Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#1 Empty Wallets

Złamane serce.

Napisano o tym dwa miliardy piosenek.

Miliard książek.

Nakręcono tysiące filmów.

Ale Luke wciąż nie jest w stanie opisać tego okropnego, przerażającego uczucia. Może porównać swoje emocje do wszystkich cytatów jakie przeczytał w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ale żaden z nich nie oddaje dokładnie tego uczucia. Bo mimo, że niektórzy z nas mogą odczuwać coś w podobny, a może nawet bliźniaczy sposób, to uczucie nigdy nie będzie odzwierciedleniem uczucia innej osoby. Bo nawet bliźniaki się od siebie różnią.

Luke usiłował już porównywać swoje serce i uczucia do naprawdę wielu rzeczy, ale nic nie ukazuje tego tak, jak powinno. Może po prostu jest mieszanką porównań, tak samo jak jest mieszanką swoich emocji albo kawałków, na które się rozpadł?

Może w jego serce wkłuto tysiące malutkich drzazg, tak wiele, że nie jest w stanie ich wszystkich wyciągnąć, dlatego nadal tkwią w tym krwawiącym kawałku mięsa, przez który to wszystko teraz tak wygląda?

A może po prostu wbito mu w klatkę piersiową ostry, zabójczy sztylet, którego Luke nie może nawet wyciągnąć, bo z miejsca wykrwawiłby się na śmierć, dlatego on wciąż tam tkwi, przez co jego serce już nawet nie potrafi kochać, a jedynie krwawić, krwawić i krwawić?

Może jest po prostu skorupą dawnego siebie, bez duszy, bez serca, bez niczego, tylko ta nic nie warta powłoka, która dowodzi, że Luke wciąż jest, trwa, ale nie żyje?

Może jest spuszczonym balonikiem, z którego nagle uszła cała nadzieja, chęć do życia i do czegokolwiek innego, więc nie jest w stanie nawet udać, że się uśmiecha?

A może jest po prostu cieniem samego siebie, niewidzialnym duchem, który nie ma nikogo i który nikogo nie obchodzi?

Luke wzdycha ciężko i opiera głowę na dłoni. Patrzy obojętnie na kubek z kawą, który ma przed sobą i beznamiętnie miesza srebrną łyżeczką w beżowej, gorzkiej cieczy.

Odpędza od siebie myśli kłębiące się w jego głowie i splątujące się z każdą chwilą coraz bardziej, niczym jego cholerne loki zaraz po wstaniu z łóżka. Zamiast tego przymyka oczy i, by choć na chwilę zapomnieć o okropnym bólu w sercu, który odczuwa już zdecydowanie zbyt długo, pozwala wspaniałym, kojącym wspomnieniom napłynąć powoli do jego umysłu, jak fala na środku spokojnego morza.

Luke siedzi przy barze. Mruży oczy, bo kolorowe światła rozświetlające ciemność i zastępujące zwykłe lampy co chwilę go oślepiają. Kiwa na barmana, tym samym dając mu znak, by do niego podszedł. Mężczyzna robi to, czego oczekuje od niego blondyn, a wtedy ten prosi o kolejną dolewkę, czwartą już tego wieczoru. Gdy szklanka przed nim znów jest napełniona, Luke opróżnia ją kilkoma dużymi haustami. Wstaje ze stołka i kieruje się na parkiet. Ma ochotę się zabawić, zabić czas i po prostu dobrze się czuć. Po chwili jednak rezygnuje ze swojego „tańca". Duża ilość ludzi mu tego na pewno nie ułatwia, więc ostatecznie schodzi z parkietu i kieruje się z powrotem z stronę baru. Ma zamiar zamówić kolejnego drinka, jednak widzi, że jego dawne miejsce jest już przez kogoś zajęte. Bez wahania podchodzi i staje obok dziewczyny siedzącej na wysokim stołku.

- Hej- mruczy uśmiechając się do niej. Brunetka odwraca się do niego i nieśmiało odwzajemnia uśmiech.

- Hej- odpowiada tak cicho, że Luke musi naprawdę się wytężyć, by ją usłyszeć.

- Co taka ładna dziewczyna robi tutaj sama?- blondyn uśmiecha się figlarnie, patrząc, jak brunetka się rumieni.

- Nie jestem sama- odpowiada, po czym odwraca się do barmana i odbiera od niego tacę wypełnioną kolorowymi shotami.- Jestem ze znajomymi- mówi, powoli podnosząc się z miejsca.- Jeśli chcesz, możesz dołączyć- posyła mu uśmiech, po czym odchodzi, nawet się nie oglądając. Chłopak bez wahania rusza za nią, a już po chwili siedzi tuż obok wcześniej poznanej brunetki, która właśnie przedstawia mu wszystkich swoich znajomych. Luke poznaje Thony'ego, szatyna o hipnotyzujących błękitnych oczach, Casey, blondynkę z zielonymi tęczówkami, oraz rudowłosą Amy. Wcześniej poznana brunetka przedstawia się jako Arzaylea.

- Arzaylea?- powtarza za nią Luke.- Ciekawe imię- mruczy, nachylając się do dziewczyny trochę bardziej. Na moment pogrążają się w rozmowie, jednak chwilę później blondyn wstaje od stołu i udaje się w kierunku łazienki. Po kilku minutach wraca i zajmuje swoje wcześniejsze miejsce obok Arzaylei, która teraz jest zajęta rozmową z Amy. Blondyn sięga po kolorowego shota stojącego przed nim na stole i wypija go na jeden raz. Jego wzrok wciąż ucieka w stronę brunetki i Luke nie jest w stanie tego powstrzymać, dlatego w końcu odwraca się do dziewczyny, która wpatruje się w niego lekko zmrużonymi oczami.

- Pójdziemy zatańczyć?- proponuje, a blondyn zgadza się bez wahania. Łapie dziewczynę za rękę i ciągnie ją na parkiet. Para staje naprzeciwko siebie i zaczyna poruszać się w rytm szybkiej muzyki, na zmianę skacząc czy pląsając. Gdy czują się zmęczeni ciągłym ruchem, podchodzą do baru, by się czegoś napić.

- Zamówisz mi coś?- Arzaylea uśmiecha się do niego lekko, a Luke bez wahania prosi barmana o dwie wódki z colą. Brunetka zaczyna grzebać w torebce i po chwili wyjmuje z niej portfel, chcąc zapłacić, ale blondyn kładzie dłoń na jej ręce.

- Dzisiaj ja płacę, kochanie- puszcza do niej oczko, a dziewczyna posłusznie chowa portfel z powrotem do torebki.

Oboje wypijają swoje drinki jednym haustem i proszą o dolewkę. Potem kierują się z powrotem na parkiet, tylko po to, by przycisnąć do siebie idealnie wyrzeźbione ciała i pogrążyć się w tym razem wolnym i spokojnym tańcu. Brunetka opiera głowę na ramieniu Luke'a, a dłoń chłopaka znajduje miejsce na jej talii. Blondyn przymyka oczy i myśli o tym, jak dawno nie spędził z kimś czasu w tak normalny i zwyczajny sposób. Wiecznie spotyka jedynie ludzi, którzy mają chrapkę na jego pieniądze, sławę i inne głupie, nic nieznaczące rzeczy. Na jego twarzy rozlewa się uśmiech, jednak w tym momencie melodia zmienia tempo na szybsze. Luke wzdycha i odrywa się od Arzaylei. Ciągnie ją na powrót w kierunku baru, zamawia dwa shoty i podaje jeden brunetce. Ta szybko wypija go i opiera głowę na dłoni. Luke również to robi i wbija spojrzenie w twarz dziewczyny. Na jej twarzy pojawia się lekki grymas, który po chwili znika. Brunetka prosi o kolejnego shota, który kilka chwil później ląduje w jej ustach. Dziewczyna uśmiecha się do Luke'a, na co on również odpowiada uśmiechem, wciąż wpatrzony w jej anielską twarz.

- Jesteś piękna- mruczy blondyn, w dalszym ciągu nie odrywając od niej wzroku.

- Jesteś pijany- Arzaylea śmieje się i kręci głową.

- Może i jestem, ale czy ludzie będąc pijani, nie mówię właśnie tego, co naprawdę myślą?- Luke mruży oczy, gdy dziewczyna nie odpowiada, a zamiast tego zamawia kolejnego drinka na jego koszt i wypija go jednym haustem. Szczerze, nie przeszkadza mu to, przecież bawi się świetnie, z śliczną dziewczyną u boku, pieniądze nie mają znaczenia, prawda?

Brunetka w końcu wstaje ze stołka i kieruje się z powrotem do boksu. Dołącza do przyjaciół, którzy powoli podnoszą się ze swoich miejsc.

- Zwijamy się- mówi dziewczyna, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.

- Przecież jeszcze wcześnie- mruczy blondyn, kładąc dłoń na jej ramieniu. Gdy ta nic nie odpowiada, szybko chwyta za serwetkę i bazgra na niej swój numer telefonu. Wciska zmięty papierek w dłoń brunetki, a ta patrzy na niego ze zdziwieniem.

- Słuchaj, Luke...- zaczyna.- Było naprawdę miło, dziękuję za drinki i tak dalej... ale nie szukam kogoś, z kim utrzymywałabym stały kontakt.

Luke patrzy na nią, przez chwilę nie do końca rozumiejąc.

- Ale sama właśnie mówisz, że ci się podobało, więc w czym...

- Luke, stop- przerywa mu brunetka.- Było miło i na tym koniec, ok? Za bardzo się starasz- wywraca oczami, po czym wymija go i kieruje się do wyjścia. Luke dalej stoi w tym samym miejscu, wbijając oczy w jeden punkt. Po chwili kręci głową z rozczarowaniem i idzie w kierunku baru. Przywołuje barmana i prosi o rachunek, a gdy widzi sumę wszystkich dzisiejszych wydatków, z trudem powstrzymuje się, od złapania się za głowę. Arzaylea naprawdę nieźle zabawiła się jego kosztem. Blondyn z westchnieniem wyciąga portfel z tylnej kieszeni spodni i wyjmuje z niego kilka banknotów. Gdy orientuje się, że suma nie jest wystarczająca, zaczyna grzebać wśród monet, usiłując wybrać brakującą część rachunku. Z ulgą płaci barmanowi, ale po chwili patrzy na swój prawie pusty portfel, w którym zostało jedynie kilka drobniaków. 'Wygląda na to, że czeka mnie powrót na piechotę' myśli. Kręci głową, a po chwili na jego twarzy pojawia się rozgoryczony uśmiech. 'Ładnie mnie wykiwała'. Z jego ust wydobywa się pozbawiony radości śmiech, a on sam ma niemalże ochotę się rozpłakać.

Luke dobrze pamięta jak się wtedy czuł. Przede wszystkim było mu przykro. Naprawdę miał już dość ludzi, którzy interesowali się nim tylko na chwilę, by zaraz potem o nim zapomnieć. Męczące było szukanie osoby, która z natury okazałaby się kimś, kto chce jak najlepiej dla innych, a nie patrzy jedynie na czubek własnego nosa.

Blondyn przerywa sobie myślenie o pierwszym spotkaniu z Arzayleą, bo przecież miał poczuć się lepiej, a rozmyślanie o złych uczuciach raczej mu tego nie ułatwi, prawda? Kontynuuje więc wspominanie w kolejności chronologicznej, bo prawie wszystkie wspomnienia związane z dziewczyną, wiążą się z dobrymi odczuciami i emocjami.

Chyba, że ma się świadomość, że to wszystko przepadło.

Luke zwleka się z łóżka i przecierając swoje hipnotyzujące, błękitne tęczówki spogląda na zegarek wiszący na ścianie jego sypialni. Gdy widzi, że wskazówki wyraźnie mówią, że już po 12:30, nowe siły jakby wstępują w jego ciało. Jego ruchy od razu stają się gwałtowniejsze, a blondyn nie ma nawet czasu, żeby wyjrzeć przez okno i zauważyć, jak piękną pogodę Bóg zesłał mu właśnie dzisiejszego dnia. Dzisiejszego dnia, kiedy to Hemmings na nic zupełnie nie miał ochoty i najchętniej zakopałby się z powrotem w mięciutkim, przytulnym łóżeczku, z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach i laptopem na kolanach. Ale wie, że nawet choćby nie wiadomo jak bardzo chciał, nie może tego zrobić. Umówił się już z chłopakami w kawiarni i naprawdę, naprawdę nie chce ich zawieść. Ostatnio tak rzadko się widywali i wcale nie zmieniał tego fakt, że byli członkami jednego zespołu.

Luke wciąga na swoje cholernie długie nogi czarne, bardzo, bardzo przylegające jeansy, a na ramiona narzuca zwykłą, białą, bawełnianą koszulę. Guziki zapina jedynie do połowy, nie z pośpiechu czy niechlujstwa ale dlatego, że robi tak zawsze. Na stopy zakłada czarne sztyblety ze sztucznej skóry i biegnie pędem do kuchni. Łapie za jabłko i szybko wybiega z mieszkania. Pogryzając owoc zamyka mieszkanie i pędzi do samochodu. Wie, że jeśli się nie pośpieszy, spóźni się. Wie też, że Michael nienawidzi, gdy ktoś się spóźnia. Silnik odpala i Luke rusza, w trakcie włączając piosenkę Another Hole In The Head- Nickelback.

Na miejscu jest piętnaście minut później. parkuje pojazd niedaleko wejścia do przytulnej kawiarni na rogu. Gdy tylko wchodzi do środka, zaczyna rozglądać się za znajomymi sylwetkami przyjaciół i nasłuchiwać ich charakterystycznych głosów, ale nic do niego nie dociera. Zdaje sobie sprawę, że jeszcze ich nie ma, dlatego zajmuje stolik przy oknie i zaczyna wyglądać przez szybę w poszukiwaniu trzech głośnych dwudziestokilkulatków, których z pewnością nie da się nie zauważyć. W tym momencie przychodzi do niego SMS od Ashtona, mówiący, że żaden z nich nie da rady dzisiaj przyjść na umówione spotkanie. Luke wzdycha kręcąc głową i korzystając z tego, że już wywlókł swój leniwy tyłek z mieszkania, zamawia kawę. Chwilę później atrakcyjna kelnerka o wyjątkowo dużych ustach stawia przed nim mlecznobrązowy napój, uśmiechając się szeroko, a następnie odchodzi, zostawiając blondyna samego. Chłopak sączy powoli napój o lekko gorzkawym posmaku i odpływa myślami daleko, zdecydowanie zbyt daleko od małej kawiarenki w centrum Los Angeles, kiedy nagle rozmyślań wyrywa go osoba, która postanowiła, że przysiądzie się do Luke'a, nawet, jeśli połowa stolików w lokalu wciąż jest wolna. Blondyn z niechęcią odwraca się w stronę kogoś, kto właśnie przerwał mu naprawdę miłą chwilę spokoju, ale jego twarz tężeje, gdy widzi, kogo przed sobą ma.

- Co ty tu robisz?- warczy odpychająco i patrzy na dziewczynę spojrzeniem aż kipiącym wrogością.

- Hej- Arzaylea uśmiecha się nieśmiało, a gdy Luke widzi jej uśmiech, ma ochotę paść przed nią na kolana i błagać o wybaczenie, za tak niemiłe traktowanie (czego nie robi).- Chciałam...- głos brunetki zastyga na chwilę.- Chciałam cię bardzo przeprosić za wczoraj- mówi cicho.- Naprawdę bardzo mi przykro za to, jak przedmiotowo cię potraktowałam, a na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że byłam pijana i zbyt łatwo ulegam presji grupy.

- Presji grupy?- Luke unosi brew i patrzy na nią z wyczekiwaniem.

- Chodzi o to... Chodzi o to, że ostatnio nie mam zbyt dobrych kontaktów z chłopakami, wszyscy interesują się mną przez chwilę, bo jestem ładna i mam zgrabne ciało. Są zachwyceni przez jeden wieczór, ale potem mają mnie gdzieś. Więc przyjaciółki poradziły mi, żeby zamiast ktoś ranić mnie, ja spróbowała zranić kogoś i potraktować daną osobę tak, jak traktują mnie- spuszcza wzrok, a następnie znów go podnosi.- Ale ty chyba nie jesteś typem takiego chłopaka?- patrzy na niego wyczekująco.

- Właściwie to... Nie wiem- Luke czuje się naprawdę zakłopotany.- Często interesuję się dziewczynami tylko na chwilę- mówi zawstydzony.- Ale w twoim przypadku tak nie było. Czasem chyba po prostu potrzebuję... bliskości.

Dziewczyna uśmiecha się i kiwa głową.

- Więc wybaczysz mi to, jak cię wczoraj potraktowałam?-patrzy na niego z nadzieją.- Może spróbujmy zacząć od nowa, hm?- podsuwa pomysł.

Luke nigdy nie lubił bawić się w jakieś głupie gierki, ale Arzaylea i jej hipnotyzujące spojrzenie tak na niego oddziałują, że blondyn jedynie kiwa głową.

- To świetnie! Tak się cieszę!- brunetka przestaje hamować radość i rzuca się prosto w objęcia Luke'a, który jest zbyt zaskoczony, by zrobić cokolwiek. Po chwili jednak wraca mu władza w kończynach i jego duże dłonie lądują na plecach brunetki. Ta odsuwa się od niego z zakłopotaniem i poczuciem winy wymalowanym na twarzy.

- Wybacz- mówi uśmiechając się niezręcznie.- Czasem jestem trochę... zbyt emocjonalna?

Luke śmieje się głośno.

- W porządku, nie przeszkadza mi to- odpowiada.- Tylko proszę, nie zmień się nagle ze słodkiego, przytulaśnego misia w ziejącego ogniem smoka, dobrze?

- Słodkiego, przytulaśnego misia?- Arzaylea unosi brew i patrzy na Luke z niedowierzaniem.- Sugerujesz, że jestem puszysta? Albo co gorsza, gruba?- robi dramatyczną minę i Luke od razu wie, że dziewczyna żartuje.

- Ja?- chłopak robi niewinną minę.- Skądże, nigdy w życiu. Jakże bym śmiał obrażać tak wspaniałą istotę jak ty?

- Masz szczęście- brunetka grozi mu żartobliwie palcem.- W przeciwnym razie nie moglibyśmy się przyjaźnić.

Luke żacha się.

- Moja perfekcyjność nie wystarczyłaby na to, żeby dopełnić twoją nieperefekcyjność?

- Błagam cię, patrzyłeś ostatnio w lustro?- Arzaylea chichocze i targa mu włosy.- Czesałeś je chociaż w tym tygodniu?

- To artystyczny nieład- oburza się blondyn.- Wcale nie takie trudne, wiesz? I na pewno wygląda lepiej niż twoje ulizane druty- wystawia jej język, a brunetka wybucha śmiechem i dźga go palcem w brzuch.

Serce Luke'a na moment się zatrzymuje, gdy uświadamia sobie, że coś takiego już nigdy się nie wydarzy.

Już nigdy nie będą przyjaciółmi, nigdy nie będą parą.

Czy już na zawsze będą mijać się na ulicy bez słowa, czy choćby gestu wskazującego na to, że się znają? Czy to uczucie naprawdę znaczyło tak niewiele, że można było je ot tak, wyrzucić? Czy to możliwe, że kiedyś tyle ich łączyło, a dokładnie te same rzeczy teraz ich dzielą? Czy to, co ich do siebie zbliżyło, teraz oddala ich od siebie, coraz dalej i dalej, aż w końcu będą tak daleko od siebie, że nie będą słyszeć nawet swoich wzajemnych wołań o pomoc?

Tak blisko a tak daleko.

Blondyn zaciska powieki, by powtrzymać łzy napływające do oczu, jednak na nic się to zdaje. Po policzku spływają mu łzy, jedna, druga, trzecia.

I nagle ogarnia go wściekłość.

Na siebie samego, za to, że nie znalazł lepszego rozwiązania, że poszedł na łatwiznę, i zamiast walczyć o to, co kocha, tak po prostu odpuścił.

Na Arzayleę, za to, że nie krzyczała, nie płakała, nie błagała by wrócił, a tylko stała w miejscu i pozwoliła mu odejść. Tak po prostu.

Na Michaela, Caluma i Ashtona, za to, że nie odwiedli go od tego głupiego, idiotycznego pomysłu, a zamiast tego wspierali nawet jego wybór. Tak po prostu.

Luke zrywa się z krzesła, łapie za kubek z zimną już kawą i ciska nim o ziemię. Kawałki szkła rozbryzgują się i rozsypują po całej kuchni, tak samo jak kawałki jego cholernego serca, wbijają się w jego narządy, ostre niczym brzytwa, nasączone trucizną, która powoli ale niepowstrzymanie dostaje się do jego organizmu.

Ma głęboko czarne serce

A pod nim huragan

Próbujący ich rozdzielić

Próbujący? On już ich rozdzielił. Zostały tylko szczątki. Szczątki ich uczuć, szczątki ich serc, szczątki chwil spędzonych razem- wspomnienia. Nic więcej.

Luke zaciska wargi, by krzyk rozsadzający mu gardło nie wydostał się przez usta. Dlaczego na to pozwolił? Dlaczego nie zdawał sobie sprawy z tego ile szkód narobi? Dlaczego uważał, że tak będzie lepiej? Było miliony razy gorzej, niż mógłby to sobie nawet wyobrazić.

Zostały tylko wspomnienia, wspomnienia tych pięknych uczuć, które wtedy mu towarzyszyły, które dobijają go z każdą chwilą, bo wie, bo zdaje sobie sprawę, że już nigdy nie będzie miał szansy na odzyskanie swojego szczęścia, które nieodwracalnie przepadło, utonęło w oceanie smutku, wściekłości, samotności i żalu. Opadło na dno, ciężkie jak kamień, a Luke nie jest w stanie zanurkować na tyle głęboko, by choćby je ujrzeć. A życie bez szczęścia to nie życie, to trwanie, istnienie, ale na pewno nie życie.

I Luke to wie.

Ale nie wie, że nawet z najgłębszej przepaści można się wydostać, a zależy to tylko od nas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro