Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#11 Woke Up In Japan

-Cholera, Luke, nie ruszaj się- Arzaylea zagryza wnętrze policzka, gdy po raz tysięczny blondyn bezmyślnie wierci się, niemalże psując efekt jej pracy, który byłby widoczny, gdyby wreszcie usiadł spokojnie i dał dziewczynie cokolwiek zrobić.

Brunetka wzdycha ciężko i kręci głową z zażenowaniem.

- W porządku, daj mi w takim razie ręce- mruczy zrezygnowana.

Chłopak z rozbawionym uśmiechem rozciągniętym na twarzy wyciąga w jej stronę dłonie, wierzchem do dołu. Arzaylea ze zniecierpliwieniem chwyta w palce złoty, brokatowy lakier do paznokci i szybko odkręca niewielką buteleczkę. Do koncertu została niecała godzina, morze fanów stoi już na ogromnej hali, a Luke wciąż nie potrafi się ogarnąć i zachowywać jak dorosły facet. Odgoniwszy plączące się myśli, powolnymi, precyzyjnymi ruchami zaczyna nakładać gęstą substancję na poobgryzane paznokcie chłopaka, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Luke uśmiecha się lekko, widząc skupienie i zaciętość malujące się na twarzy brunetki. Wysuwa delikatnie koniuszek języka, jakby to miało jej w czymś pomóc.

Gdy w końcu lewa ręka jest gotowa, dziewczyna zabiera się za prawą, jednocześnie nakazując Hemmingsowi ułożyć tamtą na kolanie i pod żadnym pozorem nie ruszać i nie dotykać nią niczego, choćby to miało być jedynie niewinne podrapanie się po swędzącym policzku.

Po kilkunastu minutach paznokcie u obu dłoni mienią się złotymi drobinkami, a brunetka przygląda się im z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.

- Dobrze, a teraz wróćmy do twarzy- decyduje- Tylko nie waż się drgnąć, bo moja praca jako twoja wizażystka skończy się, nawet się nie zacząwszy, a pędzel wyląduje, i to wcale nie umyślnie, w twoim oku- ostrzega, na co blondyn w milczeniu przytakuje. Zamyka oczy i z ustami rozciągniętymi w lekkim uśmiechu, wystawia twarz w stronę Arzaylei, jakby unosząc ją do ciepłych promieni słonecznych.

Dziewczyna łapie w dłoń mały pędzel o miękkim włosiu i nabiera na niego złocisty cień, który potem w skupieniu nakłada i rozciera na powiekach chłopaka. Blondyn ma ochotę zacząć chichotać przez uczucie łaskotania wywoływane przez Arzayle'ę, ale resztkami silnej woli powstrzymuje się od tego, doskonale wiedząc, jak zła byłaby, gdyby po raz kolejny już tego dnia jej przerwał. Siedzi więc w ciszy, od czasu do czasu wyginając wargi w mniejszym lub większym uśmiechu, nie pozwalając sobie jednak na 'groźniejsze' grymasy.

- Gotowe!- oświadcza wreszcie brunetka. Obserwuje, jak Luke powoli otwiera oczy, a ona nie jest w stanie nie rozpłynąć się na widok jego błękitnych tęczówek tak idealnie komponujących się ze złotem powiek. Chłopak szybko mruga, strząsając resztkę obsypującego się cienia, po czym uśmiecha się radośnie do zahipnotyzowanej Arzaylei nie mogącej oderwać od niego wzroku.

- Nigdy nie sądziłam, że uznam pomalowanego chłopaka za cholernie pociągającego- uśmiecha się, a Luke w odpowiedzi zaciska dłoń na jej koszulce i przyciąga ją do słodkiego pocałunku.

Brunetka chichocze i odpycha go od siebie niezbyt stanowczo i pewnie.

- Powinieneś już iść, niedługo gracie- tłumaczy się.- Tysiące serc na ciebie czeka, spraw, aby te zawały były chociaż spowodowane czymś tego wartym- wypycha go w stronę pomieszczenia, w którym powinni już na niego czekać chłopcy.- Spraw, aby ta noc była najlepszą w ich życiu- dodaje jeszcze, gdy blondyn znika za drzwiami, puszczając jej na odchodne oczko.

***

Wychodzą na scenę, całą czwórką, on, Cal i Mike z gitarami przewieszonymi przez ramię, Ashton z pałeczkami w dłoniach zasiada za perkusją. Na ich twarzach goszczą podekscytowane, szerokie uśmiechy, a na ich widok tysiące głosów wznosi się w górę w jednym, wspólnym krzyku radości i niedowierzania, rozsadzających ich serca na kawałki.

Mówi coś o tym jacy są niesamowici, że zdecydowali się tu przyjść, by zobaczyć kilku idiotów próbujących osiągnąć cokolwiek poprzez tworzenie czegoś, co kochają. Tłum piszczy, a Luke zamyka rozbawiony oczy. Zaczyna się pierwsza piosenka, jego palce szarpią za struny, a usta muskają mikrofon, do momentu, gdy w końcu decyduje się puścić gitarę swobodnie i złapać za jego podstawę, opuszczając co chwilę powieki i widząc pod nimi rozpromienioną twarz Arzaylei, zachwyconej jego śpiewem. Głos wibruje mu w krtani, a on sam niemalże się trzęsie przez to wszystko, co właśnie go wypełnia. Tak naprawdę nawet nie wie jak to opisać. Czysta radość wypełnia jego całego, jest tak kurewsko zachwycony tym, że w jednym momencie porusza tyloma ludzkimi sercami tylko poprzez robienie czegoś, co kocha bezwarunkowo. Wplata emocje w śpiew, jego twarz wykrzywia się w grymasie... uczuć, a głos unosi się wysoko, wyżej niż zwykle, doprowadzając fanki na skraj. Słyszy ogłuszające krzyki i piski, widzi w pierwszym rzędzie kilka nastolatek, po których twarzach spływają łzy. Czuje, że sam zaraz się rozpłacze jeśli czegoś nie zrobi, bo cholera, jest tak ogromnie wdzięczny za wszystko co otrzymał.

Za niezliczoną ilość ludzi, która tylko widząc jego twarz na ekranie telefonu niemalże się rozpływa, nie mówiąc już o zwykłym spotkaniu. Jest wdzięczny za tych trzech chłopaków, stojących obok niego na scenie, z dokładnie takimi samymi odczuciami rozrywającymi ich na kawałki. Za swoją rodzinę, która zawsze była dumna ze wszystkiego cokolwiek zrobił, która pozwoliła mu wyruszyć w wielki, nieznany świat mimo że był tylko dzieciakiem nie wiedzącym tak naprawdę nic. I w końcu za Arzayle'ę stojącą gdzieś za sceną, z wargą przygryzioną ze wzruszenia i łzami, którym za wszelką cenę nie chce pozwolić uciec spod powiek.

Jest wyczerpany, spocony jak świnia i cholernie szczęśliwy. Ashton wychodzi zza swojego miejsca i staje obok reszty w szeregu. Zginają się w pół w ukłonie i machając fanom ostatni raz opuszczają scenę. Wrzask radości zmienia się w okrzyk smutku, gdy znikają za ścianą, ale jedyne, co Luke zdąża zarejestrować, to Arzaylea oplatająca go w pasie nogami i jej usta na jego. Zaskoczony odwzajemnia pocałunek z uśmiechem i zadowolonym mruknięciem.

- Najlepsze rozpoczęcie najlepszego weekendu- muska jego szorstki od zarostu policzek, a blondyn chichocze cicho.

Oderwawszy się od dziewczyny zrzuca z siebie przepoconą koszulkę i zakłada szary t-shirt z logiem Nirvany. Łapie brunetkę za rękę i żegnając się porozumiewawczo z chłopcami i ochroniarzem, ciągnie ją za sobą w kierunku wyjścia.

Spogląda zadowolony na rozpromienioną twarz Arzaylei, wystawiającą buzię do wiatru, który niesfornie targa jej włosami i rzuca nimi na wszystkie strony, co jednak jak widać wcale dziewczynie nie przeszkadza. Nie przeszkadzają jej też fanki, które z podekscytowanymi, choć już nie tak dzikimi okrzykami, całą chmarą kierują się w ich stronę. Brunetka mocniej ściska rękę Luke'a, ale jest już w miarę przyzwyczajona do wszystkich dziewcząt, zabiegających choć o sekundę uwagi Hemmingsa. Odsuwa się na bezpieczną odległość i obserwuje z lekkim rozbawieniem, jak blondyn robi zdjęcia, rozdaje autografy i zagaduje kolejne dziewczyny, które są chyba szczęśliwsze niż kiedykolwiek. Na jej twarz wypływa zaskoczenie, gdy jedna z fanek prosi do zdjęcia także i ją, ale zaraz się otrząsa, i z pięknym uśmiechem pozuje do fotografii.

Choć jej wzrok i tak wciąż ucieka w stronę chłopaka (ale ona nigdy się o tym nie dowie, bo ocean internetu okaże się zbyt wielki do przepłynięcia).

Jednak grupka wcale się nie zmniejsza, a po dwudziestu minutach Luke jest kompletnie wykończony. Z niepewnym, zmartwionym uśmiechem przeprasza fanki, a one bez problemu robią mu przejście, patrząc błyszczącymi oczyma na jego oddalającą się sylwetkę, u boku której kroczy ta niesamowita dziewczyna, która uczyniła go tak innym, a jednocześnie sprawiła, że jest sobą.

Blondyn ściska mocniej dłoń brunetki, a gdy ta patrzy na niego pytająco, przyciąga ją jeszcze bliżej siebie, tak, że jej biodro styka się z jego udem. Jest późno, pojedyncze latarnie rozjaśniają mrok parkowej ścieżki, a wiatr targa ich już i tak splątane myśli. Luke ciągnie Arzayle'ę na bok i ściągając ją ze ścieżki wpycha w ciemność ledwie rozświetloną kilkoma gwiazdami, które zawisły na niebie. Gwałtownym ruchem przypiera brunetkę do drzewa i wpija się w jej wargi. Dziewczyna lekko jęczy w jego usta, gdy jej plecy boleśnie uderzają o pień, ale zaraz o tym zapomina. Chłopak wzdycha, gdy jej dłonie próbują przyciągnąć go za kark jeszcze bliżej siebie, choć przecież jest to niemożliwe. Przejeżdża językiem po jej dolnej wardze, a ona mruczy z zadowoleniem, po czym lekko go gryzie.

Luke odskakuje z zaskoczonym okrzykiem i patrzy na nią jak na chorą psychicznie. Arzaylea parska śmiechem i próbuje znów przysunąć go bliżej siebie. Blondyn stoi w miejscu jak posąg, ze zmarszczonymi brwiami. Dziewczyna łapie go za rękę i uśmiecha się z rozbawieniem.

- No nie bocz się, to tylko żart...- chichocze, ale blondyn wyrywa rękę i odsuwa się od niej.

- Ta, w takim razie my też to tylko żart- wywraca oczami. Arzaylea patrzy na niego z niezrozumieniem.- Skoro nawet nie traktujesz nas poważnie- wzrusza ramionami, a gdy dziewczyna nic nie odpowiada, odwraca się i zaczyna odchodzić. Wzrok brunetki wypala mu w koszuli dziurę, ale zamiast coś zrobić, ona tylko stoi w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jest tak zaskoczona, że kiedy próbuje zawołać jego imię, z jej gardła wydobywa się jedynie przerażony charkot. Gdy w końcu się opamiętuje, chłopak jest już sto metrów dalej, i wcale nie ma zamiaru się zatrzymywać.

- Zaczekaj, do cholery!- krzyczy za nim brunetka. Zrywa się do biegu i ciężko dysząc dopada blondyna. Mocnym szarpnięciem odwraca go w swoją stronę, a Luke odwdzięcza się pozbawionym emocji spojrzeniem. Brunetka błądzi po jego twarzy wielkimi, przerażonymi oczami o rozszerzonych źrenicach, próbując doszukać się u niego jakiegokolwiek znaku, czegokolwiek, co dałoby jej jakąkolwiek wskazówkę. Otwiera usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.

Luke po raz kolejny wywraca oczami, prycha szyderczo i wykonawszy zgrabny piruet zaczyna biec.

- Złap mnie, jeśli potrafisz!- odwraca się w jej stronę z szerokim uśmiechem na ustach i parska śmiechem, widząc wstrząśniętą twarz Arzaylei. Zaraz jednak jej szok zastępuje maska gniewu.

- Boże, Hemmings, jak mogłeś!- w jej głosie pobrzmiewa czysta wściekłość wymieszana z krztyną rozbawienia.- Prawie dostałam zawału, pieprzony sadysto!- zrywa się do biegu, usiłując za nim nadążyć. O dogonieniu nie byłoby nawet mowy, gdyby nie 'dobre serce' niebieskookiego. Ganiają się po parku, ciężko dysząc, a na ich rozgrzaną skórę opadają pierwsze krople zimnego deszczu, który z każdą sekundą robi się coraz intensywniejszy. Dziewczyna goni niebieskookiego, ale za każdym razem gdy myśli, że już go ma, on, wybuchając jeszcze głośniejszym śmiechem, robi gwałtowny zwrot, znów zostawiając ją daleko w tyle. Ucieka przed nią pomiędzy kroplami deszczu, rechocząc głośno i otwarcie, aż w końcu niezadowolona, naburmuszona Arzaylea ze zrezygnowanym westchnięciem opada na mokrą trawę, zupełnie nie przejmując się tym, że przemoczy sobie doszczętnie spodnie, bieliznę i tyłek. Luke patrzy na nią i ze śmiechem siada obok. Obejmuje ją w talii i delikatnie przyciąga do siebie, jednak to dla niego wciąż za mało. Sadza ją na swoich udach, jej nogi są po jego bokach, a jej twarz jest tak blisko, że Luke ledwo może powstrzymać się przed muśnięciem jej pełnych ust. Zawiesza wzrok na kropli wody, która lekko kołysze się na czubku jej górnej wargi, chwiejnie odrywa się od niej, ląduje na dolnej i miękko spływa jej po brodzie. Kolejna szykuje się do tego samego, ale chłopak nie pozwala jej na to, scałowując ją delikatnie. Patrzy w oczy Arzaylei, tak gorące, o wyglądzie roztopionej czekolady, i jeszcze raz na jej usta, znacznie słodsze niż czekolada.

- Cholera, mam teraz taką ochotę...- zawiesza głos i zamyka oczy, nie będąc w stanie znieść pieprzonej perfekcyjności tej chwili.

Brunetka uśmiecha się szelmowsko.

- Na mnie?- podpowiada przygryzając wargę prawie do krwi. Luke myśli, że czerwona stróżka wyglądałaby cholernie gorąco, spływając jej po brodzie, znacząc ślad na jej śniadej cerze. Oczami wyobraźni widzi swój język przejeżdżający po jej napiętej skórze, zmywający metaliczną plamkę krwi.

- Poniekąd- uśmiecha się krzywo, po czym zrzucając Arz z kolan podnosi się z brudnej ziemi.- Wracajmy do apartamentu- rzuca szybko, a jego koślawy uśmiech nieco rozjaśnia ciemność otaczającej ich nocy.

Po kilkunastu minutach dotaczają się do ich hotelu. Luke jest zmęczony, z trudem trafia kluczem w dziurkę przez trzęsące się z wyczerpania dłonie. W końcu jednak drewniane drzwi z lśniącą złociście, z lekka obdrapaną liczbą 304, przepuszczające niestety nawet najcichsze westchnienie, otwierają się z protestującym skrzypnięciem.

Nie wiadomo skąd, Arzaylea odszukuje w jednym z zakamarków pomieszczenia pełną butelkę białego wina. Z szerokim uśmiechem rozjaśniającym twarz podaje ją Luke'owi, aby mógł otworzyć ją bez większego wysiłku, którego na pewno potrzebowałaby ona, gdyby zdecydowała się być tego wieczora niezależna.

Kładą się na jednym łóżku nie zważając na to, że z trudem się na nim mieszczą. Ramię przy ramieniu, oddech przy oddechu. Nic nie mówią, nawet się nie całują, po prostu co jakiś czas pociągają długi łyk z do połowy opróżnionej już butelki i lustrują nawzajem swoje twarze, usiłując zapamiętać każdy najmniejszy szczegół. Uroczy, lekko zadarty nos Arzaylei, jej długie, ciemne rzęsy i niewielkie dołeczki w policzkach, dolna warga odrobinę większa od górnej. Pojedyncze kosmyki niesfornie opadające jej na czoło, sprawiające, że dziewczyna co chwilę próbuje odgarnąć je z twarzy z grymasem zniecierpliwienia.

Rozmawiają, długo i głośno, dopóki do ich drzwi nie puka zaspana recepcjonistka ze skargą, że innym gościom hotelu przeszkadza hałas. (heart pounding, there's a noise complaint from room 304) Wtedy zaczynają szeptać, prawią sobie komplementy i z cichym chichotem wytykają wady, prztykając się żartobliwie w nosy. Pusta butelka po białym winie leży gdzieś na podłodze, lekko pęknięta przy szyjce przez to, że chłopak nieumyślnie i mało delikatnie ją upuścił.

Luke robi się senny. Lekko szumi mu w głowie, czuje też, że jego ciało jest całkowicie pozbawione wszystkich sił. Trasy zawsze kończyły się w ten sposób. Po każdej był wykończony, miał wrażenie, że życie niesprawiedliwie go sponiewierało (choć owo sponiewieranie miało dopiero nadejść) i jedyne czego pragnął, to zapaść w sen zimowy, odrobinkę dłuższy niż sama zima.

- Dobranoc, kotek- ledwo wyłapuje jeszcze ostrożny oddech Arzaylei muskający delikatnie jego ucho.

***

Luke ziewa głośno i zaspany spogląda na leżącą obok Arzayle'ę, wpatrującą się pustymi oczami w biały, lekko obdrapany sufit.

- Wszystko w porządku, kochanie?- pyta zachrypniętym od snu głosem.

Brunetka odrywa się od widoku stropu i z delikatnym uśmiechem wypełnionym smutkiem patrzy mu w oczy. Wzrusza ramionami i wykrzywia wargi.

- Co się dzieje?- blondyn podpiera się na łokciu, by móc uważniej się jej przyjrzeć.

Dziewczyna wzdycha cicho i spuszcza wzrok na wymiętą pościel zgniecioną pomiędzy nimi.

- To był kolejny neonowy weekend, i owszem, był wspaniały, ale nic nam po nim nie zostanie- mamrocze.

Blondyn wzdycha bezradnie.

- To nie był tylko neonowy weekend- protestuje.- Neony zawsze kiedyś gasną, tracę swoją moc i wyczerpują się... A nasza pamięć jest tak naprawdę nieskończona. Sami wybieramy wspomnienia, które chcemy, by zostały z nami już zawsze. Tylko te, które nie miały naszym zdaniem większego znaczenia powoli blakną- łapie za jej dłoń i patrząc jej w oczy delikatnie całuje jej wierzch.- Poza tym, życie nie polega na tym, by przywozić ze sobą pierdyliard niepotrzebnych pamiątek, albo na psuciu pięknych chwil przeświadczeniem, że przecież trzeba mieć je uwiecznione na zdjęciu, aby móc je potem komuś pokazać. Nie o to chodzi. Liczy się to, jak je przeżyjesz, czy będziesz szczęśliwa z ludźmi, których masz obok siebie. A jeśli rzeczy materialne mają definiować to, czy będziesz spełniona... To nie jest szczęście, Arz...

(it was more than just a neon weekend)

Brunetka chichocze cicho.

- Nie do końca o to mi chodziło- przygryza wargę.- Miałam na myśli to, że życie mija tak szybko i jest tak ulotne. Każdy kolejny dzień przecieka mi przez palce i staram się przeżywać go najlepiej jak potrafię, ale cholera... Na myśl o tym, że niedługo nie będziemy już młodzi, że nasze najlepsze chwile zostaną już wykorzystane, a to wszystko kiedyś się skończy... Czuję po prostu tak ogromny ucisk, jakby stutonowy kamień spadł mi na klatkę piersiową, nie wiem...- plącze się w wyjaśnieniach.

- Boisz się, że nie wykorzystasz czasu tak jak należy- uśmiecha się pobłażliwie Luke, a Arzaylea gorliwie potakuje.- Ale prawda jest taka, że nawet jeśli inni będą wytykać ci nie wiadomo ile błędów, nie ma to znaczenia, dopóki ty sama będziesz zadowolona z siebie i swojego życia- całuje ją mocno i namiętnie, patrząc jej w oczy. Przewraca ją na materac i zawisa nad nią z szerokim uśmiechem.- Musimy mieć w sobie choć trochę egoizmu, choćby po to, by dobrze czuć się samemu ze sobą we własnym towarzystwie.

Jednodniowa przerwa w koncertowaniu jest dla całej czwórki błogosławieństwem. Postanawiają wreszcie wyspać się w wygodnych- na tyle ile to możliwe- hotelowych łóżkach i pozostać w nich tak długo, jak będzie trzeba (co oznacza mniej więcej południe).

Wciąż zaspani zabierają się za robienie śniadania, po zgodnym stwierdzeniu, że rezygnacja z obsługi przynajmniej odrobinę ich rozbudzi. Wciąż jednak słychać co chwilę stłumione ziewnięcia, a ich cera jest dalej zaczerwieniona od odciśniętych poduszek. W ciszy siadają przy stole. Przez chwilę słychać jedynie głuche pobrzękiwanie sztućców, aż w końcu pierwszy odzywa się Michael.

- Może wyskoczymy gdzieś wieczorem?- proponuje i rozgląda się po ich twarzach pytająco.

Na początku nikt się nie odzywa. W końcu to Calum postanawia przerwać niezręczne milczenie.

- Jasne, powinniśmy się trochę rozerwać i oderwać od koncertowania, skoro mamy ten wieczór dla siebie.

Ashton potakuje mruknięciem, a Luke powoli kiwa głową, choć tak naprawdę nie ma najmniejszej ochoty nigdzie wychodzić. Wymaga od siebie jednak w miarę normalnego funkcjonowania, podświadomie wmawiając sobie, że jego bierna katatonia musi natychmiast się skończyć. I choć wie, że w żaden sposób mu to nie pomoże, zmusi się do tego, by z nimi wyjść. Doskonale zdaje sobie sprawę, w jaki sposób będzie to wyglądać.

Będzie przemierzał uliczki Amsterdamu u boku przyjaciół, przebiegając wzrokiem po setkach twarzy, które wydadzą mu się takie same. Będzie czuł się cholernie niski, pomimo tego, że przecież przewyższa wzrostem ponad połowę Holendrów. Będzie spoglądał na zakochane pary wpatrzone w siebie roziskrzonymi oczyma i nie pozbędzie się z zakamarków umysłu myśli, że jest zupełnie sam, przeraźliwie samotny pośrodku osiemset tysięcznego miasta. I łzy zabłysną w jego błękitnych oczach, mimo że przecież już dawno powinien przyzwyczaić się do myśli, że nie ma już nikogo oprócz siebie. A zamiast podnieść się z kolan, on sam ciągnie się w dół, nie mogąc lub nie chcąc wstać.

(i woke up in japan, feeling low feeling lonely)

Któż mógł przypuszczać, że miłość, najpiękniejsze ze wszystkich uczuć, zabije w nim każdą inną emocję?


kurwa, mam wrażenie, że każdy kolejny rozdział jest coraz gorszy

o ile te pierwsze mi się podobały i byłam z nich zadowolona, tak każdy następny nie spełnia moich własnych oczekiwań, a co dopiero waszych ew

jest mi tak kurewsko przykro z powodu fizzy, nie zasługiwała na to, tak samo jak wszyscy tomlinsonowie

mam nadzieję że jest w niebie, skąd razem z joy będą spoglądać na lou i resztę i dawać im siłę, by przez to przeszli

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro