mercury
Kiedy byłem mały, myślałem, że mam u stóp cały świat. Przecież każdy zachwycał się na mój widok, tarmosił moje pulchne policzki, niszczył ułożone, przez mamę włosy. Byłem rozpieszczany, kochany i szczęśliwy. Z każdym kolejnym rokiem, chciałem od świata więcej. Pieniędzy, sympatii, czasu. Czegokolwiek. Było idealnie. Moi rodzice zapewniali mi wszystko, dziadkowie dbali, by ich jedyny wnuk miał się dobrze. I nagle coś się zmieniło. We mnie.
Nie podam dnia ani godziny, ale po prostu to poczułem. O ile się nie mylę, było to w szkole, przed jakimiś zajęciami jak zwykle stałem w grupce kolegów i koleżanek i usłyszałem hasło „bójka". Rozejrzałem się po korytarzu, ale jedyne co widziałem, to tłum dzieciaków, biegnący w niezidentyfikowanym kierunku. Pamiętam, że rzuciłem na podłogę plecak z jakimś superbohaterem i ile sił w nogach, biegłem za resztą. Wylądowaliśmy na szkolnym dziedzińcu i do moich uszu dotarły jakieś krzyki i głuche odgłosy walki, a przynajmniej tak mi się wydawało. Przeciskałem się przez tłum, by cokolwiek widzieć i kiedy już znalazłem się w pierwszym rzędzie, zobaczyłem, że na samym środku placu, przepychają się moi koledzy. Może nie najbliżsi, ale często wracałem z nimi do domu. Zastanawiałam się, o co tak właściwie im chodzi. Przecież się przyjaźnią, więc dlaczego teraz, okładają się jak jacyś pierwotni ludzie? Co doprowadziło ich do takiego stanu? I wtedy dziewczyna, która stała obok mnie, jakby czytając mi w myślach, powiedziała, że biją się o Katię. Podoba się im dziewczyna z równoległej klasy, a ona nie kwapiła się by, wybrać któregoś z nich, więc ci wzięli sprawę w swoje ręce. Przypatrywałem się walce, która od samego początku była nierówna. Tim był mniejszy, chudszy i nosił okulary, a Robert był wyrośnięty, trenował biegi narciarskie i wyglądał przy mniejszym chłopaku, jak jego starszy o kilka lat brat. Nie wiem, co działo się później, bo przestałem to rejestrować. Wiem, że jakiś czas później znalazłem się na szkolnym korytarzu, szukając swojego plecaka. Weszliśmy do klasy, gdzie nauczyciela norweskiego komentowała nieodpowiedzialne zachowanie dwójki uczniów i to, że nikt z nas tego nie przerwał. Ale mi coś innego nie dawało spokoju. Coś, co wcześniej nawet nie zajmowało moich myśli. Dziewczyna. Pobili się o dziewczynę. Poczułem, że robi mi się słabo. Odnosiłem wrażenie, że ściany w klasie się do mnie zbliżają i szybko zerwałem się na równe nogi i wybiegłem z pomieszczenia. Zbiegałem po schodach, co chwilę się potykając. Gdy byłem już na dziedzińcu, zgiąłem się w pół, opierając ręce na kolanach. Łapałem powietrze tak, jakbym dopiero nauczył się oddychać. Czułem, że łzy napływają mi do oczu i nie wiedziałem dlaczego. Chociaż nie. Ja dobrze wiedziałem i dlatego, tak mnie, to wszystko przerażało. Bo nigdy nie biłem się o żadną dziewczynę. Z dziewczynami jedynie rozmawiałem o lekcjach i o różnych rzeczach, do których nawet nie przywiązywałem uwagi. Bo nigdy żadna dziewczyna mi się nie podobała. I nawet nie to sprawiło, że chciało mi się płakać. Sprawiło to to, że podczas tej bójki czułem dziwne uczucie. Ciała Roberta i Tima, nie były ciałami kolegów, a czymś, co wzbudzało mój zachwyt. Moje zainteresowanie. Mój koniec.
Ludzie myślą, że znalezienie kogoś na stałe, jest czymś łatwym. Że wystarczy wyjść z domu i hop! Wpadasz na przypadkową osobę, od razu się zakochacie i już planujecie ślub. To tak nie działa. Chociaż, nie. Wychodząc z domu, poznaję ludzi. Chłopaków, którzy są atrakcyjni i chętni do tego, by tej nocy być moimi. I całkowicie mi to odpowiada. Bo komu przeszkadzałoby to, że komuś się podoba? Tylko skończonemu idiocie. Na początku, to było świetne. Czułem się fantastycznie, gdy w klubie mężczyźni pożerali mnie wzrokiem. To, że w każdym, nawet najmniejszym procencie wciąż byłem sobą. Należałem sam do siebie i nikt mnie nie ograniczał. Teraz jednak czuję się dziwnie, gdy w naszym mieszkaniu widzę obściskujące się pary. Przyzwyczaiłem się już do Williama i Noory albo raczej staram się to zrobić, jednak Eva i Chris są wciąż dla mnie nowością. Inaczej, byłem jedną z pierwszych o ile nie pierwszą osobą, która wiedziała o tym, że się ze sobą pieprzą i nie było to nic nadzwyczajnego. Ale gdy postawili na związek, na cholerną monogamię to zgłupiałem. Przecież Eva była jak ja. Była wolnym ptakiem, który nie potrzebował klatki, jaką niewątpliwie był związek. A mimo to, jest szczęśliwa. Pewniejsza siebie, bardziej pyskata i cholernie szczęśliwa. A ja cieszę się razem z nią. Ale za każdym razem, gdy na nich patrzę, czuję dziwne ukłucie. Bo o ile sypianie z przypadkowymi osobami jest fajne, tak na dłuższą metę jest po prostu dołujące. Zaczynam się zastanawiać, czy znajdę sobie kogoś, kto mnie utemperuje. Kogoś, kto mnie pokocha takim, jakim jestem. Czy będzie mnie chciał całą wieczność, czy zrezygnuje ze mnie następnego poranka? Czy ja będę w stanie dopuścić kogoś do siebie? Przecież nie każdy musi mieć parę, prawda? Wiem, że na świecie jest kilka miliardów osób, ale jak właściwie mam odnaleźć swoją drugą połówkę? Co, jeśli ona jest na drugim krańcu świata? Co, jeśli właśnie umiera, albo dopiero się rodzi? Co, jeśli już ją spotkałem, ale tego nie dostrzegłem? Mimowolnie zaciskam pięści i staram się nie patrzeć w kierunku, z którego dochodzi chichot mojej blondwłosej przyjaciółki. Domyślam się, że śmieje się jak głupia, bo jej idealny chłopak powiedział coś śmiesznego, albo głupiego. Nie wiem. Mógłbym przecież spojrzeć i zapytać, co się dzieje. Też bym się chętnie pośmiał. Ale ten gest, złamałby mi serce. Bo ponownie dotarłoby do mnie to, że osoba, z którą mógłbym sobie ułożyć życie, nigdy nie będzie moja. Nie będzie rozjaśniać mojego mroku, a ja nie pomogę mu. Nie będę jego zbawieniem, a on moim szczęściem. Nie będzie moim przepięknym Merkurym, bo znalazł już swoją Wenus, która nie jest mną. Dlatego przenoszę wzrok na Evę i śmieję się z tego, że wpycha Chrisowi popcorn do nosa. Potem z największą gracją wstaję i kieruję się do swojego pokoju, gdzie siadam na łóżku i sięgam po telefon. Wchodzę w cholernie dobrze znaną mi aplikację i szukam kogoś, kto, chociaż na chwilę pozwoli mi zapomnieć o tym, co odpieprzam ze swoim cholernym życiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro