Rozdział 37~ Zgoda
Oczami Yumi:
Siedzę w pokoju. Aphrodi chyba czeka pod drzwiami, bo co jakiś czas, słyszę jak wstaje i z powrotem siada. Już nie płaczę, ale nadal jestem potwornie smutna. Zerknęłam w małe lusterko na moim biurku. Oczy mam zapuchnięte i czerwone od łez. Ale jakoś mnie to nie obchodzi.
Jak on mógł to zrobić? Przecież jesteśmy razem, a jeszcze dziś rano, kazał tej wariatce odejść. Siedziałam w ciszy, aż usłyszałam jakiś hałas zza drzwi.
- Nathan, to zły pomysł. Nie! Złaź!- to chyba głos Aphrodiego.
Po chwili usłyszałam coś na dachu. No nie, on chyba nie próbuje...
Moje myśli przerwał krzyk i łomot na balkonie. Zerwałam się z miejsca i otworzyłam szklane drzwi. Na podłodze leżał Nathan, nieudolnie próbując wstać, przy okazji krzywiąc się z bólu.
- Zwariowałeś?!- wrzasnęłam podbiegając do niego.
Pomogłam mu wstać i zaprowadziłam go do fotela, bo nie miał przy sobie kul. Nic dziwnego, skoro chodził idiota ostatni po dachu.
- Musimy pogadać.- powiedział stanowczo.
Choć wciąż martwiłam się czy nic mu nie jest, niedawna złość na niebieskowłosego dała mi o sobie znać. Spojrzałam na niego chłodno.
- Nie ma o czym. Idź.- wskazałam ręką na drzwi. Już mnie nie obchodzi czy będzie zmuszony się do nich czołgać. Byle by stąd wyszedł.
- Jest. Yumi, ja jej nie pocałowałem. To ona PRÓBOWAŁA.- wyraźnie podkreślił ostatnie słowo.
Spojrzałam na niego niepewna. Jednak, gdy tylko spojrzałam mu w oczy, wiedziałam, że mówi prawdę. Podeszłam i wtuliłam się w niego.
- Przepraszam. Powinnam była najpierw ciebie spytać, co się wydarzyło.
- Nie ma problemu.- powiedział przytulając mnie.
- Jest. Powinnam ci ufać! Ale jak widzę ją z tobą...
Przytulił mnie mocniej.
- Nieważne. Nie mam pretensji.
- Po prostu nie mogę wytrzymać jak ją z tobą widzę.- powiedziałam.
Odsunął mnie od siebie i pocałował. Odpowiedziałam tym samym. Byłam taka szczęśliwa, że wszystko jest już dobrze. Nawet jak byłam na niego zła w każdej chwili byłam gotowa mu wybaczyć ten pocałunek, którego nawet nie było. Zależy mi na nim i czuję, że mu na mnie. I nawet takie drobne akcje by tego nie zmieniły, choć potem mogłabym przez to tylko cierpieć.
- Nathan, ale jedno mnie zastanawia.
- Co?- zapytał.
- Jakim cudem, ty, z nogą w gipsie, przeszedłeś po dachu?
Uśmiechnął się.
- To już tajemnica.
- Gadaj.
- Po prostu musiałem używać głównie rąk, a lądowanie było dość bolesne- wzruszył ramionami.- Ale było warto. Pogodziem się z tobą.
Uśmiechnęłam się do niego i znowu przytuliłam.
- Chodź, otworzę Aphrodiemu drzwi.
Wstaliśmy i podeszliśmy do drzwi, ja podtrzymując Nathana. Otworzyłam drzwi, a Aphrodi na nasz widok prawie krzyknął.
- Zwariowałeś? Masz gips na nodze, a zachciało ci się wycieczek dachem!- krzyknął blodnyn.
- Ale było warto.
- Właśnie widzę po tych siniakach.- Aphrodi wskazał na kilka ciemnych plam na ramionach chłopaka.
Na to, niebieskowłosy tylko wzruszył ramionami, przytulając mnie.
Aphrodi westchnął, odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. Razem z Nathanem roześmialiśmy się, a on po chwili poszedł za Aphrodim.
Oczami Nathana:
Następnego dnia obudziłem się strasznie obolały. Muszę przyznać, chodzenie po dachu z nogą w gipsie nie jest najlepszym pomysłem, ale i tak uważam, że było warto. Podniosłem się i sięgnąłem po kule, stojące niedaleko.
Gdy wyszedłem z pokoju i dotarłem na dół do kuchni, minęło już jakieś dwadzieścia minut, z czego piętnaście zajęło mi schodzenie po schodach. Dopiero, gdy mam nogę w gipsie, zauważyłem jak straszne są te schody u Aphrodiego i Yumi. Kto to wymyślił?
W kuchni siedziała Yumi, w ręku trzymała kubek gorącej czekolady, a na stole stał drugi. Wskazała na niego ręką.
- To dla ciebie.
- Skąd wiedziałaś, że wstałem?
- Usłyszałam jak schodzisz, a raczej próbujesz schodzić po schodach.
- Ej, to nie moja wina, że mam nogę w gipsie!- uśmiechnąłem się do niej.
Siadłem naprzeciwko czarnowłosej i wziąłem do ręki kubek. Po kilku minutach zjawił się też Aphrodi. Rozejrzał się po kuchni.
- A gdzie dla mnie czekolada?- zapytał patrząc na Yumi.
- Nie ma.- odpowiedziała.
- A mu zrobiłaś?- wskazał na mnie ręką.
- On ma nogę w gipsie, a ty jesteś zdrowy, więc sam sobie zrób czekoladę.
Blondyn mamrocząc coś pod nosem, zaczął wyciągać składniki. Po chwili siedział z nami, pijąc ciepły napój. Spojrzałem na zegar. Jeśli chce zdążyć do szkoły, to lepiej, żebym już wyszedł. Wstałem, a ze mną pozostała dwójka. We troje ruszyliśmy do szkoły, a ja po raz kolejny dziękowałem światu za to, że Maya się przeniosła.
W sumie ciekawe dlaczego... Przecież nie przejmowała się zbytnio wrogimi spojrzeniami od Yumi i reszty zawodników, więc czemu? Ale to nieważne. Liczy się to, że już nie będzie powodowała problemów. Lekcje jak zwykle były nudne. Gdy dobiegły końca, przyszła pora na trening.
Razem z resztą graczy, która chodziła do naszej klasy, poszliśmy na boisko. Ja siadłem na ławce, a oni zaczęli trening.
- Nathan?- usłyszałem pytanie.
Odwróciłem się, a tam siedziała Celia.
- Pamiętasz ten strzał, który wykonałeś, zanim miałeś ten uraz?-zapytała.
Zamyśliłem się.
- No, a co?
- Bo chcę wiedzieć jak go nazwałeś. Robię listę wszystkich technik i muszę to wiedzieć.
Pokiwałem głową i zamyśliłem się. Kiedy strzeliłem, pojawił się taki wiatr jak od tornado... Ale Tornado to głupia nazwa... Huragan? Nie, przecież tak się nazywa strzał mój i Fubukiego...
Przypomniałem sobie, jak dokładnie wyglądał ten strzał. Podbiłem piłkę, a ona zaczęła wirować. Wokół niej był niebieski wiatr... I tyle... Jak ja mam coś takiego nazwać?
- Yumi! Jak mam nazwać ten strzał co ostatnio strzeliłem?- wrzasnąłem do dziewczyny.
- Błękitny Powiew!- odkrzyknęła.
- Dzięki!
Zwróciłem się do Celii.
- Błękitny Powiew.
- Dobra nazwa.- uśmiechnęła się.
- Wiem.
Oczami Yumi:
Minęło już trochę czasu odkąd Nathan miał ten uraz i już jest zdrowy. Może normalnie trenować i już go ta noga wcale nie boli. Siedzimy właśnie na ławce w parku, po skończonych lekcjach. Zauważyłam, że jest jakiś przybity.
- Co jest?- zapytałam.
- Nic...
- Przecież widzę, że kłamiesz. Powiedz mi.
- Po prostu niedługo przyjeżdża mój brat...
- Nie wiedziałam, że masz brata.
- Nie lubię o tym mówić. Mieszka w innym mieście z wujkami. Nieczęsto przyjeżdża...
- Czemu nie lubisz o tym mówić?- zapytałam, nie rozumiejąc.
- Ponieważ on chce, żebym wrócił do biegania. Ale ja wolę piłkę.
- Dlaczego?
Po co ja go o to pytam? Chyba chcę usłyszeć, co sprawia, że tak bardzo kocha ten sport, który i dla mnie jest bardzo ważny.
- Trudne pytanie- zamyślił się.- Chyba dlatego, że nie gram sam. Gdy biegniesz, musisz wszystkich wyprzedzić i jesteś sama. A w piłce nożnej, biegniesz razem z całą drużyną i wszyscy gracie wspólnie.
Uśmiechnęłam się. Oparłam się o niego, a on mnie objął ramieniem.
- A ty czemu lubisz piłkę?- spytał niebieskowłosy.
No tak... Mogłam się domyślić, że spyta...
- Po prostu, kiedy gram, czuję się... Nie wiem jak to powiedzieć... Chodzi o to, że kiedy gram, kiedy kopię piłkę z przyjaciółmi, kiedy razem zdobywamy gole, mam poczucie, że nie jestem sama.
To prawda. Odkąd rodzice zginęli, jeszcze bardziej czułam się samotna. A gdy grałam, nigdy tego nie czułam. Nathan zbliżył swoją twarz do mojej i pocałował mnie. Od razu odpowiedziałam tym samym. Siedzieliśmy jeszcze chwilę razem, ale zaczęło się robić ciemno, więc wróciliśmy do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro