How To Catch The Wind
Siedziałam z Minerwą w Pokoju Wspólnym Gryffindoru i odrabiałam zadanie dla Dumbledore'a. A właściwie próbowałam.
Myślałam o Luisie Yuney'u. Podobał mi się od piątej klasy, jednak przez te całe dwa lata zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Nie dziwiłam się, w końcu był najprzystojniejszy w całym roczniku, a może i szkole. Jednak nie przywiązywał wagi do wyglądu, odtrącał też zaloty swoich „fanek".
Minerwa chyba zauważyła, że coś mnie trapi. Zapytała, czy to znowu Yuney; odpowiedziałam twierdząco.
— Sofio, on nie jest ciebie wart. Jak do teraz cię nie zauważył, nie zaprzątaj sobie tym głowy.
— Łatwo ci mówić... Masz przecież tego swojego Francisa. Ale nie mówmy o Luisie, proszę. Chodź lepiej ze mną na polanę.
Gdy już znalazłyśmy się w Zakazanym Lesie, zaczęłam ćwiczyć Dary. Jak każdy w mojej rodzinie posiadałam cztery Dary Żywiołów i jeden dodatkowy. W moim przypadku był to Dar Niewidzialności. Opanowałam wszystkie już w czwartej klasie, teraz tylko je usprawniałam.
Ani się obejrzałam, a nadszedł wieczór. Minerwa postanowiła, że wróci do zamku i tam na mnie poczeka. Ja postanowiłam chwilę zostać i porozmyślać. I o kim to Sofia Dongen-Mjor może myśleć? Oczywiście o Luisie Yuney'u. Jego czarne oczy, oliwkowa skóra, ciemne włosy okalające przystojną twarz...
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie szmer. Byłam gotowa zaatakować bez mrugnięcia okiem. Nikt oprócz mnie i Maggie nie miał prawa tu wejść. Usłyszałam szelest krzaków i z lasu wyłoniła się czarna puma. Przestraszyłam się, już chciałam użyć Darów, stać się niewidzialną lub potraktować zwierzę którymś z Żywiołów, gdy kot zmienił się w człowieka. Animag, przemknęło mi przez myśl. Fatalnie. Chwilę później, gdy zauważyłam kim jest ten, jak się okazało, mężczyzna, odebrało mi mowę że zdziwienia. Yuney. Luis Yuney. Dlaczego? Co on tu robi?
— Sofia? To ty? — zapytał krukon. — Nie atakuj, to ja, Luis.
— W-widzę. — wyjąkałam, rumieniąc się. Oby nie zauważył... Tak poza tym, skąd zna moje imię?
— Sofio, chciałem porozmawiać z tobą. — zaczął, jakby niepewnie. — Będę szczery, nie jestem tu pierwszy raz.
Stałam i nie wiedziałam, co ze sobą począć. Jaki jest jego cel? Co on chce osiągnąć? Nie miałam pojęcia. Pozostało mi słuchać go dalej.
— Trafiłem na to miejsce przypadkiem, mniej więcej rok temu. Stałaś tu, gdzie teraz stoisz i śpiewałaś, tworząc małe tornada. Pamiętasz?
— Chyba tak...
— Wtedy właśnie... zakochałem się w tobie. Musiałem ci to kiedyś wyznać. Chciałem wcześniej, nawet próbowałem kilka razy podejść, gdy byłaś sama, ale bałem się.
— Ty się bałeś? — uśmiechnęłam się lekko.
— Och, nawet nie wiesz jak. Nie jestem taki, za jakiego mnie mają. — na moje pytające spojrzenie rzekł — plotki dochodzą wszędzie.
Chciałam powiedzieć coś mądrego, ale z moich ust wyszło tylko:
— Przy takim wyglądzie się nie dziwię.
Luis roześmiał się. Miał piękny śmiech.
— Sofio, Sofio... — urwał. — Ale teraz zapytam cię na poważnie: Lady Sofio Camiro Fortressky Dongen-Mjor, czy zechciałabyś uczynić mi tę przyjemność i zostać moją dziewczyną?
Nie obchodziło mnie skąd zna moje drugie imię i panieńskie nazwisko matki. W tym momencie ważny był tylko on.
— Tak, chciałabym, Luisie Simonie Yuney.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro