Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

one;

komentarze przy akapitach to fajność, u know



 - Tutaj są pokoje naszych chłopców. - Brandon po raz dziesiąty wskazał ręką w stronę jednego z korytarzy. - Codziennie trzeba budzić ich o ósmej, żeby zdążyli na trening.

- Trening? - Luke poprawił znajdującą się na jego ramieniu torbę i przyrównał kroku starszemu mężczyźnie.

- Muszą gdzieś wyładować swoją energię, prawda? - Brunet zachichotał cicho, ale wyższy wciąż nie rozumiał. - Luke, to nie jest więzienie. Tutaj nie ma bójek i krwawych walk – zawahał się na chwilę. - Dobrze, źle to ująłem. Czasem są, ale jesteśmy tu po to, aby zupełnie się ich wyzbyć. Nie odbierz tego źle, to dobra młodzież. Są po prostu trochę zagubieni, szukają siebie.

- Dobrze, co dalej? - Chłopak zignorował poprzednią wypowiedź. Nie chciał słuchać o młodzieńczych problemach, to bolało go równie bardzo, co ich.

- Po treningu dajemy im dwadzieścia minut na umycie się i pościelenie łóżek. Ty – wskazał na niego palcem – będziesz musiał to kontrolować. To straszne lenie i często próbują wymigać się od obowiązków.

Luke parsknął na te słowa.

- Okej, rozumiem. Punkt pierwszy na mojej liście, „pilnowanie pościelonych łóżek".

- O kurcze, jesteś taki zabawny. - Brandon sparodiował jego chichot. - Mówię poważnie, dbamy o dyscyplinę. Musimy zaszczepić w nich dobre nawyki, jeżeli chcą wrócić do domu.

- Chciałbym ich poznać.

- Och. - Mężczyzna podrapał się po karku. - Myślę, że to możliwe. Mają teraz przerwę w pracy, chodźmy.

Serce Hemmingsa biło jak oszalałe. Bał się. Z ostatniej pracy odszedł miesiąc temu, ponieważ jego psychika nie znosiła widoku cierpienia i mentalnej agonii, jaką otaczała się młodzież w poprawczaku. Przez długi czas nie mógł dojść do siebie, a przed jego oczami cały czas pojawiał się obraz nędzy i brudu. Dopiero w momencie, gdy w jednej z lokalnych gazet zauważył ogłoszenie z ośrodka, stwierdził, że to odpowiedni moment, aby wyjść z dołu i spróbować ponownie.

Luke kochał dzieci. Nie liczyło się dla niego to, czy miały kilka lat i kolorowymi mazakami rysowały mu szlaczki na rękach, czy były już starsze i nieudolnie paliły pierwsze papierosy pod murami starych bloków. Wszystkie były dla niego zdolne do pokochania, co zresztą starał się robić.

Próbował pracy w wielu miejscach. W przedszkolu, w ośrodku detencyjnym, w kilku poprawczakach. Wszędzie jednak czuł się nieswojo i źle, dlatego szybko rezygnował i wpadał w depresję. Bardzo kolokwialnie nazwaną, ale jednak depresję.

- Ashton, odłóż łopatę i daj Hoodowi spokój – Brandon krzyknął w stronę chłopca z kręconymi włosami, a ten uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami, jednak odłożył narzędzie.

- Szefie, to naprawdę była sprawa wyższa. Wymagała interwencji – zaczął tłumaczyć się, jednak na próżno. Brunet naprawdę trzymał młodzież równo.

- Tak? Chętnie o tym posłucham.

- Calum zabrał mi paczkę fajek, musiałem zrobić coś w odwecie. - Opalony blondyn westchnął, a mężczyzna pokiwał głową i parsknął cicho.

- Ty idioto, po co mu to powiedziałeś?! - Szczupły Mulat podbiegł do nastolatka i z otwartej dłoni uderzył go w tył głowy.

- Czasem cieszę się, że jednak nie jesteś inteligentny. - Brandon poklepał Ashtona po plecach i uśmiechnął się pobłażliwie. - A teraz oddajcie mi papierosy, no już.

- Ostatnia paczka, jutro rzucam.

- To samo mówiłeś mi tydzień temu. Jeżeli nie przestaniesz, nie wrócisz do domu, dzieciaku – odparł mężczyzna, a chłopcy posłali sobie spojrzenia i spuścili głowy. Chłopiec o ciemniejszej karnacji wyjął paczkę z kieszeni swoich ubrudzonych piachem szortów i podał ją opiekunowi. - No, dziękuję.

- Kto to? – Ashton wskazał palcem w stronę Luke'a, a Brandon dopiero teraz przypomniał sobie, że miał go przedstawić.

- No właśnie! - powiedział już głośniej i klasnął w dłonie, zwracając tym samym uwagę reszty chłopców, którzy odpoczywali na przerwie. - Chłopcy, to Luke. Jest nowym wolontariuszem. Traktujcie go z szacunkiem. - W tym momencie dyskretnie dziobnął blondyna łokciem. - Opowiedz im coś o sobie – szepnął dosadnie i osunął się pod ścianę, dając tym samym blondynowi więcej swobody.

- Okej, więc, huh... - parsknął cicho. - Nazywam się Luke Hemmings i mam dwadzieścia sześć lat, jakby was to w ogóle obchodziło – zaczął, w konsekwencji czego usłyszał kilka dyskretnych parsknięć. Ucieszyła go taka pozytywna reakcja. - Jestem tu, bo lubię integrację z młodzieżą i chcę wam pomóc, po prostu. Mam nadzieję, że polubimy się i że nasza współpraca odbije się na waszym zachowaniu.

- Nie wie pan, na jak głęboką wodę się pan rzuca – pewien bardzo jasny blondyn krzyknął z tyłu ogródka. - Oni zachowują się jak małpy.

- Zamknij się, chuju – inny wrzasnął i zachichotał prześmiewczo, po czym rzucił jabłkiem w swojego zdezorientowanego rozmówcę.

- Nie rzucaj w niego tym gównem – kolejny nastolatek włączył się w rozmowę i wstał ze swojego miejsca, a serce Luke'a podjechało mu do gardła. 

Taka sytuacja była ostatnią, której mógł się spodziewać i trochę go przeraziła, a myśl o tym, że kilkadziesiąt innych chłopców zachowuje się identycznie... Cóż, było to ciężkie do przetrawienia.

- Chłopcy, halo! - Brandon uniósł dłoń ku górze, a wszystkie krzyki natychmiast ucichły. - Opowiadałem o was Hemmingsowi same dobre rzeczy, nie niszczcie pierwszego dobrego wrażenia. Przepraszam cię – powiedział już ciszej do mężczyzny, a ten skinął głową.

- Spokojnie, rozumiem. - Chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco. - Właściwie, wydają się sympatyczni. Potrzebują tylko... doszlifowania.

Brandon odwzajemnił uśmiech blondyna, co trochę go uspokoiło.

Był minimalnie zaskoczony zachowaniem chłopców, ale rozumiał to. Przecież w końcu są tutaj po to, aby się tego wyzbyć, co zresztą nie należy do łatwych wyzwań. Luke wiedział, przez co przechodziła ta młodzież. Patologiczne rodziny, nałogi, kradzieże, narkotyki – to tylko kropla w morzu tego, z czym zmagali się ci Bogu ducha winni, zamotani w życiowym amoku chłopcy, zanim trafili do ośrodka.

- Macie jeszcze jakieś pytania? - Brunet poprawił swoją przyczepioną do bluzy plakietkę i spojrzał na nich wyczekująco.

- Kiedy przywiozą tutaj tego nowego? - Hood oparł się o jedną z jabłoni i dał kuksańca śmiejącemu się Ashtonowi.

- Och, podobno ma przyjechać dziś po południu. To tylko kwestia czasu.

- Nowego? - Luke ponownie poprawił swoją torbę, to trochę go uspokajało.

- Tak, Michael Clifford. Osiemnaście lat, Sydney. Pani Clifford twierdzi, że jest „niereformowalny". Podobno miał iść do poprawczaka za rozbój z włamaniem, ale po dłuższych dyskusjach skierowano go tu. Ciężki przypadek, ale miewaliśmy gorsze. Boję się tylko, że przez „niereformowalny", jego matka naprawdę miała to na myśli. Wtedy możemy mieć problem – westchnął jeszcze, a Luke pokiwał głową ze zrozumieniem i uśmiechnął się sztucznie.

I, tak, wtedy naprawdę zaczął się bać.  


- - - - - - - - -

oKEJ PO PIERWSZE - ASHTON MA SWOJĄ ZWROTKĘ W GTB I TO SPRAWIA, ŻE KRZYCZĘ

po drugie - wczoraj na "coffee shop" wybiło 20 tysięcy wyświetleń i jestem jak "wow, to serio dużo"

także dziękuję wszystkim, którzy aprobowali tamtą historię, a tych, którzy jeszcze się z nią nie zapoznali - zapraszam! a może, nóż widelec, wam się spodoba :-)

jakie macie wrażenia co do pierwszego rozdziału? ikr, na razie michael jest tu tylko biernie, ale w drugim rozdziale się to zmieni

((wciąż mam przerwę od wtt, ale mój dobry humor + napisany rozdział = dodanie wcześniej, także yeah, kochajcie mnie))

update w roku 2023 - pisałam to jak byłam dzieciakiem, nie myślałam wtedy o kwestiach takich jak grooming, nie uwzględniałam ich w mojej wyobraźni, popełniłam co za tym idzie ogromny błąd czynienia z niego osoby nieletniej, nie miałam świadomości problematyczności takiego age-gap (pisząc to byłam wręcz młodsza niż michael...) - dlatego edytuję po latach; Michael w pierwowzorze był nieletni, ale odbierajcie go proszę jakoby miał 18lat


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro