so far away
Spadające gwiazdy łamią mi serce.
Nasza pierwsza randka o ile mogę to tak nazwać, była piknikiem. Piknikiem, który urządziliśmy poza miastem, dość późnym wieczorem. Ja traktowałem to jak randkę, a ty jako wypad z przyjacielem. Bo wtedy się przyjaźniliśmy, prawda? Nie. Nawet ze sobą nie rozmawialiśmy i byłem cholernie zaskoczony, że się zgodziłaś. Zaskoczony i jednocześnie szczęśliwy, bo już wtedy wiedziałem, że coś z nas może być. Że coś z nas będzie. Gdy wyciągałem kanapki z koszyka, wybuchnęłaś śmiechem. Pokręciłaś głową i spojrzałaś na mnie z uczuciem, którego do dzisiaj nie potrafię nazwać. Rozczuliłem cię? Zaskoczyłem? Sprawiłem, że byłaś szczęśliwa? Mam nadzieję. Zrobiło się późno, przez co temperatura dawała się nam we znaki. Przyniosłem z samochodu koc, który na ciebie narzuciłem. Spojrzałaś na mnie z zaskoczeniem i powiedziałaś, że zmarznę. Pokręciłem głową, bo w tamtej chwili nawet nie myślałem o zimnie. Uśmiechnęłaś się i przysunęłaś się do mnie. Moje prawe kolano, stykało się z twoim lewym i czułem, że w tamtym miejscu wytwarza się przyjemne ciepło. Nagle, spadająca gwiazda przecięła ciemne niebo, a ty krzyknęłaś, że musimy pomyśleć życzenie. Zamknęłaś oczy i uśmiechałaś się jak małe dziecko, zabawnie marszcząc nos. Zrobiłem to samo i tylko jedno przyszło mi do głowy. Chciałem z tobą być.
Wczoraj, gdy paliłem na tarasie, zbłąkana gwiazda wypalała się na moich oczach. Zamrugałem, bo ostatni raz widziałem to zjawisko razem z tobą. I chociaż od tego dnia, minęło sporo czasu, moje życzenie się nie zmieniło. Bo znów pragnąłem tego, by z tobą być.
Nie wiem jak kochać kogoś innego,
Nie wiem, jak zapomnieć o twojej twarzy.
Byłem szczęśliwy. Chyba pierwszy raz od dawna, mogłem szczerze to powiedzieć. Coraz częściej ze sobą rozmawialiśmy, spędzaliśmy ze sobą czas i chociaż dla ciebie to nic nie znaczyło, ja w środku umierałem z zachwytu. Był jeden problem. Ona. Ta, z którą byłem. Ta, którą powinienem kochać. Ta, która nie była tobą. Niejednokrotnie o tobie mówiła, przecież się przyjaźniłyście. Opowiadała, co robisz i z kim, a ja byłem zazdrosny. Gdy wspominała, że wyjechałaś gdzieś z nim, to aż mnie skręcało. Pamiętam, że uderzyłem pięścią w kafelki. Niewiele mi to dało, ale powtarzałem tę czynność kilkukrotnie, aż brodzik prysznica zalany był moją krwią. Wtedy zrozumiałem. Zakochałem się w tobie, chociaż nie powinienem. Byłem skończonym idiotą, ale nie mogłem z tym nic zrobić. Kochałem cię i chciałem z tobą być. A ty byłaś daleko stąd. Z nim. A ja byłem z nią.
Byliśmy dalecy od doskonałości,
ale byliśmy tego warci.
Gdy zerwałem z nią, poczułem się wolny. I przygnębiony, bo wiedziałem, że nic się nie zmieni. Wciąż będę przygnębiony, zirytowany i będę oddalał się od świata. Wiesz, że byłaś jedyną osobą, która zauważyła, że coś nie gra? Nawet on, rzekomy przyjaciel nie zapytał, co się dzieje. Bo był zajęty tobą. Pamiętam, że przyszłaś do mnie w tę straszną ulewę. Byłaś przemoczona do najmniejszej nitki swoich skarpetek, a i tak miałaś to gdzieś. Zapytałaś, dlaczego jestem jakiś przygaszony. Pokręciłem głową i zaśmiałem się. Wszystko w porządku, na pewno padło z moich ust, ale ty mi nie wierzyłaś. Zaproponowałem ci zmianę ubrań, a ty się zgodziłaś. Włożyłaś moją bluzę, która sięgała ci do połowy ud, a moje dresowe spodnie wisiały na tobie, jak na małym dziecku. Zaśmiałaś się i powiedziałaś, że wyglądasz, jak dziecko, które dorwie się do szafy swoich rodziców. Potem zapanowała cisza. Niezręczna. Przepełniona dziwnym uczuciem, które skończyło się na tym, że moje ubrania, zarówno te, które miałem na sobie, jak i te, które ci pożyczyłem, wylądowały na podłodze. Pamiętam, że nasz pierwszy i jedyny raz był chaotyczny. Uderzyłaś się w głowę o nogę mojego stolika, a ja uszczypałem się w udo. Dywan obtarł nam plecy, ale było warto. Po wszystkim położyłaś głowę na mojej klatce piersiowej i wsłuchiwałaś się w bicie mojego serca. Ja gładziłem twoje zroszone potem plecy i zaciągałem się zapachem twoich włosów. Nic nie mówiliśmy. Po prostu trwaliśmy.
Lato się skończyło,
a to wciąż łamie mi serce.
Przyszedł do mnie, usiadł na mojej kanapie i powiedział, że chyba cię kocha. Tak po prostu. Że trochę go to męczy, bo to jest nowe i w ogóle i nie wie co robić. Powiedziałem mu, że na pewno cię nie kocha. Bo powiedział, że chyba, a nie że kocha. Zaczął się ze mną spierać i udowadniać, że on wie lepiej, co czuje. Że powinienem go wspierać, a nie dołować. Wkurzyłem się i dla świętego spokoju powiedziałem mu, że na pewno też go kochasz. Chociaż gdybyś to robiła, to nie poszłabyś ze mną do łóżka. Mimo wszystko ta cała sytuacja wytrąciła mnie z równowagi. Wróciłem do Londynu, nie interesując się tym, co mogłoby się stać.
Dzwonisz teraz,
ale nie mogę odebrać.
Dzwoniłaś częściej, niż powinnaś. A ja nie odbierałem. Ani twoich połączeń, ani jego. Kompletnie i całkowicie się odciąłem. Chciałem żyć, ale mimo wszystko nie mogłem. Bo jak miałem żyć ze świadomością, że miłość mojego życia jest z kimś innym? Nie da się. To za bardzo boli. To takie uczucie, jakby ktoś stał na twojej klatce piersiowej i cholernie ciężkim butem, nie pozwalał ci wziąć oddechu. Tak, jakbyś się dusił. Tak, jakbyś wypuszczał swoje życie i nie potrafił go złapać.
Tęsknię za tobą każdego dnia,
a ty jesteś teraz daleko.
Poznałem kogoś. Nie jest taka jak ty, ale wydaje mi się, że mogę ją polubić. Jest miła i ładna. I mądra, zna się na informatyce i tych wszystkich trudnych sprawach, które zawsze mnie nudziły. Idziemy jutro na kolację i nie ukrywam, że chciałbym, by skończyła się w jej mieszkaniu. Bym w końcu mógł wziąć oddech, bo chociaż ona nie jest tobą, to wciąż przecież cię kocham. To nie tak, że się ciebie wyrzekłem. Ja po prostu nie mogę cię mieć.
Kochanie, w ciemności,
pokaż mi, gdzie jesteś.
Zaraz wychodzę, chociaż nie chcę. Obudziłem się z dziwnym uczuciem, które nie chce mnie opuścić. Czuję się tak, jak w liceum, gdy wykorzystywałem dziewczyny dla własnych celów. Teraz jest tak samo. Znajduję zastępstwo, bo nie mogę mieć ciebie. Poprawiam włosy i wkładam płaszcz. Do kieszeni wrzucam kluczyki, portfel i telefon. Pociągam klamkę i już mam wychodzić, gdy widzę, że ktoś stoi przede mną. Mrugam, bo nie potrafię zrozumieć, co właściwie się dzieje. To niemożliwe. A jednak. Stoisz przede mną i szczerze się uśmiechasz. Tak jak wtedy na pikniku. Albo po tym, jak się kochaliśmy. Otwieram usta, by powiedzieć coś głupiego, kiedy ty nagle stajesz na palcach, dłonie kładziesz na mojej klatce piersiowej, a twoje usta lądują na moich. Odwzajemniam pocałunek, wciągając cię do mieszkania. Gdy odsuwasz się ode mnie, twoje policzki są zaróżowione a oddech urwany. Patrzę na ciebie, wciąż nie wiedząc, co się dzieje. Wtedy patrzysz na mnie i mówisz słowa, które zapamiętam do końca życia. Przyjechałam, bo byłeś za daleko. Za daleko ode mnie. Nie mogłam tak żyć, wiesz? Nie mogłam żyć bez ciebie. Mówisz, po czym przytulasz się do mnie, a ja wiem, że trzymam w ramionach cały mój świat, który w końcu nabrał kolorów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro