Rozdział 2 - Pantofleki
Hope
Cały dzień spędziliśmy w Edynburgu. Byłam jednak nieco zniesmaczona przedpowiednią spotkanej czarownicy. Nie umknęło to jednak uwadze Francis'a.
- Martwisz się tą głupią przepowiednią?
Spytał, przerywając moje przemyślenia.
- A co jeśli to prawda?
- Nawet jeśli - zaczął ujmując moje dłonie z lekkim uśmiechem. - podejmę ryzyko.
- Ale...
- To moje życie, Hope. Moje ryzyko.
- Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało przez ze mnie. - oparłam głowę na jego ramieniu.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiaj, bo nigdy nie będziesz powodem mojej śmierci.
- Nie możesz tego wiedzieć.
***
Cały dzień szukałam Francis'a. Co dziwne nie zjawił się dziś na zajęciach, zawsze wiedziałam, gdy nie miał zamiaru się zjawić. Zatem dość zmartwioma tym, że go nie ma udałam się do jego pokoju w internacie. Bezceremonialnie weszłam do pomieszczenia. Zastałam tam tylko jednak George'a. George był przyjacielem Francis'a, również z arystokratycznej rodziny, lecz sam George miał tytuł Księcia.
- Cześć - przywitał mnie, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. - nie powinnaś być z Francis'em teraz?
- Właściwie to sądziłam, że będzie tu. Nie widziałam go od wczoraj.
- Dziwne, mówił mi, że będzie z tobą
- Kiedy go ostatnio widziałeś?
- Z dwie godziny temu, wyglądał źle.
- George - zaczęłam, siadając przy obrotowym krześle. - jesteś jego przyjacielem, jeśli coś wiesz, proszę powiedz mi co się dzieję. Widzę, że dzieję się coś złego.
- Najdroższa Lady Hope, jestem pewna, że nie wiedziałbym nic przed tobą.
Oznajmił, gdy drzwi od pokoju się otworzyły, aw nich ujrzałam przyszłego Lorda Clarence.
- Powiesz mi, gdzie byłeś? - spytałam, na co wymienił spojrzenia z George'em.
- To ja was zostawię - stwierdził młody Kane.
Gdy drzwi się zamknęły, Francis usiadł na łóżku.
- Gdzie byłeś? - spytałam. - Martwiłam się.
- Byłem u ciebie, ale cię nie zastałem.
- Kłamiesz - odrzekłam, podnosząc się z krzesła. - od jakiegoś czasu cały czas mnie oszukujesz! Czy zrobiłam coś?
- Wiedziałem, że ta rozmowa kiedyś nadejdzie.
- Rozmowa?
- Obawiam się, że nigdy nie będę mógł zostać Lordem Clarence.
- Jesteś jedynym dzieckiem, synem Lorda Clarence. Oczywiście, że będziesz...
- Nie rozumiesz. - przerwał mi, ujmując moją twarz. - Ja umieram.
- Nie? Lekarze pewnie się nylą. Znajdziemy innych, ekspertów.
- Na to nie ma leku, Hope.
Oznajmił, a ja czułam jak znoszę się na płacz jak dziecko. Wtuliłam się w jego koszulę i płakałam. Nie mogłam go stracić. Nie teraz.
***
Wieczorem Rose zaproponowała mi, abyśmy wyszły na miasto. Jednak po nowościach tego dnia nie miałam ochoty na zabawę, nawet w towarzystwie kuzynki.
Leżałam w łóżku, obserwując sufit. Nie mogłam wyobrazić sobie siebie bez niego. Bez Francis'a. Zawsze, wszędzie byliśmy razem. To miało się teraz skończyć? Tak po prostu?
Mój samotny wieczór przerwał telefon.
Na ekranie wyświetlił się "tato". Tak strasznie nie miał ochoty rozmawiać. Jednak mimo wszystko, wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Tak? - spytałam.
- Dawno nie dzwoniłaś, skarbie.
Usłyszałam głos taty. Moi rodzice mieszkali w Nowym Orleanie, chociaż nie byli parą. Nie byli całkiem normalni, jeśli można to tak ująć. Nowy Orlean to miasto czarownic, wampirów i wilkołaków. Między innymi z tego powodu trafiłam do Anglii. Mój ojciec był pierwotnym. Ale nie dzieckiem... Pochodził z rodziny pierwotnych wampirów
- Byłam zajęta - odparłam oschle.
- Przyjedziesz w tyn roku do Nowego Orleanu?
- Obawiam się, że w tym roku nie znajdę czasu.
- Nikt cię już prawie nie pamięta. We własnym domu.
- Nie obraź się, ale w moim sercu, jedynym domem nie jest Nowy Orlean.
Odpowiedziałam, czując jak do moich oczów napływają łzy, a mój głos się łamie.
- Coś się stało? - spytał.
- Miałam ciężki dzień. Nie chcę o tym rozmawiać. - westchnęłam. - Posłuchaj, tato. Ja muszę kończyć, mam się spotkać z Lady Rose.
Wyjaśniałam, rozłączając się. Dopiero, gdy odłożyłam telefon, usłyszałam głos Francis'a.
- To z mojego powodu nigdy nie chciałaś jechać do domu? Do Nowego Orlenu?
Spytał, zamykając drzwi.
- Nigdy cię nie zostawię.
- Nigdy nie wrócisz do domu. - stwierdził, siadając na łóżku koło mnie. Spojrzałam na niego i położyłam rękę na jego policzku.
- Ty jesteś moim domem.
- Muszę o ciebie zadbać. - oznajmił zdejmując moją dłoń ze swojego policzka i ujmując ją.
- Moją?
- Zdążyłem się dowiedzieć kto zostanie następnym Lordem Clarence. Wiem, że to co teraz powie wyda się niedorzeczne, ale chcę, abyś nie przerywała.
- Postaram się - skinęłam głową.
- Wiem, że planowaliśmy wspólną przyszłość, ale też już wiemy obydwoje, iż każdy nasz wspólny moment jest ważny. W każdym razie... Muszę zapewnić ci pozycję. Ze mną miałaś obiecany tytuł przyszłej Lady Clarence, ale... Chcę ci go zapewnić wciąż.
- Francis, to jest teraz serio nie ważne.
Odparłam, na co pokręcił głową.
- Dla mnie jest. Chcę, abyś zaprzyjaźniła się z moim następcą. Może z czasem narodzi się między wami jakieś uczucie
- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie?
- Mogę, ponieważ chcę zapewnić tobie pewną przyszłość.
- Z innym.
- Nazywa się Aspen Crawley. Jest adwokatem, skończył Oxford.
- My mieliśmy iść na Oxford - wspomniałam, na co przyjaciel mnie przytulił.
- Ja nie zdążę, ale ty masz iść. Jak nie to będę cię nawiedział po nocach.
Francis w końcu mnie zostawił, aby pójść spać do swojej części internatu. Byłam tak zmęczona dniem, że zasnęłam natychmiast.
- Hope... Proszę, obudź się... Hope.
Słyszałam, na co lekko otworzyłam oczy. W pokoju wciąż było ciemno, tak samo jak na dworze zresztą.
- George? Co ty tu nie robisz?
- Chodź ze mną. Z Francis'em jest źle.
Oznajmił na co momentalnie się poderwałam. Wzięłam z końca łóżka swój szlafrok i chciałam już wychodzić, lecz George mnie zatrzymał, i zmusił, abym usiadła.
- Co ty robisz? On nas potrzebuje.
- Musimy iść przez cały budynek i dziedziniec, aby nikt nas nie zauważył. A chodzenie po dziedzińcu boso nie jest wygodne - mówił, zakładając mi na nogi pantofleki.
Z czyjejś perspektywy mogło to wyglądać całkiem zabawnie.
W każdym razie bez problemów opuściliśmy budynek oraz przeszliśmy przez dziedziniec. To była prostota. Gdy weszłam do pokoju chłopaków ujrzałam tam już grupkę osób. Na szczęście nie był to nikt z opiekunów. Wokół Francis'a znalazły się Lady Rose, Lady Victoria oraz przyszły Lord Norflok, Robert wraz z Księciem George'm.
- Co się dzieję, Francis? - spytałam, siadając na skrawku łóżka.
- Nic, kochanie - odparł, ściskając moją dłoń.
Spojrzałam na niego, po czym wstałam i zwróciłam się do przyjaciół.
- Dziękuję, że tu jesteście, ale myślę, że możecie iść spać. Nic tu razem nie zdziałamy. Porozmawiamy jutro.
Powiedziałam, na co skinęli głowami.
Gdy zamknęli drzwi zostałam sama z Francis'em oraz George'm.
- Obrazisz się, jeśli zostanę tu do rana?
Spytałam Księcia, na co się uśmiechnął.
- W życiu.
***
Czułam czyjś dotyk na włosach dlatego się podniosłam.
- Francis - szepnęłam, patrząc do złotowłosego. Przyłożyłam rękę do jego czoła. - gorączka chyba ustała.
- Też tak myślę.
- Czemu nie chcesz mi powiedzieć co to za choroba?
- Bo to mało istotne.
- Skąd w takim razie tak gwałtowne załamanie?
- To choroba. Raz jest lepiej, raz jest gorzej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro