#10 More
Stoi po środku dużego mieszkania w centrum Londynu, które kiedyś uważał za tak niesamowicie przydatne i niezbędne. Pamięta, jak jako dziecko zawsze marzył o życiu w Europie, w zasadzie sam nawet nie wiedział czemu. Po prostu zawsze wydawało mu się to pasjonujące, choćby fakt, że przykładowo wszyscy Brytyjczycy mają swoją królową, rodzinę królewską, która łączy ich wszystkich razem, bo przecież kto ich nie kocha? I pamięta, jak gdzieś na początku kariery, kiedy w zasadzie był jeszcze gówniarzem nie wiedzącym zbyt wiele na temat życia, postanowił zainwestować w swoje własne lokum, w tym ośmiomilionowym mieście pełnym tak różnych ludzi, tak wielu kultur. Bo przecież było go stać. A teraz stoi w centrum pełnego drogich mebli salonu, przebiegając wzrokiem po urządzonym ze smakiem wnętrzu i próbuje przypomnieć sobie jakiekolwiek miłe chwile, które tu spędził. Ale prawda jest taka, że był tu zaledwie kilkanaście razy, zawsze tylko na parę krótkich dni, przeważnie w trakcie tras, rzadziej jako cel zaplanowanego przez siebie wyjazdu. Spogląda na zupełnie puste ściany, pozbawione jakichkolwiek ramek ze zdjęciami czy choćby pamiątek. Tak samo wszystkie półki czy szafki nie mają w sobie nic naprawdę wartościowego. Płaski, drogi jak chuj telewizor nie ma dla niego żadnej wartości oprócz tego, że mógłby za niego otrzymać parę dobrych groszy. Wszystko o czym marzył z Arzayle'ą, wspaniały dom, w którym nie będzie zbędnych bibelotów i mało znaczących rzeczy, które zagraciłyby pomieszczenia. Ma to wszystko, ale teraz to już nie ma znaczenia.
(a house that's full of everything we wanted, but it's an empty home)
Gdy przywołuje w myślach obraz dziewczyny, czuje cholernie niemiły ucisk w klatce piersiowej i wie, co to jest. Tęsknota i samotność pożerają go od środka, a ostatnie spotkanie z brunetką i jego desperackie błagania o jej zrozumienie jedynie to potęguje. I choć Luke wie, że nie skończyłoby się to dobrze i że z tej sytuacji nie byłoby żadnego dobrego wyjścia, codziennie modli się o to, by móc zobaczyć ją raz jeszcze. Nawet jeśli jej oczy miałyby patrzeć na niego z nienawiścią.
Ma wrażenie, jakby Arzaylea uwiązała jego serce na smyczy i za każdym razem, im bardziej się oddalała, tym mocniej ciągnęła go do siebie. I choć cały czas czuje jej obecność w swojej głowie, od której żadnym sposobem nie potrafi się uwolnić, mimo, że wypróbował już tak kurewsko wiele sposobów... Alkohol, narkotyki, głośne koncerty, muzyka, potworne wyczerpanie i wyciskanie siódmych potów przy sporcie, zakopywanie się pod kołdrą, jakby świat na zewnątrz nie istniał... To wszystko na nic, bo ona wciąż tam jest i nie ma zamiaru odejść, choćby nie wiadomo jak się starał i pragnął wreszcie zostać sam. A przez to, że ona ciągle o sobie przypomina, o tym, że tak naprawdę wcale jej nie ma, bo przecież sam ją od siebie odepchnął, czuje się tak przeraźliwie samotny i niepotrzebny. Mimo, że przecież żyją pod tym samym niebem, oddychają tym samym powietrzem.
(if me and you are living in the same place, why do we feel alone?)
I chciałby zwyczajnie móc wybierać sobie, co czuje, a czego nie, bo wtedy wszystko byłoby takie łatwe i proste. Nie musiałby wtedy wyrzucać z głowy myśli o tym, jak bardzo jest beznadziejny i jak wiele rzeczy mógł zrobić inaczej. I wszystko wyglądałoby wtedy inaczej, całe jego życie byłoby pozbawione bólu i smutku, a jedyne chwile, jakie mógłby wspominać, to te radosne. Może czasem spojrzał by na nie po upływie wielu lat z rozrzewnieniem, ale nigdy z żalem, bo wiedziałby, że czeka go jeszcze wiele wspaniałych dni, pełnych uśmiechu i radości.
(why can't we choose our emotion?)
Nie potrafi wyrzucić ze swojego serca nadziei na to, że być może jeszcze kiedyś, gdzieś w innym czasie, miejscu i świecie, czeka na nich szczęśliwe zakończenie. Że pewnego razu Arzyalea naprawdę zrozumie to, że chciał jedynie dobrego życia i dla niej, i dla siebie, a to, że nieumyślnie wszystko spieprzył, to już inna sprawa. Oczami wyobraźni już widzi, jak brunetka rzuca się w jego ramiona, z płaczem i szlochem, których nie jest w stanie powstrzymać przez żal wypełniający jej duszę, bo przecież miała tyle okazji, by się opamiętać, a zrobiła to dopiero po takim czasie, po tylu bezsennych, przepłakanych nocach zapełnionych rozrywającymi serce wspomnieniami.
(and i can't stay without hoping)
Każdego dnia marzy o tym, by móc znów zobaczyć jej twarz i choć kiedyś pragnął każdego dnia dokładnie tego samego, to jednak jest w tym coś innego. Teraz pragnie choć jednego, lekkiego dotyku jej warg, który byłby w stanie ponownie przywrócić go do życia, podczas gdy wtedy było to po prostu pragnienie, by to, co miał, trwało wiecznie. Wyobrażał sobie ich wspólne życie, zaręczyny, ślub, wspólne mieszkanie i w końcu dzieci: zwyczajną rodzinę cieszącą się sobą nawzajem. Ale od kiedy wszystko się zmieniło, chce jedynie móc ją choćby zobaczyć, bo wie, że ta maleńka rzecz mogłaby choć na sekundę ukoić jego zbolałe serce. Tamte marzenia wydają mu się teraz tak odległe, tak nierealne... (all the things that we dream about, they don't mean what they did before) Tak kurewsko chciałby wrócić do tego, co mieli, do tego, co zdołali razem wybudować, a co on sam zburzył jednym uderzeniem palca, w sumie nawet się za bardzo nie wysilając. Chciałby wrócić do wieczorów, poranków i popołudni spędzonych w jej towarzystwie, do nocy zapełnionych jej pocałunkami na jego szczęce, z muzyką grającą cichutko w tle. Chciałby znów poczuć dotyk jej palców na swojej klatce piersiowej, paznokcie kreślące linie na skórze jego pleców, oddech splatający się z jego własnym.
Zasługiwali na więcej. Zasługiwali na szczęśliwe zakończenie, ale widocznie ktoś wyższy od nich stwierdził, że nie będzie im ono dane.
(i just wanna get back to us cause we used to have more)
Widzi ile wspaniałych wspomnień mógł stworzyć przez ostatnie dwa lata, ile rzeczy go ominęło, podczas gdy on skupiał się na własnym cierpieniu w nadziei, że ono kiedyś minie. Zupełnie jakby stał w rzece szczęścia, której prądy obmywały go, ale jednocześnie wymijały jego małą, nieszczęśliwą sylwetkę, delikatnie muskając jego skórę, ale nie chcąc wchodzić ani trochę głębiej, do jego zatrutego wnętrza. Jakby szczęście zamknęło mu przed nosem drzwi do swojego mieszkania, niby twierdząc, że miał już swoje cholerne pięć minut, które właśnie bezpowrotnie utracił.
„Wybacz chłopcze, mam na głowie masę żyć do uszczęśliwienia. Nie moja wina, że zniszczyłeś swoje. Musisz wypić piwo, którego sobie naważyłeś" powiedziało z przekąsem, a następną rzeczą, jaką zdążył zarejestrować, był głośny huk drewnianej powierzchni uderzającej o framugę.
(why does it feel like we're missing out? like i'm standing behind the door?)
I choć żałuje tego wszystkiego, co przeminęło mu na użalaniu się nad sobą i tego, że na tyle różnych sposobów próbował już dostać się do dziewczyny, to po ich ostatnim spotkaniu na pewno nie żałuje tego, że od tamtej pory jeszcze jej nie widział. Tak wiele razy próbował wytłumaczyć jej to, co zrobił, podejmował tyle prób wyjaśnienia jej wszystkiego pragnąc, by wreszcie zrozumiała, ale kończyło się zawsze tym samym. Zupełnie jakby brunetka zupełnie się od niego odcięła, głucha na błagania, prośby i krzyczące w agonii serce. Jakby wyłączała wszystkie emocje, gdy tylko pojawiał się na horyzoncie, odcinając się od uczuć grubą ścianą, przez którą nie przebijały się jego wołania. Jakby rozmawiali zupełnie innymi językami- on mówił swoje, a ona cały czas brnęła w to samo. I mimo, że cholernie się starali, to żadna ze stron nie była w stanie zrozumieć drugiej.
(we're speaking different tongues communcating)
Jak to się stało, że przez kilka głupich, nieprzemyślanych, wypowiedzianych w emocjach słów, z ślepo zapatrzonych w siebie z uwielbieniem kochanków, stali się wrogami nie będącymi w stanie nawet na siebie patrzeć bez całego wyrzutu i nieufności jaką w sobie skrywali? Tym co zrobił przekroczył granicę, wiedział o tym, ale po tym jak się starał, po tylu nieudanych próbach naprawienia tego, co zniszczył, zasłużył choćby na wybaczenie. Może zaczęcie od nowa było dla Arzaylei zbyt trudne i Luke rozumiał to, że bała się ponownie powierzyć mu siebie samą i sztylet, którym mógł rozciąć krępujące ją więzy nieufności lub który mógł wbić w jej bezbronne serce, podczas gdy ona nie byłaby w stanie zrobić nic, by się przed nim obronić. Ale dowiódł już, że żałuje, że zrozumiał i że jeśli jakakolwiek osoba na świecie zasługuje na wybaczenie, to jest to właśnie on. Lecz, jak widać, było to dla niej zbyt cholernie trudne.
(enemy lines are drawn)
Ale Luke czuje, że nie wszystko jeszcze jest stracone. Dopóki ich serca biją jeszcze w tym samym uniwersum, tym samym rytmem, dopóty jest jeszcze dla nich szansa. A nawet i po tym szarym świecie, na który trzeba patrzeć przez różowe okulary, by w ogóle zobaczyć coś w pozytywny sposób, jest jeszcze szansa na to, że spotkają się ponownie, tym razem bez żalu i bez brakujących fragmentów ich serc. Bo chłopak wciąż posiadał zagubiony kawałek serca Arzaylei, ale gdy ona poprosiła o jego zwrot, ten przycisnął go sobie do piersi i zakrył własnym ciałem, broniąc ostatniej rzeczy jaka mu po niej została i jaka miała jakiekolwiek prawdziwe znaczenie. I choć dziewczyna z obrzydzeniem rzuciła ten należący niegdyś do niego w błoto i z wściekłością oddaliła się, nie odwracając w jego stronę głowy, by przypadkiem nie zobaczył gorzkich łez spływających po jej zarumienionych policzkach, to blondyn z niezwykłą delikatnością i cierpliwością podniósł ten wygnieciony, poraniony fragment w swoje duże, ciepłe dłonie i w domu, z lekkim uśmiechem pełnym nadziei i rozrzewnienia naprawił go i umieścił w małej szkatułce, by czekał, aż Arzaylea wróci, gotowa znów go przyjąć. Ale ona do tej pory, z wysoko uniesionym podbródkiem i pogardą w oczach omiatała spojrzeniem owe drewniane pudełeczko, nie mając najmniejszego zamiaru nawet myśleć o tym, by zapragnąć jego serca z powrotem.
I choć Luke wie, że tak naprawdę ich znajomość została zerwana, to wciąż wierzy, że kiedyś i gdzieś, może w innym, lepszym miejscu, mają jeszcze szansę na to, by ponownie się nawzajem naprawić i powierzyć sobie swoje kruche, połamane serca, których fragmenty być może razem będą w stanie stworzyć coś, co będzie mogło przetrwać.
(i know we break, but we're not broken)
Arzaylea z błogim uśmiechem na ustach zaciąga się intensywnym zapachem czekolady wypełniającym pomieszczenie. Patrzy na Luke'a opierającego się o framugę i wpatrującego się w nią z lekko uniesionymi kącikami ust.
- Dlaczego tak się na mnie gapisz?- unosi rozbawiona brwi i delikatnie przygryza wargę.
Blondyn prycha zaskoczony.
- Nie mogę nawet patrzeć na własną dziewczynę?- uśmiecha się krzywo, marszcząc przy tym nos, jakby niezadowolony.
- Wiesz, gdyby to nie było takie bezpośrednie i ostentacyjne...- dziewczyna zawija kosmyk ciemnych włosów na palec, spoglądając na chłopaka spod przymrużonych powiek. Świetnie się bawi doprowadzając go do szewskiej pasji przez swoje 'humorki', a jeszcze bardziej śmieszy ją przyspieszony i jakby cięższy oddech blondyna. Ten jednak, zamiast niepewnie coś bąknąć, tak jak się tego spodziewała, zamiast tego kilkoma dużymi krokami niweluje odległość między nimi i szybkim, silnym ruchem sadza ją na blacie. Dłonie zaciska lekko na jej talii, jakby chcąc pokazać, że teraz to on posiada kontrolę, po czym gwałtownie wpija się w jej usta, na co zaskoczona brunetka reaguje cichym piskiem.
- Coś ci przeszkadza w mojej bezpośredniości i ostentacyjności..?- droczy się, unosząc z rozbawieniem brew.
- Właściwie, to cholernie mnie to pociąga- mruczy Arzaylea z na wpół przymkniętymi oczami i spragniona więcej, łapie za koszulkę chłopaka i przyciąga go do kolejnego pocałunku. Luke jednak, choć ciągle czuje niedosyt jej ust na swoich, odsuwa się ze śmiechem, nie dając dziewczynie szansy na zaspokojenie palącej potrzeby trzymania go blisko siebie.
- Hej, hej- chichocze lekko. Jest to jedyna rzecz, która utwierdza Arzayle'ę w przekonaniu, że to naprawdę on stoi w jej mieszkaniu. To prawda, zawsze był pewny siebie, ale dziś jest kompletnie inny. Bardziej... zaborczy?- Zwolnij, kochanie- mówi z rozbawieniem i iskierkami w oczach.- Czy my nie mieliśmy przypadkiem planów na ten wieczór? A ty tak pochopnie chcesz z nich zrezygnować...
Arzaylea prycha, po części rozśmieszona dziwacznym zachowaniem Hemmingsa, po części zirytowana jego denerwującym, zadowolonym z siebie uśmieszkiem.
- Nie przeceniaj się, kotek, bo niedługo zobaczę twoje prawdziwe oblicze, do którego już nie będzie mnie ciągnąć z taką siłą jak teraz- daje mu prztyczka w nos, i z chichotem opada na pustą, radośnie żółtą kanapę, którą jakiś czas temu wspólnie wybrali, zgodnie twierdząc, że żółty to doprawdy wesoły i słoneczny kolor, który odrobinę rozjaśni wnętrze jej ciemnego salonu.
Z niedowierzającym prychnięciem Luke wskakuje na kanapę tuż obok dziewczyny i, tym razem zachowując się już normalnie, tak jak on, owija swoje ramię wokół jej wąskiej talii. Arzaylea uśmiecha się lekko, czując jego palce na swoim ciele. Odwraca się do niego, by móc spojrzeć w jego szczęśliwe, rozradowane oczy o barwie popołudniowego nieba tuż przed mżawką.
- Więc co proponujesz?- przejeżdża nosem po jego kłującym od kilkudniowego zarostu policzku.
Luke pewnym ruchem przenosi ją na swoje kolana tak, że teraz dziewczyna siedzi na nim okrakiem, co jednak wcale jej nie przeszkadza. Brunetka miażdży swoje usta o jego czoło, policzki, szczękę, składając na nich mokre pocałunki.
- Może wieczór gier planszowych?- proponuje w końcu, gdy nie słyszy od chłopaka żadnej odpowiedzi, gdyż jego usta zajęte są pieszczeniem jej skóry.- Kiedyś robiłyśmy sobie takie w trójkę, ja, mama i Shay. Siedziałyśmy do drugiej nad ranem grając w Monopoly, Scrabble, Węże i drabiny, nawet w karty...- zamiera nieruchomo w jego ramionach oparłszy czoło o jego szeroki bark, próbując uspokoić oddech, który nagle przyspieszył.
- Jasne, to świetny pomysł- Luke uśmiecha się, choć dziewczyna tego nie widzi, i po złożeniu na jej ramieniu ostatniego całusa, zsuwa ją z powrotem na kanapę, by samemu udać się do sypialni brunetki w poszukiwaniu wspomnianych przez nią gier. Przerzuca szybko tysiące szpargałów w szafkach i szufladach, aż w końcu natrafia na duże, kartonowe pudełko o kolorowym wieczku. Ostrożnie wyciąga je spod stosu kosmetyków i zdejmuje zamknięcie, a jego oczom ukazuje się kilka różnobarwnych opakowań z elementami gier w środku. Radosny łapie za karton i z zadowolonym z siebie uśmiechem goszczącym na ustach wraca do salonu, gdzie zastaje Arzayle'ę, siedzącą samotnie na kanapie, z kolanami podciągniętymi pod brodę, rękami owiniętymi wokół łydek, głową opartą o ramię, kołyszącą się naprzemiennie w przód i w tył, z pustym spojrzeniem wbitym w jeden punkt.
- Arz...- zamiera, gdy widzi dziewczynę w tym stanie. Brunetka, słysząc jego głos, jakby budzi się z transu.
- Och, już wróciłeś...- patrzy na niego zagubiona, ale gdy dostrzega w jego dłoniach pudełko, uśmiecha się promiennie, nie pozostawiając żadnych śladów po melancholii, która kilka chwil temu ją ogarnęła. Podekscytowana siada po turecku na puchatym dywanie, a Luke, wciąż niepewnie, robi to samo, bacznie obserwując jej zachowanie z niepokojem. Gdy jednak widzi, że z dziewczyną wszystko w porządku, na jego usta powraca uśmiech. Uradowany wysypuje planszówki na dywan, zupełnie nie przejmując się tym, że pionki, kostki i inne akcesoria swobodnie wypadają z opakowań i toczą się swawolnie po podłodze.
- To co pierwsze?- zastanawia się, pocierając z namysłem czoło.- Może Monopoly, hm?- rzuca pomysł.
Arzaylea krzywi się zabawnie w reakcji na jego propozycję.
- Monopoly poróżnia przyjaciół i rodziny, na pewno się na to piszesz?- unosi śmiesznie brew patrząc na Hemmingsa z pewnością.
Blondyn śmieje się głośno.
- Nie sądziłem, że cokolwiek może nas poróżnić, kochanie (wybaczcie, że to napisałam). Ale skoro nie jesteś aż tak pewna naszej relacji i oceniasz ją na tak kruchą i nietrwałą, to zamiast zniszczyć ją przez Monopoly, możemy wykorzystać do tego chińczyka- puszcza jej oczko jednocześnie machając jej przed twarzą opakowaniem z planszówką.
Dziewczyna już otwiera usta, chcąc coś wtrącić, ale Luke szybko się wcina.
- Zanim coś powiesz, musisz wiedzieć, że tak naprawdę każda gra rozwala relacje, więc skoro już rzucałaś pomysł z wieczorem gier, musiałaś być na to przygotowana, tak?- patrzy na nią z wyczekiwaniem i żartobliwym uśmiechem.
- Zagrajmy w karty- decyduje dziewczyna, łapiąc w dłonie talię.
- Jak sobie życzysz, kochanie- Luke posłusznie wrzuca pozostałe gry z powrotem do kartonu.- A więc co konkretnie, hm? Remik, poker, makao, tysiąc?- rozkłada ręce, a brunetka uśmiecha się szelmowsko, przez co chłopak już wie, że coś knuje.
- Wyszłabym z propozycją, że poker może być dość, hm... ekscytujący- uśmiecha się odrobinkę złośliwie.
Blondyn wzdycha z rezygnacją.
- No mów co dla mnie tym razem masz- poddaje się.
- Zamiast na pieniądze, możemy grać na czas bez dotykania siebie nawzajem. Jeśli przykładowo ty wygrasz, możesz wybrać sobie jakąkolwiek nagrodę zechcesz, tylko nie materialną. Poza tym, twój czas bez możliwości dotykania mnie zostanie anulowany, mój z kolei nie. Jeśli mi się to nie uda, możesz wybrać sobie kolejną 'nagrodę'- dziewczyna uśmiecha się krzywo, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
- Jesteś taka pewna siebie? Tak pewna tego, że wygrasz, hm?- śmieje się z przekąsem Luke.- W porządku, zagrajmy. Potrzebujemy tylko kartki, żeby zapisywać czas, który będziemy 'stawiać'.
- Dobrze, więc zacznijmy od...- zastanawia się Arzaylea- ... od pięciu minut.
Luke skinieniem głowy zgadza się i rozdaje każdemu z nich po dwie karty, podczas gdy brunetka zapisuje w równej tabelce ich 'zapłatę'.
- Wchodzę- oznajmia Arzaylea, a gdy chłopak robi to samo, dopisuje do ich imion na kartce kolejne pięć minut. Blondyn wykłada na podłogę trzy karty, wierzchem do góry i porównuje je ze swoimi. Czwórka czerwo, as wino i siódemka żołądź. Nie do końca mu to pasuje, choć może siódemka zdziała coś z jego szóstką.
Po 'wpłaceniu' kolejnej ceny, która tym razem mierzy już dwanaście minut, Luke odkrywa kolejną kartę, którą jest walet czerwo. Wzdycha cicho i patrzy na zastygłą w skupieniu twarz Arzyalei wpatrzoną poważnie w karty przed sobą. Zastanawia się czy nie będzie bezpieczniej spasować. Brunetka, jeśli wygra, na pewno wymyśli dla niego coś mocnego. Choć ciekawie byłoby samemu dać jej jakieś zabawne zadanie, jeśli miałby na tyle szczęścia, by okazać się lepszy.
- Wchodzę dalej- mruczy, zachęcony wizją Arzaylei robiącej jakieś głupie rzeczy przed setkami osób.
Brunetka potakuje w milczeniu i odkrywa ostatnią, piątą kartę, którą okazuje się być piątka dzwonek.
Luke uśmiecha się szeroko i odwracając karty w stronę dziewczyny tak, by mogła je zobaczyć, pokazuje jej swojego szczęśliwego strita. Zadowolony patrzy na nietęgą minę brunetki, która zawiedziona rzuca karty na podłogę.
- Gratuluję, wygrałeś- marszczy nos niezadowolona.- Ja mam tylko parę- wskazuje na swoje karty.- Więc... Jaka jest twoja nagroda?- spogląda na niego z ciekawością.- Ja nie mogę cię dotknąć przez trzydzieści siedem minut, ale oprócz tego przysługuje ci jeszcze coś innego.
Luke uśmiecha się cwaniacko.
- Powiem ci na koniec wieczoru gier, bo do tego czasu zdążę coś wymyślić, a ty będziesz zbyt zmęczona, by wkurzyć się o to, czego sobie zażyczę- śmieje się. Arzaylea wywraca oczami, ale przystaje na propozycję, po czym sięga do kartonu po kolejną grę, która, na jej szczęście, nie pociągnie za sobą tak nieoczekiwanych i zapewne nie do końca miłych (choć dla niej , nie dla niego) konsekwencji.
***
Luke z rozbawieniem i czułością spogląda na ledwo przytomną brunetkę, na próżno usiłującą odczytać godzinę na zbyt jaskrawej tarczy zegara.
- Jest piąta trzydzieści dwie- uświadamia ją, na co ta jęczy zrezygnowana.
- Mam jutro wykłady na ósmą- mówi płaczliwym głosem, chowając twarz w oparciu kanapy.
Blondyn śmieje się cicho z tego, jak nieogarnięta i słodko-niemyśląca potrafi być prawie śpiąca dziewczyna.
- Kochanie, jutro jest sobota- chichocze, podchodząc powoli do legowiska brunetki.
- Przełożyli nam- wyje Arzaylea z rozpaczą, zaciskając z rezygnacją paznokcie na tapicerce.
Rozbawiony blondyn przez chwilę obserwuje leżącą nieruchomo brunetkę, wsłuchując się z przyjemnością w jej coraz bardziej miarowy oddech. W końcu ze zmęczonym westchnięciem podnosi się z klęczek. Delikatnie przejeżdża opuszkiem palca po miękkim policzku dziewczyny, co wywołuje prawie niezauważalny uśmiech na jej uśpionej twarzy, po czym powoli łapie dziewczynę pod kolanami oraz w talii i unosi łagodnie nad ziemię.
- Ten pomysł z nagrodami zamiast pieniędzy był jednak świetny kochanie- chichocze ledwo słyszalnie kładąc nieprzytomną dziewczynę do łóżka i otulając ją ciepłą puchatą kołdrą, by na koniec złożyć na jej czole krótki pocałunek i na palcach opuścić pomieszczenie.
jak obiecałam, rozdział jest szybciej niż poprzednio, bo niecałe dwa tygodnie od ostatniego
pierwsza część jest taka średnia, ale ta druga, ze wspomnieniami w miarę mi się podoba
wyszedł trochę dłuższy niż przypuszczałam ale to w sumie dobrze
wkurzyłam się bo wczoraj nie dałam rady nic napisać, a dzisiaj udało mi się napisać do końca, czyli 2.2k słów
woah
jakieś komentarze, zastrzeżenia, opinie, mam coś zmienić?
jak myślicie, która piosenka będzie następna? macie 6 do wyboru (ja sama jeszcze nie wiem, muszę zajrzeć do notatek bo tam mam wszystko zapisane ale teraz nie chce już mi się wstawać z łóżka)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro