five;
Pierwszy dzień po napadzie lęku zawsze jest najgorszy. Lewitujesz pomiędzy jawą a snem, twoje kończyny dalej są trochę zdrętwiałe, a reakcje na wszystko powolne i ociężałe. Michael czuł to wszystko bardzo dokładnie, był idealnym, słownikowym przykładem takiego stanu.
Mozolnie podniósł się z materaca i próbował rozmasować obolałe od braku ruchu łydki, w dalszym ciągu jednak na próżno. Jego oczy szybko zaszkliły się na wspomnienie minionych wydarzeń, nienawidził tego.
Szybko skierował swój wzrok w stronę stolika nocnego, na którym wciąż stał talerz z podstarzałymi już kawałkami tostowego chleba, które Luke tak skrupulatnie i z całym sercem przygotowywał właśnie dla niego. Michael nie umiał zapanować nad przyspieszeniem bicia swojego serca i delikatnymi rumieńcami, które wkradły się na jego policzki. Jeszcze nikt w marnym życiu nastolatka nie obchodził się z nim tak subtelnie i troskliwie.
Michael lubił Luke'a.
Michael zasługiwał na szczęście, a starszy blondyn niósł je na swoich przysłowiowych barkach jak wyjęte na tacy.
Michael.
To imię spędzało Hemmingsowi sen z powiek, zresztą nie pierwszy, jak i nie ostatni raz. Jego różowe usta, zaciśnięte powieki, wokół których nagromadziły się ledwo widoczne zmarszczki mimiczne. Mleczne uda i chude ramiona. Wszystko, czego Luke naprawdę pragnął od kilku dni.
Tak bliskie i łatwe do zdobycia, a jednocześnie tak odległe i złe.
Boże, Luke chciał Michaela tak bardzo.
- Hej, Luke. - Brandon, Jai i jeszcze dwójka pozostałych opiekunów, z którymi blondyn zamienił raptem ze dwa słowa, zasiadła obok niego wokół jadalnianego stołu. - Co z Michaelem?
- Słucham? - Jego głowa gwałtownie podniosła się na to jedno, charakterystyczne imię. - Och, tak, tym Michaelem. Wczoraj zjadł odrobinę, to naprawdę wielki wyczyn. Zwykle w takich sytuacjach nie rusza się nawet na milimetr, zrobił postęp.
- Byłem u niego chwilę temu. - Jai poprawił się na krześle. - Leżał na łóżku i czytał książkę, wszystko z nim w porządku.
- Dobrze, że mamy to za sobą. Luke, dziś też zostaniesz z tym dzieciakiem. Jest zbyt słaby, żeby wyciągać go na zewnątrz, a na budowie tylko pałętałby się pod nogami.
Wysoki mężczyzna nie zdążył nawet zaprotestować, gdy Brandon podnosił się ze swojego miejsca i ruszył w stronę wyjścia. Cóż, nie chodzi o to, że chciał protestować. Był raczej zestresowany, bycie sam na sam z półżywym Michaelem to zajęcie nieco innego kalibru niż bycie z nim w pełni kontaktującym.
Blondyn odetchnął głęboko, zanim ruszył w stronę pokoju chłopaka. Był przerażony przyszłym przebiegiem wydarzeń, a po jego głowie pałętały się same najgorsze scenariusze.
Miał zamiar skręcać już w skrzydło mieszkalne, ale sylwetka jednego z dzieciaków mignęła mu przed oczami, kiedy niezidentyfikowany chłopiec wbiegał do łazienki.
Luke był niemalże stuprocentowo pewny, że wychowankowie są już po zbiórce i jadą aktualnie na plac budowy, czuł się zdezorientowany. Podszedł do drzwi toalety i wyjrzał zza nich delikatnie, a to, co zaraz zobaczył, było ostatnim na liście ewentualnych przypadków.
- Ashton? - Oczy Luke'a prawie wyskoczyły z orbit, kiedy obserwował opierającego się o ścianę nastolatka z zaciśniętymi powiekami.
- Panie Hemmings, o Boże- Jasna cholera, Calum rusz się! - Chłopak pchnął głowę klęczącego przed nim bruneta do tyłu w taki sposób, że ten wylądował plecami na zimnej posadzce.
Młody Irwin zwinnie zapiął swój rozporek, cukierkowa czerwień oblała jego policzki. Mulat wciąż leżał na ziemi, rozmasowując obolałe od upadku miejsce.
Mężczyzna szybko podał mu dłoń, pomagając wstać. Już sekundę później przypatrywał się dwójce speszonych nastolatków, których głowy zwisały wpatrzone w czubki swoich butów.
- Naprawdę chciałbym udawać, że nic nie widziałem, ale to chyba niewykonalne – zaczął płynnie, drapiąc swój kark. - Co macie na swoją obronę, chłopcy? Reszta jest już dawno w drodze, a... to naprawdę mogło poczekać.
- Zadzwoni pan do Brandona, prawda? - Ashton oblizał swoją wargę, wciąż nie odwracał wzroku od swoich brudnych trampek.
- A mam inne wyjście?
- Powie mu pan o tym, co... O tej sytuacji? - Calum zapytał z nadzieją, a Luke pokręcił tylko głową z pobłażliwym śmiechem.
- Nie, wątpię nawet, że chciałby o tym słuchać. - Blondyn poklepał ich po głowach. Byli tak niezręczni i skrępowani, ta sytuacja była czystym komizmem. - Teraz widzę, jak biegiem udajecie się przed ośrodek i czekacie na jednego z opiekunów, który po was przyjeżdża, tak?
- Tak, proszę pana – odpowiedzieli chórem i niemal od razu po przytaknięciu wybiegli z toalety.
I może jeżeli Luke usłyszał ciche „już nigdy ci do kurwy nie obciągnę, Ashton, przysięgam", wypuszczone z ust Caluma, nie powinien mówić o tym głośno.
~*~
- Hej, Mikey. - Hemmings pchnął drzwi prowadzące do jego pokoju i po cichu przekroczył ich próg. Podszedł do łóżka chłopaka i gdy zorientował się, że ten nie śpi, oparł się o ramę. - Jak się czujesz?
- Jak przeżuty kawałek gówna.
- Tak, grunt to pozytywne nastawienie. - Blondyn nerwowo potarł swoją dłoń. Dotarcie do Michaela będzie jeszcze trudniejsze, niż przypuszczał. - Potrzebujesz czegoś?
- Śmierci. - Nastolatek wzruszył ramionami i pociągnął się na łokciach, usadawiając się w pionowej pozycji.
- Masz dzisiaj szampański humor – wybełkotał, klepiąc go po ramieniu.
- Nie mam siły podnieść swojego tyłka nawet na odległość kilku metrów, a moje nogi z odrętwienia odmawiają posłuszeństwa. W jakim, kurwa, miałbym być humorze?
- Przepraszam. - Luke przygryzł swoją wargę, a kolorowowłosy westchnął cicho.
- To nic. - Posłał mu słaby uśmiech. - I dziękuję za wczoraj, musiałem dać ci w kość udawaniem nieżywego.
- Naprawdę się o ciebie martwiłem, dzieciaku. Narobiłeś wszystkim niezłego stracha.
- Tak, to moja specjalność. Sprawianie, że inni srają w gacie.
- Hej, ale powinieneś czasem ugryźć się w język! - Zganił go. - Wciąż jestem twoim opiekunem, mały gnojku.
- Nie masz jaj, żeby zmusić mnie do czegokolwiek, stary fiucie.
- Myślałem, że już to przerabialiśmy. - Luke pacnął młodszego w ramię, na co ten zachichotał cicho. I, Boże, to było błogosławieństwo zesłane z niebios.
- Owszem, przerabialiśmy. Po prostu lubię cię tak nazywać. - Michael naprawdę mocno powstrzymywał się przed nazywaniem wyższego „panem", lubił czuć swobodę w ich relacjach.
Blondyn parsknął śmiechem na kąśliwą uwagę chłopaka.
Był tak niebezpiecznie blisko zakochania.
~*~
- Mówiłeś mi wczoraj, że grałeś na gitarze. - Michael wziął kolejny łyk miętowej herbaty, którą Luke zrobił dla nich obu w kubkach personelu. Wiedział, że jeżeli Brandon dowie się o tym wykroczeniu, jakim była tymczasowa pożyczka (słowo „kradzież" było jednak zbyt ciężkie), nie będzie zadowolony, ale nie obchodziło go to.
- Słuchałeś? - Blondyn spojrzał na niego spod pary unoszącej się nad cieczą, jego brwi złączyły się w zdezorientowaniu.
- Tak, słyszałem każde jedno słowo.
Luke uśmiechnął się pod nosem na nawiedzające go wspomnienia. Michael wziął gryz, bo Luke go o to poprosił. Michael zrobił go dla niego, świadomie.
- Tak, grałem, lubiłem to. Zresztą, sam wiesz. - Prychnął. - Żałuję, że nie wziąłem ze sobą gitary, zagrałbym ci coś dla zabicia czasu.
- Zajrzyj za szafę. - Niebieskowłosy nastolatek wymruczał w pościel i skinął ręką w stronę mebla, a wyższy szybko spełnił jego prośbę.
Futerał dość szybko ukazał się jego oczom, a Luke nie tracił ani sekundy i od razu rozsunął go, wyjmując ze środka kultowego Harleya Bentona.
- Widzisz, twój problem rozwiązany. - Chłopak dziobnął go w łokieć, a blondyn zafascynowany przejechał po gryfie dłonią. - Co zagrasz?
- Myślałem o „Highway to Hell" - wypalił i potarł swój kark, w odpowiedzi słysząc tylko delikatny śmiech nastolatka.
- Jesteś taki nietaktowny, o Boże.
- Bądź miły, albo zmienię zdanie i nic ci nie zagram. - Hemmings odstawił instrument koło łóżka i wydął wargę, zakładając ręce na pierś.
- Dobrze, przepraszam, mistrzu gitary. No dawaj staruchu, pokaż mi, jak to się robi.
Starszy uśmiechnął się w stronę Michaela i szarpnął za struny, wydobywając pierwsze dźwięki. Młody Clifford patrzył na niego z lekko rozdziawioną buzią i pieprzonymi sercami w oczach, Luke był dobry. Był przy końcówce refrenu, gdy kolorowowłosy kompletnie oddał się pięknym dźwiękom, czuł się jak w transie. Słuchanie mężczyzny grającego i śpiewającego z przymkniętymi oczami i zadartą głową było błogosławieństwem.
- Mam nadzieję, że nie było tak źle. - Luke oczyścił gardło, zanim przemówił po skończonej grze.
- Żartujesz sobie? To była pierdolona perfekcja. - Michael parsknął pod nosem na swój dobór słów i zganił się za to w głowie. - Dziękuję, że mi zagrałeś, to miłe. - Przygryzł swoją wargę, czując w tym miejscu wzrok jasnowłosego.
- To żaden problem. - Kąciki ust starszego uniosły się ku górze. - Czy jest jeszcze coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?
Michael zamrugał kilkukrotnie, zanim postanowił odpowiedzieć.
- Pocałuj mnie.
- - - - - - -
?????nie wiem czym jest ten twór na górze, przepraszam??????
skończyły mi się wszystkie zaplanowane rozdziały i nie wiem w którą stronę mam iść dalej z tym fanfiction, aaa podajcie mi jakieś pomysły!!:-(
trzymajcie się i dbajcie o siebie, mam nadzieję, że wszystko u was dobrze
ily, dziecioszki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro