Rozdział 4 - Psychopatyczny wampir
Hope
Tato w ciągu pierwszy godziny nie odstępował mnie na krok. Jakbym miała zniknąć w jednym momencie.
- Lady Hope, możesz mi powiedzieć ile walizek spakowałaś? - naszą rozmowę przerwał swym pytaniem Kol, który wniósł moje walizki.
- Wystarczająco, abyś mi je przyniósł. Za co dziękuję. - skłoniłam lekko głowę
Brat ojca spojrzał na mnie krzywo. Czy ja wyglądam jak kosmitka?
- Nick, nie wiem skąd ona się urwała.
Zwrócił się do ojca mój... wujek.
- Z Anglii - odparłam, zanim zdołał powiedzieć cokolwiek jeszcze. - Zaniesiesz to do mojego pokoju? O ile mam tu jakiś.
***
Moim oczom ukazał się piękny pokój. Śmiało można go porównać z rozmiarami mojej angielskiej sypialni. Posiadał on kolor fiołkowy, a ponadto prowadził na balkon, skąd był widok na ulicę. Łóżko mnie jednak zachwyciło, było okryte narzutami, pościelą oraz poduszkami w różnych odcieniach fioletu. Od razu dostrzegałam, że jest nieco mniejsze od mojego łóżka z Clarence Abbey. Doceniałam jednak to, że zawsze czekał tu na mnie pokój.
- Chciałbym się rozpakować.
Zasugerowałam lekko ojcu, aby mnie zostawił. Najwyraźniej zrozumiał perswazję. Szafa na szczęście była pojemna, zatem swoją objętością zmieściła wszystkie ubrania, kapelusze i pary butów jakie miałam.
Gdy już skończyłam te pochłaniające czas zajęcie, rozejrzałam się raz jeszcze po pomieszczeniu. W jednym z rogów dopiero teraz zauważyłam fortepian.
Dawno nie grałam na tym instrumencie. Było to jeszcze zanim dowiedziałam się o chorobie Francis'a... na samą myśl moje oczy napełnianiały łzy. Oddychaj. On nie chciałby, abyś płakała.
Usiadłam przed instrumenteml i zaczęłam grać melodię, która przyszła mi do pod wpływem chwili. Gdy skończyłam otworzyłam powieki i kątem oka zauważyłam postać, która się mi przygląda. Odwróciłam głowę, aby móc ją lepiej dojrzeć.
W progu stał mężczyzna. Na oko miał trzydzieści lat może nieco więcej. Był ubrany w elegancki garnitur.
- Elijah jak przypuszczam. - stwierdziłam.
- A ty jes...
- Lady Hope - przerwałam mu.
- Hope - westchnął, biorąc mnie w swoje silne wbew pozorom ramiona. - pamiętam cię jako małe dziecko... a teraz... jesteś...
- Kobietą?
- Młodą dama. Twoja mama chciała by cię zobaczyć.
- Już? Teraz?
***
Wraz z wujkiem pojechałam zobaczyć mame. Odczuwałam, że to ona chcę zobaczyć bardziej mnie niż ja ją.
Oczywiście, nie miałam nic przeciwko niej, ale nie uważałam siebie za jakiś eksponat, który trzeba było prezentować każdemu miejscowemu. W końcu dojechaliśmy nad jakieś jezioro. Nad brzegiem była chatka z postem, na której siedziało kilkanaście osób. Gdy wyszliśmy z auta, ku nam zaczęła iść kobieta o brązowych włosach, lecz jej twarz była dość zaniedbana.
- Elijah, prosiłam, abyś nie przyjeżdżał tu jakiś czas. - mówiła po czym dodała. - Z czarownicą dodatku.
- Czarownicą? - spytałam, spojrzawszy na lekko zagubionego wujka. - Wracam do auta.
- Hope - zawołał zrezygnowany wujek, gdy wsiadając do auta, trzasnęłam drzwiami.
***
W czasie drogi powrotnej do francuskiej dzielnicy wujek starał się mnie uspokoić i odnaleźć wszelakie pozytywy w takiej sytuacji.
- Nie, wujku! Nie widzę w tym żadnych pozytywów!
Nie miałam oczywiście zamiaru opowiadać mu o czarownicy z Edynburgu. To wszystko stało się po tej głupiej wróżbie... to ja sprowadziłam śmierć na Francis'a! Wszystko stało się w przeciągu kilku tygodni po niej!
Gdy tylko wróciliśmy do domu, poszłam do swojego orleańskiego pokoju. Tam już nie musiałam ukrywać emocji. Zaczęłam płakać, wiedziałam, że nikt mnie nie widzi. Dlatego też dłużej się nie powstrzymywałam.
Z szuflady, która była przy łóżku wyciągnęłam ramkę ze zdjęciem moim i Franciszka. Na samą myśl, że go tu nie ma po twarzy spłynęły mi pojedyncze łzy. Zdjęcie przedstawiało nas. Szczęśliwych. Zostało one wykonane podczas naszych ostatnich wakacji w Szwecji. Byliśmy tak szczęśliwi. Ciekawe czy już wiedział o chorobie...
- Puk, puk - usłyszłam głos Kol'a. - mogę wejść?
Siedziałam do niego tyłem, zatem pierw niezauważalnie schowałam ramkę ze zdjęciem i otarłam szybko łzy. Uspokajając się jak najbardziej umiem.
- Proszę - odpowiedziałam, wkładając na swoją twarz uśmiech.
- Słyszałem, że...
- Proszę, przestań. - prosiłam zanim przeszedł do historii całej tej sytuacji. - Chyba, że ty również masz jakieś wiadomości o mnie, których ja w życiu nie spodziewałabym się usłyszeć.
Chłopak uśmiechnął się i zajął miejsce koło mnie.
- Mogę ci pomóc.
- Pomóc?
- Opanujesz proste zaklęcia, zobaczysz, że to nie jest takie złe. Przypuszczam, że może nawet ci się spodoba.
- Kol, ty nic nie rozumiesz. - pokręciłam głową.
- Spróbuj mi wytłumaczyć zatem.
- Zostałam wychowana inaczej niż wiele dziewczyn w moim wieku. Pomijając oczywiście to, że moja rodzina to pierwotne wampiry, ojciec jest hybrydą, a matka królową wilkołaków. Moje życie to szkoła, przyjaciele, bale, chodzenie do krawcowej, przymiarki. Zawsze byłam gotowa, że zostanę kiedyś Lady Clarence. Nadal jestem w gotowa, ale nie byłam nigdy przygotowana na takie wieści.
- Bale? Dobrze, zrobimy bal.
- Nie, nie zrobimy balu. Tu nie ma wcale towarzystwa dla mnie.
- Znasz tu dopiero z jakieś 5 osób i już tak twierdzisz.
- Kol! Wychowałam się w Anglii!
Oznajmiłam mu to wstając.
- Dobrze, już rozumiem. - przerwał mi ewentualną dalszą wypowiedź. Wstał i położył swoje ręce na moich ramionach, przyglądając się moim oczą. - Zapomnisz o wszystkim czego się dzisiaj dowiedziałaś, dalej jesteś pogodną, angielską arystokratką. Powtórz teraz.
Czułam jak mój język pod wpływem nie wytłumaczalnych czynności układa się i powtarza wszystko co mówił Kol, wbrew mojej woli...
Zamknęłam oczy i otworzyłam, a przede mną stał Kol. Uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił uśmiechem.
- Przyniosłeś mi kolejne walizki?
- Przyszłem zobaczyć jak się masz.
- Dziękuję, mam się dobrze. Tylko po to przyszłeś?
- Obejrzymy coś?
- My?
- Co w tym dziwnego? Jestem pierwotnym wampirem, ale to nie oznacza, że zrobię ci krzywdę. Myślę, że to wiesz po wczorajszej nocy.
- Tak, wiem - kiwnęłam głową.
- W takim razie, co lubisz oglądać?
- Lubię komedię, dobre dramaty, kryminały... lubię wszystko, jeśli są tam przystojni aktorzy.
- Ok, rozumiem - powiedział, śmiejąc się.
Po chwili razem z nim wyszłam z pokoju, aby dołączyć do reszty tej cudownej rodzinki.
- Hope, dobrze, że cię widzę. - powiedział ojciec. - Wolałabyś guwernatki czy iść do szkoły?
- To jakiś quiz? Nie zbyt rozumiem.
- Skoro już tu mieszkasz to myślałem, że będziesz chciała kontynuować naukę.
- Musiało zajść nieporozumienie, bo ja wraz z końcem wakacji wracam do domu.
- Do domu?
- Do Anglii, Anglia jest moim domem. Przykro mi, że tak to wygląda, ale nie zamierzam mówić, że jest inaczej, lecz... odpowiadając na twoje pytanie. Guwernatki mają dość ograniczoną wiedzę, szkoła jest lepsza.
Zostawiłam tatę i wraz z Kol'em zaczęłam przygotowania do seansu. Właściwie. Ja siedziałam, a on przygotowywał.
- Mogłabyś pomóc.
- Mogłabym. Gdybyś był moją pokojówką, nie odważyłbyś się tak do mnie powiedzieć.
- Ale nie jestem. - stwierdził i po chwili zastanowienia spytał. - Hej! Ty masz własną pokojówkę?
- Mam. - odpowiedziałam, na co pokręcił głową. - Nie osądzaj mnie, to wina babci Violet.
- Babci Violet?
- Posłuchaj mnie, ona zatrzymała się jakby na epoce wiktoriańskiej. Nie zważa, że mamy XXI wiek.
- Lubisz historię?
- Tak. A co?
- Mogę ci opowiedzieć ciekawe rzeczy. Tak się składa, że ja jestem żywą historią.
- Słyszałam na imprezie.
- Mówili coś o mnie?
- Tak.
- Co takiego?
- Że Kol Mikaelson to psychopatyczny wampir morderca. - oznajmiłam, uśmiechając się do bruneta, który usiadł koło mnie.
- Wiedziałaś, że to ja?
- Cóż... osoby mówiące o tobie zamilkły wraz z twoim wejściem do baru.
- Jednak ty się mnie nie bałaś.
- Biorąc pod uwagę, że to ty zacząłeś się do mnie przystawiać.
- Ja?
- A co może ja?
Kol po chwili stwierdził, że rozmowa ze mną na ten temat nie posiada w sobie żadnego sensu. Dlatego też poszedł po przekąski i kazał mi poczekać.
Wrócił z popcorn'em, frytkami, coca-cola... i... ze szklanką, w której był czerwony trunek. Krew?! Młody Mikaelson najwidoczniej zauważył moją minę i postanowił rozwiać moje wątpliwości.
- Tak, kochanie, to jest to co myślisz. Nie skanuj mnie jak walizki na lotnisku.
- Co zatem oglądamy?
- Zobaczysz - powiedział z tym szelmowskim uśmieszkiem.
***
Była już noc, gdy oglądaliśmy ten film. Koszmar z ulicy Wiązów. Minęła dopiero godzina, a przede mną jeszcze ponad pół godziny. Siedziałam skulona na kanapie i co jakiś czas spoglądałam w stronę pierwotnego, widziałam jak na jego twarzy raz co raz gości lekki uśmiech. Zapewne słyszał wariackie bicie mojego serca.
- Kochanie, uspokój się, bo twoje serduszko brzmi jakby zamierzało iść na spacer - powiedział, uśmiechając się.
Najwidoczniej mój starch filmem sprawiał mu wielką zabawę. Nie moją winą jest, że nie byłam fanką takich produkcji. One później powodowały moje bezsenne noce.
- To po co mi to puszczałeś? - spytałam, rzucając w niego poduszką. - To nawet nie spełnia moich kryterii.
W tym momencie wyłączył się telewizor, a w pomieszczeniu zrobiło się na prawdę ciemno. Teraz dopiero poczułam jak moje serce zaczyna tańczyć breakdance.
- Kol? Kol? Proszę, nie rób sobie żartów.
Prosiłam i niemal natychmiast zaczęłam krzyczeć, gdy poczułam czyjeś kły na swojej szyi. Światło jednakowo szybko się zapaliło, Kol znalazł się na swoim miejscu, a w pokoju zjawił się tato.
- Twój brat jest nienormalny - powiedziałam, przytulając się do ojca.
Widocznie nie był przygotowany na taką reakcję z mojej strony, bo dopiero po chwili mnie objął.
- Lady Hope, nie obrażaj się, proszę.
Prosił młodszy Mikaelson.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro