Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

sixteen;

przepraszam za długą nieobecność i z góry dziękuję za każdy komentarz, głos i wyrażoną opinię:-)!



 Nastolatek niezręcznie wiercił się na łóżku, czekając na powrót Luke'a. Mężczyzna zdawał się nie wracać przez godziny, a to zjadało Michaela od środka.

Pierdolone wiadomości, pomyślał.

Pierdolone kobiety.

Był tak naiwny, prawda? Naiwny, lekkomyślny, głupkowaty dzieciak, który liczył na miłość do końca życia.

Przelotnie wyjrzał przez okno w swoim klaustrofobicznie małym pokoju. Wszyscy jego rówieśnicy tętnili życiem i śmiali się pod nosem z niecenzuralnych słów rzucanych sobie nawzajem, a on siedział pośród czterech ścian i był załamany gorzej niż niejeden czterdziestoletni, wyłysiały wdowiec.

– Michael? – Luke wreszcie stanął w progu.

W tym momencie nastolatek zmienił zdanie o sto osiemdziesiąt stopni. Nie chciał z nim rozmawiać.

Chciał zrobić mu bardzo inwazyjną krzywdę.

– Wyjdź – wycedził.

– Michael, co...

– Powiedziałem, żebyś wyszedł.

– Dlaczego? – Blondyn zbliżył się do szesnastolatka, ale ten odskoczył gwałtownie w bok. – Dopiero wróciłem do ośrodka, nie chcesz spędzić ze mną trochę czasu?

– Myślę, że spędziłeś wystarczająco dużo czasu, z tą szmatą, którą jebałeś.

Hemmings zamrugał kilkukrotnie. – Co?

– Słyszałeś mnie.

– Dzieciaku, to nie tak... – Luke desperacko próbował położyć rękę na ramieniu młodszego. Ten jednak nie dawał za wygraną.

– No właśnie, „dzieciaku". Jestem tylko dzieciakiem, Luke. Dzieciakiem, którym tak fantastycznie pobawiłeś się przez chwilę, zanim kompletnie ci się znudziłem. – Westchnął. – Naprawdę nie chcę cię widzieć. Wyjdź, proszę.

– Michael...

– Nie, panie Hemmings. Skończyłem z tym. My skończyliśmy.


~*~

Minął tydzień.

Nieważne jak błaho to brzmi – minął, przeciekł przez palce, pozostawił za sobą tylko kurz. Młody Clifford był wyciągnięty z ciała i dryfował po ośrodku jako dusza bez cielesności – tak bardzo zniszczyło go to wszystko.

Tęsknił za Luke'iem.

Tęsknił za tym, że ma kogoś, kto troszczy się o niego i obdarza go miłością.

Czy Luke próbował go odzyskać? Oczywiście.

Nachodził go od czasu do czasu z niewinnym uśmiechem, zostawiał najlepsze części śniadania (a z tymi było tu ciężko), przemycał dla niego papierosy. Robił wszystko, żeby na nowo zostać obarczonym uwagą młodszego chłopca.

– Luke? – Brandon zapukał do jego gabinetu, a blondyn mruknął w odpowiedzi.

Brunet usiadł na łóżku i rozsiadł się wygodnie, zanim zaczął mówić.

– Dostałem pismo od kuratora jednego z dzieciaków. Według jego obserwacji i naszych raportów, powinien być wypuszczony do domu.

– Tak? – Blondyn zwrócił swój wzrok, który dotychczas zanurzony był w kartkach lektury, na szefa. – Który?

– Michael Clifford.

Hemmings na chwilę stracił czucie we wszystkich częściach ciała.

– A co z jego bezczelnym zachowaniem? – powiedział na jednym oddechu, próbując zatuszować drżenie strun głosowych.

– Nie jest już wcale takie bezczelne. – Brandon zaśmiał się dźwięcznie, ale zaraz z powrotem przybrał poważny wyraz swojej wiecznie obojętnej twarzy. – Rozmawiałem z jego kuratorem przez telefon. Jest u nas już jakiś czas, nie niesie za sobą większych kłopotów, właściwie jest najmniej problemowy ze wszystkich naszych chłopaków. Facet, z którym rozmawiałem, stwierdził, że poza opieką psychologa dzieciak nie potrzebuje już nadzoru innych osób z zewnątrz, skoro tutaj nie wydarzyło się nic, co by go nawróciło. Mamy go odesłać w ciągu tygodnia, może dwóch. Później zobaczymy co dalej.

– Jesteś pewny, że chcemy go odsyłać?

– Nie mamy tutaj nic go gadania – odciął się. – Zresztą, czemu mielibyśmy nie chcieć?

– N-nie wiem... - blondyn zająknął się, czuł krew zamarzającą w jego żyłach. – To sympatyczny dzieciak, dodał trochę słońca do tego miejsca.

– Zaprzyjaźniliście się, prawda?

Gdybyś tylko wiedział.

– Tak, tak myślę. Będzie mi brakować tego szalonego gówniarza. – Luke starał się brzmieć jak najbardziej lekko i zabawnie, ale gula w jego gardle robiła się coraz bardziej uciążliwa.

Brandon poklepał go tylko po plecach, zanim bez słowa wyszedł z pokoju. Hemmings chwycił twarz w swoje pobielałe dłonie i potarł nimi lekko policzki. Nie chciał, żeby to wszystko skończyło się tak szybko.

Dopiero wrócił do ośrodka, zrobił to dla Michaela. Teraz Michael miał na dobre opuścić to miejsce?

To nie mogło skończyć się w ten sposób.


~*~

– Słyszałeś? – Ashton wbiegł do pokoju kolorowowłosego z głośnym dźwiękiem, a Calum ledwo dotrzymał mu tępa.

– Co miałem słyszeć?

– Wypisują cię! – krzyknął. – Podsłuchałem rozmowę Brandona z jakimś...

– Rozmawialiśmy o tym, Ash – przerwał mu – miałeś przestać podsłuchiwać!

Nastolatek przewrócił oczami. – Dzięki mnie wiesz przynajmniej, że wracasz do domu.

– Nie mamy takiej pewności – mruknął.

– Przysięgam na włosy Caluma, jeżeli to nie stanie się prawdą, obetnę go na łyso.

– Hej! – Brunet krzyknął zza swojego chłopaka. – Jestem tu.

– Wiem – zacmokał. – Poważnie, Mike. Mają cię wypisać. Wracasz do domu.

Luke odetchnął głęboko, zanim postanowił zapukać do pokoju chłopców. Nie wchodził w interakcję z Michaelem od tak dawna, że zapomniał już nawet o tym, jak brzmi jego głos.

Palce blondyna odbiły się od drewnianej powierzchni, zanim wszedł do środka.

– Hej, dzieciaki – bąknął, a oni odpowiedzieli mu tym samym.

Mężczyzna rzucił Michaelowi przelotne spojrzenie, ale ten sprawnie i wyjątkowo sukcesywnie unikał jakiegokolwiek kontaktu.

– Coś się stało, proszę pana? – Ashton przepchnął się do przodu stając z nim twarzą w twarz, trącając przy okazji Caluma, który poleciał z impetem na łóżko.

– Nie, nie – zaprzeczył. – Przyszedłem tylko powiedzieć, że wszyscy podopieczni mają przyjść zaraz do sali śniadaniowej.

– Dlaczego?

– Zaraz się przekonacie.

Młodzież spojrzała po sobie, zanim przytaknęli synchronicznie, a Hemmings opuścił klitkę.

Nie spieszyli się z zejściem na dół.

Ich kroki były mozolne i ociężałe, nie chcieli opuszczać pokoju kolorowłosego, woleli resztę dnia spędzić na średnio wygodnym łóżku i słuchaniu perwersyjnych żartów.

Zresztą, wiedzieli, z czym wiąże się spotkanie w sali śniadaniowej.

Wiąże się z odejściem Michaela.


~*~

– Zacznę od tego – Brandon wstał ze swojego siedzenia, spojrzenia wszystkich obecnych były zwrócone w jego stronę – że jestem z was wszystkich bardzo dumny. Mimo że wciąż macie swoje wady, bardzo zmieniliście się od czasu, kiedy pierwszy raz tu przyjechaliście. Każdy z was, gówniarze, zrobił niewiarygodny progres, do którego, nieskromnie powiem, trochę się przyczyniłem.

– Do rzeczy, staruchu! – głos z tyłu wrzasnął dosadnie. Brunet parsknął pod nosem.

– I cała dramatyczna, wzruszająca atmosfera padła – mruknął. – Pragnę tylko powiedzieć wam, że to dziś, oficjalnie możemy wyjątkowo pogratulować jednemu z was. Michael, chodź tutaj.

Niebieskowłosy rozejrzał się dookoła zdezorientowanie, zanim finalnie stanął na nogi i podszedł do miejsca opiekuna.

– Po wielu debatach i wysuniętych konkluzjach, po obserwacji twojego zachowania i godzinnych rozmowach z twoimi opiekunami prawnymi i osobami kierującymi twoją sprawą, mogę powiedzieć to głośno. Michael, wracasz do domu.

Oczy nastolatka zdawały się wypadać z orbit, kiedy ślepo wpatrywał się w uśmiechniętego mężczyznę.

Czy miał się cieszyć?

Czy miał paść na kolana i płakać?

Czy będzie tęsknić?

Wszystkie te pytania błądziły po jego głowie, ale wyparowały tak szybko, jak jego wzrok spoczął na postaci, która w amoku próbowała opuścić pokój.

Luke wybiegł z sali, zanim Clifford zdążył powiedzieć ostatnie słowo.


- - - - - - - - - -

gdybym hipotetycznie pracowała teraz nad projektem mającym na celu hipotetyczną publikację jednej z moich marnych powieści, którą hipotetycznie najchętniej przeczytalibyście w wersji papierowej, o ile hipotetycznie w ogóle chcielibyście to zrobić? ;-)

ilysm, wesołych świąt! uważajcie na siebie i dbajcie o małe żyjątka, a jeżeli tak samo jak ja za tydzień przystępujecie do egzaminów gimnazjalnych - powodzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro