Rozdział 3
Prawdziwe szczęście jest rzeczą wysiłku, odwagi i pracy.
Kiedy razem z Koflerem weszliśmy do przestronnej recepcji AZN-u zastaliśmy tam resztę kadry narodowej. Schlierenzauer, pogrążony we własnym świecie, słuchał muzyki, Kraft i Hayboeck wykłócali się o to czy Barcelona jest lepsza od Bayernu, a Poppinger chyba pisał z kimś na telefonie. Dopiero gdy stanęłam przed nimi łaskawie przerwali swoje zajęcia i skierowali wzrok na mnie.
- Stary, miałeś jechać po nową fizjoterapeutkę, a nie przywozić jakąś kolejną laskę - jako pierwszy odezwał się Manuel Poppinger i, jakby niedowierzając sytuacji, ściągnął brwi i spojrzał na mnie dziwnie.
- Długo z nim nie wytrzymasz - Gregor zdjął słuchawki i uśmiechnął się czarująco. - Lepiej umów się ze mną - dodał, na co ja zmieszana spuściłam wzrok.
Andreas już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, gdy w tym samym czasie w holu pojawił się Heinz Kuttin. Trener miał na sobie czarne spodnie i kurtkę w kolorach reprezentacji, a w ręku trzymał niezliczoną liczbę teczek i papierów. Jego nadejście przyjęłam z ulgą.
- Dzień dobry - odezwałam się pierwsza i uniosłam kąciki ust ku górze.
- Witaj Kathleen - mężczyzna również się uśmiechnął. - Może porozmawiamy u mnie w gabinecie? Będzie spokojniej... - mruknął i rzucił rozbawione spojrzenie w kierunku skoczków.
Nieco zdziwiona tak szybkim zwrotem akcji na początku nie wiedziałam co odpowiedzieć, ale uznałam, że muszę zrobić dobre wrażenie i nie zaprzepaścić szansy jaką dostałam od losu.
- Tak, oczywiście - odparłam, a zaraz po tym szkoleniowiec, nie czekając na mnie, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku windy.
- Stary, Heinz chyba poderwał ci laskę - usłyszałam głos Gregora, a następnie śmiechy reszty chłopaków.
Zmieszana spuściłam głowę i oblałam się rumieńcem.
- Nie przejmuj się - dotarł do mnie głos nowego szefa. - Oni tak mają. To idioci - dodał wesoło i wszedł do windy po czym wcisnął guzik, który miał mas zabrać na drugie piętro. - Pewnie zastanawiasz się dlaczego do tej pracy wybrałem właśnie ciebie - nie przerywałam tego monologu, bo rzeczywiście chciałam poznać odpowiedź na to pytanie. Na pewno dostali mnóstwo zgłoszeń, a padło właśnie na mnie. - Otóż uważam, że mimo młodego wieku i niewielkiego doświadczenia masz w sobie potencjał. Ogromny potencjał. Poza tym kadrze przyda się nowy, odmłodzony sztab - kontynuował mężczyzna i przepuścił mnie w drzwiach windy, gdy ta zatrzymała się na drugim piętrze.
- Dziękuję - zdołałam w końcu wykrztusić. - To miłe z pana strony.
- Bez tych formalności - odparł, prowadząc mnie jasnym korytarzem w sobie tylko znanym kierunku. - Mów mi "trenerze" albo po prostu Heinz. Przyzwyczaisz się. Kiedy ktoś mówi mi "pan" to czuję się staro.
Zatrzymaliśmy się przed dębowymi drzwiami, na których wisiała tabliczka z nazwiskiem Kuttina. Jego gabinet. Kiedy weszłam do środka pierwszym co rzuciło mi się w oczy było zagracone biurko. Wszędzie leżały różne teczki, papiery i segregatory.
- Przepraszam za bałagan, nie zdążyłem jeszcze wszystkiego ogarnąć - wyjaśnił śmiejąc się. Poczułam, że z tym wesołym i nieco roztargnionym człowiekiem znajdę wspólny język. W końcu z szefem należy być w dobrych stosunkach. - Proszę, siadaj Kathleen - dodał zabierając z krzesła spory plik kartek.
Odłożyłam torebkę na ziemię po czym zajęłam miejsce w czarnym, miękkim krześle. Mężczyzna tymczasem otworzył jedną z szafek i zaczął ją gorączkowo przeszukiwać.
- Wiesz dlaczego jeszcze cię zatrudniłem? - spytał przerzucając różne papiery i skoroszyty. Nie czekał jednak aż coś odpowiem tylko ponownie sam zabrał głos. - Znasz mnóstwo języków. To przydaje się w podróży.
Miał rację. Potrafiłam płynnie mówić w kilku językach. Kiedy byłam mała rodzice wysyłali mnie na różne kursy. Wtedy ich za to nienawidziłam, ale teraz cieszyłam się, że mnie do tego zmuszali.
- Tak zawsze wyglądają przygotowania do nowego sezonu? - zapytałam przerywając milczenie. Nie chciałam, aby uznał mnie za jakąś antyspołeczną czy coś.
- Chodzi ci o ten bałagan? - szkoleniowiec zamknął szafkę i spojrzał w moim kierunku. Skinęłam głową. - Nie. W moim gabinecie zawsze tak jest. Po sezonie nawet gorzej - machnął lekceważąco ręką, a ja rozbawiona uśmiechnęłam się delikatnie. - O, znalazłem - dodał po chwili i usiadł po drugiej stronie biurka trzymając w dłoniach sześć grubych, czerwonych teczek. Na każdej z nich zapisano dwie litery, inicjały skoczków, jak się domyśliłam. - Dla ciebie.
Zaciekawiona wzięłam jedną teczkę. Przeglądając ją zorientowałam się, że są tam wyniki ostatnich badań i testów sprawnościowych chłopaków oraz lista wszystkich, nawet tych niegroźnych, kontuzji, chorób i infekcji. Nie miałam teraz czasu na przeglądanie tego, więc zamknęłam teczkę po czym odłożyłam ją na biurko. Dostrzegłam inicjały "M. H." napisane grubym, czarnym markerem. Michael Hayboeck.
- Zapoznaj się z tym w miarę możliwości - Kuttin uśmiechnął się do mnie. Niechętnie spojrzałam na górę papierów, ale co miałam zrobić? To w końcu moja praca, chociaż przeczytanie tego z pewnością zajmie mi parę dni. - Tak w ogóle to jesteś już spakowana, Kathleen? - po tych słowach zdezorientowana spojrzałam na trenera.
- Spakowana na...?
- Na wyjazd do Klingenthal - widząc moją minę chyba uświadomił sobie coś ważnego, bo uderzył się dłonią w czoło. - O tym też zapomniałem... - mruknął i zrezygnowany pokręcił głową. - Przepraszam, moja wina. Na starość człowiekowi pamięć szwankuje. Chodzi o to, że jutro wyjeżdżamy do Niemiec. Niedługo sezon, a chciałbym, aby chłopcy poskakali na obiekcie w Klingenthal. Najwidoczniej nie włożyłem kartki z informacją do listu, który otrzymałaś. Jeżeli potrzebujesz więcej czasu na spakowanie się i tak dalej, to możesz doejchac do nas później. Oczywiście pokryjemy wszystkie koszty - mężczyzna uśmiechnął się do mnie ciepło.
Szybko przekalkulowałam jego słowa w myślach. Z jednej strony niezbyt miałam ochotę na nieprzemyślane upychanie rzeczy do walizki, ale z drugiej jednak od zawsze marzyłam, aby poznać skoki narciarskie "od kuchni". Wiedziałam, że teraz będę miała na to cały sezon, ale sam początek to co innego. Te emocje, obawa, że coś pójdzie nie tak, determinacja zawodników. Postanowiłam zacząć realizować marzenia z dzieciństwa już teraz.
- Chętnie pojadę jutro - odparłam.
- Świetnie! - mężczyzna aż klasnął w dłonie uradowany. - Będziesz miała czas, żeby chłopaków lepiej poznać - dodał.
- Czy jestem teraz potrzebna? Bo jeżeli nie to pójdę do domu, zacznę się pakować i... - nie skończyłam, bo Kuttin przerwał moje wyjaśnienia zniecierpliwionym ruchem ręki.
- Idź, Kate, idź. Najbardziej zależało mi ma przekazaniu ci tych teczek. Jeżeli chcesz wyjść to jesteś wolna - trener odsunął się od biurka i wstał, a ja uczyniłam to samo. - Zaczekaj na mnie przy recepcji, przekażę ci informacje dotyczące wyjazdu - dodał i podobnie jak wcześniej zaczął gorliwie przeszukiwać szafki.
Nie czekając na nic chwyciłam teczki i wyszłam z pomieszczenia po czym skierowałam swe kroki do windy. Moje usta automatycznie wygięły się w uśmiech na samą myśl o tym, że to już jutro stanę się pełnoprawną członkinią sztabu szkoleniowego. Zjechałam na dół i wtedy zaczął dzwonić mój telefon. Nie zatrzymując się otworzyłam torebkę i zaczęłam szukać komórki, co było niezwykle trudne gdyż w jednej ręce nadal trzymałam teczki. Skutkiem niepatrzenia pod nogi stał się upadek. Wpadłam na kogoś i byłabym wylądowała na podłodze gdyby owa osoba mnie nie podtrzymała. Kiedy podniosłam wzrok zobaczyłam, że w ramionach trzyma mnie jedna z gwiazd skoków, Michael Hayboeck. Wpatrywał się we mnie bez cienia uśmiechu, ze swoimi ciemnoszarymi tęczówkami wlepionymi w moje zielone oczy. Zrobiło mi się trochę nieswojo, kiedy tak patrzył nic nie mówiąc. W końcu jednak pomógł mi stanąć na równe nogi. Postanowiłam przerwać tę ciszę i odezwać się pierwsza.
No i jest trójeczka :D Mam nadzieję, że da się czytać i z góry przepraszam za wszystkie błędy ;* ^^ Więc komentujcie, polecajcie, motywujcie <3 :* Następny pewnie po weekendzie ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro