Mój mały potworek
Moja małaDziewczynka
Do I have to run and hide?
I never said that I want this
This burden came to me
And it's made it's home inside
Monster, Imagine Dragons
Ostatnie sześć miesięcy to życie w ciągłym strachu, ale już nie tak wielkim jak wcześniej. Na sam odgłos motocykla krew odpływała mi z twarzy, choć starałam się w żaden sposób nie okazywać emocji, które we mnie buzowały. Jeśli mnie znajdą, to lepiej, żebym na ich oczach skończyła ze sobą. Nie chcę nawet myśleć, jaką karę on mógłby dla mnie zaplanować.
Każda noc jest trudna. Nie mogę spać z wielu powodów. Koszmary to pierwszy z nich. To nie tak, że wcześniej moje życie było tylko pasmem bólu i smutku. Bywały chwile, gdy byłam szczęśliwa, spokojna i bezpieczna. Bywało tak, że czułam się jak normalna osoba, która miała marzenia i chciała je kiedyś zrealizować.
Ostatnie pół roku to walka o przetrwanie, o każdy pieprzony dzień. Jakimś cudem każdego ranka zwlekam się z łóżka. Ciężkim krokiem podążam do łazienki. Pracuję na popołudniowe i nocne zmiany, wyjątkowo, gdy muszę i nie mam już wyboru, biorę te poranne. Tym razem Zośka się pochorowała i musiałam przejść na jej grafik. Akurat teraz, gdy czuję się jak pieprzona lokomotywa. Ciężka, jakbym ważyła kilkaset ton. I jeszcze ten cholerny ból krzyża i podbrzusza, który nęka mnie od kilkunastu dni.
Nigdy nie przebieram się z dziewczynami w szatni. Nie zawarłam z żadną bliższej znajomości. Życie nauczyło mnie, żebym wśród ludzi wypatrywała swoich wrogów, a nie szukała przyjaciół. Ci, których zaczynasz darzyć jakimkolwiek uczuciem, prędzej czy później staną się twoją słabością.
Potwory ukrywające się pod maskami ludzi uwielbiają te słabości odkrywać. Czasami potrzebuję towarzystwa, ale szybko przekonuję samą siebie, że nikt nie zasługuje na to, by się im narażać. Szczerze mówiąc, nie odnalazłabym się w tym środowisku za żadne skarby. Kobiety są zawistne i wredne, wygłaszają nieszczere opinie i roznoszą plotki. Faceci są łatwiejsi w obsłudze. Przynajmniej normalni faceci, a nie cipy z dyndającym penisem między nogami. Jeden powie drugiemu prosto w twarz, co o nim sądzi, albo dadzą sobie po mordzie i przechodzą nad tym do porządku dziennego. Nie robią afery z niczego.
Od wczoraj czuję się fatalnie. Prawie nie spałam, przewracałam się z boku na bok, jakby brała mnie grypa. Nie wiem, jakim cudem miałam przetrwać cały dzień w pracy, między ludźmi, i jeszcze udawać, że czuję się wspaniale i że nic mi nie jest. Mdli mnie na samą myśl o jedzeniu. Biorę suchą bułkę, wodę i jakiś batonik proteinowy. Zażywam lekarstwa, popijając je szklanką płynu. Nawet nie staram się dobrze wyglądać. To dla mnie nieosiągalne: nigdy nie będę ani tak wyglądać, ani się tak czuć. Zawsze będzie mnie gnębić poczucie żalu, bezradności i wstydu. Zawsze będę myśleć, że gdybym była brzydkim dzieckiem, a później nieatrakcyjną nastolatką, może nigdy nie wydarzyłoby się to, co się wydarzyło. Nieustannie będzie towarzyszyć mi poczucie winy.
Ciąża była dla mnie zaskoczeniem. Wiem, skąd się biorą dzieci, ale mając na uwadze działanie tabletek „dzień po" i to, z jaką częstotliwością je zażywałam, miałam nadzieję, że mi to nie grozi. Jednak gdy już dotarło do mnie, że będę miała dziecko, poczułam radość. Niestety, diagnoza, którą usłyszałam, szybko ją zburzyła – moja córeczka była chora. Postanowiłam chronić ją najlepiej, jak umiem. I dlatego tę jedyną szansę, która się pojawiła, wykorzystałam na upragnioną ucieczkę...
Z niechęcią zamykam na klucz drzwi od swojego mieszkania. Ledwo wiążę koniec z końcem, nie stać mnie nawet na bilet miesięczny, chociaż poruszanie się komunikacją byłoby dla mnie dużym udogodnieniem. Nie wiem, jak sobie poradzę. Psychicznie czuję się fatalnie, fizycznie też bywało lepiej.
Poranna zmiana oznacza kontakty z masą ludzi, których nie chcę widzieć. Nie dlatego, że moja praca jest uwłaczająca, bo żadna nie jest, ani dlatego, że zazdroszczę komuś stanowiska. Owszem, wolałabym siedzieć w cieplutkim, klimatyzowanym biurze, pracować przy komputerze, odbierać telefony i nawet użerać się z ludźmi, ale z moim mizernym doświadczeniem i brakiem wykształcenia nie mam na to szans. Tak, nawet to mi zabrali. Chcieli, żebym była od nich zależna i żebym nie była w stanie utrzymać się z uczciwej pracy.
Podejmując określone decyzje, każdy sam pisze historię swojego życia i jest za nie w pełni odpowiedzialny. Mogłabym zwalać winę na innych za to, w jakiej sytuacji się znalazłam, ale tak na serio, nigdy nie zrobiłam nic, żeby to zmienić. Dopiero niedawno pomyślałam o ucieczce i nie zrobiłam tego dla siebie, tylko dla swojego dziecka. Odpowiedzialnością za mój los obarczam jedynie ojca – gdyby nie on, jego nałogi i głupota, może moje życie byłoby inne, lepsze. Ale ja też mogłam inaczej reagować, mogłam chociaż próbować prosić kogoś o pomoc. Może wtedy byłoby inaczej. Może mogłabym współpracować z policją, być ich wtyczką... Mogłam zrobić wiele rzeczy, nawet spróbować zabić Czachę. Fakt, że przy okazji mogłabym zginąć, ale czasami myślę, że takie rozwiązanie byłoby najlepsze. Przynajmniej dla mnie. On przecież musiał mieć kogoś takiego jak ja – ofiarę, kogoś do nękania, poniżania, wyżywania się.
Nie mam siły. Kieruję się do męskiej łazienki. Minęła połowa mojej zmiany. Zastanawiam się, czy nie zgłosić kierowniczce, że się zwalniam. Nie dociągnę dzisiaj do końca dnia. Wszystko mnie boli i zbiera mi się na wymioty. Kurwa! Czyżby to już się zaczęło? Jeszcze nie czas! Jeszcze co najmniej dwa tygodnie! Jasna cholera! Ledwo zdążam do kibelka. Wypluwam z siebie wnętrzności. Nie wiem, jak długo siedzę obok muszli i próbuję zebrać się w sobie. Spoglądam na zegarek. Zostały mi dwie godziny pracy. Muszę w końcu się podnieść i wrócić do swoich obowiązków. Mam wrażenie, że wstanie z podłogi jest w tym momencie niewykonalne, ale jakoś spłukuję toaletę i spuszczam wodę. Słyszę trzaśnięcie drzwi. Dam chwilę komuś, kto wszedł, a potem wyjdę, jakoś nie mam ochoty oglądać sikającego do pisuaru faceta. Słyszę, jak ten ktoś myje dłonie, zatem mogę bezpiecznie otworzyć drzwi. Nie patrzę na faceta, wszyscy wyglądają tak samo – obowiązuje ich przecież określony dress code. Kiedyś cieszyłaby mnie możliwość oglądania facetów w garniakach, teraz jestem zniesmaczona jakimkolwiek męskim egzemplarzem.
Facet dziwnie długo się na mnie gapi i skrupulatnie myje ręce. Czuję, że żołądek znów podchodzi mi do gardła. Ledwo udaje mi się uklęknąć przy muszli. Czuję się jak gówno. I jeszcze coś zaczyna mi ciec po nogach. Fanta–kurwa–stycznie! Spuszczam wodę i nadal klęczę, modląc się, by ten gość wreszcie sobie poszedł.
Niestety on nadal tam jest.
– Musiała być jakaś gruba impreza, co? – zagaduje.
– Mniej więcej – odpowiadam przez zaciśnięte zęby.
Czuję skurcze, chyba nie wstanę, a przynajmniej nie teraz, gdy on stoi za mną i się gapi. Zaciskam palce na muszli, gdy nadchodzi kolejny skurcz. Muszę jechać do szpitala. Koniecznie. Próbuję się podnieść, ale kręci mi się w głowie. Momentalnie upadam na kolana.
– Kurwa! – słyszę jego głos. – Czy ty jesteś w ciąży? – Nie odwracam się do niego, ale kiwam głową. – Dasz radę wstać? – Zaprzeczam. – Masz skurcze? Co ile?
– Mam. Nie wiem – syczę z bólu.
– Musisz jechać do szpitala – mówi i jednocześnie pomaga mi się podnieść.
Po chwili już wiem, że nie uda mi się tam dotrzeć.
– Za późno – mówię przez łzy, gdy nadchodzi pierwszy skurcz porodowy.
– Ja pierdolę! – krzyczy facet.
Pomaga mi położyć się na podłodze i do kogoś dzwoni. Nie dociera do mnie nic oprócz bólu. Rozrywającego bólu. Po jakimś czasie dołącza do nas ktoś jeszcze. Mówi coś do mnie, ale jestem zbyt słaba, by rozumieć, czego ode mnie chce. Uciska mi brzuch, ale go odpycham, a właściwie próbuję to robić, ale nie mam sił.
– Wiem, że cię boli. Mogę ci pomóc, tylko musisz robić to, co ci każę.
Starszy człowiek przenikliwie i smutno patrzy mi w oczy. Zgodzę się na wszystko, co zaproponuje. Myślałam, że po tym, co przeszłam, jestem odporna na ból, ale na to nie byłam przygotowana.
– Usiądź, a ja pomasuję ci plecy.
Kiwam głową. Nie interesuje mnie, że są przerażeni widokiem mojego ciała pokrytego bliznami i tatuażami. Masaż gówno pomaga, skurcze nadal mnie rozrywają. Przed oczyma robi mi się ciemno. Ktoś uderza mnie w policzek. Czy to był tylko sen? Czy Czacha jest przy mnie? Otwieram oczy i widzę tego samego starszego mężczyznę.
– Nie próbuj odlatywać! – karci mnie. – Zaraz przyjedzie karetka, zawiozą cię do szpitala. Jeszcze kilka skurczów i maleństwo będzie z tobą.
Facet nie ma pojęcia, o czym mówi, i nie spodziewa się mojej odpowiedzi.
– Dziecko i tak urodzi się martwe – wyrzucam z siebie między skurczami. Facet ściska moją dłoń.
– Zobaczymy – mówi i każe mi oddychać jak w szkole rodzenia.
W czym? Co ten facet do mnie mówi? – zastanawiam się.
Jacyś ludzie wpadają do łazienki i zastępują starszego pana. Zadają milion pytań, a ja nie jestem w stanie na żadne odpowiedzieć. Czuję, że jeszcze kilka sekund i moje maleństwo przyjdzie na ten obrzydliwy, brudny, zły świat. Słyszę jakieś dziwne kwilenie.
– Masz córeczkę – mówi jakaś kobieta.
– Daj mi ją, proszę. Nie uratujecie jej.
Po chwili dostaję małe zawiniątko. Noworodek wygląda jak mały stworek. Moja mała dziewczynka. Ma otwarte oczka. Wiem, że mnie nie widzi, ale wmawiam sobie, że jest inaczej. To najpiękniejszy widok w całym moim obrzydliwym życiu.
Dokładnie czuję, w którym momencie z małego, podkurczonego ciałka uchodzi życie. Nikt mi jej nie zabiera. Kładą mi ją na brzuchu, gdy leżę na noszach. Wiedzieli, że nie można jej uratować. Tak samo jak mnie.
***
– Kim jest Czacha? – pyta mnie facet w garniturze.
– Nikim – odpowiadam, patrząc mu w oczy.
Kazali mi leżeć, ale ja nie mogę sobie na to pozwolić.
Mężczyzna w garniturze przyszedł do mnie wieczorem i zostawił klucze i torbę, w której miałam spakowane rzeczy do szpitala. Nie pytam, jak zbajerował kierowniczkę. Niewiedza jest czasami zdrowsza od nadmiaru informacji.
Prawdopodobnie przeszukał całe moje mieszkanie, żeby się czegoś o mnie dowiedzieć, ale nie mógł tam niczego znaleźć. Niczego ze sobą nie zabrałam. Moje poprzednie życie skończyło się w dniu ucieczki. Mam nadzieję, że nigdy go już nie spotkam, że nigdy nie zobaczę już tego człowieka i że nigdy mnie już nie dotknie. Mam jednak niejasne przeczucie, że coś się wydarzy. Coś złego. Wydaje mi się, że on mimo wszystko kazał mnie szukać.
Nieznajomy nie ułatwia mi życia. Dopiero skończył się obchód i śniadanie, a on już stoi obok mojego łóżka. Nie rozumiem, po co tu przyszedł.
– Czego ode mnie chcesz? – pytam.
– Pomogłem ci, gdy tego potrzebowałaś. Oczekuję cholernego „dziękuję" i odpowiedzi na pytanie, które ci zadałem.
– Nie używam takich słów – odpowiadam. – Ale dla ciebie zaryzykuję i powiem: dziękuję. Może być? – pytam z ironią w głosie.
Widzę na jego twarzy lekko kpiący uśmieszek. Kiedyś może pomyślałabym, że jest przystojny, ale nie dziś. Dziś wszystkich facetów dzielę w swojej głowie na tych, którzy są niegrzeczni i lubią sprawiać ból, i tych, którzy są prawdziwymi potworami. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że on jest z tej drugiej kategorii.
– Najbardziej niewdzięczne „dziękuję", jakie kiedykolwiek słyszałem. Ale i tak się dowiem, kim on jest. Jeśli nie od ciebie, to od moich ludzi.
– Wolałabym, żeby nikt go nie szukał. To ta część mojego życia, której nie chcę ani pamiętać, ani wspominać. Zostawiłam to za sobą.
Miałam nadzieję, że to mu wystarczy. Jeśli nie, to będzie znaczyło, że znów muszę wiać. Kurwa, od samego początku wiedziałam, że gdy tylko pojawię się w szpitalu, będę musiała myśleć o ucieczce. Jestem tu spalona.
Jest gorzej, niż przewidywałam. I na dodatek za każdym razem, gdy zamykam oczy, widzę moją córeczkę. Jej wielkie, piękne oczy i drobne, wątłe ciałko. Czuję jej pierwsze i ostatnie tchnienie życia.
Gdybym mogła, chętnie umarłabym zamiast niej. Tak byłoby lepiej. Czacha na pewno by się do niej nie przyznał, a może mała, gdyby była zdrowa, miałaby szansę na życie w jakiejś rodzinie zastępczej. Niestety, nie dostała takiej szansy. Zresztą ja też nie mam szansy na normalne życie.
– Psycholog mówił, że twarda z ciebie sztuka. Ktoś musiał cię długo szkolić, żebyś nie puściła pary z gęby.
– Czego chcesz? – pytam znudzonym tonem.
– Wiesz czego.
– Po co ci to? – pytam. – Po jaką cholerę chcesz to wiedzieć? – Patrzę mu prosto w oczy. On odwzajemnia się tym samym. Podchodzi bliżej łóżka i nachyla się do mojego ucha.
– Nie wiesz, kim jestem i co mogę. Nie wiesz, ile potrafię namieszać w życiu innych ludzi. Jak mi podskoczysz, to odeślę cię do twojego pana. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
Uśmiecham się równie ironicznym i cwanym uśmiechem.
– Jeśli chcesz mieć na sumieniu kolejną osobę, proszę bardzo. Bo zakładam, że nie byłabym pierwszą, która przez ciebie zdechłaby w męczarniach – odpowiadam. – Nie boję się bólu i upokorzenia. Chciałam tylko dać szansę mojemu dziecku na to, aby się urodziło.
– Jesteś samolubna.
– Może – odpowiadam. – Pozwoliłam sobie na to raz w życiu i widzisz, jak to się skończyło? I nie musisz szukać Czachy. On już pewnie wie, gdzie jestem.
Facet patrzy na mnie ze zdziwieniem. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Pewnie oczekiwał błagania i płaczu, ale ode mnie tego nie usłyszy. I tak był świadkiem najbardziej intymnych i bolesnych chwil mojego życia.
Psycholog – pewnie nasłany przez faceta w garniturze – był wkurwiającym okularnikiem, który śmierdział potem. Nie wiem, jak ktoś, kto wykonuje taki zawód, może tak nie dbać o higienę. Albo tak się zestresował rozmową ze mną, albo był syfiarzem. Niczego się ode mnie nie dowiedział, choć łapał się różnych sposobów: najpierw współczucia i przyjacielskich gestów, potem kpin, na koniec stał się agresywny, wręcz mi groził. Niczego jednak nie dostał, żadnej gównianej odpowiedzi na swoje pytania.
Nie, nie potrzebowałam pomocy psychologa. Potrzebowałam zmiany tożsamości i wyglądu, tak by nikt mnie nigdy nie powiązał z Sylwią Grodzką. Niestety nie miałam takich możliwości, nie mogłam zrealizować swojego idealnego planu ucieczki.
Gdy tylko palant w garniaku się oddalił, wykorzystałam moment i wymknęłam się do toalety, by się ubrać. Potem przeszukałam torbę współlokatorki i ukradłam jej kartę płatniczą i gotówkę. Zabrałam też środki higieniczne. Bezczelnie umieścili mnie w sali z babą, która urodziła wcześniaka. Nie miała przy sobie dziecka, ale i tak dobijała mnie świadomość, że jej maleństwo wywinie się ze szponów śmierci. Moje już zostało jej oddane.
Bolał mnie płacz każdego niemowlęcia na oddziale. Gdy wyszłam na korytarz, nie mogłam patrzeć na radosne miny świeżo upieczonych mamusiek. Bolał mnie zapach szpitala. Bolała świadomość, że nawet jeśli uda mi się teraz uciec, to i tak będę musiała uciekać całe życie. Żyć trochę tu, trochę tam, zmieniać tożsamość, wygląd i miejsce zamieszkania. Jak długo dam radę się ukrywać? Jak długo można uciekać i nie paść z wycieńczenia na ryj? Przecież cały czas dokucza ci świadomość, że nie czujesz się bezpiecznie, że boisz się każdego dźwięku. Brak przyjaciół nie jest problemem, to oni stanowią dla ciebie największe zagrożenie.
Te myśli kłębiły się w mojej głowie, gdy powoli schodziłam po schodach. W pewnym momencie zobaczyłam przez okno pięć motocykli i usłyszałam ryk silników. Już po mnie – pomyślałam. – Znaleźli mnie.
Moje serce zatrzymało się na kilka sekund. Jeszcze raz wyjrzałam przez okno. Nie wiem, czy to oni, nie znam wszystkich twarzy. To może być ktokolwiek – nawet członkowie klubu z tego miasta, jeśli ich prezes ma dług wobec Czachy. Nie widzę oznakowania na ich maszynach.
Biorę dwa głębokie wdechy. Wyciągam z torby słuchawki i włączam ostatnią przesłuchiwaną playlistę. Wychodzę. Czuję się totalnie źle, czuję ból, nie tylko fizyczny.
Przechodzę obojętnie obok motocykli. Nie widzę nigdzie bikerów, ale też się za bardzo nie rozglądam, bo to mogłoby wydawać się podejrzane. Wiem, że już za chwilę zaczną mnie szukać. Nie mam nawet sekundy do stracenia. Przypuszczam, że i tak nie mam żadnych szans na ucieczkę. Jestem słaba, szybko się męczę, straciłam dużo krwi, czuję ból w podbrzuszu i to wszystko w połączeniu z moim stanem psychicznym, balansującym pomiędzy depresją a chęcią zamordowania Czachy, wcale mi nie pomaga.
Miałam zamiar wrócić jeszcze do mieszkania po najpotrzebniejsze rzeczy, ale rezygnuję z tego pomysłu. Albo już tam na mnie czekają, albo lada moment tam będą, więc byłoby to najgłupsze, co mogłabym zrobić. Zresztą w domu i tak nie mam zbyt wielu rzeczy. Poradzę sobie bez dodatkowych ubrań. Wystarczą mi spodnie dresowe, koszulki, wygodne bluzy i tych kilka par bielizny, które mam ze sobą.
Nie biorę taksówki, bo im mniej śladów po sobie zostawię, tym lepiej. Nagle w słońcu błyska mi kluczyk w stacyjce motocykla, lekkiego, szybkiego dwukołowca. Jego właściciel właśnie zniknął za drzwiami dużego marketu. Mam szansę uciec, muszę tylko spróbować. Wkładam kask, który motocyklista zostawił na maszynie, odpalam silnik i pędzę przed siebie. Udało się!
Dokładnie wiem, dokąd chcę jechać. To daleka droga. Będę musiała wiele razy zmieniać pojazdy, by dotrzeć do celu. Kradzież to dla mnie żaden problem. Szczerze mówiąc, wolę siedzieć w kiciu, niż wrócić do potwora i czekać na karę, którą mi wymyśli za ucieczkę i kłamstwo.
Znajduję jakiś motel. Padam na łóżko. Czuję się jak zwłoki. Zmuszam się do wzięcia prysznica. Spodnie wyrzucam, bo są całe we krwi. Kąpiel nie poprawia mi samopoczucia, ale i tak się cieszę, bo dotarłam dalej, niż się spodziewałam.
Wyruszam z buta o trzeciej nad ranem. Na stacji kupuję zapiekankę. Nie jestem głodna, ale trzeba coś zjeść. Biorę też kawę, wodę mineralną i batoniki, które dostarczą mi odpowiedniej dawki cukru i energii. Docieram na osiedlowy parking. Tam zabieram się do jedzenia, wypijam kawę i obserwuję samochody. Nie interesują mnie nowe modele, jedynie stare rzęchy, bo tych nikt nie będzie za bardzo szukał. Podchodzę do pierwszego lepszego auta. Tak jak przypuszczałam – jest otwarte. Kluczyki w stacyjce. Nie muszę się zbytnio wysilać. Jest idealnie!
Czacha nauczył mnie odpalać silniki na kabelkach, w razie, gdybym była potrzebna im w awaryjnych sytuacjach. To było na samym początku, gdy jeszcze nie był wobec mnie takim skurwysynem. Wtedy jeszcze pokazywał mi różne rzeczy i inwestował we mnie. Nauczył jeździć samochodem i motocyklem; musiałam perfekcyjnie prowadzić oba pojazdy. Na szczęście nie zapomniałam, jak to się robi.
W schowku znajduję między innymi dowód rejestracyjny, kilka energetyków i wódkę. Ciekawe zaopatrzenie samochodu. Bak z paliwem jest do połowy pełny. Może uda mi się podjechać tym rzęchem dalej, niż mi się wydaje?
Staram się nie zatrzymywać za często, mimo iż kilka razy łapię się na tym, że jadę automatycznie, z półprzymkniętymi powiekami. Jestem kurewsko zmęczona, a do tego cały czas czuję otępiające działanie tabletek przeciwbólowych.
Koło siódmej prawie zjeżdżam do rowu po przeciwnej stronie jezdni. Postanawiam zaparkować w jakiejś zatoczce dla samochodów. Potrzebuję pół godziny drzemki.
Budzi mnie pukanie w szybę. Jakiś starszy pan jest wyraźnie zaniepokojony.
– Wszystko w porządku? – pyta, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem.
– Tak – odpowiadam, ziewając lekko, po czym uśmiecham się do niego delikatnie. – Wracam do domu, ale dopadło mnie zmęczenie. Wolałam zrobić sobie drzemkę, niż wylądować w rowie – mówię i mężczyzna odchodzi.
Gdy facet odjeżdża, przecieram oczy i otwieram energetyka. Czuję parcie na pęcherz. Z moim brzuchem jest coś bardzo nie tak, ale to ignoruję. Nie mogę sobie pozwolić na szpital. Tam od razu wpadną na mój trop. Muszę jakoś sama sobie z tym wszystkim poradzić. Za nic nie chcę do nich wracać. Już nigdy więcej! Chciałabym w końcu odpocząć. Na dłużej. Po prostu odpocząć...
Przydałoby się unieruchomić to moje auto w jakiś spektakularny sposób. Być może wtedy jakiś naiwny, dobry człowiek zatrzyma się z zamiarem udzielenia mi pomocy, a ja wykorzystam sytuację i spróbuję ukraść jego samochód.
No i okazuje się, że mam więcej szczęścia niż rozumu.
W schowku oprócz alkoholu jest jeszcze zapalniczka. Polewam obficie wnętrze samochodu wódką i rzucam zapalniczkę, a potem odsuwam się i próbuję udawać przerażoną. Nie czekam długo. Pierwszy samochód, który pojawia się na horyzoncie, zatrzymuje się obok mnie.
Wysiada z niego nieźle umięśniony, wysoki koleś. Zdecydowanie nie jest to typ, który określić można mianem grzecznego. Parkuje i zostawia kluczyki w stacyjce. Podbiega do mojego samochodu, a wtedy ja szybko wskakuję do jego auta i odjeżdżam. Wypasiony SUV. Wiem, że kradnąc taką brykę, narobię sobie problemów, ale przekonuję samą siebie, że to jedyne wyjście z sytuacji, w której się znalazłam. Bo jeśli oni wpadną na mój trop, to będzie już po mnie.
Po dwudziestu minutach porzucam samochód. Zostawiam go na parkingu w mieście, kluczyki zatrzaskuję w środku. Plan wykonany. Wsiadam do jakiegoś autobusu, chociaż nie wiem, dokąd jedzie. Staram się nie zasnąć, niestety jest to bardzo trudne – powieki ciążą mi, jakby były zrobione z ołowiu. Klepię się po twarzy. Czuję się koszmarnie. Myślałam, że gorzej już być nie może. Ale może...
Muszę się przespać, ale na razie nie odjechałam tak daleko, jakbym chciała. Jestem wykończona. W końcu udaje mi się znaleźć jakiś motel. Wynajmuję pokój, idę pod prysznic, a potem padam na łóżko jak długa. Biorę zestaw ratunkowy – kilka tabletek przeciwbólowych, dzięki którym udaje mi się zasnąć.
Śniły mi się koszmary, ale żadnego nie pamiętam. Może to wspomnienia, a może strach wywołany wizją kary, którą będę musiała ponieść, kiedy mnie złapią? Nie chcę tego wiedzieć.
Chcę poczuć się lepiej. Za każdym razem, gdy przymknę powieki, widzę piękne oczy mojej córeczki. Nigdy się od tego nie uwolnię. One na zawsze już będą ze mną. W dobrych i złych chwilach. Będą lekiem na całe zło i najgorszym koszmarem, który nigdy się nie skończy. Bo nigdy nie opuści mnie poczucie winy i myśl, że przecież mogłam temu wszystkiemu jakoś zapobiec.
Kiedy się budzę, jest ciemno, przespałam cały dzień. Biorę prysznic i stwierdzam, że muszę koniecznie skoczyć do supermarketu. Potrzebuję kilku rzeczy, w tym ubrań, podpasek, jedzenia i tabletek przeciwbólowych. Staram się poruszać bez włączania światła. Zużyte ciuchy zostawiam w koszu na śmieci. Nie będę przecież robiła teraz prania i zabierała ich ze sobą. Muszę liczyć każdą sekundę, straciłam sporo czasu. Wiem, że jest cenny, że każda stracona chwila przybliża ich do mnie, ale ciągły ból i żal, że mojego maleństwa nie ma już we mnie, że umarło, zanim zaczęło żyć, skutecznie uniemożliwiają mi szybką ucieczkę.
W zasadzie niepotrzebnie uciekam. Mogłabym poczekać w szpitalu na tych dupków i pójść z nimi, może wtedy w końcu Czacha by mnie zabił. Z drugiej strony mimo wszystko chcę żyć! Z bólem czy bez – to w tej chwili nie jest ważne. Teraz mam tylko jeden cel – ucieczkę.
Wyglądam przez okno. Czuję niepokój, gdy widzę na parkingu taki sam samochód, jaki ukradłam. Nie pamiętam rejestracji. Nie wiem, czy powinnam wyjść, czy poczekać. Kurwa! Muszę się ruszyć! Podejmuję ryzyko. Wychodzę, zdaję klucze od pokoju. Mam szczęście – na recepcji siedzi kobieta. Wymyślam historyjkę o swoim prześladowcy, który pewnie za chwilę znów mnie dopadnie i da mi popalić. Chyba ją przekonałam, bo pozwala mi wyjść tylnym wyjściem, daje nawet kilka kanapek na drogę. Czyli są jeszcze na świecie dobrzy ludzie.
Gdybym była w stanie, rzuciłabym się do ucieczki, ale ledwo stawiam kolejne kroki. Do celu pozostało mi kilkadziesiąt kilometrów, mniej więcej godzina jazdy samochodem. Ku mojej wielkiej radości pod całodobowym sklepem udaje mi się wypatrzeć motocykl z kluczykami w stacyjce. Odpalam go i odjeżdżam. Jestem uratowana! Godzina, tyle potrzebuję, by dostać się do zaplanowanego miejsca.
W połowie trasy porzucam motocykl. Nie jestem w stanie się na nim utrzymać. Ból rozrywa mnie od środka, czuję, że mam gorączkę. Nie zsiadam z motoru, ja z niego spadam. Dobrze, że nie przygniótł mnie swoim ciężarem.
Zaczyna świtać. Opadam na jakąś ławkę w parku. Nie wiem, jak długo na niej siedzę, aż nagle słyszę czyjś głos:
– Tu jesteś, mała złodziejko! – Ktoś ciągnie mnie za ciuchy do góry. Nie mam nawet siły, by zaprotestować, nie mówiąc już o wstaniu o własnych siłach. Mężczyzna potrząsa mną, bije po twarzy, zmusza, bym na niego spojrzała. – Nie nabierzesz mnie kolejny raz – mówi twardym głosem. Jest mocno wkurwiony.
Chyba wyczuwa w końcu, że jestem w kiepskim stanie. Pomaga mi osunąć się na ławkę.
Teraz mnie zostawi, a ja w spokoju umrę. W końcu będę wolna – myślę.
– Dziewczyno – mówi do mnie. – Coś ty z sobą zrobiła?
Mam wyjebane na to, co mówi i co robi. Spadam w ciemność, a ona znowu wita mnie koszmarami.
Budzą mnie mdłości. Nie jestem w stanie się podnieść. Ktoś podsuwa mi coś do ust. Świat wiruje, jakbym wpadła do pralki. Spazmatycznie, pomiędzy kolejnymi skurczami żołądka, staram się napełnić płuca powietrzem. Nie wychodzi mi to dobrze. Czuję, że zaczyna mi brakować powietrza.
– Spokojnie, oddychaj, mała. Nabierz powietrza w płuca. Raz i dwa...
Głos się rozmywa i następuje ciemność. Widzę w niej tylko piękne, wielkie oczy mojej małej dziewczynki. Czuję, że jest blisko. Dziwne, przecież nie udało się jej przeżyć. Przeze mnie, tylko przeze mnie. Te jej wielkie oczy były pełne miłości.
Nie mam pojęcia, ile razy sytuacja z opróżnianiem żołądka się powtórzyła, ale w końcu się uspokoiło. Przez jakiś czas nie potrafiłam zmusić się do żadnego ruchu, nawet drgnięcia powieką. Słyszałam wszystko, co się wokół mnie działo, czułam, że ktoś mnie podnosi, niesie pod prysznic, myje, ale nie byłam w stanie zareagować.
W głowie mi się kręci, oddycham płytko, dopada mnie panika i nie potrafię się uspokoić. Nie czuję swojego ciała, ale wiem, że coś jest nie tak. Lęk osiada na mojej klatce piersiowej i nie pozwala mi zaczerpnąć oddechu. Czuję coś ciepłego na moich policzkach.
– Cii... Spokojnie, dziecko. Oddychaj, oddychaj.
Skądś znam ten głos, gdzieś go już słyszałam, ale moje myśli są zbyt rozproszone, bym połączyła go z czyjąś twarzą. Po chwili strach mnie opuszcza, mogę oddychać. Czuję się zmęczona, tak bardzo zmęczona, że ponownie z wielką rozkoszą zapadam w ciemność.
***
Udaję, że śpię, bo czuję, że ktoś się przy mnie kręci. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać ani nikogo widzieć. Boję się, że znów mnie dorwali, że złapali mnie i teraz będą się mścić i karać za ucieczkę. Dopóki nie skończyłam osiemnastu lat, nie wykorzystywali mnie seksualnie, ale nie cofali się przed podniesieniem głosu ani użyciem siły. Zdarzało się, że nie chodziłam do szkoły przez tydzień lub dwa, ponieważ siniaki i opuchlizna na twarzy uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie.
Swoją drogą, nie dotrwałam nawet do końca szkoły, bo obawiali się, że mogłabym komuś coś niepotrzebnie i za dużo powiedzieć. Byłam darmozjadem, musiałam odpracować lata spędzone u nich.
Początkowo Czacha nie był dla mnie zbyt surowy, ale z biegiem czasu robił się coraz śmielszy i brutalniejszy. Lekkie klapsy i powarkiwanie zamieniły się w siniaki na całym ciele i ciągłe darcie mordy. Nie było już żadnych lekcji – tylko wymagania, którym nikt nie mógłby sprostać. A potem kara. Bo przecież zwierzaczki trzeba tresować...
Pierwszy raz pobił mnie do nieprzytomności, gdy dostałam okresu i poprosiłam o podpaski. Podpaski dostałam, ale tabletek przeciwbólowych już nie. Naszprycowali mnie wtedy dragami i zostawili na kilka dni w piwnicy. Potem Czacha mówił, że jego metody wychowawcze działają najlepiej i są najskuteczniejsze. Jakby mój okres skończył się na jego polecenie.
Robiłam wszystko, co mi kazali. Kradłam w sklepach, nauczyłam się jeździć samochodem i motorem, żeby w razie wpadki ratować im dupy, odpalałam auta bez kluczyków. Byłam w stanie otworzyć praktycznie każde drzwi, nie posiadając klucza. Nie miałam nic przeciwko takim umiejętnościom. Miałam tylko nadzieję, że nic się nie zmieni, że będę im pomagać, a oni zostawią mnie w spokoju. Niestety myliłam się.
Na osiemnastkę dostałam prezent. Kamizelkę z napisem „Stara Czachy". Potem zrobili mi tatuaż, a raczej podpisali mnie, jak towar w sklepie. Tylko kodu kreskowego mi nie nadali. A potem, gdy przyszła noc, drzwi mojego pokoju się otworzyły. Weszli Czacha i Czarny.
– Od dziś będziesz naszą własnością. Odpracujesz to, co od nas dostałaś. Będziesz robić wszystko, co ci każemy. Rozumiesz? – Podszedł do mnie i chwycił mój podbródek. Nieziemsko śmierdział ruskimi fajkami. Chciało mi się wymiotować.
Gdy nie odpowiedziałam od razu, Czacha rzucił:
– Czarny, ona jest niemową. Naucz ją posłuszeństwa.
– Jasne. – Obrzydliwy uśmiech wypełznął na jego zakazaną mordę. Zaczął rozpinać pasek z wielką klamrą ze swoją ksywką.
Wyłam z bólu, gdy klamra rozcinała moją skórę na pośladkach i plecach.
– Klękaj – rozkazał Czarny. – Teraz mi obciągniesz.
Prawie zwymiotowałam na widok jego wielkiego kutasa. Widziałam już ich sprzęt, bo te gnoje pieprzyły się na okrągło, i strasznie się ich brzydziłam. Miałam nadzieję, że nigdy nie doświadczę tego, co klubowe dziwki. Byłam w wielkim błędzie. Dopiero teraz będę spłacać każdy dzień, w którym się z nimi nie kurwiłam. Przecież tak to z boku wyglądało, dla nich wszystkich byłam tylko kurwą. Czy miał mnie jeden z nich, czy wszyscy – to już mało istotne.
– Weźmiesz go całego do swoich małych usteczek. A spróbuj tylko jakichś sztuczek, to dostaniesz pięć razy mocniejszy wpierdol niż przed chwilą.
Nie miałam wyboru. W tym celu mnie tu sprowadzili. Miałam być tylko ich dziwką.
Po wszystkim, po tym, jak odebrali mi godność, zostawili mnie w spokoju. Z butelką wódki, bym świętowała swoje urodziny.
Kazali mi żreć jakieś tabletki. Miałam uczyć się od dziwek, jak zaspokoić faceta w każdy możliwy sposób. Nie miałam wśród tych kobiet wsparcia. One nie mogły pozwolić sobie na okazanie mi sympatii. Jedynie Stara Czarnego, Dolores, na początku była dla mnie niczym przyjaciółka i matka, jednak Czacha zadbał o to, by Czarny pozbył się jej bardzo szybko. Do dziś pamiętam jej krzyki i błagania o litość. Ona była najlepszą osobą w całym tym pierdolonym burdelu, więc Czarny szybko się postarał, by żadne dobro się tam nie wkradło.
Czasami dawano mi namiastkę normalności. Zdarzały się chwile, gdy mogłam sama pojechać do sklepu lub załatwić jakieś sprawy. Zawsze wtedy zakładali mi bransoletkę z nadajnikiem, której praktycznie nikt nie potrafił ściągnąć. Nie próbowałam uciekać, bo nie miałam dokąd i do kogo. Nie miałam tutaj żadnych przyjaciół. Nie mówię, że każdy biker z tego klubu był chujem, ale żaden z nich nie miał jaj, by spróbować się ze mną zaprzyjaźnić.
Byłam sama jak palec, chociaż wokół mnie ciągle pałętało się mnóstwo ludzi.
Byłam sama jak palec i czasami doceniałam chwile, gdy nikt niczego ode mnie nie chciał ani niczego nie wymagał.
Byłam sama jak palec i nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że życie tak mnie potraktuje.
***
Leżę z przymkniętymi oczyma. Ktoś się przy mnie kręci, nie chcę wiedzieć kto, nie mam pojęcia, gdzie jestem. Mój umysł jest zbyt zamroczony, bym mogła sobie przypomnieć, co się stało. Nie staram się nawet otworzyć oczu, nie ma to najmniejszego sensu. Czuję, że jestem zbyt zmęczona. Powoli zaczyna coś do mnie docierać. Czuję fizyczny i psychiczny ból. Mimo zamkniętych powiek wymykają się łzy. Moje maleństwo. Moja dziewczynka
Nie! Muszę przestać! Nie mogę sobie pozwolić teraz na uczucia. Żałoba jest ważna, ale nie najważniejsza w tym momencie – tłumaczę sobie. Dlaczego myślę w taki sposób, jakbym miała przeżyć? Zdecydowanie w tej chwili życie jest dla mnie największą karą, na jaką można mnie skazać. Jest we mnie sprzeczność. Poczucie dobra i zła. Chęć życia i śmierci. Złość i brak emocji, jakbym była na jakimś pieprzonym haju. Nie potrafię się zdecydować, co jest dla mnie teraz lepsze – zakończyć tę farsę czy męczyć się dalej. Ale chyba lubię być masochistką, skoro nadal tu jestem, oddycham i o tym myślę...
W końcu powoli unoszę powieki. Czuję się, jakbym była ślepa. Chcę podnieść dłoń do oczu, ale okazuje się, że jestem unieruchomiona. Słyszę jakiś brzdęk. Jestem przykuta do łóżka, i to dosłownie.
– Wybacz te środki ostrożności, ale nie pałam do ciebie sympatią i nie mam do ciebie zaufania. Wiesz, po naszym pierwszym spotkaniu mam o tobie niezbyt dobre zdanie.
Wiedziałam, że przez tego łysego brodacza w drogich ciuchach i z wypasionym samochodem będę miała problemy! Nie spodziewałam się jednak, że będzie tak zdeterminowany, żeby mnie znaleźć. Jakby chciał mnie ukarać za moje niemoralne postępowanie. Dobrze, że nie wie, kim jestem, bo mógłby się mocno zdziwić. Chociaż nie ma o mnie najlepszego zdania, to pewnie nie przeczuwa, że upadłam aż tak nisko.
Czyżby prześladował mnie coraz większy pech? Czego on ode mnie chce? Czemu nie oddał mnie w ręce policji?
Oczy w końcu łapią odpowiednią ostrość. Twarz tego gościa robi się wyraźniejsza. Nie wygląda na zadowolonego i wcale mu się nie dziwię, tylko nie mam pojęcia, do czego jestem mu potrzebna. Zadał sobie mnóstwo trudu, przewożąc mnie w to miejsce. W dodatku ktoś się mną opiekował przez ten czas, gdy byłam nieprzytomna. Spoglądam na nieznajomego siedzącego w fotelu nieopodal mojego łóżka. W dłoniach ściska jakąś piłeczkę. Czyżby był zdenerwowany? Czym? Auto przecież mu oddałam!
Dziwi mnie jego ubiór. Teraz nie ma na sobie gustownych, drogich ciuchów, tylko jakieś stare spodnie dresowe i poplamioną koszulkę z motywem Władcy Pierścieni. Na stopach czarne skarpety. W zasadzie to nie obchodzi mnie jego garderoba, ale on sam.
Chcę stąd wyjść. Nie wiem, ile czasu straciłam. Boję się, że Czacha dalej mnie szuka, że nie odpuści tak łatwo.
– Nie jesteś zbyt rozmowna – stwierdza nieznajomy. – Jak chciałaś skroić mi samochód, to potrafiłaś gadać. – Wstaje z fotela, kładzie na nim piłeczkę i podchodzi do mnie. – Widzę, że czasami potrafisz dokonać dobrego wyboru. Ale chyba twoje decyzje życiowe były lekko chujowe, czyż nie? Szczególnie... – zawiesza głos, by na chwilę pomyśleć – jeśli chodzi o Czachę. Bo to chyba zasadniczo był twój życiowy błąd, nie, dziewczynko?
Patrzę na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy. Wiem, jak to wygląda. Złodziejka. Kryminalistka. Idiotka. Wiem, ale to moje błędy. Nic mu do nich – myślę.
Obserwuje mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Nie wygra tej walki na spojrzenia. Długo ćwiczyłam, by nawet w momencie największego strachu i obrzydzenia patrzeć w oczy swojemu prześladowcy.
– Nie rozumiem cię. – Odwraca się na chwilę i wyciąga z kieszeni spodni telefon. – Miałem nawet zamiar cię tam zostawić, żeby ktoś inny się tobą zajął, ale nie jestem potworem, poczułem litość. – Zwraca się w moją stronę, sięga po swoją piłeczkę i ponownie siada w fotelu. – Wyglądałaś jak kupa gówna. I to umierająca kupa gówna.
Przesuwa się z fotelem w stronę łóżka, na którym leżę, i dopiero teraz dostrzegam, że w lewej dłoni ściska pistolet. Czuję ulgę. W końcu ktoś mnie uwolni od tego koszmaru. Tylko po co zadawał sobie tyle trudu, by ratować mi życie? Chciał, żebym go błagała? Sprawiłoby mu to przyjemność? Widzę jego zdezorientowaną minę, gdy dostrzega mój uśmiech i wzrok wbity w broń. Postanawia jednak kontynuować swoją przemowę, jakby nie zauważył mojej reakcji.
– Chciałbym poznać całą tę historię. Najbardziej zainteresowały mnie dwa aspekty. O pierwszym, twoich życiowych błędach, już wspomniałem. Bardziej jednak zastanawia mnie, gdzie jest twoje dziecko?
Zamykam oczy i liczę do trzech, do pięciu, do dwudziestu. Wbijam paznokcie w dłonie, by poczuć inny ból niż ból brzucha. Próbuję regulować oddech. Czuję, że krew spływa mi po dłoniach i wsiąka w prześcieradło.
– Zabrał ci je? – pyta szeptem. – A może sama się go pozbyłaś?
Czuję na szyi jego wielką doń. Zaczyna ją powoli zaciskać, tamując dopływ powietrza. Nie walczę, nie ruszam się, mimo że zaczyna mi brakować tchu.
– Otwórz oczy, spójrz na mnie i odpowiedz mi, do kurwy nędzy! – syczy wściekły, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na mojej szyi.
Uśmiecham się lekko i to go wkurwia. Zwalnia uścisk. A szkoda. Jeszcze chwila i mógłby mnie udusić! Podnosi dłoń, w której trzyma broń, i przystawia mi do czoła zimną, metalową lufę. Spoglądam na niego z kompletną pustką w oczach i w sercu. Oczyma wyobraźni widzę tylko swoją małą dziewczynkę. Muszę pogodzić się ze śmiercią dziecka. Tak będzie lepiej.
– Czekam – mówi zimnym tonem.
Słyszę, jak odbezpiecza broń. Patrzę mu prosto w oczy, dziękując za to, że chce mnie zabić. Ale ten podstępny, mały skurwysyn, strach, pcha się w moje objęcia, niszcząc całe piękno sytuacji.
– Nie boisz się? – pyta zdezorientowany mężczyzna, zabezpieczając pistolet i odkładając go na fotel. Jest lekko zaskoczony moją reakcją, a właściwie jej brakiem.
– Boję się tylko dwóch rzeczy: jedna to Czacha, a o drugiej ci nie powiem. – Ledwie słyszę swój zachrypnięty głos, ale wiem, że do jego uszu jakaś część moich słów dociera.
– Co zrobiłaś z dzieckiem? – pyta.
– A chuj cię to obchodzi – rzucam. Nie mam zamiaru zwierzać mu się ze swojego życia. Nie mam pojęcia, kim jest ten psychol. Jak na razie widzę, że niestety nie mam szczęścia w życiu, zupełnie nie mam szczęścia.
– Pomilczysz jeszcze trochę, a sam odnajdę Czachę. Jak myślisz, ucieszy się na wieść, że żyjesz? Jesteś jego, prawda? Chyba nie chciał, żebyś od niego zwiała? Czy to chociaż było jego dziecko?
Za dużo sobie ten gość pozwala. Niech już rozwali mi łeb i wypierdala. Nie mam ochoty z nim rozmawiać i na niego patrzeć.
– Widzę, że jesteś kolejnym gościem, który dużo gada i niewiele robi. Śmiało, szukaj tego dupka. Nie przyjedzie po mnie, bo uzna to za debilny żart.
– Nawet gdy wyślę mu twoje zdjęcie? I zdjęcie napisu na twoich plecach? Myślę, że to wystarczy, by uwierzył, że żyjesz. Paskudna sprawa, nie sądzisz?
Miałam mu odpowiedzieć, żeby się pierdolił, ale dokładnie w tym momencie zadzwonił jego telefon. Odebrał z ciężkim westchnieniem, wstając z fotela. Odwrócił się do mnie tyłem, a wtedy mój wzrok zatrzymał się na broni leżącej na fotelu. Owszem, jedną rękę miałam przypiętą do łóżka, ale drugą byłam w stanie dosięgnąć pistoletu. Już prawie go odbezpieczyłam, gdy ten psychol mi go odebrał.
– Pojebana baba! Co z tym chciałaś zrobić?
– Nie bój się, byłeś bezpieczny. Strzeliłabym do siebie, ciebie zostawiłabym w spokoju.
– Udało ci się – mówi, a ja patrzę na niego z pytaniem w oczach. – Opowiesz mi swoją historię? Jeśli nie będziesz ze mną współpracować, zadzwonię w odpowiednie miejsce. Słyszałem, że podobno utonęłaś w rozpaczy po utracie dziecka. Wiesz, co on ci zrobi, jak się o wszystkim dowie?
Uśmiecham się do niego, jakbym dostała wymarzony prezent.
– Może w końcu będzie miał dość odwagi, żeby mnie zabić.
– Jesteś głupia, jeśli sądzisz, że to zrobi. Wie, że to nie jest odpowiednia kara dla ciebie, że bardziej cię zaboli, jeśli spędzisz życie jako jego zabaweczka. Zrobi z ciebie dziwkę, a dla rozrywki będzie cię torturował. Tacy jak on kochają tylko siebie, a zadawanie innym bólu sprawia im radość.
Wzdrygam się na samo wspomnienie tego, co Czacha robił mojemu ojcu na moich oczach. Miałam wtedy piętnaście lat. I to było tylko ostrzeżenie.
I nie. Nie zrobi ze mnie dziwki.
Już nią jestem.
Od dawna.
Wracam myślami do pytania o dziecko. Postanawiam mu powiedzieć to, czego nie chciałby usłyszeć.
– Zabiłam ją! Udusiłam! Uderzyłam głową o podłogę.
Chwycił mój podbródek w żelazny uścisk.
– Powiesz mi teraz prawdę i nawet nie próbuj kłamać. Patrz mi w oczy!
Nie wiem, czy to wyraz jego twarzy, czy twarde spojrzenie sprawiły, że natychmiast zmiękłam. Powiedziałam mu, jak ja odbieram tę sytuację.
– Zabiłam ją! – krzyczę z całych sił. – Zabiłam ją, kurwa! Zabiłam! – Zagryzam wargę do krwi, przypominając sobie jej piękne małe oczka, które tak szybko zgasły... Czy w ten sposób żegnała się ze mną?
Zabiłam ją, sprowadzając na ten chory świat.
Mogłam spowodować poronienie.
Mogłam zrobić milion innych rzeczy, ale nie miałam sił.
Jestem słaba, bo mimo że wmawiałam sobie, że wszystko robię dla niej, w rzeczywistości robiłam to dla siebie. Żeby choć na chwilę poczuć się jak normalna osoba, choć na chwilę spróbować prawdziwego życia.
Tak, jestem egoistką.
Tak, zabiłam swoje dziecko.
Tak, pewnie poniosę za to karę, ale jestem do tego przyzwyczajona. Cokolwiek bym zrobiła, zawsze czeka mnie kara. Nieważne, czy zasłużona, czy nie...
– Jak? – pyta, potrząsając moją głową. – Jak to zrobiłaś?
– Udusiłam ją – kłamię, ale widzę, że tego nie łyknął.
– Jak? – pyta jeszcze raz.
– Byłam w pracy. Urodziłam ją w męskim kiblu. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie, jakby mi dziękowała, że dałam jej szansę. Od samego początku wiedziałam, że albo urodzi się martwa, albo umrze chwilę po porodzie. I ta chwila, gdy widziałam jej piękną twarzyczkę, była jedyną chwilą z moim dzieckiem. – Łzy płynęły mi po policzkach, nie byłam w stanie nad nimi zapanować. – Dla tej chwili warto było uciec od tego chorego pojeba. Jeżeli chcesz, to teraz możesz mnie już mu oddać. Nie zależy mi na tym, co się ze mną stanie. Nie zależy mi już na życiu. Możesz ze mną zrobić, co chcesz. Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Bądź moim sędzią i katem. Chciałabym tylko, żebyś załatwił sprawę szybko i bezboleśnie. Uwierz mi, dobrze znam ból. To mój cholerny przyjaciel, wiesz?
Ze zdziwieniem czuję, jak koleś łapie mnie za rękę i odpina kajdanki. Uwalnia mnie. Po co? Czego ode mnie chce?
– Nie wysilaj się i nie próbuj uciekać – mówi, gdy jest już przy drzwiach. – Stąd nie da się uciec.
Drzwi się zamykają. Na klucz. A ja mogę w końcu oddać się żałobie.
Moja córeczka.
Moja mała dziewczynka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro