Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Umierasz

Hope

- Lady Hope Mikaelson - powtórzył po mnie ciemnoskóry. - Nigdy nie sądziłem, że tu wreszcie przyjedziesz.

- Czyli sugerujesz, że powinnam cię znać.

- Jestem przyjacielem twojego ojca.

- No, tak - westchnęłam - Klaus i przyjaciele przemierzają świat.

Marcel po chwili zaproponował, że odprowadzi mnie do domu, abym uniknęła jakichkolwiek przykrych wydarzeń.

- Masz piękny brytyjski akcent.

- Brytyjski akcent mam bardzo dobry, ciesze się, że nie mówię z amerykańskim. Brzmię wtedy wyjątkowo śmiesznie

Uśmiechnęłam się do wampira, gdy odezwał się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz.

- Szybko się zorientował, że mnie nie ma.

Podsumowałam, wkładając telefon do kieszeni.

- Nie odbierzesz?

- Przez szesnaście lat byłam w Anglii, nie sprawiając mu żadnych problemów. Teraz jestem tu, w Nowym Orleanie i mamy czwartą nad ranem. Nic mu się nie stanie jak się trochę pomartwi.

- Jesteś bez serca - stwierdził, śmiejąc się.

- Tak, jestem.

W końcu jednak doszliśmy do domu i od wejścia na górne piętro przywitały mnie spojrzenia pełne ulgi rodzinki Mikaelson.

- Hope! Jest czwarta nad ranem!

Krzyknął ojciec, na co wruszyłam ramionami i powiedziałam, że wiem o tym fakcie.

- Dlaczego nie odbierasz telefonu?

- Wyciszłam - skamałam.

- Powinnaś się spytać czy możesz wyjść.

- Przepraszam, ale jakoś trudno mi jest się przyzwyczaić, bo przez ostatnie kilkanaście lat nikogo o żadną zgodę nie prosiłam. Wracam do Anglii.

Oznajmiłam wychodząc i wpadając do mojej amerykańskiej sypialni. Silnie trzasnęłam drzwiami i usiadłam na parapecie, który został przerobiony na małą kanapę. Miałam dość! Nienawidziłam tego miasta! Wyjeżdżam, gdy słońce będzie w zenicie nad Nowym Orleanem. Rozejrzałam się po pokoju z pytaniem czy należy zabrać coś więcej niż ubrania, gdy drzwi się otworzyły. Zauważyłam w nich najmłodszego z braci Mikaelson.

- Ciebie przysłali - uśmiechnęłam się sama do siebie.

- Sam przyszedłem. Serio chcesz wyjechać?

- Co innego mi tu pozostało? Dołączę do rodziny w Szkocji. Mam tam mnóstwo zajęć, które na mnie czekają - mówiłam, gdy podchodził do mojego łóżka.

- Lady Hope? Ktoś najwidoczniej zostawił coś dla ciebie - wyjaśnił podnosząc kopertę, które była nie widoczna z tej perspektywy.

Kto mógł tu wejść i zostawić kopertę?
Sama Lady Hope było napisane bardzo starannie. Wzięłam głęboki wdech, gdy Kol podał mi ową kopertę. Spuściłam głowę i zaczęłam ją oglądać z każdej strony jakbym miała znaleźć coś co mi odpowie na moje wszelakie pytania.

- Nie chcesz go otworzyć? - spytał wujek, na co westchnęłam i otworzyłam kopertę.

Wyciągnęłam kartkę z napisem, a po przeczytaniu obróciłam. Na jej odwrocie był szkic, który przedstawiał mnie i Franciszka. Doskonale rozpoznałam ubrania, które mieliśmy na sobie. Były to stroje z... z dnia kiedy on zmarł, a scena przedstawiała jego śmierć. Czułam jak po moich policzkach ściekają łzy.

- Hope, Hope - słyszałam, gdzieś w tle głos Kol'a. Podniosłam wzrok i spojrzałam na brueta.

- Ktoś tu był - stwierdziłam, wyciągając spod łóżka walizkę i otwierając jej wieko.
Zaczęłam iść do szafy w celu spakowania swoich ubrań.

- Co ty robisz?

- Wracam do Anglii! Mam dość! Ktoś wysyła mi coś tak okropnego!

- Okropnego? Bardzo ładny szkic, na którym jesteś - starał się mnie chyba jakoś uspokoić.

- Nie zrozumiesz - powiedziałam cicho, ocierając łzy.

- Tak sądzisz? Wpisałem ostatnio w internecie frazę Lady Hope Mikaelson.

- Tak?

- Wyskoczyło wiele zdjęć, na których był podpis Lady Hope i Wicehrabia Clarence, Francis. - oznajmił, a ja zamiast wziąć jak wcześniej zamierzałam ubrania z szafy... opadłam na kolana znosząc się płaczem.

- Internet nie powie ci, że umarł przeze mnie - powiedziałam, zakrywając twarz dłońmi. - Ten szkic, to moment, gdy umarł. Wiedziałam, że to się stanie.

- Jak to?

- Byliśmy na krótkiej wycieczce w Edynburgu. Spacerowaliśmy po rynku, gdy moja kuzynka, Lady Rose, zauważyła kobietę, czarownice. Podeszliśmy do niej, mimo, iż Francis nie był przekonany do tego pomysłu. Powiedziała, że powinien się trzymać ode mnie z daleka, bo sprowadzę na niego śmierć.

- Posłuchał przepowiedni? Zostawił cię.

- Oczywiście, że nie - pokręciłam głową z uśmiechem. - Francis był ze mną zawsze i wszędzie. Dbał o mnie.

- Już nie płacz.

- Dziś spotkałam czarownice, znowu. Powiedziała, że jego już nie ma, mnie nie ma już kto obronić. Mówiła, że powinnam uważać.

- Dlatego chcesz wrócić do Anglii?

- Nowy Orlean to nie miejsce dla mnie, czarownice, wampiry, wilkołaki... zapomniałam o czymś?

- Powiedziałbym, że tak - oznajmił z lekkim uśmiechem - Ale mam dla ciebie propozycję. Zostaniesz tu do końca wakacji, a ja będę obserwować czy nic ci nie grozi. Dodatkowo codziennie będę ci robił śniadania, obiady i koalicję, jeśli to ma cię zachęcić. To jak? Zostaniesz?

- Zostanę - uśmiechnęłam się przez łzy.

***

Otworzyłam oczy i szybko się zorientowałam, że leżę w łóżku. Nie pamiętam nawet kiedy usunęłam. Ubrałam się, a następnie postanowiłam wyjść z pokoju.

- Hope - wpadłam na swojego ojca - Myślałem, że wyjechałaś.

- Twój brat przekonał mnie, abym została. Możesz mu za to należycie podziękować.
Ze swojej strony przepraszam za to, za to wszystko.

- Nic się nie stało. Powinienem widzieć jak zareagujesz. Jednak w salonie czeka pewna dziewczyna, oczekuję, aż przyjdziesz.

- Dziewczyna? - spytałam.

Ominęłam ojca i weszłam do salonu. Tyłem do mnie siedziała wcześniej wspomniana dziewczyna. Wszędzie rozpoznałabym te blond włosy!

- Rose!

- Hope! - krzyknęła, gdy rzuciłyśmy się sobie w ramiona.

- Dlaczego nie zadzwoniłaś?

- Niespodzianka! - wrzasnął mi ktoś do ucha. Odwróciłam się, a przede mną stał mój przyjaciel.

- George! - krzyknęłam z radości.

- Co to za krzyki? - spytała, wchodząca do salonu Rebekah.

- Moje kuzynostwo złożyło mi nieoczekiwaną wizytę. Poznaj to moja kuzynka, Lady Rose oraz kuzyn, Książę George.

***

Spędziłam cudowny dzień z kuzynostwem, które niestety musiało opuścić miasto już wieczorem. Byliśmy w dyskotece, napiliśmy się wina, tańczyliśmy... Mimo, że byłam wyczerpana to postanowiłam, iż dzisiaj również będę podziwiała nocne uroki Nowego Orleanu. Byłam już w trakcie powrotu do domu, gdy poczułam silne zawroty głowy. Oparłam się o ścianę z jednego budynków i bezsilnie osunęłam się na chodnik. Nie czułam się najlepiej. Odczuwałam jak mi duszno, a zarazem czułam dreszcze. Otarłam twarz, wtedy na dłoniach zauważyłam krew. Wyciągnęłam lusterko z torebki, dzięki któremu mogłam się sobie przyjrzeć. Krew wyciekała z nosa. Moje serce nagle przyśpieszyło, a lustereczko jakby zaparowało od mojego oddechu. Zamarłam, gdy pojawił się na nim napis.

Umierasz


***

Od Autorki

Tak dawno dodałam ostatni rozdział, że aż sama jestem sobą rozczarowana. Jednak wstawiam dziś! Chociaż nie jestem do końca z niego dumna 😐 Jedyne co mi się podoba to końcówka. W każdym razie zapraszam do komentowania oraz pozdrawiam o stałych obserwatorów i tych nowych, których przybyło w ostatnim czasie 😉

Lady_Katia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro