epiloque;
– Gdzie on jest? – Głos Luke'a rozległ się po całym placu budowy.
Robotnicy zgodnie wskazali tyły budowli, a Ashton podbiegł do niego z uśmiechem na ustach. Ręka młodszego sprawnie spoczęła na jego plecach, zanim poklepał je kilkukrotnie.
– Cześć, młody. – Luke uśmiechnął się delikatnie i zasalutował.
– Nie jestem młody. – Naburmuszył się. – Jestem dorosły.
– Jasne – odpowiedział.
– Michael jest na tyłach.
– Wiem.
– Idź do niego. – Ash poprawił swój kask i chwycił deski w dłonie. Miał już ruszać przed siebie, ale zatrzymał się ponownie. – Czeka na ciebie.
Luke skinął głową.
Michael zaczął pracę na budowie niedługo po tym, jak opuścił ośrodek. Potem szybko dołączyli do niego Ashton i Calum, którzy próbowali wyjść na prostą.
Wciąż pielęgnowali swój związek (lub jakąkolwiek więź, która panowała między nimi) i radzili sobie całkiem dobrze.
Tak, wszystko było całkiem dobre.
Hemmings trzymał ręce za plecami przez kilka miesięcy.
Nie oczekiwał od losu trafienia na Michaela ponownie. Chciał po prostu skończyć swoje egzystowanie w ośrodku w spokoju, chciał poukładać parę spraw, chciał poukładać swoje życie.
Po pierwszym miesiącu i parunastu esemesach przestał mieć nadzieję.
Michael stał się zapisaną kartą, zamkniętym rozdziałem, miłym wspomnieniem.
Nikt, nawet sam Bóg, w którego Luke często powątpiewał, nie spodziewał się, że ich drogi zejdą się ponownie.
Wszystko działo się szybko. W małym mieście wieści takie jak ta, że nieskoordynowany psychicznie nastolatek wychodzi na prostą, rozchodzą się szybko.
Nazwisko Michaela pojawiło się w lokalnej gazecie, stare kobiety zawzięcie poruszały ten temat po niedzielnej mszy, stojąc pod katedrą.
Blondyn nie zastanawiał się długo, zanim wsiadł w samochód i po prostu pojechał przed siebie.
Popytał ludzi, przejrzał lokalne czasopisma, skontaktował się ze szkołą młodszego. Miał jeden priorytet – znaleźć Michaela.
W ten oto sposób stał tutaj, przed placem budowy, o godzinie dwunastej trzydzieści trzy i obserwował małą sylwetkę zgrabnie przenoszącą cegły i ocierającą pot z czoła.
Clifford zamrugał dwa razy, zanim dotarło do niego, że to on – Luke Hemmings – stoi przed nim i beztrosko podziwia jego pracę, z tym swoim głupim uśmiechem panoszącym się niewinnie na jego ustach.
Kolorowowłosy pokiwał głową w niedowierzaniu. Nawet nie myślał nad tym, co robi, kiedy cegła wypadła z jego rąk, a on sam pokierował się w stronę starszego.
Wreszcie stanęli naprzeciw siebie.
Po kilku miesiącach, litrach łez i zachwianych myślach.
Co mieli sobie powiedzieć?
Lub – czy musieli mówić cokolwiek?
– Cześć – Luke zaczął pierwszy.
– Cześć. – Michael założył ręce na biodra. Słońce raziło jego oczy, wokół których pojawiły się zmarszczki mimiczne. – Co tu robisz?
– To samo, co ty.
Michael posłał mu pytające spojrzenie.
– Szukam swojej drogi.
– Na placu budowy? – Parsknął.
– Cóż, tobie się udało.
– Fakt.
Luke uśmiechnął się delikatnie. Ten arogancki dzieciak stał przed nim. Stał przed nim jako pracownik, jako człowiek, jako cielesne zwieńczenie jego marzeń. Blondyn chciał jedynie zarzucić ramiona na jego szyję i trzymać go mocno do końca życia, ale wiedział, że musi czekać.
Przecież dopiero go znalazł.
Nie mógł pozwolić sobie na ponowną stratę.
– Michael...
– Luke... – powiedział w tym samym czasie. Obaj zachichotali pod nosem. – Ty pierwszy.
– Jestem taki szczęśliwy, że cię widzę, dzieciaku.
– Ja też, Luke.
– Clifford, wracaj do roboty! – Głos jego szefa odbił się od ich uszu.
Michael szybko wyrwał kartkę z notesu jednego z robotników i naskrobał na niej parę niechlujnych cyfr.
– Masz. – Podał ją mężczyźnie. – Zadzwoń, kiedy będziesz chciał zaprosić mnie do siebie na prawdziwą randkę.
Wiedział, że zadzwoni.
~*~
- Czy to, co robimy, jest słuszne? - zapytał ponownie starszego, ignorując jego poprzednią wypowiedź. Oddech chłopaka był płytki i świszczący, nastolatek dopiero poznawał swoją fizyczność i seksualność, był wrażliwy na każdy dotyk. Mężczyzna z kolei onieśmielał go swoim doświadczeniem i dojrzałością, dominował nad młodszym i sprawiał, że ten czuł się mały i przytłoczony, wciąż jednak podniecony i niecierpliwy. Uczucie to było nowe i obce dla Michaela, ale to czyniło je jeszcze bardziej upragnionym.
- Nie, nie jest – mruknął, zaczerpując kolejnego głębszego oddechu. Jego dłoń wsunęła się pod za duże spodnie niebieskowłosego i zadrżała niepewnie. - Ale oboje tego chcemy. Bo tak jest, prawda?
Michael przytaknął głową gorączkowo, niezdolny do wypowiedzenia pojedynczego słowa. - Tak – wyszeptał, skoncentrowany na palcach blondyna sunących w górę i w dół po długości nastolatka.
- Jeżeli poczujesz się niekomfortowo, powiedz mi, a natychmiast przestanę.
- Chcę być blisko ciebie, to wszystko. - Michael uniósł się na łokciach i złapał ze swoim kochankiem kontakt wzrokowy, a ten przelotnie musnął jego usta.
- Dobrze. - Odbił się od materaca i osobiście ściągnął spodnie z mlecznobiałych nóg chłopaka.
Wiedział, że to dla niego niezręczna sytuacja.
Dlatego też scałował jego uda, ściskając je przy tym lekko i próbował dodać mu chociaż trochę pewności siebie, jakby pocałunki te miały zastąpić strach.
Dalej wszystko toczyło się już szybko. Rozrzucone po klaustrofobicznie małym pokoju ubrania, pot spływający po twarzach, dłonie, karki i oczy zmieszane w jednym, wielkim bałaganie dwóch ciał. Ból i przyjemność, siła i delikatność – tak kolidujące ze sobą, a w tej jednej, intymnej sytuacji harmonicznie zsynchronizowane.
- Nie chcę robić nic wbrew twojej woli. - Luke jeździł palcem wskazującym wzdłuż boku talii niebieskowłosego, drugą ręką dotykając delikatnie jego podbrzusza.
- Nic nie jest wbrew mojej woli. Potrzebuję cię.
Mężczyzna skinął głową i kiedy wreszcie upewnił się, że jego młodszy partner na pewno, nieodwołalnie, dobrowolnie i w pełni świadomie jest gotów na to, aby przekroczyć ostatnią granicę, jaka ich dzieli, wsunął w niego pierwszy palec.
Potem drugi.
Trzeci.
Dzieciak skłamałby, gdyby stwierdził, że nie czuł bólu. Był nadwrażliwy i wyolbrzymiał każdy ruch starszego, zresztą miał tylko szesnaście lat. Nie ubolewał jednak nad stratą czystości tak wcześnie, przy Luke'u wszystkie moralne wartości przestawały bowiem mieć jakiekolwiek znaczenie i Michael wiedział, że gdyby Hemmings kazał skoczyć młodszemu w ogień, zrobiłby to.
- Luke, o mój Boże. - Kolorowowłosy poczuł pustkę, gdy utracił kontakt fizyczny z blondynem, ale zaraz poczuł to mocnej, ze zdwojoną siłą. Nigdy nie był jeszcze ze swoim kochankiem tak blisko jak w chwili, gdy ten na dobre złączył ich ciała w jedno. Ciarki przebiegły przez przeźroczyście białe nogi nastolatka, a koniuszki jego palców u dłoni pobielały z niemożności logicznego przyswojenia sytuacji i jej przebiegu.
Michael kompletnie stracił panowanie nad swoim ciałem, przyjemność wylała się na niego i paliła jak wrzątek każdy skrawek jego nagiego ciała.
W kochaniu się była ta od dawien dawna ta dziwna, emocjonalna specyfika, która czyniła tą chwilę magiczną, ale mogła też zostawić na umyśle rysę w postaci fatalnych wspomnień, bólu, niesmacznego zapachu i niezgrabnego zarysu bioder, bo i takie wizje panoszyły się gdzieś po świecie. Jednak z chwilą, gdy Clifford otworzył na chwilę zaciśnięte do tej pory oczy i zobaczył przed sobą Luke'a poruszającego się płynnie w przód i w tył z rozchylonymi wargami, wiedział, że zapamięta ten moment jako coś pięknego i godnego zachowania w pamięci.
Kilka chwil, jęków, łez i wymienionych pocałunków później było już po wszystkim. Luke leżał z głową na klatce Michaela i oddychał niemiarodajnie, jego włosy były posklejane i rozwichrzone, a nawet mimo tego wyglądał jak najbardziej skrupulatnie stworzone dzieło sztuki. Młodszy zagryzł wargę i niepewnie przejechał po nich swoimi palcami. Paradoksem było to, jak skrępowanie mierzwił włosy starszego, wówczas gdy chwilę temu dzielili ze sobą dużo bardziej intymny fragment ich życia.
- Myślę, że bardzo mocno cię kocham. - Serce młodszego zatrzymało akcję na te kilka słów wypowiedzianych w kompletnym amoku z ust Luke'a, gdy ten nadal bezwładnie leżał na nagim ciele chłopaka. - Naprawdę, naprawdę bardzo mocno cię kocham.
- Ja ciebie też – odpowiedział półszeptem, wciąż nie do końca świadomy tego, co właśnie usłyszał.
Niebieskowłosy był tak szczęśliwy, mógł kończyć w ten sposób każdy dzień swojego marnego życia.
Znalazł go.
FIN.
jeżeli czytaliście inne moje prace, znacie tę tradycję. w ramach oficjalnego końca tego fanfiction zarzucę wam teraz kilkoma faktami "od kuchni" na temat całego tego tworu.
~pytanie, które dręczyło was wszystkich - co było moją bezpośrednią inspiracją? cóż, był to świetny, kontrowersyjny, polski film, "W imię...". w tym opowiadaniu jest masa, dosłownie masa analogii, podobnych scen, dialogów i symboliki, ale też dużo różnic. film polecam, bo to dosłownie moje ulubione dzieło polskiej kinematografii, a jeżeli go obejrzycie, możecie powiedzieć mi, czy widzicie podobieństwa. :-)
~jak w każdym innym moim fanfiction, i w tym jest postać inspirowana moją osobą. to już tradycja, a wy możecie gdybać, która to.
~scena seksu z epilogu jest dokładnie tą samą sceną, która pojawiła się w ósmym rozdziale. to pewien rodzaj symboliki z mojej strony, możecie odbierać to na wszelakie sposoby. zauważcie jednak, że tym razem michael się nie obudził.
~ relacja ashtona i caluma są dosłownie kropka w kropkę inspirowane relacjami kilku "związków" ludzi z mojego bliskiego otoczenia.
~ ostatni, najbardziej randomowy fun fact: brandon ma swoje odbicie w realu, dokładniej w jednym z moich nauczycieli. :-)
dziękuję wam za każdą chwilę, którą poświęciliście na czytanie tego. mam nadzieję, że nie zawiodłam was tak bardzo, jak myślę, że to zrobiłam.
kocham was, widzimy się niedługo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro