#15 Moving Along
Z cichym pomrukiem zadowolenia uchyla jedną powiekę. Nie unosząc głowy nad poduszkę rozgląda się w poszukiwaniu Arz, z błogim uśmiechem pałętającym się gdzieś na ustach. Ma wrażenie, że ostatnie tygodnie znikły za chmurą przeszłości. Jakby były jedynie mglistym snem, który z trudem jest w stanie sobie przypomnieć.
(have you been filling empty beds just like me?)
- Jak się spało?- słyszy niedaleko znajomy, radosny głos. Unosi się na łokciu, a jego oczy lądują na niskiej brunetce, niemalże bliźniaczce Arzaleyi, jednak zdecydowanie nią nie będącą.
Oh, kurwa.
Powinien popracować nad pamięcią. Może uchroniłoby go to od tego palącego rozczarowania, pożerającego każdą komórkę jego ciała. Może wstanie z łóżka nie wydawałoby się teraz tak cholernie trudne. I może miałby choć trochę siły na wymuszenie uśmiechu. Nawet jeśli miałby być zupełnie nieszczery.
Nie może uwierzyć, że to zrobił. Miała na wpół puste łóżko, a on z tego skorzystał, jak ostatni desperat tłumacząc się tym, że zaspokoi nie tylko siebie, ale i samotną dziewczynę. Która, nawiasem mówiąc, gdyby tylko chciała, na zaspokojenie się znalazłaby kogoś w pięć sekund.
Sierra patrzy na niego skonsternowana, zastanawiając się, co stało się z tym chłopakiem, który przy niej był w stanie wykrzesać z siebie marne resztki pozytywności, jakie w nim pozostały. Po chwili jednak do niej dociera. Ze zmarszczonymi brwiami podchodzi powoli do łóżka i siada obok Luke'a. Kładzie swoją małą dłoń na jego ramieniu i rzuca mu pełne żalu i zmartwienia spojrzenie.
Chyba powinien czuć się winny. Ale nie jest mu nawet w najmniejszym stopniu przykro. Dlaczego ma tonąc w poczuciu winy za coś, co czuje? Nie ma wpływu na uczucia, nie powinien czuć się z nimi źle.
- Znów myślałeś, że jestem nią?- bardziej stwierdza niż pyta. W jej głosie nie pobrzmiewa nawet nutka dawnej złośliwości. Chyba zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i stanu, w jakim blondyn się znajduje. Wyczuwa, kiedy potrzebuje stanowczości, a kiedy łagodności i dostosuje się do tego. Teraz to on jest potrzebującym.
Luke chrząka lekko, zażenowany swoją pomyłką. Zaciska palce na kołdrze, jakby mając nadzieję, że wraz z tym odpłynie cały gniew. Jest na siebie tak cholernie zły. Nie może się zmusić, by spojrzeć w oczy sobie, a co dopiero jej.
Milczenie wciąż się przedłuża. On nie ma zamiaru się odzywać, bo każde z nich doskonale wie, jak brzmiałaby odpowiedź na pytanie. Ona chce dać mu czas, którego tak wiele wykorzystał na desperackie próby. Ale nie jest już dzieckiem. Musi przestać próbować, a zacząć brać to, co do niego należy. Stać się dorosłym, którym powinien zostać już wiele dni wstecz. Ona jednak wciąż patrzy na niego ze współczuciem. Zamiast poderwać go w górę, chce pocieszać go na dnie.
Może i tego jego zdaniem teraz potrzebuje i dziewczyna dobrze odbiera to, czego od niej oczekuje. Ale to wcale nie zmieni jego dotychczasowej sytuacji. To nie jest właściwa rzecz. Pławienie się w należącym do niego poczuciu beznadziejności nie pomoże żadnemu z nich.
- Czasem myślę, że to byłoby łatwiejsze, gdyby jej też było trudno- wydusza z siebie w końcu, dalej nie mając odwagi, by unieść wzrok.
(is it bad that i'm hoping that you're broken?)
Sierra nie odpowiada. Podświadomie wyczuwa, że to jeszcze nie koniec. By się odrodzić, musi dać odejść każdemu staremu skrawkowi, nawet temu pozornie nic nieznaczącemu.
- Wiem, że to niewłaściwe. Ale gdzieś w środku mam nadzieję na to, że nikogo sobie nie znalazła. Że dalej nie może się pozbierać i podświadomie wciąż na mnie czeka- mruga kilkakrotnie, by w końcu wbić swoje jasne tęczówki w jej czekoladowe oczy.- Że wciąż jeszcze została jakaś cząstka nas.
(that you haven't found fish in the ocean, is it bad? it's so bad)
Dziewczyna wzdycha bezradnie. Nie ma pojęcia, co zrobić. Była już w naprawdę różnych sytuacjach, pocieszała wielu ludzi, leczyła złamane serca i sklejała pokruszone istnienia, ale Luke jest czymś w rodzaju... beznadziejnego przypadku. Jeżeli on sam tego nie chce, nigdy nie będzie w stanie go uszczęśliwić. Choćby wypruwała sobie żyły.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałabym przywrócić na twoją twarz prawdziwy, szczery uśmiech- patrzy na niego ze smutkiem. Przejeżdża opuszkiem palca po jego policzku, wywołując w nim dreszcz. Wodzi spojrzeniem po jego twarzy, co chwilę zjeżdżając na usta. Luke przygryza wargę. Co się stało z silną, nie znoszącą sprzeciwu Sierrą?
- Nie zakochaj się we mnie- żartuje uśmiechając się słabo.
Dziewczyna prycha i wywraca oczami.
- Spokojnie, misiaczku, nie mam takiego zamiaru- rzuca kąśliwie. Prawdziwa Sierra wróciła.- Po prostu będziesz ciężki. Będę musiała się wysilić i postarać.- Mruży oczy.- Będziesz wyzwaniem.
Luke parska śmiechem. Skoro on ją uprzedmiotowił i wykorzystał jako zastępstwo Arzaylei, dlaczego ona ma być lepsza? Każdy dostaje to, na co zasłużył.
***
Nie może odgonić od siebie myśli, które go zabijają. Ona cały czas siedzi mu w głowie, i nieważne, jak bardzo stara się ją stamtąd wyrzucić, jest to niemożliwe. Jakby uwiązała go na smyczy, nie pozwalając mu na zbytnie oddalenie się.
Choć może to on sam sobie na to nie pozwala? Może sam wmawia sobie, że nie zasłużył na to, by być szczęśliwym? Po wszystkich swoich błędach, jak mógłby mieć prawo cieszyć się życiem? Zasłużył jedynie na wieczne cierpienie, które stało się nieodłącznym elementem jego egzystencji. Pogodził się z tym. Zrozumiał i zaakceptował, i choć było to cholernie smutne i przygnębiające... Może po prostu szczęście nie jest dla wszystkich?
(thinking 'bout you lots lately)
Zasłużył sobie. Nie miał prawa podejmować wtedy tej decyzji, bo nie należała ona jedynie do niego. Ale wybrał egoistyczne wyjście, jednocześnie łamiąc serca im obojgu. Był tym, który to zakończył i tym, który najbardziej tego żałował. Czy to nie głupie i żałosne?
(i know i'm the stupid one who ended it,
and now i'm the stupid one regretting it,
i know i'm the stupid one)
Wbija pusty wzrok w stojący przed nim talerz jajecznicy zrobionej przez Sierrę. Dziewczyna w milczeniu podaje mu sztućce, a on bezmyślnie odbiera je z jej dłoni. Tępo przekłada widelec i nóż z ręki do ręki. Nie jest głodny. Chyba nie byłby nawet w stanie nic przełknąć. A do tego jeszcze ona. Nie wie, jak się zachować. Czuje jej obecność, widzi ją krzątającą się po kuchni i przygotowującą dla niego kubek herbaty, ale ma wrażenie, jakby był tu sam. Nic go z nią nie łączy. Równie dobrze mogłoby jej tu nie być. Wyszłoby na to samo, nie licząc braku cichego pobrzękiwania naczyń i jej zakłopotanych chrząknięć. Niezbyt wiele by się zmieniło.
(have you been eating breafast alone like me?)
Sierra ze zmęczonym westchnięciem oklapuje na krzesełko naprzeciw niego. Chłopak nawet nie zwraca na nią uwagi, choć wie, że ma na sobie jej smutny wzrok. Może wcale nie traktuje go jak wyzwanie, któremu musi jakoś sprostać? Może rzeczywiście się martwi? Chociaż to do niej zupełnie niepodobne, ma wrażenie, że zaczęło jej w jakiś sposób zależeć. Jakby nie mogła znieść widoku tej żałosnej kupki nieszczęścia, próbującej się nie rozsypać w jej własnym mieszkaniu.
- Nie możesz tego robić- brzmi to jak wypowiedziana w desperacji prośba i Luke aż unosi głowę. Jego oczy rozszerzają się w zaskoczeniu, gdy widzi jej głęboki, wypisany na twarzy żal. Nie wie, co się z nią stało. Jej złośliwość nagle gdzieś uciekła, choć gdyby rzucił teraz jakimś nieczułym tekstem, zapewne wróciłaby na swoje miejsce. Taka właśnie była Sierra.- Nie możesz cały czas robić tego samego. W kółko i w kółko użalać się nad sobą licząc na to, że ona okaże się na tyle łaskawa, by pewnego dnia pomóc ci się pozbierać.- Nachyla się nad stołem, próbując zajrzeć mu w oczy z nadzieją, że w ten sposób bardziej do niego trafi.- Nie możesz liczyć na wspaniałomyślność innych, Luke. Ile ty masz lat do cholery?- denerwuje się. Zaciska dłonie na brzegu stołu, prawie wbijając sobie w skórę drzazgi.
Blondyn wzrusza obojętnie ramionami. Dlaczego tak usilnie chce go zachęcić do działania? Co jej to da? Tylko jedno nieszczęśliwe istnienie mniej. Nic wielkiego. Więc dlaczego tak się stara?
- Nie mogę...- zaczyna dziewczyna z trudem, ale nagle urywa. Słowa nie chcą przejść jej przez gardło, jakby były za ciężkie. Zbyt ważne. Przełyka ślinę i w końcu podejmuje kolejną próbę. Udaną.- Nie mogę, kurwa, patrzeć jak żałośnie się poddajesz i leżysz bez życia na ziemi, przekonany, że pozostało ci tylko czekanie. Jesteś najbardziej zepsutą osobą jaką widziałam i nie jestem, kurwa, w stanie na to patrzeć- wydusza z siebie, usiłując powstrzymać towarzyszące temu łkanie. Bezskutecznie. Usilnie zatrzymywany szloch ucieka spomiędzy jej warg.- Zachowujesz się, jakby była martwa i jakbyś nie mógł już nic w tej sprawie zrobić, ale do cholery, weź się w garść, Hemmings!
Luke patrzy na nią zaskoczony. A więc takie jest połączenie wrażliwej i silnej Sierry. Nie wie nawet, co powiedzieć. Na zmianę otwiera i zamyka usta, chcąc coś z siebie wykrzesać, ale nie ma pojęcia co. Ta dziewczyna ledwie go zna, a tak zawzięcie stara się wywołać w nim wolę życia. Nie widział tego nawet u swoich przyjaciół, którzy potrafili tylko bezsilnie błagać, tak samo zrozpaczeni jak on. Może to nie Arzaylea była tą, która miała za zadanie go podnieść. A on jak skończony idiota wciąż na nią czekał, przekonany, że kiedyś przyjdzie i wyciągnie do niego pomocną dłoń, z lekkim uśmiechem błąkającym się gdzieś na ustach. Podczas gdy Bóg przygotował dla niego coś tak absurdalnie głupiego i jednocześnie tak pełnego sensu, że nikt inny by na to nie wpadł. Tak długo nie był w stanie wziąć się w garść, że On musiał w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. Przecież nikt inny by tego nie zrobił. A Luke, po tym wszystkim co przeszedł, zdecydowanie zasługiwał na szczęśliwe zakończenie. Choć niektórzy mówią, że życie to nie bajka.
Dalej przeraża go perspektywa nowego początku, najprawdopodobniej bez niej. Trzymał się jej kurczowo tyle czasu. Jak ma teraz tak po prostu przeciąć przeszłość, która ich łączyła? Jak ma wyrzucić ją ze swoich myśli i uczuć, kiedy była przy nim przez całe dwa i pół roku jego życia, nawet jeśli nie zawsze cieleśnie? Mimo że dawno już odeszła... On dalej nie chce pozwolić odejść tym ostatnim cząstkom, które się w nim zakorzeniły. Nigdy nie sądził, że tak go od siebie uzależni.
(scared of moving on, but you're already gone)
Niepewnie łapie za trzęsącą się rękę Sierry i delikatnie zamyka ją w swoich dłoniach. Dziewczyna podnosi na niego zszokowane oczy.
- Chyba czas pozwolić jej odejść- mamrocze Luke z lekkim żalem malującym się na twarzy.- Wziąć się w garść i spróbować jeszcze raz, a jeśli to nie przyniesie nic nowego, zacząć zupełnie od nowa. Masz rację, zbyt długo taplałem się w tym gównie- posyła jej pełen wdzięczności uśmiech, a ona z niedowierzaniem go odwzajemnia.
- To nie będzie proste- ostrzega go. Nie chce dawać mu złudnej nadziei i przekonania, że wszystko pójdzie jak z płatka. Trudności to część życia i każdy powinien to sobie uświadomić. Ale po burzy zawsze wychodzi tęcza, która potrafi rozgrzać nawet najbardziej lodowate serca.- Ale najważniejsze, że w końcu podjąłeś decyzję.
Jest nie mniej zaskoczony niż ona. Nie potrafi tego wyjaśnić, ale to ona była przyczyną jego zmiany. Wzbudziła w nim wolę walki o siebie. O własne szczęście, które nie może być uzależnione od jednej osoby, której już nawet nie ma w jego życiu. O codzienny uśmiech, wywołany smakiem gorącej herbaty na języku czy zapachem wiosennych kwiatów kwitnących na drzewach. Na tym polega szczęście. Na małych rzeczach. Drobiazgach i krótkich chwilach, z których składa się życie. Optymizmie.
- Czas ruszyć dalej- wzdycha z uśmiechem. Nareszcie, po raz pierwszy od cholernie długiego czasu czuje się niczym nieskrępowany. Wolny. Swobodny. Widzi przed sobą cel, który być może uda mu się osiągnąć, a być może nie. I nie wydaje mu się to już aż tak straszne. Perspektywa porażki. Skoro podniósł się po takim upadku, co może mu grozić? Jest panem własnego losu. Ma przy sobie Sierrę, która potrafi go zmotywować jak nikt inny. Ma chłopców, którzy choć nie do końca dobrze się ostatnio spisali, mimo wszystko zawsze są obok. I będzie jeszcze wiele innych ludzi, przyjaźni, miłości, i zapewne jeszcze więcej złamanych serc, które trzeba będzie skleić, ale teraz wydaje mu się to piękne. To, że cały czas coś się dzieje. Nowe przygody, nowe miejsca i osoby, a oprócz tego również te dawne, których nigdy nie pozbędzie się na dobre ze swojego serca.
Podobno stara miłość nie rdzewieje.
(i'm moving along)
trudno mi się pisało ten rozdział, ale w sumie nie jest taki zły (choć mógłby być lepszy)
nie wiem, ale mam wrażenie, że mój styl pisania nie sprawia, że czytelnicy wczuwają się w te wszystkie wydarzenia itp.
przykładowo kiedy ja czytam to ff to nie czuję żadnej więzi z bohaterami
jeszcze jeden i boję się, że nie uda mi się to napisać tak, jak bym chciała
a bardzo mi na tym zależy
trzymajcie kciuki żeby się udało </3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro