Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

- Kurwa... - wyszeptałam cicho po czym powoli się odwróciłam.

Dlaczego teraz? Dlaczego właśnie teraz?! Cholera jasna, wszystko natychmiast do mnie wróciło, wszystkie wspomnienia związane z tym blondynem. Najlepszym rozwiązaniem było po prostu wyminięcie odrobinę zdezorientowanego skoczka i ponowne zniknięcie, ale on nie miał zamiaru na to pozwolić.

- Kate... - tyle wydobyło się z jego ust zanim zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. Brakło mi tchu...

Nie, nie, nie... Tak nie może być... Miałam zapomnieć, zamknąć ten pieprzony rozdział za sobą... Czułam, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobię to po prostu się rozpłaczę. Tak, cholernie tęskniłam za Hayboeckiem mimo, że tak otwarcie o tym nie mówiłam. Zdobyłam się na jako taki "wysiłek" i odepchnęłam sportowca od siebie po czym wypowiedziałam naprawdę głupie zdanie.

- Przepraszam, pomylił mnie pan z kimś... - wymamrotałam i chwyciłam rączkę wózka. Na szczęście Charlotte jeszcze spała.

- Daj sobie z tym spokój, bo doskonale wiem, że to ty - odparł Austriak i złapał mnie za dłoń. - Myślałaś, że zapomniałem jak wyglądasz? Nie zmieniłaś się zbytnio i widzę, że masz nawet nową pracę - rzucił, kierując wzrok na wózek. - Zostawiłaś nas, żeby zostać opiekunką? - spytał, a w jego głosie dało się słyszeć nutkę zarówno kpiny jak i żalu.

Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, że chodzi mu o moją malutką dziewczynkę. No to się porobiło... Najważniejsze: powiedzieć prawdę czy skłamać? Decyzję podjęłam niemalże błyskawicznie.

- Nie jestem niańką... - wzięłam głęboki wdech i wreszcie zdobyłam się na odwagę. - Charlotte to... To jest moja córeczka... - wydusiłam w końcu i od razu spuściłam wzrok, bojąc się, że faktycznie zacznę płakać.

Chłopak natychmiast zaniemówił. Bałam się na niego spojrzeć, choćby zerknąć kątem oka, bo podejrzewałam, że jego reakcja na tą wiadomość nie jest za dobra. Czułam, że blondyn teraz się mnie po prostu brzydzi...

- Chodź, maleńka. Usiądziemy i pogadamy - powiedział wreszcie zaskakująco lekkim tonem i delikatnie wziął mnie za rękę. Już po chwili siedzieliśmy na jednej z nielicznych ławek znajdujących się na placu.

Całkowicie mnie tym zaskoczył, więc na początku po prostu siedziałam jak wryta i bujałam wózek. Dopiero po chwili zdecydowałam się odezwać.

- No i po co jaką cholerę to robisz, co? - spytałam szeptem. - Przecież ty mnie nienawidzisz... - dodałam, odgarniając włosy z czoła.

- To Kofler jest ojcem, prawda? - chłopak puścił moje słowa mimo uszu.

Nie miałam już ani siły ani zamiaru tego ukrywać, więc wyrzuciłam z siebie całą historię, począwszy od tego jak Andreas mnie zostawił a skończywszy na moim przyjeździe tutaj. Michael przez cały czas nic nie mówił tylko potakiwał i gładził mnie po dłoni.

- No i co? Nie powiesz mi nic? - spytałam, kiedy po mojej opowieści zapadło długie milczenie.

- Ale co ja mam powiedzieć, słoneczko? Jestem cholernie wściekły na tego dupka, najchętniej bym go zabił, ale nie chcę, żebyś była sama...

Przepraszam, że co? Teraz to już naprawdę się wzruszyłam... On naprawdę nie ma mnie dość...

- Michi, ja... Ja naprawdę przepraszam... - podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy. - Nie powinnam była wyjeżdżać bez pożegnania. Ale... Nie rozumiem jednego. Po co ty to robisz? Po co ze mną rozmawiasz? Przecież powinieneś być na mnie zły... - dodałam, odrobinę speszona.

- Posłuchaj mnie uważnie, Kathleen - tym razem to jemu delikatnie zadrżał głos. - Nigdy cię nie nienawidziłem i nigdy tak się nie stanie, jasne? Ja cię po prostu kocham. Rozumiesz to? Kocham cię, Kate - wypowiedział to głośno i uśmiechnął się lekko po czym czekał na moją reakcję.

Mi natomiast całkowicie opadła szczęka... Co? Jakim cudem? On naprawdę mnie kocha? Ale... To jest takie nierealne...

- Michael, ale... Ja nie mogę, nie jestem w stanie powiedzieć ci tego samego - wydukałam zakłopotana i zaczęłam nerwowo wykręcać palce. Kompletnie nie spodziewałam się takiego wyznania z jego strony...

- Ej, spokojnie, skarbie. Rozumiem to. Po prostu uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć - sportowiec pogładził mnie kciukiem po policzku. - Nie proszę cię o to, żebyś również mnie kochała, nie chcę tego na tobie wymuszać. Po prostu zrób dla mnie jedno i nie wyjeżdżaj, nie zostawiaj mnie - zakończył, a ja nic nie mówiąc, mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową.

- Przepraszam, Michi, naprawdę tego żałuję... - on pogłaskał mnie po włosach i pocałował w czubek głowy.

Cholera, brakowało mi tego. Tak, i to naprawdę mi tego brakowało.

- Ja zaczekam. Zaczekam, aż będziesz gotowa powiedzieć mi to samo. Przynajmniej mam nadzieję, że to nastąpi... - dodał ciszej, trochę niepewny swoich słów.

- Michael, naprawdę się cieszę, że mi wybaczyłeś i to wszystko, ale muszę już iść. Lottie zaraz się obudzi i muszę ją nakarmić - odparłam, wstając. Czułam się przy tym trochę niezręcznie. W końcu mogliśmy pogadać, a ja go po prostu zlewam...

- Odprowadzę cię, kotku - zadeklarował natychmiast sportowiec i również podniósł się z ławki. - Zanim coś powiesz to, nie, nie zrezygnuję z ciebie - dodał, uśmiechając się szeroko.

Mimo, że na dworze musiało być parę stopni poniżej zera to te słowa naprawdę skutecznie mnie rozgrzały. On właśnie wyznał mi miłość... A ja głupia go odrzuciłam... No, ale co zrobić? Przecież ja go nie kocham. To znaczy, oczywiście, zależy mi na nim jak kiedyś, ale to przecież nie jest żadna miłość...

- Boże, Michael, ja na ciebie nie zasługuję - wyszeptałam, kręcąc zrezygnowana głową. - Ty... Robisz to wszystko, a ja...

Nie powiedziałam nic więcej, bo blondyn ponownie mocno mnie do siebie przytulił. Z ulgą to przyjęłam...

- Ej, spokojnie. Będę o ciebie walczyć, nawet jeżeli nigdy miałabyś mnie nie pokochać... - o, Boże, te słowa...

- Dobra, Michi. Puść mnie i chodźmy w końcu - odparłam i zaśmiałam się delikatnie, chcąc odrobinę rozładować tę atmosferę.

Hayboeck nic już nie powiedział tylko objął mnie ramieniem po czym lekko pchnął wózek w stronę wyjścia z terenu Bergisel. Po drodze praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy. Najzwyczajniej w świecie cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie przeszkadzał mi jego dotyk, wręcz przeciwnie. Wreszcie czułam, że żyję...

- Woah, pamiętasz mój adres... - rzuciłam gdy dotarliśmy pod mój dom.

- Przecież bym nie zapomniał... Może to głupie, ale kiedy wyjechałaś to często tędy przechodziłem... - wyznał skoczek troszeczkę zakłopotany. - To w końcu tutaj tak świetnie się bawiliśmy rok temu... - dodał, sugestywnie poruszając brwiami.

Wszystkie wspomnienia znowu powróciły. Był u mnie na noc, a ja się upiłam, całowaliśmy się... Jedyne co mogę powiedzieć to to, że tego nie żałuję.

- Taak... - speszona spuściłam głowę, ale on natychmiast uniósł palcami mój podbródek.

- Nie wstydź się, mała - uśmiechnął się do mnie uroczo, a mnie roztopiło się serce.

Jego usta znalazły się bliżej moich. Poczułam jego gorący i rozpalony oddech na swoich wargach. Wiedziałam, że chce mnie pocałować, a ja nie miałam zamiaru protestować. Zbliżał się coraz bardziej, ale właśnie w tym momencie moja malutka córeczka postanowiła się obudzić. Dziewczynka zaczęła cichutko płakać, a ja wiedziałam, że jest głodna. Momentalnie odsunęłam się sportowca.

- Przepraszam, ale muszę iść, Michi... - mruknęłam po czym przekręciłam klucz w zamku.

- Zaczekaj - poczułam jak jego palce oplatają się wokół mojego nadgarstka i odwróciłam się. - Umów się ze mną - dostrzegłam w jego oczach coś co kazało mi mu nie przerywać. - Obiecałaś mi to, pamiętasz? Po tym jak poznałem cię z Ammannem - uśmiechnął się przebiegle. - Więc jak będzie, słoneczko?

Teraz to miałam kompletną pustkę w głowie...

Wiem, wiem. Trochę za szybko mu wybaczyła, etc. Ale też rozdział nie jest za dobry, bo pisząc go to w sumie oglądam filmy (taki mini-maraton filmowy xD). Jak lubicie thrillery to polecam "Godziny strachu" z Piercem Brosnanem. *.* <3 A co do rozdziału to mam nadzieję, że jednak się Wam spodoba i zostawicie po sobie jakiś komentarz i gwiazdkę. 😍😘💞

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro