Rozdział 6 - Umierasz
Hope
- Lady Hope Mikaelson - powtórzył po mnie ciemnoskóry. - Nigdy nie sądziłem, że tu wreszcie przyjedziesz.
- Czyli sugerujesz, że powinnam cię znać.
- Jestem przyjacielem twojego ojca.
- No, tak - westchnęłam - Klaus i przyjaciele przemierzają świat.
Marcel po chwili zaproponował, że odprowadzi mnie do domu, abym uniknęła jakichkolwiek przykrych wydarzeń.
- Masz piękny brytyjski akcent.
- Brytyjski akcent mam bardzo dobry, ciesze się, że nie mówię z amerykańskim. Brzmię wtedy wyjątkowo śmiesznie
Uśmiechnęłam się do wampira, gdy odezwał się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz.
- Szybko się zorientował, że mnie nie ma.
Podsumowałam, wkładając telefon do kieszeni.
- Nie odbierzesz?
- Przez szesnaście lat byłam w Anglii, nie sprawiając mu żadnych problemów. Teraz jestem tu, w Nowym Orleanie i mamy czwartą nad ranem. Nic mu się nie stanie jak się trochę pomartwi.
- Jesteś bez serca - stwierdził, śmiejąc się.
- Tak, jestem.
W końcu jednak doszliśmy do domu i od wejścia na górne piętro przywitały mnie spojrzenia pełne ulgi rodzinki Mikaelson.
- Hope! Jest czwarta nad ranem!
Krzyknął ojciec, na co wruszyłam ramionami i powiedziałam, że wiem o tym fakcie.
- Dlaczego nie odbierasz telefonu?
- Wyciszłam - skamałam.
- Powinnaś się spytać czy możesz wyjść.
- Przepraszam, ale jakoś trudno mi jest się przyzwyczaić, bo przez ostatnie kilkanaście lat nikogo o żadną zgodę nie prosiłam. Wracam do Anglii.
Oznajmiłam wychodząc i wpadając do mojej amerykańskiej sypialni. Silnie trzasnęłam drzwiami i usiadłam na parapecie, który został przerobiony na małą kanapę. Miałam dość! Nienawidziłam tego miasta! Wyjeżdżam, gdy słońce będzie w zenicie nad Nowym Orleanem. Rozejrzałam się po pokoju z pytaniem czy należy zabrać coś więcej niż ubrania, gdy drzwi się otworzyły. Zauważyłam w nich najmłodszego z braci Mikaelson.
- Ciebie przysłali - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Sam przyszedłem. Serio chcesz wyjechać?
- Co innego mi tu pozostało? Dołączę do rodziny w Szkocji. Mam tam mnóstwo zajęć, które na mnie czekają - mówiłam, gdy podchodził do mojego łóżka.
- Lady Hope? Ktoś najwidoczniej zostawił coś dla ciebie - wyjaśnił podnosząc kopertę, które była nie widoczna z tej perspektywy.
Kto mógł tu wejść i zostawić kopertę?
Sama Lady Hope było napisane bardzo starannie. Wzięłam głęboki wdech, gdy Kol podał mi ową kopertę. Spuściłam głowę i zaczęłam ją oglądać z każdej strony jakbym miała znaleźć coś co mi odpowie na moje wszelakie pytania.
- Nie chcesz go otworzyć? - spytał wujek, na co westchnęłam i otworzyłam kopertę.
Wyciągnęłam kartkę z napisem, a po przeczytaniu obróciłam. Na jej odwrocie był szkic, który przedstawiał mnie i Franciszka. Doskonale rozpoznałam ubrania, które mieliśmy na sobie. Były to stroje z... z dnia kiedy on zmarł, a scena przedstawiała jego śmierć. Czułam jak po moich policzkach ściekają łzy.
- Hope, Hope - słyszałam, gdzieś w tle głos Kol'a. Podniosłam wzrok i spojrzałam na brueta.
- Ktoś tu był - stwierdziłam, wyciągając spod łóżka walizkę i otwierając jej wieko.
Zaczęłam iść do szafy w celu spakowania swoich ubrań.
- Co ty robisz?
- Wracam do Anglii! Mam dość! Ktoś wysyła mi coś tak okropnego!
- Okropnego? Bardzo ładny szkic, na którym jesteś - starał się mnie chyba jakoś uspokoić.
- Nie zrozumiesz - powiedziałam cicho, ocierając łzy.
- Tak sądzisz? Wpisałem ostatnio w internecie frazę Lady Hope Mikaelson.
- Tak?
- Wyskoczyło wiele zdjęć, na których był podpis Lady Hope i Wicehrabia Clarence, Francis. - oznajmił, a ja zamiast wziąć jak wcześniej zamierzałam ubrania z szafy... opadłam na kolana znosząc się płaczem.
- Internet nie powie ci, że umarł przeze mnie - powiedziałam, zakrywając twarz dłońmi. - Ten szkic, to moment, gdy umarł. Wiedziałam, że to się stanie.
- Jak to?
- Byliśmy na krótkiej wycieczce w Edynburgu. Spacerowaliśmy po rynku, gdy moja kuzynka, Lady Rose, zauważyła kobietę, czarownice. Podeszliśmy do niej, mimo, iż Francis nie był przekonany do tego pomysłu. Powiedziała, że powinien się trzymać ode mnie z daleka, bo sprowadzę na niego śmierć.
- Posłuchał przepowiedni? Zostawił cię.
- Oczywiście, że nie - pokręciłam głową z uśmiechem. - Francis był ze mną zawsze i wszędzie. Dbał o mnie.
- Już nie płacz.
- Dziś spotkałam czarownice, znowu. Powiedziała, że jego już nie ma, mnie nie ma już kto obronić. Mówiła, że powinnam uważać.
- Dlatego chcesz wrócić do Anglii?
- Nowy Orlean to nie miejsce dla mnie, czarownice, wampiry, wilkołaki... zapomniałam o czymś?
- Powiedziałbym, że tak - oznajmił z lekkim uśmiechem - Ale mam dla ciebie propozycję. Zostaniesz tu do końca wakacji, a ja będę obserwować czy nic ci nie grozi. Dodatkowo codziennie będę ci robił śniadania, obiady i koalicję, jeśli to ma cię zachęcić. To jak? Zostaniesz?
- Zostanę - uśmiechnęłam się przez łzy.
***
Otworzyłam oczy i szybko się zorientowałam, że leżę w łóżku. Nie pamiętam nawet kiedy usunęłam. Ubrałam się, a następnie postanowiłam wyjść z pokoju.
- Hope - wpadłam na swojego ojca - Myślałem, że wyjechałaś.
- Twój brat przekonał mnie, abym została. Możesz mu za to należycie podziękować.
Ze swojej strony przepraszam za to, za to wszystko.
- Nic się nie stało. Powinienem widzieć jak zareagujesz. Jednak w salonie czeka pewna dziewczyna, oczekuję, aż przyjdziesz.
- Dziewczyna? - spytałam.
Ominęłam ojca i weszłam do salonu. Tyłem do mnie siedziała wcześniej wspomniana dziewczyna. Wszędzie rozpoznałabym te blond włosy!
- Rose!
- Hope! - krzyknęła, gdy rzuciłyśmy się sobie w ramiona.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś?
- Niespodzianka! - wrzasnął mi ktoś do ucha. Odwróciłam się, a przede mną stał mój przyjaciel.
- George! - krzyknęłam z radości.
- Co to za krzyki? - spytała, wchodząca do salonu Rebekah.
- Moje kuzynostwo złożyło mi nieoczekiwaną wizytę. Poznaj to moja kuzynka, Lady Rose oraz kuzyn, Książę George.
***
Spędziłam cudowny dzień z kuzynostwem, które niestety musiało opuścić miasto już wieczorem. Byliśmy w dyskotece, napiliśmy się wina, tańczyliśmy... Mimo, że byłam wyczerpana to postanowiłam, iż dzisiaj również będę podziwiała nocne uroki Nowego Orleanu. Byłam już w trakcie powrotu do domu, gdy poczułam silne zawroty głowy. Oparłam się o ścianę z jednego budynków i bezsilnie osunęłam się na chodnik. Nie czułam się najlepiej. Odczuwałam jak mi duszno, a zarazem czułam dreszcze. Otarłam twarz, wtedy na dłoniach zauważyłam krew. Wyciągnęłam lusterko z torebki, dzięki któremu mogłam się sobie przyjrzeć. Krew wyciekała z nosa. Moje serce nagle przyśpieszyło, a lustereczko jakby zaparowało od mojego oddechu. Zamarłam, gdy pojawił się na nim napis.
Umierasz
***
Od Autorki
Tak dawno dodałam ostatni rozdział, że aż sama jestem sobą rozczarowana. Jednak wstawiam dziś! Chociaż nie jestem do końca z niego dumna 😐 Jedyne co mi się podoba to końcówka. W każdym razie zapraszam do komentowania oraz pozdrawiam o stałych obserwatorów i tych nowych, których przybyło w ostatnim czasie 😉
Lady_Katia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro