Rozdział 29
5 sierpnia 2016 r.
Boję się. Nie, to złe określenie. Jestem zdenerwowana, a tak nie powinno być. Jestem w ciąży i mieszkam w Szwajcarii, a konkretnie w Engelbergu. Tak, zniknęłam, chociaż spodziewam się pięknej córeczki... Nikt oprócz Eileen i Krafta nie wie, że tu mieszkam. Ona często przyjeżdża na weekend, a on ma wpaść właśnie dzisiaj, ponieważ jutro odbędą się któreś z kolei zawody z cyklu Letniego Grand Prix. Boję się...
W momencie gdy kończyłam przekładać ubrania dla dziecka do szafy usłyszałam dzwonek do drzwi. Jak szalona pobiegłam na dół, układając po drodze włosy. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam.
- Stefan! - krzyknęłam jak mała dziewczynka i rzuciłam się przybyszowi na szyję. - Tak się cieszę!
To była prawda, najprawdziwsza prawda. To właśnie Kraft najbardziej pomógł mi, gdy Kofler mnie zostawił. To on był przy rozmowie z trenerem, kiedy rezygnowałam z przedłużenia umowy. Byłam mu cholernie wdzięczna. Również za to, że teraz przesiedział w samochodzie prawie półtorej godziny. Wszystko tylko po to, aby z Einsiedeln dostać się do Engelbergu i się ze mną zobaczyć.
- Ej, no już. Spokojnie, maleńka! - zaczął się śmiać i postawił mnie na ziemi. - Też się cieszę, że cię widzę, ale uważaj na dziecko!
Odsunęłam się kawałek, ale na moich ustach wciąż gościł szeroki uśmiech. Nie mogłam się powstrzymać. To wiele dla mnie znaczyło, że brunet tu jest.
- Wejdź, Stefan - zaprosiłam go do środka, z czego on chętnie skorzystał. - Czego się napijesz? - spytałam po czym przeszłam do kuchni.
- Coś zimnego, skarbie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak na zewnątrz jest gorąco... - usłyszałam jego westchnienie gdy z ulgą opadł na kanapę w salonie.
A właśnie, że mogę sobie wyobrazić. Mieszkam tu ponad pół roku, więc się przyzwyczaiłam, ale dzisiaj faktycznie było naprawdę niemiłosiernie gorąco. Ale skoro teraz nie ma nawet południa to spodziewałam się, że później będzie jeszcze gorzej...
- Lemoniada domowej roboty - powiedziałam, wchodząc do pomieszczenia, w którym przebywał skoczek i podałam mu szklankę z jasnym płynem.
- Mówiłem ci już, że cię uwielbiam? - uśmiechnął się jeszcze szerzej i upił łyk napoju. - Ale nie po to tu przyjechałem... - dodał, całkiem poważniejąc. Zaniepokoiły mnie jego słowa. - Na kiedy masz termin, mała? - spytał, patrząc na mój brzuch.
- Listopad - odparłam szybko, ale wiedziałam, że to dopiero początek naszej ''poważnej'' rozmowy.
- Posłuchaj mnie uważnie. Pod koniec listopada mamy zawody, tutaj w Engelbergu - zaczął, a ja tylko skinęłam głowa; doskonale o tym wiedziałam. Mimo tego, że nie pracowałam już z kadrą to nadal byłam wielką fanką skoków. - Bardzo chcę, żebyś przyszła... - dodał trochę ciszej. - Jeżeli będziesz po porodzie to może... No nie wiem. Zostawisz dziecko z Eileen? Ona też przyjedzie - zakończył i zaczął przewiercać mnie wzrokiem.
Zastanowiłam się. Z jednej strony to w sumie nie taki zły pomysł. Chciałam poczuć tę atmosferę zawodów, ale z drugiej co jeśli wpadnę na Koflera, a co gorsza na Hayboecka? Przecież Michael mnie nienawidzi... Zostawiłam ich wszystkich bez słowa pożegnania, po prostu zniknęłam... Podejrzewałam. że Michi przeżył to ciężko...
- Sama nie wiem, Stefan - odparłam w końcu. - Nie wiem czy to dobry pomysł... - westchnęłam po czym opadłam na kanapę i założyłam dłonie za głową. - Boję się, okay? Nie chcę się z nimi spotkać.
Skoczek przewrócił rozbawiony oczami i delikatnie uniósł kąciki ust ku górze. Po chwili poczułam jego dłoń na swoim brzuchu i zdziwiona uniosłam głowę.
- Kathleen, dziecko musi mieć ojca... Nie sądzisz, że Kofler jest ci winien chociaż alimenty? Nie zasługujesz na to, żeby być tak traktowana. Jesteś dla mnie jak siostra, a ja nie mogę pozwolić, że by coś takiego cię spotkało...
Rozczulił mnie tym. Naprawdę. To było słodkie i urocze, że tak się o mnie martwił. Ale nie mogłam przyznać mu racji.
- Kofler zachował się jak skończony, pieprzony dupek i nic od niego nie chcę - odparłam stanowczo. - Doskonale radzę sobie sama. Jeszcze niedawno pracowałam w biurze jako sekretarka, więc mam oszczędności. Teraz pracuję w domu - wyjaśniłam.
- Poważnie? Jak można pracować w domu? - zdziwił się sportowiec i przeczesał ręką swoje ciemne włosy.
- Czytam książki, a potem piszę ich streszczenia i recenzje w Internecie. Koleżanka z biura mi to znalazła - uśmiechnęłam się na myśl o tym, że mam stałą pracę i nie muszę nikogo prosić o pożyczkę. - Naprawdę ciekawe zajęcie.
- Czyli okay. Radzisz sobie, ale to zmienia faktu że... - nie dałam mu dokończyć.
- Stefan, nie mam ochoty gadać o nim, jasne? To dla mnie za dużo... Może i jest ojcem, ale olał mnie i dziecko - dodałam, czując, że zaraz się popłaczę. Otarłam łzy z kącików oczu i przytuliłam się do przyjaciela. - Lepiej powiedz co u was - poprosiłam.
- No cóż... Jakby to... Marisa jest w ciąży... W tamtym tygodniu się dowiedziałem - odparł chłopak, a ja szeroko otworzyłam usta. Kraft będzie ojcem!
- Boże, Stefan, to wspaniale! Gratuluję! - mocniej przytuliłam Austriaka i pocałowałam go w policzek. - Naprawdę się cieszę.
- Ja też. Obiecaj mi, że kiedy się jej oświadczę to będziesz na moim ślubie... Tak, mam zamiar wkrótce poprosić ją o zostanie moją żoną - uśmiechnął się widząc moją reakcję. - Ale... Dobra, muszę ci to powiedzieć... Słuchaj, Hayboeck nikogo nie ma, rozumiesz?
Zaskoczył mnie tymi słowami. Co mi do tego, że Michael jest samotny? Po pierwsze on mnie nienawidzi, a przynajmniej tak mi się wydaje, no a po drugie, nawet jeśli bym coś dla niego znaczyła to co z tego?
- Stefan, co ja mam z tym wspólnego? - spytałam w końcu, nie rozumiejąc czego on ode mnie dokładnie oczekuje.
- Cały ten czas, odkąd zniknęłaś, nie widziałem go z żadną laską. Czy do ciebie nie dociera, że on cię kocha? - skoczek ściągnął w zdumieniu brwi, a ja gwałtownie się wyprostowałam.
- C-co? Jak to? Ale... - z powodu tych nerwów nie byłam w stanie sklecić poprawnego zdania. Nie, to niemożliwe, żeby on wciąż, po tych wszystkich miesiącach coś do mnie czuł. - Nie, nie spotkam się z nim, jeśli o to ci chodzi - odparłam po chwili. - Nawet więcej o nim nie gadaj, jasne? Inaczej do ciebie też się nie odezwę - zagroziłam, a on w odpowiedzi tylko westchnął bezradnie. - Zmieniając temat... Jak ty w ogóle się wyrwałeś z Einsiedeln? Co im naściemniałeś? - uniosłam pytająco brew do góry i założyłam ręce na piersi.
- Taa... Od dziś chyba jesteś moją kuzynką - brunet puścił mi oczko i zaśmialiśmy się oboje. - Słuchaj, naprawdę chciałbym jeszcze zostać, ale muszę wracać. Zadzwonię później, okay?
Skinęłam tylko głową po czym odprowadziłam Austriaka do drzwi. Nie zdziwiłam się kiedy zadał to pytanie; ono musiało paść prędzej czy później.
- Więc jak będzie? Zaszczycisz nas swoją obecnością na konkursie w listopadzie? - spytał, a ja usłyszałam nadzieję w jego głosie.
Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć...
Więc wstawiam kolejny rozdział... Nie zabijcie!!! :D Trochę się życie Kathleen pokomplikowało... Ale może będzie lepiej. xD Mam nadzieję, że i tak się Wam podoba. <3 Jeżeli to przeczytaliście to bardzo uprzejmie proszę o gwiazdkę i komentarz. :) :* Rozdział dedykowany osobie, która (prawie) zawsze ma rację. xD ;* <3
P. S. Tak w ogóle to proszę Was też o opinię, nie tylko o tym rozdziale, ale o całym opowiadaniu. ^^ Co się Wam podoba, a co byście zmienili? Jakieś pomysły, rady, etc.? <3 ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro