Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

04. Bliskość

Rozdział zadedykowałam mojej drogiej writing buddy, która po nocach znosi moje telepanie się nad własnymi tekstami, wspiera headcanony i jest najwytrwalszą recenzentką, a także autorką najlepszego fanfika do YoI, jaki czytałam - a czytam je, cholera, w trzech językach - "Kary i Zbrodni". Jeśli jest ktoś, kto jeszcze nie zna tej pracy, polecam całym sercem.

***

- Yuuri, jakiś cudzoziemiec pytał o ciebie.

Głos jego matki był niepokojąco odległy, nie potrafił określić, skąd dochodzi. Powietrze w holu Yutopii było dziwnie ciężkie, miał wrażenie, że wypełnione jest jakimś duszącym pyłem. Niekontrolowanie kaszląc, rzucił się do drzwi, ale te okazały się przybite do futryny.

- Yuuri?

Uniósł pięść, by rozbić szybę, ale coś go zatrzymało - nagle spostrzegł, że pokój wypełniony jest delikatnie lśniącymi nitkami pajęczyny; poruszając się zbyt gwałtownie, nieuważnie się w nie zaplątał. Szarpnął się, ale mocne nici jedynie szczelniej go owinęły. Znieruchomiał, starając się uspokoić; coraz trudniej mu się oddychało. Za drzwiami rozbłysło jakieś białe światło, ale nie miał czasu zastanowić się nad jego źródłem, bo za chwilę kompletnie już stracił oddech: jakieś niecierpliwe, zimne dłonie zaczęły sunąć po jego ciele, ciągnąć za włosy i boleśnie szczypać; krzyknął z obrzydzenia, znów próbując się wyszarpnąć i ze zgrozą spostrzegł, że jest nagi. Wciąż nie widział niczego poza srebrzystymi nićmi wokół, więc gdy jego wrzask spłoszył dłonie, wcale nie poczuł się pewniej. Nagle coś go przewróciło. Próbował się podnieść, ale był mocno przyciśnięty do trawy - bo z jakiegoś powodu znalazł się na zewnątrz, choć po białym świetle nie było śladu. Jęknął błagalnie, czując jak po twarzy płyną mu łzy upokorzenia, choć było tak ciemno, że nikt nie mógł widzieć jego nagości. Ale słyszał ludzi, słyszał śmiechy wokół i niemal czuł, że jest wytykany palcami, a mimo to nie mógł się podnieść, skulić ani uciec. Spojrzał w niebo - było poznaczone raz po raz rozświetlającymi się paskami niedomkniętych żaluzji, po jednym z nich przemknął pająk...

I nagle zobaczył siebie, własną wykrzywioną, opuchniętą twarz, czerwone plamy na bladej skórze; ohydne łzy boleśnie wypalały czerwone ścieżki w jego policzkach.

- Jesteś piękny, Yuuri - wyszeptał ktoś nad nim i zbliżył się, by zacisnąć palce na jego szyi.

*

Zajęło mu chwilę, zanim uświadomił sobie, że znajduje się we własnym pokoju i jest bezpieczny. Podniósł dłonie twarzy i mocno przycisnął nimi powieki, zły na siebie, że znów obudził się mokry od potu i łez.

Ktoś zapukał trzykrotnie do drzwi.

- Yuuri, wszystko w porządku? - To był Viktor.

Znowu musiał krzyczeć.

Skulił się pod kołdrą i nie poruszył się, dopóki nie usłyszał oddalających się kroków.

*

Przez kolejne tygodnie Yuuri często niekontrolowanie spinał się za każdym razem, gdy Viktor był w pobliżu. Fakt, że jego gość często inicjował wspólne spędzanie czasu, zdecydowanie nie pomagał. Nie wiedział, dlaczego tak bardzo przeraża go świadomość, że Viktor w każdej chwili może spytać o jego decyzję odnośnie powrotu na lód. Poprosił go o czas, ale nie określił, ile dokładnie go potrzebuje, nie sądził jednak, żeby jego idol należał do bardzo cierpliwych. Ale dni mijały, a oni coraz więcej czasu spędzali w swoim towarzystwie, natomiast pytanie, którego Yuuri tak się bał, wciąż nie padało. Nie potrafiłby powiedzieć, czy Viktor zapomniał o ich rozmowie, spokojnie czekał na decyzję, czy zwyczajnie widział, jak Yuuri panikuje, gdy zapada między nimi cisza; bo panikował za każdym razem, gdy wydawało mu się, że to ten moment, że za chwilę Viktor z uśmiechem zasugeruje, że jego czas jest niezwykle cenny i nie ma zamiaru trwonić go bezproduktywnie na Yuuriego, robiąc za jego wsparcie psychiczne; że czekał wystarczająco długo i to przeciąganie sprawy jest zwyczajnym brakiem szacunku. Z jakiegoś powodu samo rozmyślanie na ten temat sprawiało, że Yuuri oblewał się zimnym potem.

Ale ten moment nigdy nie nadszedł: dni mijały, lecz zamiast zadawania pytań i uzewnętrzniania pretensji Viktor tylko przysuwał się bliżej; Viktor rozmawiał z nim, a mówił z pasją i przejęciem małego dziecka i było w tym coś tak ujmująco świeżego, że Yuuri nie mógł długo pozostawać zamknięty i wystraszony. Bo Viktor otwierał się, nie oczekując nic w zamian. Nie naciskał, ale dawał oparcie. Bardzo powoli, ale coraz częściej, Viktor go dotykał - nie nachalnie i nigdy napastliwie, ale też nie niepewnie; jego dotyk zdawał się być naturalny, taki jaki być powinien; jakby jego dłoń idealnie pasowała do ramienia, pleców, policzka Yuuriego. Czerpanie przyjemności z jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, zwłaszcza z kimś z poza rodziny, było dla niego do tej pory wspomnieniem odległym, od dawna nieuchwytnym i Yuuri często zastanawiał się, co takiego było w tych dłoniach, w tych długich, szczupłych palcach, co tak odróżniało ich dotyk od pozornie tak samo troskliwego dotyku innych rąk. Długo zajęło mu dojście do tego: od tak dawna był zamknięty we własnej głowie, że analizowanie osób czy bodźców z otoczenia sprawiało mu ogromną trudność. Ale w końcu, wpatrując się w uśmiechniętą, zrelaksowaną twarz Viktora, w zapatrzone w niego niebieskie oczy, doszedł do wniosku, że nic. Kompletnie nic. Chodziło tylko, a raczej aż i właśnie o to, że Viktor patrzył. Uważnie obserwował, poznając nastroje Yuuriego, z czasem wyraźnie dostrzegając, kiedy ten zaczynał czuć się swobodnie i nieświadomie nachylać się w jego stronę; kiedy pewnym było, że dotknięcie jego ramienia będzie mile widziane, czy nawet oczekiwane. To odkrycie sprawiło, że Yuuri miał ochotę płakać, zarówno z poruszenia, jak i z poczucia winy - bo był absolutnie pewien, że nie zrobił nic, by zasłużyć na ten szczególny rodzaj uwagi, jakiego nie doświadczył jeszcze od nikogo. 

To odkrycie zostało przez Yuuriego dokonane w siódmym tygodniu pobytu Viktora w Hasetsu, kiedy po skończonym sprzątaniu restauracji siedzieli w ciszy przy stoliku i oglądali nocną powtórkę jakiegoś serialu; jedynym źródłem światła był migający w telewizorze obraz, dźwięk natomiast ściszyli niemal do minimum i choć Yuuri nieśmiało zaproponował tłumaczenie telenoweli na bieżąco, żaden z nich nie odezwał się już potem. Nie było to w żaden sposób niezręczne; siedzieli ramię w ramię, obaj prawdopodobnie bardziej zainteresowani doświadczaniem wspólnego milczenia, niż tym, co działo się na ekranie; Makkachin leżał u ich stóp, leniwie zamiatając podłogę ogonem. W pewnym momencie Viktor jakby mimochodem położył rękę na ramieniu Yuuriego, dokładnie nad krawędzią rękawa koszulki, tak, by nie dotykać nagiej skóry, i zaczął powoli, delikatnie gładzić je kciukiem. Doznanie było dziwnie miłe i Yuuri ze zdumieniem zauważył, że pieszczota wcale mu nie przeszkadza, tak była naturalna, niewymuszona i pasująca do ciepłej, intymnej chwili, której doświadczali. Właśnie wtedy Yuuri odwrócił się, żeby spojrzeć na Viktora, i ze zdumieniem odkrył, że ten już patrzy na niego. Viktor nie odwrócił wzroku, ale jego ręka znieruchomiała.

- W porządku, Yuuri?

Yuuri w milczeniu zsunął jego dłoń i natychmiast zamknął go w ciasnym uścisku.

Nie miał pojęcia, kiedy ostatni raz kogoś obejmował, ale był pewien, że nikogo nie obejmowało mu się tak dobrze. Po całym dniu Viktor pachniał słabo mydłem, proszkiem do prania i jeszcze czymś, czymś słodkim i świeżym i pociągającym jednocześnie, ale Yuuri nie dbał o nazwanie tego zapachu inaczej niż tylko jego imieniem - Vitya. Pachniał jak Vitya - pierwsza osoba od wieków, którą Yuuri przytulał i która momentalnie odwzajemniła uścisk, szepcząc jego imię tak, jakby było zaklęciem uspokajającym, jakby życzył nim dobrej nocy i dziękował za spędzony wspólnie dzień.

Yuuri przylgnął do Viktora tak ciasno, jak tylko się dało, wdychając ten cudowny zapach i z całą mocą żałując, że będzie musiał się z nim rozstać; Viktorowi zaś ten nagły pokaz siły zdawał się nie przeszkadzać, zbyt był pochłonięty powolnym gładzeniem pleców Yuuriego i dziwnie wzruszonym pomrukiwaniem tuż nad jego uchem. Yuuriemu chwilę zajęło zdanie sobie sprawy z tego, że Viktor mówi po rosyjsku, ale nie spytał o znaczenie słów, nie chcąc się w tym momencie odzywać; zresztą w jakiś pokręcony sposób w tym akurat momencie był pewien, że już je zna.

I nagle, po tej niezwykłej, trwającej wieczność chwili, wciąż gładząca plecy Yuuriego ręka, prawdopodobnie przypadkiem, uniosła krawędź jego koszulki. Palce musnęły nagą skórę i Yuuri zesztywniał, nawet nie dlatego, że uczucie było nieprzyjemne; po prostu nie był przygotowany na dreszcz, który go przebiegł. Ale to nie było ważne, bo Viktor już się odsunął.

- Przepraszam, Yuuri, nie chciałem... - zaczął szybko; jego oddech zdawał się dziwnie ciężki i mimo słabego oświetlenia Yuuri zauważył rumieniec na jego policzkach; ze zdziwieniem spostrzegł jednak, że ta reakcja wcale go nie odrzuciła, jedynie troska w głosie Viktora sprawiła, że miał ochotę znów go przytulić. Nie, nie tylko przytulić: naprawdę miał ochotę go ucałować. Ale nie mógłby, jeszcze nie.

- Nic się nie stało - zapewnił chicho, wstając i odwracając się. Dopiero teraz uderzyło go, że musi prezentować się nie lepiej, niż Viktor; w każdym razie jego serce na pewno biło szybciej, niż normalnie. - Idziemy już spać?

Makkachin, który do tej pory bez większego zainteresowanie obserwował ich spod półprzymkniętych powiek, nagle wstał i przeciągnął się, najwyraźniej zadowolony z propozycji. Viktor przez chwilę milczał i kiedy Yuuri już zaczął się bać, że nie dostanie odpowiedzi, wreszcie się odezwał:

- Chodźmy.

Smutek w jego głosie kazał Yuuriemu się zatrzymać.

- Hej - zagadnął łagodnie. Viktor wstał, nie spuszczając z niego wyczekującego spojrzenia. - Dziękuję... Vitya.

Sam nie wiedział, czemu akurat zdrobnienie opuściło jego usta i miał ochotę się za to uderzyć, natychmiast czując gorzką falę zażenowania, ale Viktor wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać i to ze szczęścia. Zrobił krok w jego stronę i zatrzymał się, jakby przed czymś się powstrzymując. I Yuuri nie był pewien, czy podoba mu się, że się powstrzymał.

- Nie ma za co, Yuuri - wyszeptał.

I ze wszystkich uśmiechów, jakimi Viktor obdarował go przez te siedem tygodni, ten z pewnością był najpiękniejszy.

Yuuri podjął decyzję. Nie wiedział, kiedy poczuje się gotów, by powiedzieć o tym Viktorowi, ani jak to zrobi, ale przecież to nie było ważne, jeśli Viktor był gotów czekać.

Kiedy znów obudził się zlany potem, po raz pierwszy zapragnął kojącej obecności drugiej osoby.

***

Przepraszam za długą zwłokę, ale do pracy, chorowania, latania po lekarzach i świątecznego zamieszania doszedł jeszcze research do nowego Viktuuriowego fanfika. Tak, z miliona wymyślonych na potem AU w końcu chociaż za jedno z nich się zabieram i mam nadzieję, że nie będzie jedyne. Siedzę nad tym po nocach, nazywam swoim dzieckiem i jestem podekscytowana, ale szalenie podekscytowana, więc liczę na Wasze wsparcie!

Czuję się dziwnie emocjonalnie związana z tym rozdziałem, nawet jeśli mam wrażenie, że jest strasznie chaotyczny. Bądźcie, proszę, dobrzy dla tego rozdziału.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro