla mnie pozostał.
Przekręcałam się z boku na bok. Oskar nie dawał mi spokoju. To prawda, nikt nie denerwował mnie bardziej niż on, ale chyba potraktowałam go zbyt surowo. Cóż, jeśli go spotkam, spróbuję przeprosić.
Swoją drogą, jego dzisiejsza przemowa... bezcenna.
Przemknęłam oczy i przyłożyłam głowę do poduszki. W końcu sen do mnie przyszedł.
Tak jak zwykle, obudziłam się wraz z pierwszym pianiem koguta. Przeciągnęłam się i zwlokłam z posłania. Standardowo, po przespaniu całej nocy zepchnięta w kąt, ledwo mogłam się wyprostować. Jak tylko zrobi się ciut cieplej, przenoszę się na podłogę.
Cicho umyłam się, załatwiłam i ubrałam. Pora zacząć kolejny dzień.
Weszłam do obory. Już od dzieciństwa było to moje ulubione miejsce. Zapach siana działał na mnie niezwykle kojąco, a słońce wpadające do środka przez dziury w nieszczelnych deskach i ciche popiskiwanie myszy tworzyło tu bajkowy klimat.
Teraz z myszami, wyjadającymi nasze zapasy, rozprawiał się Baltazar, rudy kocur, uratowany przez drugą z moich sióstr, Eleonorę.
– Cześć, mały! – Przywitałam się z kotem, delikatnie drapiąc go za uchem. Wrócił już z nocnych łowów i teraz odpoczywał, grzejąc się na słomie w rogu pomieszczenia.
– Witaj, Bello, kochanie! – Podeszłam do krowy, która była naszym źródłem utrzymania. – Choć tutaj, maleńka.
Postawiłam sobie stolik i zaczęłam doić ulubienicę. Kiedy miałam już pełen garnuszek, zaniosłam go do sąsiadki.
– Dzień dobry, pani Inness! – krzyknęłam, widząc kobietę wieszającą pranie w ogródku. Widok mokrych galotów powiewających na wietrze zawsze mnie bawił.
– O, jesteś, Liesel, złotko! – Uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Choć do domu, kochanie, to ci zapłacę... A, bym zapomniała! Mam coś dla ciebie, skarbie.
Wepchnęła mi do kieszeni pieniądze. Jak zwykle było ich więcej, ale milczałam. Przysięgłam sobie, że wszystko odpracuję w przyszłości.
– Patrz, kochanieńka, co dostałam od przyjaciółki z miasta! – Wyjęła coś z szafy i podała mi, niby drogocenny skarb. – wełniane rajstopy! Dwie pary! Specjalnie poprosiłam o jedną dla ciebie!
– Dziękuję bardzo! – Podejrzewam, że oczy mi się zaświeciły, tak wzruszona byłam tym gestem. Zbyt wiele razy już doświadczyłam srogich, mroźnych zim, by wiedzieć, jak przydatny był to podarunek.
– A tutaj masz kilka jajek. Zrób jajecznicę, dzieciaki muszą jeść! – Wepchnęła mi jedzenie do wolnych kieszeni. – O, a tak na marginesie, w karczmie szukają kelnerki. Może się zgłosisz? Dobrze płacą, nie musiałabyś już wstawać tak rano do Belli.
To było to, czego szukałam. Pewnie praca w oberży nie była moją wymarzoną, ale same napiwki pozwolą nam na opłacenie czynszu i nieco godniejsze życie.
– Ja tylko do pracy – wymamrotałam, przeciskając się przez grupę kilku pijaków-mięśniaków. Zmierzyli mnie podejrzliwym wzrokiem. Przebrnęłam do drzwi od zaplecza i zaczepiłam jednego z kuchcików. – Przepraszam! Gdzie znajdę szefa kuchni?
– Mistrza Chubba? – Upewnił się. – Siedzi tam, w rogu, ale lepiej mu nie podpaść. Widzisz tę metalową chochlę? Nigdy się z nią nie rozstaje, a gdy ktoś go zdenerwuje... – Wzdrygnęłam się, gdy grubszy mężczyzna, którego szukałam, smagnął jednego z pracowników ciężką łychą po plecach.
– Dzięki! – rzuciłam i podeszłam do nowego pracodawcy, przełykając ślinę.
– Pan Chubb? – zapytałam niepewnie.
– Dla ciebie Mistrz – warknął groźnie i rozbujał chochlę. – Czego taka damulka jak ty tutaj szuka, hę?
– Do damy mi daleko. – Uśmiechnęłam się z wysiłkiem. – Mogę się zatrudnić jako kelnerka.
– Ile talerzy jesteś w stanie unieść? – Zmrużył i tak małe oczka.
– Po trzy na każdej ręce – odparłam z ulgą. Dźwiganie nie było dla mnie problemem.
– Tak, na pewno. – Skinął na jednego z pomocników. – E, ty tam! Podaj no jej sześć naczyń, zobaczymy jak sobie poradzi.
Bez większego trudu uniosłam je i rozłożyłam ręce. Lata praktyki w noszeniu jedzenia dla rodzeństwa w końcu się przydały. Kiwnął głową z aprobatą.
– Masz tę pracę – burknął. – Tam są kucharze. Mówią ci, co masz wydać i do którego stolika. Pracujesz do północy, laleczko. Po szóstej donosimy już tylko alkohol, kuchnia jest wtedy zamknięta.
Przegryzłam wargę. Taka godzina nie była mi do końca na rękę, ale czy miałam wybór? „Trudno, przemęczysz się tu miesiąc, góra dwa, i pójdziesz gdzieś indziej" – pocieszyłam się w myślach. Nie miałam zbyt wiele czasu na rozmyślania, bo już mnie wołali.
Po godzinie noszenia ciężkich tac bolały mnie ręce, a umysł od dawna przebywał w innej rzeczywistości. Przyzwyczajona do chodzenia spać z kurami (dosłownie i w przenośni) zaczynałam już ziewać.
Największy problem stanowili jednak goście. Mieszanka miejscowych, podróżnych i zwyczajnych przybłęd mogła okazać się niebezpieczna, dlatego starałam się nie wchodzić z nimi w żadne interakcje. Pamiętałam opowieści o krwawych bójkach w oberży i wzdrygałam się przy każdym głośniejszym okrzyku czy nagłym wybuchu radości.
Została mi już tylko godzina. Oczy mi się kleiły, przestałam nawet zwracać uwagę na docinki klientów i grubiańskie komentarze.
Wyszłam z kuchni, dzierżąc kilka kufli piwa, gdy z naprzeciwka ktoś zaszedł mi drogę. Podcięłam go, w rezultacie oblewając wszystkich dookoła cuchnącym trunkiem.
Uwaga wszystkich w lokalu skupiła się na mnie i na Oskarze. Bo to oczywiście był on. Policzki zalał mi rumieniec wstydu, ale nie zdążyłam nic wytłumaczyć, bo Mistrz Chubb podbiegł do nas jak oparzony.
– Czyście rozum postradali?! – wrzasnął. – Co tu się stało?!
Cisza, przerywana jedynie pojedyńczymi chichotami klientów, którzy odwrócili się, by lepiej widzieć udzielaną nam burę.
– To moja wina. – Wyszedł do przodu chłopak, kornie schylając głowę. – Popchnąłem ją przypadkiem, bo się spieszyłem.
Zamurowało mnie. Chciałam sprostować, że to ja na niego wpadłam, ale posłał mi spojrzenie, które zakazywało mi się odzywać.
– Tym razem wam daruję, ale jeszcze jeden taki wybryk, a wywalę was na zbity pysk. – Zagroził, opluwając nas śliną. – Jasne?!
– Jasne. – Przytaknęliśmy pokornie.
Korzystając z chwili przerwy, której nam udzielono, złapałam Oskara i zaciągnęłam go za wielki filar.
– Co ty sobie wyobrażasz!!! – syknęłam, popychając go brutalnie na ścianę. Nie bronił się. – Ty jesteś normalny?! Gdybym miała przy sobie któryś z tych wielkich kucharskich noży, to skróciła bym cię o ten pusty łeb!
Tak jak pisałam wczoraj na tablicy (wypisałam wam harmonogram publikacji, ktoś patrzył?) rozdziały "Złodzieja" będą się pojawiać częściej – we wtorki, czwartki i niedziele. W soboty za to roboczo ustaliłam termin publikacji "Kukułczego jaja" (zapraszam!)
Miłego dnia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro