03. Anioły
Gdy Viktor swoją energią i urokiem osobistym zdążył oczarować całą rodzinę Katsukich oraz oznajmić wszystkim żywym istotom w okolicy, że przyjechał, by zostać trenerem Yuuriego, przyszedł czas na nieco dokładniejsze omówienie tego z zainteresowanym. Ten sam nie miał pojęcia, co czuje w związku z zaistniałą sytuacją - ekscytacja i zaskoczenie wizytą idola łączyły się z nieprzyjemnym skrętem w żołądku na wspomnienie nocy bankietu; wiele czasu zajęło mu nauczenie się patrzenia na zdjęcia i występy Viktora bez słyszenia drwiącego "spasibo" w głowie. Niezbyt dobrze pamiętał, co wyprawiał tamtego wieczora, zanim jego trener wylał mu na głowę kubeł zimnej wody, ale prawdopodobnie poświęcił idolowi nieco zbyt wiele uwagi, przy okazji się ośmieszając. Dobrze natomiast pamiętał ucieczkę z hotelu: moment, w którym widok Viktora Nikiforova kojarzył mu się wyłącznie z winą i upokorzeniem, a jak na złość musieli spotkać się w holu. To skojarzenie nie zdołało zabić pielęgnowanych przez lata uwielbienia i zachwytu, które Yuuri żywił dla swojego idola, ale jego wspomnienie wystarczyło, by teraz miał mieszane uczucia. Do wszystkiego dochodziła irytacja, że ktoś próbował podjąć decyzję za niego, z uśmiechem wyciągając go ze starannie wyściełanej strefy komfortu.
Mimo to Yuuri, wciąż oszołomiony wizytą, bardzo ostrożnie dobierał słowa.
- Posłuchaj, Viktor, to przemyślana decyzja. Nie chcę już wracać na lód. Straciłem zapał.
Gość przechylił lekko głowę.
- Kłamiesz - rzekł łagodnie. - Mówisz tak, bo się boisz, prawda?
Yuuri odetchnął, czując, jak w gardle narasta mu ogromna gula; zdawało mu się, że Viktor kpi sobie z niego. Tak jakby przyjechał tu wyłącznie dla własnej rozrywki, w co zresztą Yuuri byłby w stanie uwierzyć, nie pierwszy raz będąc obiektem drwin.
- Nie - wymamrotał. - W każdym razie, to moja prywatna sprawa.
Uśmiech zniknął z twarzy Viktora.
- Rozumiem - mruknął. Yuuri natychmiast pożałował zbyt ostrych słów, ale nie potrafił przerwać milczenia, które po tym nastąpiło. Zrobił to jednak Viktor, na którego twarzy bardzo szybko znów pojawił się uśmiech.
- Chciałbym cię bliżej poznać, Yuuri. Chodźmy gdzieś.
To było ostatnie, co Yuuri spodziewał się usłyszeć. Serce zaczęło łomotać mu w piersi, nie był jednak pewien, czy to ekscytacja, czy panika. Otworzył usta, licząc, że jakaś wymówka sama z nich wypłynie, ale to nie zadziałało i zastygł tak, z wyrazem niedowierzania na twarzy. Viktor zaśmiał się: był to piękny, ciepły dźwięk, który sprawił, że jego gospodarz, ku własnemu zdziwieniu, znacznie się rozluźnił.
- Co powiesz na przyspieszacze znajomości? Możemy się razem napić. - Ochoczo złapał za przedramię Yuuriego. I wtedy cały czar prysł.
- Nie! - Yuuri wyrwał się i cofnął o krok. Przez chwilę patrzyli na siebie, obaj równie zszokowani. - Nie lubię pić - wymamrotał niebezpiecznie wysokim głosem. Powoli docierało do niego, jak dziwnie się właśnie zachował; coraz bardziej miał ochotę uciec do siebie i nigdy nie wychodzić spod kołdry. Viktor natomiast wyglądał, jakby wiedział, że został okłamany, ale za wszelką cenę starał się nie wyglądać na urażonego.
- To może chodźmy coś zjeść? Albo lepiej, oprowadzisz mnie po mieście. Dorastałeś tu, prawda?
To ponowne wyciągnięcie dłoni w jego stronę sprawiło, że Yuuri miał ochotę go uściskać.
- Spacer brzmi dobrze - powiedział cicho i spróbował się uśmiechnąć. Nie wyszło. - Prze... przepraszam za to. Nie jestem... nie jesteśmy tu przyzwyczajeni do nagłego dotyku.
Viktor uśmiechnął się tak, jakby ani trochę mu nie wierzył, ale nic nie powiedział.
*
Spędzanie czasu razem w przestrzeni publicznej było na szczęście pozbawione niezręcznie intymnej atmosfery, jaką dawałby dwuosobowy stolik w barze czy opustoszała kuchnia i Yuuri zastanawiał się, czy Viktor świadomie zaproponował to rozwiązanie. Tak czy inaczej, świeże powietrze szybko sprawiło, że poczuł się swobodniej.
- Yuuri...
Trochę mniej swobodnie.
- Wiesz... Jak by to ująć... nie chcę znowu cię urazić.
Usiedli na ławce. Yuuri nagle pomyślał, że wokół powinno być więcej ludzi. Spojrzał na Viktora wyczekująco.
- Yuuri, myślałeś o tym, że możesz potrzebować pomocy? - wypalił ten.
- Pomocy?
- Psychiatry. - Viktor nie spuszczał z niego oczu; na jego twarzy malowała się determinacja.
Yuuri osłupiał, czując się trochę, jakby ktoś go zdzielił po głowie. W milczeniu wbił wzrok w białe obłoczki oddechu Viktora. Zauważył już, że jego idol bywa bezpośredni, nie spotkał się jednak jeszcze z nikim, kto przy jednej z pierwszych rozmów z drugą osobą sugerowałby, że coś nie tak z jej zdrowiem psychicznym. W Japonii korzystanie z pomocy psychiatry lub psychologa, czy w ogóle otwarte przyznanie się do problemów emocjonalnych, było brane za okazanie słabości, coś, za co należało się wstydzić, co przekładało się na raczej małą popularność tych zawodów i związany z tym niski poziom oferowanej opieki. Żadna ze znanych Yuuriemu osób, które korzystały z pomocy japońskich terapeutów, nie wyrażała się o nich pochlebnie. Cierpienie uważano zresztą za nieodłączną część życia, a podejmowanie kroków w celu wyrwania się z niego była jak wyjście przed tłum i głośne oznajmienie wszystkim, że życie nas przerosło, co dla Japończyka byłoby niewyobrażalnie upokarzające. Dlatego Yuuri usłyszał taką propozycję po raz pierwszy, odkąd w ogóle przybył do Hasetsu. Trenując w Detroit pozostawał pod opieką psychologa, ale przed bankietem nigdy nawet nie przyszło mu do głowy, że mógłby zgłosić się do niego po pomoc; choćby ze względu na to, że tamten przyjaźnił się z Celestino, oskarżenie trenera, nawet, gdyby było potraktowane poważnie, nie było czymś, na co Yuuri by się zdobył. Zwłaszcza kiedy czuł, że sam zawinił.
Po bankiecie natomiast szukanie pomocy było ostatnim, o czym myślał.
- Nie - jego głos był ochrypły, więc odchrząknął i spróbował ponownie. - Nie. Nie myślałem.
Viktor westchnął.
- Tu nie chodzi tylko o przegraną, prawda? - spytał łagodnie, odwracając wzrok od twarzy Yuuriego, tak jakby nie oczekiwał wcale odpowiedzi. Nie wyglądał w każdym razie na zaskoczonego, kiedy jej nie otrzymał.
Siedzieli tak przez chwilę, w ciszy obserwując zachód słońca. Yuuri ze zdziwieniem zauważył, że mimo wszystko czuje się przy Viktorze dość komfortowo, w każdym razie był wdzięczny, że ten nie naciskał; nawet ciepło bijące od jego ciała w żaden sposób go nie niepokoiło.
Było już ciemno, gdy poczuł dotyk na swoim ramieniu. Nie odskoczył, nie czuł takiej potrzeby - gest był naturalny i dziwnie przyjemny. Viktor jednak szybko cofnął dłoń, tak jakby nagle przypomniał sobie o wcześniejszej reakcji Yuuriego.
- Przejdziemy się jeszcze, czy wracamy? - z jakiegoś powodu Viktor mówił szeptem.
- Przejdziemy się. - Dopiero, kiedy odpowiedź opuściła jego wargi, dotarło do niego, że również szepcze, tak jakby podświadomie dostosował się do Viktora, nie chcąc czegoś spłoszyć.
Szli w całkowitej ciszy; Viktor zdawał się intensywnie nad czymś myśleć i zupełnie nie zwracać uwagi na urok nocnych świateł miasteczka.
- Yuuri - zaczął w końcu łagodnie.
- Hmm? - Yuuri podniósł głowę, wyrwany z własnego transu.
- Może to zauważyłeś, ale mówienie w obcym języku to dobry sposób na wyrzucenie z siebie tego, co cię gryzie. Wiesz, słowa mają mniejszy ładunek emocjonalny.
- Co masz na myśli? - Yuuri odwrócił wzrok.
- To, że gdybyś potrzebował się wygadać, jestem najlepszą opcją.
- Dziękuję - odpowiedział odruchowo Yuuri, nie wiedząc, jak inaczej ma na to zareagować. Bezpośredniość Viktora powoli przestawała budzić w nim uczucie dyskomfortu; możliwym też było, że po prostu przestała do niego docierać.
- Spróbujmy, Yuuri.
Spojrzał na niego pytająco.
- Spróbuj wrócić. Pomogę ci. Proszę.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? - Yuuri przystanął i jego rozmówca również się zatrzymał. - Ledwie mnie znasz.
- Ponieważ wiem, że jesteś dużo lepszy, niż myślisz. Lęk cię tłamsi.
- Mylisz się. Chcę po prostu z tym skończyć.
- Dlaczego?
Yuuri prychnął zniecierpliwiony i znów ruszył przed siebie.
- Zawrzyjmy układ, Yuuri. - Viktor od razu do niego dołączył, wyraźnie niezrażony tą drażliwością. - Nie będę cię zmuszał, ale proszę, daj mi kilka miesięcy... pół roku. Pracujmy razem pół roku i jeśli po tym czasie nie będziesz chciał wrócić, dam ci spokój.
- Zrezygnujesz na tyle czasu z własnego życia? Dla mnie?
- Oczywiście. Przecież po to tu przyjechałem.
Yuuri nie potrafił tego zrozumieć. Ale czy Viktor, którego podziwiał, kiedykolwiek zrobił coś, czego po nim oczekiwano?
- Potrzebuję czasu - mruknął bez przekonania.
- Dobrze. - Viktora zdawał się zadowalać sam fakt, że Yuuri nie odrzucił propozycji od razu.
W milczeniu dotarli do domu. Zanim rozstali się w korytarzu i weszli do swoich pokoi, Yuuri jeszcze przez chwilę mierzył uważnym spojrzeniem stojącego ot tak, w jego własnym domu, Viktora Nikiforova. Zastanawiał się, jaki sens mogło mieć to, że przyjechał aż tutaj tylko dla niego, żałosnego Katsukiego Yuuriego, prawie od progu z żywym entuzjazmem starając się poznać jego największe lęki i koszmary; że chciał od razu naprawić to, czego sam Yuuri nie potrafił nawet nazwać. Kto zrobiłby coś takiego dla ledwie znanej osoby, tylko z powodu jednego nagrania? Ta poufałość była tyle samo niepokojąca, co w jakiś dziwny sposób miła; właśnie dlatego Yuuri bał się sam siebie - zbyt długo nie był blisko z drugą osobą i rozpaczliwie wyglądał kogoś, komu mógłby zaufać i na kim mógłby się oprzeć, z kim mógłby być szczery. I nagle pojawił się Viktor, który zdawał się wręcz go do tego zachęcać, a Yuuri tak bardzo nie chciał zrobić czegoś pochopnie, za szybko: nie chciał i jednocześnie mocno tego pragnął. Viktor Nikiforov, Vitya - człowiek, na którego same zdjęcia Yuuri mógł patrzeć godzinami - stał teraz przed nim, z twarzą wciąż lekko zaróżowioną od zimna, z włosami zwichrzonymi po zdjęciu czapki i w półmroku przypominał - na tę myśl Yuuri natychmiast oblał się rumieńcem - przepięknego anioła. Anioła, który z jakiegoś powodu wciąż nie miał zamiaru odejść do swojego pokoju.
- Potrzebujesz czegoś, czy...
- Jesteś piękny, Yuuri - wyszeptał Viktor.
Nie takiego powodu się spodziewał. Czy naprawdę właśnie usłyszał te słowa od osoby, którą przed chwilą w myślach nazwał aniołem?
- Dobranoc - mruknął jeszcze Nikiforov, uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. Po raz kolejny, Yuuri był mu wdzięczny - byłoby mu niesamowicie niezręcznie, gdyby Viktor dłużej patrzył na jego rozdziawione usta.
*
Tej nocy nie mógł zasnąć. Najpierw pokój zdał mu się zbyt duszny, więc uchylił okno. Następnie rozejrzał się wokół i poczuł ukłucie zażenowania, uświadomiwszy sobie, ile plakatów z wizerunkiem Viktora ozdabia jego ściany; było to spostrzeżenie dziwnie wstydliwe, gdy ten sam Viktor spał w pokoju obok. Ile razy jako nastolatek dotykał się, patrząc na te plakaty, bezgłośnie wołając jego imię, chwytając własne włosy i wyobrażając sobie, że gładzi długie, popielatoblond kosmyki Viktora? Vityi.
Zaczął zdejmować postery, a tymczasem po pokoju zdążyło się już roznieść lodowato zimne powietrze. Zamknął okno i wcisnął plakaty pod łóżko, następnie owijając się ciasno kołdrą i przysuwając kolana do piersi, by szybciej się rozgrzać. Zacisnął powieki i starał się z całych sił nie myśleć o Viktorze. Myślenie o Viktorze budziło zbyt wiele emocji, na które nie był gotów. Prócz tych pozytywnych, pojawiało się na przykład mnóstwo lęków.
Usnął dopiero późną nocą, na mokrej od łez poduszce.
***
Lubię zostawiać subtelne aluzje, że szipuję Viktuuri jak pojebana. Szipuję Viktuuri jak pojebana.
Ładnie proszę o wytykanie zgrzytów, jakichkolwiek, nawet wymyślonych, przyjmę wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro