Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟯: zakład

Było piękne popołudnie. Nawet jeśli była zima, promienie słońca rozświetlały ten dzień, niekiedy sprawiając, że musiała przymknąć oczy, aby nie oślepnąć od rażącej bieli dziedzińca. Miała w końcu chwilę wolnego od nauki i zajęć prefekta. Dlatego bardzo ucieszyła się z faktu, że bliźniacy Weasley porwali ją do Pokoju Życzeń zaraz po lekcjach. Usiadła jak zwykle na kanapie, na kolanach mając katalog sukienek, który tego poranka przesłała jej matka. Dwa dni temu nie zamierzała stroić się z okazji Balu Zimowego. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli profesor McGonagall naciskała na jej obecność, dziewczyna mocno zapierała się przy tym, że jeśli ma pilnować, aby uczniowie się bawili, może równie dobrze robić to w mundurku zapiętym pod samą szyję. Plany jednak zmieniły się wczorajszego wieczora, gdy jeden z nadpobudliwych bliźniaków stwierdził, że hańbą będzie, jeśli nie znajdzie sobie partnerki wcześniej, niż jego "prymitywny", młodszy brat. W głębi duszy bardzo cieszyła się z tego zaproszenia. Znała całą rodzinę rudzielców niemalże od wieków, jeszcze w pieluchach zdarzało jej się ponoć bawić z Charlie'em i Billem, którzy nie tak dawno opuścili szkolne mury. Wzruszająco i smutno było obserwować ich wszystkich, powoli zaczynających Hogwart. Błyskawicznie go kończących także. Siedem lat i jej przeminęło jak z bicza strzelił. Już teraz była pełnoletnia, a za pół roku rozpocznie dorosłe życie, zaczynając pracę z ojcem i z matką, na Pokątnej, jednocześnie starając się o etat w Ministerstwie Magii. Nie pragnęła tego jakoś mocno. Kochała szkołę całym sercem i gdyby tylko mogła, osiadłaby w niej na zawsze. Ale wszystko co dobre, równie szybko się kończy.

Dreszcz przebiegł po dziwnie ułożonym kręgosłupie leżącej na poduszkach nastolatki, gdy poczuła obok siebie obecność. Z zaciekawieniem patrzyła na niemalże dorosłego, wysokiego czarodzieja, który zrzucał poduszki z mebla, tylko po to, aby ułożyć się obok niej, podpierając głowę o zagłówek. Przysunęła się do niego, a George zabrał jej katalog, obejmując ją ramieniem i razem z nią oglądając jego treść, która składała się głównie na sukienki o różnym kolorze i kroju. Przysłała go jej matka dzisiejszego poranka i aż do tego momentu, Gill nie mogła się zmusić, aby na niego spojrzeć. Owszem, prawie zawsze widywał ją w spódnicy, jednak rzadko kiedy pozwalała sobie na noszenie jej, jeśli nie wchodziła w skład obowiązkowego mundurka.  O sukienkach już w ogóle nie było mowy.

Przysunęła się bliżej niego, układając głowę na jego obojczyku, a on objął ją ciaśniej, mocno wtulając całe jej ciało w swój bok. Kochał tą dziewczynę, od początku roku nie miał co do tego wątpliwości. Jednak nie widział w jej zachowaniu żadnej różnicy, gdy patrzył na to, co robiła z jego braćmi, a co z nim. I mimo iż brat próbował wtłuc mu do głowy, że to całkiem co innego, George pozostawał niezmienny w tym, aby swoje uczucia do Gill zabrać aż po sam grób.

- Hej, gołąbeczki! Jeśli chcecie, żebym wyszedł, po prostu powiedzcie, a nie odstawiacie jakieś sceny tuż przed moimi niewinnymi oczami - zakpił Fred, pisząc coś w notatniku. Siedział przy stoliku kawowym, na podłodze, od kilkunastu minut nie odrywając się od pisanego tekstu. Dziewczyna wątpiła, że było to jakieś wypracowanie. Nigdy nie widziała, aby w jakiekolwiek zaangażował się tak bardzo. George prychnął rozbawiony, po czym rzucił bratu katalog, a ten złapał go oburącz. Gill prawie zdążyła już zasnąć na ramieniu przyjaciela z powodu ciepła i wygody, która nagle ją ogarnęła. Rzadko kiedy miewała leniwe popołudnie, dlatego bliźniacy nie mieli nic przeciwko, aby zdrzemnęła się przez chwilę. Wiedzieli, jak ciężko pracowała, starając się utrzymać dobre oceny, dodatkowe przedmioty i obowiązki Prefekta Naczelnego. - Ile weźmiesz?

- Strona sto dwadzieścia dwa. Dziewięć galeonów, tak? - Fred przekartkował do wspomnianej strony, zawieszając oczy na dwóch sukienkach. Jednej srebrnej, a drugiej szmaragdowo zielonej, zgrywającej się z brązami w wyglądzie Gill. - To nie będzie za dużo? - spytał George, nie słysząc odpowiedzi od brata.

- Nie, nie. Bardziej zastanawiałem się, czemu chcesz naszą Gryffonkę przebrać za Ślizgonkę. - Fred prychnął cicho, patrząc na spokojną, pogrążoną w śnie twarzyczkę przyjaciółki, stwierdzając, że wybrany strój będzie do niej pasować idealnie. Jego brat nachylił się odrobinę, wtulając nos w brązowe włosy, co wydało się rozkosznym obrazkiem, zwłaszcza w zestawieniu z niezliczonymi namowami, aby rudzielec w końcu spróbował wyznać to, co czuje do Gill. - Muszę wysłać sowę do mamy, że przyjedziemy zaraz po balu. Jedziesz z nami, prawda, Gill? - spytał odrobinę głosniej Fred, patrząc rozbawiony na siódmoklasistkę, która nawet nie zauważyła tego, że chłopak wstał i pozbierał swoje rzeczy z Pokoju Życzeń. Mruknęła jedynie w odpowiedzi, po czym podniosła zmęczoną głowę.

- Powiedz jej, żeby zrobiła czekoladowy blok, dobrze? - rzuciła z błędnym uśmiechem, zupełnie tak, jakby wspomniany słodycz właśnie nawiedził ją w snach. Klatka piersiowa, na której leżała, zafalowała ze śmiechu, ale dziewczyna mogła tylko ułożyć na niej głowę, z powrotem wracając do przerwanej drzemki. 

- Gill, wyjdziesz za mnie? - spytał George, a ona kiwnęła lekko głową, myślami będąc już gdzieś indziej, w jednym z fantastycznych światów, które nawiedzały ją w snach.

- Jeśli oświadczysz się jej, gdy będzie na nogach, przysięgam, że kupuję za ciebie pierścionek zaręczynowy. Z moich własnych pieniędzy - westchnął cicho Fred, ubierając torbę na ramię i patrząc na parkę, która irytowała go jak żadna inna. Nigdy nie widział, aby ktokolwiek praktycznie był ze sobą w związku, jednocześnie zastanawiając się, czy druga strona może cokolwiek do niej poczuć.  O tyle denerwujące było to, że przyjaźnił się z obojgiem, więc wysłuchiwanie tych bzdur z obu stron, doprowadzało go do białej gorączki.

- Zakład? - spytał zawadiacko George, myśląc, że to tylko żart.

- Pewnie, ale do końca roku. Nie będę czekał w nieskończoność, patrząc, jak skaczecie wkoło siebie na paluszkach, wmawiając sobie, że nie wiecie co czujecie. - George oniemiał odrobinę, gdy brat tak po prostu rzucił w niego warunkiem i opuścił Pokój Życzeń, aby udać się do Sowiarni. Jego dłoń zjechała na talię dziewczyny, po czym zerknął niżej, gdy jedno z jej kolan oparło się na jego nogach. Zarumienił się gwałtownie, po czym pomyślał o kocu, który przykryłby ich oboje i oszczędziłby mu przyjemnych, lecz równie niebezpiecznych widoków.

Pokój Życzeń spełnił jego życzenie i już po chwili on także zaczął zapadać w głęboki, spokojny sen, z ukochaną na ramieniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro