Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

05. Anioł odszedł

Myślałam wielokrotnie o porzuceniu tego tekstu w cholerę, ale wszyscy wiemy, że nie umiałabym tego zrobić. 

Rozdziału nie było długo z wielu powodów, a tylko niektóre z nich to: lekarze, zawirowania emocjonalne, praca, druga praca, szpital, studia, wyjazdy, więcej wyjazdów, opieka nad jakimiś dziećmi, więcej studiów. Proszę o wybaczenie.

Również przepraszam za ten rozdział. Niewiele ostatnio używam polskiego, muszę się rozhuśtać. Pamiętajmy, ja się nadal uczę.

Dziękuję za czekanie!

***

– Nie forsuj się, Yuuri. Nie ma potrzeby się tak spieszyć – spokojny głos Viktora tylko zaostrzył jego poczucie winy.

Stłumił w sobie chęć, by po raz kolejny pochylić głowę i przeprosić za swoją kondycję; obawiał się, że w ten sposób tylko zirytuje towarzysza. Pochylił się na moment, by zacząć powoli oddychać; starał się za wszelką cenę powstrzymać narastającą panikę.
Przez ostatni tydzień codziennie odwiedzali lodowisko, a on nie wylądował żadnego skoku i był pewien, że szeroki uśmiech Viktora z dnia na dzień staje się coraz bardziej wymuszony. Czy naprawdę rozsądnym było łudzić się, że to ma szansę wypalić? Viktor po prostu nie wiedział, na co się porywa. Yuuri zerknął na swojego trenera, po części obawiając, a po części spodziewając się oznak zniecierpliwienia na jego twarzy. Przecież musiał w końcu zrozumieć, że jego podopieczny jest do niczego.

– Przepraszam – wykrztusił Yuuri mimo wszystko. Spuścił wzrok, słysząc jak jego własny głos żałośnie się załamał. – Niepotrzebnie tracisz na mnie czas.
Pomyślał, że Viktor musi nim teraz naprawdę gardzić. Przez chwilę obaj milczeli i Yuuri już wiedział, że to ten moment. Za chwilę Viktor przyzna mu rację i odejdzie, a wszystkie nadzieje, jakie Yuuri wiązał z tą relacją, cała jej wyjątkowość: to wszystko po prostu zniknie, jakby nigdy nie było prawdą. Spodziewał się tego od dawna, a mimo to czekając skulił się, jakby czekał na cios.

– Yuuri – w głosie Viktora nie było śladu zniecierpliwienia.
Czując dotyk dłoni na swoim ramieniu, Yuuri z zaskoczeniem podniósł wzrok.
– Chodźmy odpocząć. Ciężko dziś pracowałeś.

Nagła fala irytacji stłumiła przypływ ulgi. Sam nie wiedział, czego oczekiwał od Viktora, ale czuł, że tego nie dostał; zamiast tego poczuł się jak pocieszane po porażce dziecko. Uczucie było tym gorsze, że wzmagało je poczucie winy: nie powinien był przecież spodziewać się, że Viktor zawsze będzie wiedział, co powiedzieć.

– Idź, jeśli jesteś zmęczony – mruknął, strząsając jego dłoń.

– Yuuri...

Odsunął się od bandy, ignorując Viktora. Z wyczerpania niemal ciemniało mu przed oczami, a obolałe kończyny odmawiały współpracy, ale irytacja kuła zbyt mocno, by mógł pozwolić sobie na zejście z lodu. Sam już nie wiedział, o co mu chodziło – uświadomił sobie, że jednocześnie oczekuje potwierdzenia własnej beznadziejności i jednocześnie złości się, że je otrzymał.

Ale Viktor nie odszedł. Spokojnie usiadł na ławce i ze spuszczoną głową czekał, aż Yuuri zdecyduje się do niego dołączyć. Gdy to się stało, jak gdyby nigdy nic podał mu butelkę wody i uśmiechnął się.

I mimo to Yuuri był pewien, że smutek w spojrzeniu trenera będzie go prześladować jeszcze przez długi czas.

*

Zajęło dłuższą chwilę, zanim zdołał zarejestrować znajome wołanie i oddzielić je od własnego snu. Po przebudzeniu leżał jeszcze przez moment, starając się ustalić, czy Viktor naprawdę usiłował dostać do jego pokoju, ale zanim zdołał to zrobić, zupełnie rozbudził go dźwięk otwieranych drzwi. Natychmiast poderwał się do siadu, wgapiając się w wyraźnie zaniepokojonego trenera.

– Yuuri! Nie śpisz? – Troska zniknęła z twarzy Viktora, ustępując szerokiemu uśmiechowi. Podszedł do łóżka i usiadł obok podopiecznego, z zaciekawieniem rozglądając się po pokoju. Do Yuuriego dotarło, że – jakkolwiek zabawne i niedorzeczne się to wydawało – jego trener jest tu po raz pierwszy.

– Coś się stało? - spytał, przecierając w pośpiechu oczy.

– Nie schodziłeś na śniadanie. Martwiłem się.

Yuuriemu zrobiło się bardzo głupio.

– Przepraszam! – Pochylając głowę, zerknął na zegarek na szafce nocnej i zaklął: była już jedenasta. Zmroziło go poczucie winy. Ukrył twarz w dłoniach.

– Nic się nie stało, Yuuri! Najwyraźniej tego potrzebowałeś. Ciężko ostatnio pracujesz. – Viktor mówił ostrożnie, jakby bał się wybuchu. Ostatnio Yuuriemu coraz częściej zdarzały się nagłe zmiany nastrojów; przypływy złości czy przytłaczającego smutku przeplatały się z uczuciem spokoju, czasem niemal szczęścia. Sam nie wiedział, czy może to uznać za poprawę po okresie długotrwałej apatii. Wiedział natomiast, że jego bliscy zdawali się go przez to obawiać, co wcale nie pomagało.

– Przestań – mruknął po prostu.

W pokoju zapadła cisza. Viktor przez chwilę rozglądał się, jakby szukając inspiracji do zmiany tematu. Nagle Yuuri przypomniał sobie o plakatach, wciśniętych niedbale pod łóżko, i zerwał się z łóżka jak oparzony, ale było już za późno.

– Łał, Yuuri! – Viktor wyciągnął postery i zaczął z zaciekawieniem je przeglądać. – Wiesz, bardzo mi to schlebia. Nie wiedziałem, że byłeś aż tak wielkim fanem.

Krew napłynęła mu do twarzy. Wydało mu się to szczytem bezczelności. Te plakaty były czymś osobistym, były symbolem ważnej części jego życia; fakt, że ktoś mógł od tak wejść do jego pokoju i je wyciągnąć, przyprawiał go o dreszcze. Zwłaszcza, jeśli była to osoba, której wizerunek przedstawiały  – a więc ostatnia, której chciałby je pokazać.
Najpierw poczuł złość, potem nadeszła fala upokorzenia i w końcu ogarnęła go panika. Zrobiło mu się gorąco, serce zaczęło walić jak oszalałe. Bardzo chciał coś powiedzieć – nakazać Viktorowi, by zostawił plakaty i wyszedł, spytać, jakim prawem dotyka jego rzeczy, po prostu na niego wrzasnąć – ale nie potrafił wydobyć dźwięku. Coś dziwnego się z nim działo i działo się to szybciej, niż był w stanie zarejestrować; tak, że zanim dotarło do niego, jak błahy jest powód jego reakcji, było już za późno. Viktor, widząc jego stan, zostawił plakaty i natychmiast znalazł się przy nim. Był mimo to spokojny, zupełnie jakby lepiej niż Yuuri rozumiał, co się właśnie dzieje.

– Yuuri. Spójrz na mnie. Oddychaj spokojnie, powoli.

Jego głowa eksplodowała bólem. Nagle odzyskał mowę.

– Wyjdź. – Przed oczami pojawiły mu się ciemne plamy i zaczął dyszeć, a polecenie Viktora tylko go zirytowało. Jak mógł oddychać spokojnie, gdy w tym cholernym pokoju było tak mało tlenu?

Viktor wstał, ale tylko po to, by otworzyć okno i znów usiąść obok.

– Wyjdź! – powtórzył Yuuri, dziwiąc się, jak wysoki stał się nagle jego głos. Zapomniał już o plakatach, po prostu nie chciał, by Viktor oglądał go w tym stanie.

– Nie zostawię cię samego.

Yuuri skulił się.

– Wszystko jest w porządku, Yuuri. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny. Jestem tu z tobą – głos Viktora był niski, monotonny. Powtarzał swoją uspokajającą litanię jeszcze jakiś czas, aż oddech Yuuriego nieco się wyrównał. Milczeli przez kilka minut, aż Viktor zdecydował się przerwać ciszę.

– Yuuri? Potrzebujesz czegoś? – mówił łagodnie, niemal szeptem.

Odpowiedziało mu słabe mruknięcie.

– Chcesz, żeby potrzymać cię za rękę?

– Nie – powiedział cicho Yuuri, już o wiele spokojniej.

– W porządku. Mam wyjść?

– Nie.

– Dobrze. – Viktor westchnął. – Przepraszam, Yuuri.

Yuuri nie odpowiedział – nie wiedział, co miałby powiedzieć, zresztą czuł, że odzywanie się nie było teraz potrzebne – ale przysunął się bliżej niego. Bał się jednak podnieść wzrok, zajrzeć mu w twarz.

– Dziękuję ci – wykrztusił tylko.

Viktor nic nie powiedział, ani się nie poruszył i Yuuri w końcu na niego spojrzał. Natychmiast poczuł uderzenie gorąca. Ponieważ Viktor płakał.

Viktor Nikiforov, jego wieloletni idol, osoba, którą tak długo stawiał na piedestale i nieosiągalny anioł, tak po prostu siedział w zabałaganionym pokoju Yuuriego, na poplamionym materacu, wśród pogniecionej pościeli i płakał.

Yuuri nie miał pojęcia, co zrobić w tej sytuacji. Nigdy nie był za dobry w pocieszaniu ludzi, zresztą to on zazwyczaj był stroną tego wymagającą. Przełknął ślinę i powoli dotknął ramienia Viktora, modląc się, by ten go nie odepchnął.

– Jestem bezsilny, Yuuri – odezwał się nagle Viktor.

Yuuri nieśmiało pogładził jego ramię.

– Mam wrażenie, że ciągle robię coś źle. Nie chcę cię skrzywdzić – jego głos drżał.

Yuuri nic już z tego nie rozumiał. Viktor miałby go krzywdzić? To przecież Yuuri był tu tym złym. To wokół niego chodzono na palcach, to on wciąż sprawiał trenerowi przykrości.

– Boję się.

– Czego? – głos Yuuriego był tak zachrypnięty, że pytanie nie mogło być zrozumiałe, jednak nie powtórzył go.

– Cały czas boję się, że coś schrzanię. Nie chcę zrobić ci krzywdy, Yuuri. Proszę, wybacz mi.

Yuuriemu zabrzmiało to jak wstęp do pożegnania i poczuł kolejny przypływ paniki. Przylgnął do Viktora, na co ten w końcu spojrzał na niego lekko zdezorientowany.

– Nie zostawiaj mnie.

Yuuri uspokoił się nieco, gdy Viktor w odpowiedzi mocno go objął. 

– Wiem, że to samolubne. Ale... proszę.

– Nie zostawię cię. Ja po prostu... coraz częściej czuję zupełną bezsilność. Jestem zły na siebie, że nie potrafię nic dla ciebie zrobić.

Yuuri wtulił twarz w ramię Viktora i odetchnął głęboko. Wbrew własnym obserwacjom i nadziejom, dotychczas mimowolnie patrzył na niego jak na anioła, który zszedł na ziemię w przypływie altruizmu; nie do końca był świadom, że Viktor może cierpieć, widząc jego stan, że Yuuri Katsuki jest na tyle ważny, by wycisnąć łzy z błękitnych oczu.

Viktor nie był aniołem. Viktor nie był nieosiągalny ani nie był ideałem, Yuuri po prostu chciał go takim widzieć.

– Nie jesteś bezsilny. – Yuuri zaczął delikatnie gładzić srebrzyste włosy. – Potrzebuję cię.

W odpowiedzi Viktor jedynie objął go mocniej. Gdzieś przez myśli Yuuriego przemknęło, że z zapuchniętymi, zaczerwienionymi oczami i pociągając nosem nie wygląda już tak anielsko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro