Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07. Łzy i miłość

Skate America, pierwsze zawody w tegorocznym cyklu Grand Prix, miały odbyć się pod koniec października w Milwaukee, a Yuuri uświadomił sobie, że bardzo nie chce na to patrzeć. Owszem, chciał na nowo pokochać łyżwiarstwo, sam był zaskoczony własną niechęcią do propozycji Viktora. To było dość sensowne, zabrać Yuuriego na zawody, pozwolić mu poczuć ogólną ekscytację, emocje na widowni, zaangażowanie zawodników, wzruszenie po każdym występie. Sprawić, że zatęskni za tym wszystkim. Ale te rzeczy miały też jedno skojarzenie, którego Yuuri nie potrafił się pozbyć, choć bardzo, bardzo chciał.

Tym, czego w tamtym momencie nie chciał, było wyjawienie prawdziwego powodu odmowy Viktorowi. Niestety, nie umiał za dobrze kłamać, więc mamrotanie pod nosem czegoś o „nie byciu gotowym" i że „to daleko" nieszczególnie Viktora przekonało. Mimo wszystko uszanował jego decyzję i nie naciskał, za co Yuuri był wdzięczny.

Od bardzo dawna nie kontaktował się z Phichitem i nie miał pojęcia, czy ten będzie w Milwaukee ze swoim trenerem. Mimo wszystko, lot z Detroit trwał tylko niecałe cztery godziny: ryzyko było zbyt wielkie. Sama myśl o byciu tak blisko Detroit sprawiała, że atakowały go mdłości. Ale wzmianka o Milwaukee wywołała coś jeszcze. Yuuri uświadomił sobie, że teraz mniej wini siebie, natomiast szczerze, paląco i z całą mocą nienawidzi osoby, przez którą boi się tam jechać. Ta wiedza była dla niego nowością, bo przyzwyczaił się do myślenia, że to w nim był problem: że to on był zbyt słaby, zbyt naiwny, zbyt irytujący, zbyt lekkomyślny, zbyt leniwy. Zbyt jakiś albo za mało jakiś, w każdym razie wina była po jego stronie, bo zasłużył na karę: tak właśnie myślał przez długi czas. Zmiana nie nastąpiła z dnia na dzień, ale dopiero przy dyskusji o Milwaukee sobie ją uświadomił – to było, jakby nagle klapki spadły mu z oczu. Nienawidził tak mocno, że chciał płakać, wyć, zrobić mu krzywdę, zrobić krzywdę sobie, zrobić cokolwiek, co przyniosłoby mu satysfakcję za to, co mu się przytrafiło. Bo to, co stało się po bankiecie, nie było wszystkim. Teraz, kiedy z kimś innym budował zdrową relację, uświadomił sobie, że latami był psuty, rujnowany, podkopywany przez jedną z bliższych sobie osób, która konsekwentnie wbijała mu do głowy, że nie jest nic wart, tylko po to, żeby uwierzył, że nie poradzi sobie bez niej. Tak mocno chciał zapomnieć, wymazać ją ze swojego życia, ale strach przed bliskością, niechęć do fizycznego kontaktu, irracjonalne lęki, niezdrowe mechanizmy obronne, za którymi się chował – to wszystko było skutkiem kilkuletniego tkwienia w czymś, co go niszczyło. To wszystko dawało o sobie znać na co dzień, a wydarzenia po bankiecie powracały w koszmarach i miał wrażenie, że ślady dawnych krzywd będą już zawsze oblepiać jego życie jak cieniutkie pajęcze nici.

Jakże Yuuri pragnął go zamordować.

*

Choć Viktor od tej jednej rozmowy kilka miesięcy wcześniej ani razu nie podjął już tematu terapii, Yuuri coraz więcej o tym rozmyślał. Teraz, gdy pamiętał już, jak to jest czuć się dobrze, bywały chwile, że chciał wreszcie przestać czuć się źle. Mimo to wciąż jeszcze pozostało w nim wrażenie, jakby miał związane ręce i nigdy nie czuł się zmotywowany do zmian na tyle długo, żeby być w stanie podjąć jakieś działania. Przeważnie w końcu pojawiała się myśl, że to tylko dodatkowy trud, który i tak niczego nie zmieni. Zastrzeżeń i wątpliwości było zresztą więcej: co jeśli trafi na złego specjalistę? Co jeśli zostanie niewłaściwie oceniony? Co jeśli się myli, mimo całej swojej pewności, i jest jednak sam sobie winien? Co jeśli nie zasługuje na pomoc? Czasami już–już sięgał po telefon i zaraz ganił się za to, że chce coś zmieniać, bo przecież jest dobrze, ma Viktora i to powinno mu wystarczyć. W końcu sam nie wiedział, czego mu potrzeba i czy powinien po to sięgnąć.

Ktoś musiał mu powiedzieć. To był chyba najwyższy czas.

*

Słabe światło monitora padało na poważną, skupioną twarz siedzącego na łóżku Viktora. Na widok Yuuriego szybko zminimalizował stronę i odłożył komputer na bok, obdarzając gościa szerokim uśmiechem w kształcie serca. Yuuri na jego widok poczuł przyjemne ciepło, jakby przez ułamek sekundy wszystko było na swoim miejscu. Zaraz jednak przypomniał sobie, że przyszedł zrujnować ten uśmiech.

– Viktor... Chciałem porozmawiać? – zaczął niepewnie.

Viktor wyglądał na zaalarmowanego: uśmiech faktycznie natychmiast zniknął.

– Oczywiście. Coś się stało? – Viktor rzucił się, by zapalić światło, ale Yuuri powstrzymał go.

– Zostaw, tak będzie mi łatwiej.

Nie mógł tego dokładnie widzieć, ale mógłby przysiąc, że Viktor cały się spiął. Wyrzuty sumienia nasiliły się.

– Oczywiście – powtórzył cicho.

Yuuri usiadł na łóżku, pokazując rozmówcy, by zajął miejsce obok. Viktor, zapewne odruchowo, odnalazł po omacku dłoń Yuuriego i zacisnął na niej palce, i Yuuri, który szykował się do najtrudniejszej rozmowy w życiu, zastygł na chwilę, sam nie wiedząc, czy mu to w tej chwili przeszkadza. Uznał w końcu, że Viktor najwyraźniej tego teraz potrzebuje. Przez dłuższą chwilę obaj milczeli.

– Myślę... Chyba wiesz, zauważyłeś... – urwał: niespodziewanie zaschło mu w gardle. Przełknął ślinę i podjął znów. – Ja... Chcę być z tobą szczery.

Viktor przysunął się i kojąco pogładził jego dłoń kciukiem. Yuuri oparł się o niego z wdzięcznością, zamykając oczy.

– Nie powiedziałem ci, czemu naprawdę nie chcę jechać na zawody. A nie chcę... Bo się boję. – Odetchnął głęboko, czując, że zaczyna się trząść. – Ktoś może tam być i nie chcę... Nie chcę go spotkać.

Viktor milczał, ale nieco mocniej zacisnął palce na dłoni Yuuriego. A Yuuri próbował ponownie się odezwać, ale poczuł, że jego głos się łamie. Odchrząknął i zaczął od innej strony.

– Kiedy miałem osiemnaście lat... Poznałem... – Łzy same zaczęły płynąć. Znów urwał. Liczył przedtem, że słowa jakoś same się wydostaną, ale teraz kompletnie nie wiedział, jak to powiedzieć, jak nazwać. W dodatku bał się, że zabrzmi, jakby się żalił i szukał współczucia. Nie o to mu chodziło, chciał po prostu, żeby Viktor wreszcie dowiedział się, z czym się zmagają. Chciał, żeby ktoś wiedział, żeby ciężar wreszcie zelżał, chciał usłyszeć wreszcie, że, albo czy, ma prawo do tak długiego rozpamiętywania i przeżywania tego wszystkiego. Jego serce przyspieszyło jeszcze bardziej: nagle przyszło mu do głowy, że może ta wiedza zmieni myślenie Viktora o nim, że może coś w wyznaniu wzbudzi w nim odrazę do Yuuriego.

Delikatnie zabrał Viktorowi dłoń i odsunął się. Nie był pewien, czy zniósłby, gdyby został odepchnięty. Ukrył twarz w dłoniach, by stłumić szloch i schować się przez zmartwionym spojrzeniem. Musiał się w końcu zebrać.

– Viktor – zaczął w końcu. – Myślisz, że można zasłużyć na... – Odetchnął głęboko. – Na uderzenie?

Viktor wykonał jakiś nieokreślony ruch, zapewne mimowolnie chcąc dotknąć Yuuriego, ale w porę się opamiętując.

– Yuuri... – jego głos drżał; Viktor wyraźnie silił się, by mówić cicho, łagodnie. Nie potrafił jednak znaleźć właściwej odpowiedzi. – Yuuri – powtórzył tylko, tak jakby tym jednym słowem próbował go objąć i pocieszyć, nie mogąc faktycznie dotknąć.

Yuuri starał się uspokoić oddech, ale cały drżał od płaczu i czuł, że najgorsze dopiero nadchodzi.

– Ja... nie mogę sobie z tym poradzić. Próbowałem wzią–ć s–się w ga... w garść... Prze–przepra... szam... – Nie był już w stanie mówić dalej. Nagle wybuchnął niekontrolowanym płaczem, zaskakując samego siebie. Przerażony skulił się, próbując za wszelką cenę powstrzymać dygotanie. Z jego gardła raz po raz wyrywało się przepełnione bólem wycie... Nie chciał, nie mógł zdenerwować Viktora jeszcze bardziej. Nie był już jednak w stanie nad sobą zapanować i to jeszcze wzmogło panikę. Zacisnął mocno palce we własnych włosach, gdy zaczął wściekle hiperwentylować. Żałował, że nie jest w tej chwili sam. Nie chciał być ciężarem, nie chciał wystraszyć jedynej osoby, która... Do jego płuc docierało za mało tlenu, przed oczami pojawiły się ciemne plamy, jednak nie potrafił uspokoić oddechu. Jakby z oddali słyszał własny, spanikowany szloch i modlił się, żeby to się skończyło raz na zawsze. Pomyślał, że Viktor musi się nim brzydzić.

Ale zaparowane okulary zostały delikatnie zsunięte z jego nosa, ciepłe, pewne ramiona objęły go mocno, a cichy głos wypowiadał słowa, z których Yuuri był w stanie zrozumieć jedynie własne imię.

Oczywiście, nigdy dotąd nikomu nie powiedział. Był też pewien, że już nikomu nie powie, bo co by z tego wynikło? Byłby tylko jeszcze bardziej żałosny. Nie chciał zamieszania wokół tego, co się wydarzyło. Nie chciał roztrząsania, czy i co faktycznie się stało, nie zniósłby, gdyby musiał cokolwiek udowadniać. Nie poradziłby sobie z tłumem ludzi, kwestionujących jego doświadczenia, głos w jego głowie i tak już cały czas to robił. Nie miał siły walczyć, więc po co miałby kogoś w to wciągać? I kogo? Czy ktoś inny były w stanie cokolwiek zmienić? Nie miał zamiaru się tym dzielić. Lubił myśleć, że już prawie zapomniał. Dlatego tak zaskoczyła go jego własna reakcja, gdy po raz pierwszy spróbował ubrać w słowa to, co mu się przytrafiło.

Vitya ciasno obejmował skulone ciało, szepcząc kojące słowa i kołysząc się delikatnie. Gdy oddech Yuuriego nieco się uspokoił, zatrzymał się i ułożył głowę na jego ramieniu, i wtedy do Yuuriego dotarło, że Viktor również płacze. Szlochał cichutko z nosem wtulonym w zagłębienie szyi Yuuriego, plamiąc jego koszulkę gorącymi łzami.

- V–Vityenka? – wykrztusił słabo Yuuri.

– Nic się nie stało, kochanie. – Viktor niezdarnie ucałował mokre ramię Yuuriego i znów zaczął się z nim kołysać. – Nie musisz wszystkiego teraz mówić. Rozumiem, naprawdę rozumiem. – Kolejny, przeciągły pocałunek. – Powiesz, kiedy poczujesz się na siłach, dobrze?

Yuuri poczuł ogromną ulgę, tak, jakby miał to wyznanie zupełnie za sobą. Odwrócił się, by móc sięgnąć dłońmi do twarzy Viktora – rozmazanej, zaczerwienionej, zapuchniętej, mokrej od łez. Najpiękniejszej.

– Na to... Na to nie będzie dobrej chwili – wymamrotał, a spod jasnych rzęs na jego palce spłynęło kilka nowych łez.

– Yuuri... – Viktor przekręcił nieco głowę, by ucałować jedną z dłoni na jego policzkach. – Potrzebujesz czasu, dobrze? Samo to, że spróbowałeś, jest ogromnym krokiem. Dziękuję.

Yuuri przeniósł ręce niżej i przylgnął do niego ciasno, już niemal całkiem spokojny, choć gdzieś z tyłu głowy podniosło się pytanie – skąd Viktor wiedział? Czy to możliwe, że kiedyś przechodził przez to samo? Ale to nie była dobra chwila na tę rozmowę. Yuuri czuł, jak powoli miejsce paniki zajmuje przytłaczające zmęczenie.

– Naprawdę chcę ci powiedzieć – rzekł cicho.

– Wiem, Yuuri. – Viktor westchnął ciężko. – Ale... Rozmawialiśmy już o tym, ale nadal sądzę, że potrzebujesz specjalisty. – Podniósł głowę, by spojrzeć na Yuuriego, ale ten usilnie unikał kontaktu wzrokowego. – Yuuri. Zostałeś skrzywdzony. Potrzebujesz pomocy. Będę z tobą i zawsze będę cię wspierać, ale nie jestem w stanie cię uleczyć. Tylko ty możesz to zrobić – mówił cicho, melodyjnie, jakby wyśpiewywał ostatnie nuty kołysanki, ale jego słowa były pewne i głośno rozbrzmiewały w głowie Yuuriego.

Ten przez chwilę milczał, głęboko wdychając przesycone zapachem Viktora powietrze.

– Wiem – podjął w końcu. – Trochę bałem się, że chcesz mnie ratować. Że nasza relacja opiera się na tym, że mam problemy, a ty chcesz mi pomóc. To... nie byłoby w porządku. Dla nas obu.

– Nie zakochałem się w tobie, bo chciałem ci pomóc. Chcę ci pomóc, bo cię kocham. Ty też powinieneś.

Zapadła cisza. Yuuri wyplątał się z objęć Viktora i sięgnął przez łóżko, by zamknąć laptopa. Gdy jedyne źródło światła w pokoju zniknęło, chwycił twarz ukochanego i po raz pierwszy pocałował go w usta. Pocałunek był szybki i delikatny, ale była to najpewniejsza pieszczota w całej ich relacji.

***

Dotknął zapuchniętych warg, krzywiąc się, gdy poczuł na palcach coś ciepłego. Odsunął dłoń od twarzy, by uważniej jej się przyjrzeć – nie mylił się, została na niej niewielka ilość krwi. Powoli uniósł wzrok do lustra. Uśmiech mężczyzny obok poszerzył się.

– Nie dasz mi również spróbować, Yuuri?

Zanim zorientował się, co robi, lustro roztrzaskało się na milion kawałków. Nie myślał o palącym bólu zaciśniętej w pięść dłoni, miał tylko nadzieję, że szło pokaleczy tamtego, że to co właśnie zrobił choćby go wystraszy...

Jednak silne ramiona pochwyciły go i tak.

– Nie!

– Yuuri!

– Zostaw mnie, nie chcę już, nie pozwolę, już więcej nie...

– Yuuri, obudź się, to tylko sen!

– Nie! Nie dotykaj mnie, słyszysz?!

– Yuuri, spójrz na mnie!

Powoli dochodził do siebie, rejestrując gdzieś blisko przeraźliwe wycie. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że to jego głos.

– Yuuri! Yuuri, patrz na mnie, już dobrze, to ja, Viktor, jesteś bezpieczny, jesteśmy w domu, to był tylko sen.

Dyszał ciężko, w słabym świetle lampki nocnej dostrzegając pobladłą, wyraźnie przerażoną twarz swojego chłopaka.

– Yuuri – wyszeptał Viktor, wyciągając rękę, by pogłaskać go po policzku. Ten prawie się odsunął i natychmiast uderzyło go słabe poczucie winy. Dłoń Viktora była ciepła, miękka i uspokajająca. Odetchnął powoli, wtulając w nią twarz.

Przez dłuższą chwilę obaj milczeli.

– W porządku, kochanie? Mogę cię przytulić?

Yuuri położył lodowatą dłoń na ręce Viktora.

– Tak, bardzo proszę – wyszeptał ledwie słyszalnie.

– Chcesz... chcesz o tym porozmawiać? – Viktor wyraźnie silił się na spokój, ale Yuuri znał go już zbyt dobrze, by nie poznać, jak bardzo jest poruszony.

– Nie. – Przysunął się bliżej i pozwolił mocno się objąć, ukrywając twarz w szyi Viktora. Wziął głęboki oddech, mając nadzieję że znajomy, bezpieczny zapach nieco go uspokoi. Jego gardło było boleśnie ściśnięte i czuł, że w każdej chwili może wybuchnąć histerycznym płaczem, a tak bardzo, bardzo tego nie chciał. Nie teraz, nie znów, nie przez niego.

– Możesz... możesz do mnie mówić? Cokolwiek... Nawet po rosyjsku. – Chciał, by w tej chwili otaczał go wyłącznie Vitya. Jego zapach, jego dotyk, jego głos. Jego dom.

– Oczywiście. – Viktor ucałował wilgotne czarne włosy i, gładząc plecy Yuuriego, cichym, kojącym głosem zaczął recytować: – I serdse bjetsia w upojenije, i dla niego woskresli wnowje.

Jego Yuuri zdawał się szczególnie lubić, gdy mówił do niego w swoim ojczystym języku. Starając się uspokoić również samego siebie, objął ukochanego mocniej i złożył kilka pocałunków na najdroższej, ciepłej skroni. Wszystko było w porządku. Byli w domu. On już nikogo nie mógł skrzywdzić.

I bożestwo, i wdochnowienje, I żyzni. i slezy, i lubowi – szeptał dalej, kołysząc się delikatnie z Yuurim w ramionach. Cichutkie, stłumione szlochanie słabło.

Jego ukochany był silniejszy, niż sam myślał.

If I could, I'd cut through the cables and cords

But I'd never be able, my knife's at the table with yours

* * *

Pierdolę, nie umiem pisać.

Teraz trochę ględzenia:

CWZ rozplanowałam na dziesięć rozdziałów. Miałam ładnie rozpisane, co ma się stać w którym. Kiedy pisałam Topielca i potem Wodę, byłam - kto by się spodziewał? - w tragicznej kondycji psychicznej. Pisanie bardzo mi pomagało, choć było wyczerpujące. Potem zrobiło mi się trochę lepiej i wracanie do tej historii sprawiało, że wracały też wszystkie myśli, które chciałam zostawić w tyle, więc ją porzuciłam. I w końcu dojrzałam na tyle, żeby skończyć tę pracę w sposób, w jaki powinna być skończona. Bo oryginalnie zaplanowane zakończenie jest zupełnie inne.

Ostatnio w naszym YoIowym kątku Wattpadowym podniosła się dyskusja o krzywdzeniu postaci i ogólnie robieniu dram w fanfikach. Nikt mnie nie zaatakował, ale dało mi to do myślenia i poczułam się przywołana do tablicy, bo ten jeden mój najpopularniejszy tekst, Topielec, mógłby być tak odebrany. Niby nie jest bardzo znany, a zarzut, że powstał dla fejmu też średnio by pasował, bo na długi czas zdjęłam go, kiedy zobaczyłam, że ludzie się nim za bardzo interesują. Nie wykorzystuję też gwałtu do napędzania romansu ani nie opisuję leczenia traumy miłością. Mimo to poczułam się strasznie głupio z tym, że ta historia wciąż nie ma należytego końca, a, cholera, powinna. Zostawienie jej bez zamknięcia jest po prostu nieodpowiedzialne. Za dużo niedopowiedzeń.

Nie mam o tym tekście wysokiego mniemania. To jest czysty chaos. Ale jest mi też bardzo bliski i widzę, że nie tylko mnie. Cieszę się, że ludzie odnajdują w nim pocieszenie. Mimo wszystko powiem to głośno, dobitnie i z podkreśleniem - żaden tekst, żadna książka ani wiersz, żadna miłość i żadna osoba nie zastąpią w chorobie terapii i leczenia. Dbajmy o siebie.

Okej, odnośnie nawiązań:

*Cytat na końcu pochodzi z piosenki w mediach i mocno zainspirował mnie do napisania tego rozdziału. Każdego zostawiam z jego własną interpretacją. 

*Wiersz cytowany przez Viktora to Do *** Puszkina w mojej własnej, nieporadnej transkrypcji. Przekład tych konkretnych wersów (autorstwa Jakuba Jurkiewicza, nazwisko adekwatne): I znów me serce czuje zachwycenie, / Znowu w niem młodość potokiem zawrzała, / Znów dlań odżyły bóstwo i natchnienie, / I łzy i miłość i rozkosz i chwała.  

Chcę tylko jeszcze podziękować wszystkim za wsparcie i miłe słowa. Będę dalej sobie tworzyć, tym razem z fabułą i w ogóle. 

PS. Nigdy nie bójcie się mi wytykać bulszitów. Tylko uprzejmie, bo inaczej będzie mi przykro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro