Rozdział 33
24 marca
- Już, spokojnie, Lottie - zaczęłam uspokajać małą dziewczynkę, gdy ta otworzyła usta z zamiarem wydania z nich krzyku. - Już, zaraz wychodzimy - dodałam po czym oddałam córeczkę w ręce Eileen, a sama poszłam otworzyć drzwi, do których ktoś właśnie zapukał.
To dziwne, bo nikogo się teraz nie spodziewałam. Niedługo wraz z przyjaciółką i Charlotte miałam wyjść na lotnisko. Michael oraz reszta kadry austriackiej mieli wracać parę minut po piętnastej do kraju. Już nie mogłam się tego doczekać... Widok postaci w drzwiach zaskoczył mnie tak bardzo jak i mnie przeraził.
- C-co ty tu robisz? - wydukałam cicho zszokowana. - Nie, nie, nie... To jakiś koszmar... - zaczęłam zrozpaczona kręcić głową.
Przede mną stał Kofler. Tak, ten Kofler... W ręku trzymał bukiet herbacianych róż; cholernie słodko pachniały.
- Co ty tu robisz? - spytałam już nieco spokojniej i oparłam się o framugę drzwi.
- Przyszedłem... Przyszedłem cię przeprosić - wymamrotał odrobinę zakłopotany.
- Nie uważasz, że już na to za późno?
Nadal stałam w drzwiach, nie dając skoczkowi okazji, aby zajrzeć do środka.
- Ja wiem, ale... Ale chcę zobaczyć naszą córeczkę - odparł stanowczym głosem.
Zaskoczył mnie tym. Co on sobie do cholery jasnej wyobraża? Myśli, że jeżeli tu przyjdzie to tak po prostu pozwolę mu spotkać się z Charlotte? Błąd. Nie mam takiego zamiaru, chociaż wiem też, że jeśli mu zabronię to może być tak nieugięty i wnieść sprawę do sądu...
- Pięć minut - powiedziałam w końcu. - Masz pięć minut, Andreas - westchnęłam bezradnie i wpuściłam sportowca do domu.
Od razu skierował swoje kroki do salonu gdzie zastał Eileen z Lottie. Na sekundę stanął jak wryty, ale szybko się otrząsnął po czym wcisnął mi bukiet w dłonie i porwał małą dziewczynkę na ręce.
- Co on tu robi? - przyjaciółka odciągnęła mnie na bok i syknęła to pytanie do mojego ucha.
- Przyszedł przeprosić - wzruszyłam obojętnie ramionami.
- Czekaj, Kate. Ty chyba nie zamierzasz do niego wrócić?
- Pojebało cię? Jest tylko ojcem Lottie. Nikim więcej. Poza tym to z Michim chcę wychować małą.
Naszą cichą rozmowę przerwało chrząknięcie mężczyzny. Odwróciłam się i dostrzegłam, że mój były położył dziewczynkę w wózku i stał teraz z założonymi rękami.
- Jeżeli chcesz coś powiedzieć to śmiało. Eileen i tak zostanie - powiedziałam, zanim on zdążył się odezwać. - No, nie krępuj się. Przecież po to tu przyszedłeś, tak?
- Wiem, zraniłem cię i to cholernie - zaczął brunet. - Ale naprawdę chcę cię przeprosić. Zachowałem się jak skończony dupek, wiem to. Mam nadzieję, że będę mógł widywać się z małą... - świetnie. Zabolał mnie fakt, że nawet nie znał imienia swojego dziecka... Ale w sumie była w tym też moja wina... - Chcę też, żebyś przyjęła ode mnie to... - sięgnął do kieszeni i wydobył z niej podłużną kopertę.
Podejrzewałam co znajduje się w środku. Nie mogłam tego przyjąć... Nie tylko ze względu na to, że to od niego, ale miałam też swoją godność, tak?
- Andreas, nie. Nie wezmę tego, jasne? Nic od ciebie nie chcę - odparłam pewnie. - Pojawiasz się po roku i myślisz, że pieniądze wszystko naprawią? Spadaj stąd, słyszysz? Mam cię dość - oparłam się o ścianę.
On chyba zrozumiał i zebrał się do wyjścia, ale kopertę i tak zostawił na stoliku.
- Gdybyś czegoś więcej potrzebowała, po prostu zadzwoń - powiedział zanim zniknął.
- No i co teraz? - spytałam przerażona. - Co jeśli on będzie chciał odebrać mi Lottie?
- Ej, Kathleen. Uspokój się. Sąd i tak weźmie twoją stronę. Kofler nawet nie przyłożył ręki do wychowania małej - pocieszyła mnie dziewczyna. - Lepiej już chodźmy, bo się spóźnimy.
Wiedziałam, że mówi o samolocie. Szybko zerknęłam na zegarek i uznałam, że faktycznie ma rację. Chłopcy mieli wylądować za pół godziny, a my wciąż byłyśmy w domu.
- Masz rację. Czas się zbierać - odparłam i przeszłam do korytarza.
***
Na lotnisku w Innsbrucku byłyśmy punktualnie o piętnastej. Trzeba jednak było długo poczekać, ponieważ samolot miał opóźnienie i mieli lądować dopiero za kwadrans z okładem. Siedziałam na jednej z wielu ławek wraz z przyjaciółką i usypiałam córkę. Na szczęście dziewczynka zasnęła szybko.
W końcu maszyna podeszła do lądowania, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wiedziałam bowiem, że już za kilka minut zobaczę ukochanego. Siedziałam jak na szpilkach, a kiedy zaczęli pojawiać się pasażerowie wyciągnęłam szyję, aby tylko dostrzec blondyna w tym tłumie. Nie trwało to długo, ale najpierw w naszą stronę skierowała się reszta kadry. Michaela jednak z nimi nie było.
- Kate! - Stefan mocno mnie przytulił, niemal mnie przewracając. - Nawet nie wiesz jak tęskniłem!
Szybko jednak się mną znudził i podszedł do wózka, gdzie spała Charlotte. Podziwiałam tą małą, że śpi mimo tego ogromnego huku i szumu. Kiedy już przywitałam się z resztą chłopaków i odpowiedziałam na parę pytań sama postanowiłam o coś zapytać.
- Gdzie Hayboeck?
Wszyscy obecni skoczkowie spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. Wiedziałam jednak, że doskonale znają odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie. Nie miałam tylko pojęcia po co te wszystkie tajemnice...
- Cholera, możecie mi powiedzieć co się dzieje? - byłam już nieźle zdenerwowana.
- Spokojnie, Kate - pałeczkę przejął szkoleniowiec kadry, jak zwykle niezawodny Heinz Kuttin. - On ci wszystko wyjaśni - skinął głową w kierunku wejścia.
Odwróciłam się i wtedy go zobaczyłam. Michael stał jakieś 5 metrów od nas, ubrany w czarny, stylowy garnitur, a w dłoni trzymał pojedynczą różę. Uśmiechnęłam się szeroko i rzuciłam chłopakowi na szyję. On również mnie objął i okręcił wokół własnej osi.
- Michi... Nawet nie wiesz jak tęskniłam... - wyszeptałam, kiedy skoczek postawił mnie na podłodze.
- Ja też, maleńka, ja też - odparł blondyn i mocno mnie pocałował. Od strony reszty kadry dobiegły oklaski i gwizdy. Po chwili wręczył mi również piękny, czerwony kwiat.
- Powiedz mi tylko po jaką cholerę masz na sobie garnitur? Przecież to niewygodne tak podróżować... - przeczesałam palcami jego włosy.
- Masz rację, cholernie niewygodnie, ale nie wypada czegoś takiego robić w zwykłych ciuchach - odparł, a w jego oczach dostrzegłam tajemnicze iskierki.
- Co? Czego robić? Przerażasz mnie... - wymruczałam, uśmiechając się pod nosem.
Wtedy on zrobił coś czego spodziewałam się najmniej. Uklęknął przede mną na kolana, a z kieszeni marynarki wyjął małe czerwone pudełeczko w kształcie serca. O, Boże...
- Michi... Nie tutaj... - wyszeptałam przez łzy wzruszenia, czując, że jesteśmy w centrum zainteresowania.
- Właśnie, że tutaj - odparł pewnie. - Cholera, nigdy nie byłem dobry w przemowach... - odchrząknął cicho. - Zresztą nieważne... Nie będę się nad tym rozwodził. Kathleen Evans, czy uczynisz mi ten ogromny zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - spytał, otwierając pudełeczko.
- Michael, ja... - wzruszenie początkowo odebrali mi mowę, ale szybko wzięłam się w garść. - Oczywiście, że tak. Tak, tak - wyszeptałam, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Chłopak wsunął mi piękny złoty pierścionek na palec po czym porwał mnie w ramiona i pocałował...
Wiem, skończyło się przewidywanie... Nie byłam w stanie dłużej tego już ciągnąć. Mam jednak nadzieję, że mimo tego (beznadziejnego) zakończenia i tak Wam się podobało. 😍😘💞 Bardzo Wam dziękuję za tyle wyświetleń, gwiazdek i pozytywnych komentarzy. *.* To naprawdę cudowne uczucie wiedzieć, że komuś się to podoba. *-* Mam nadzieję, że mnie nie zostawicie i wpadniecie na "Why Not...?". ^^ Jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję, że tym zakończeniem Was nie rozczarowałam i aż tak dużo nie zepsułam...
Alexx <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro