Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Hej!

Witam po pół roku; może nawet więcej, z nowym rozdziałem. Jest niesprawdzony, także musicie to jakoś dziś przeżyć. Jutro go przejrzę. 

Zbliżamy się mniej więcej do połowy, a potem już blisko do końca... :) 

Miłego czytania i dajcie znać jak Wam się podoba. Nie zjedzcie mnie, nie pamiętam już dobrze Fantastycznych i HP, także kanon sobie wisi i powiewa... :)) 

Do zobaczenia za pół roku!

K. 

***

All that grace, all that body

All that face makes me wanna party

He's my sun, he makes me shine like diamonds

Zachłanne dłonie błądziły po jego ciele, a pukle blond włosów łaskotały każde odkryte miejsce, które obcałowywał Gellert. Zaczął od szyi Albusa, gdzie zostawił parę mokrych pocałunków. Następnie, językiem wyznaczył mokrą ścieżkę do pępka kasztanowowłosego i zanurzył w nim język, czym wywołał głośny jęk u chłopaka. Młody Dumbledore był w kompletnej rozsypce, nie potrafił skupić myśli na niczym innym niż pieszczący go chłopak. Nie przeszkadzało mu to, że leży na niewygodnej ziemi, że trawa wraz z kamykami wbijają mu się w plecy. Interesowały go tylko ręce i usta blondyna, które wyczyniały z nim takie rzeczy, że nawet on nie mógł tego pomieścić w swojej inteligentnej głowie, a z jego ust wydobywały się dźwięki, których w innej sytuacji wstydziłby się wydać.

— Gellert.... — zdołał jedynie wyszeptać.

Blondwłosy uniósł jedynie głowę i posłał mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie kiedykolwiek widział. A niebieskie oczy błyszczały dziwnym blaskiem; może to było pożądanie? Albo uwielbienie. Albus nie miał nawet w planach zastanawiania się, co mógł znaczyć ten blask, bo gdy tylko spojrzał na twarz drugiego, zapierało mu dech w piersi.

Gellert był oszałamiająco piękny, a blask księżyca tylko wzmagał ten efekt. Jego ciało wyglądało jakby było wyrzeźbione z marmuru, przez światło na nie padające. Mięśnie poruszały się pod skórą z każdym jego ruchem, a silne ręce chwytały Albusa tak pewnie, tak stanowczo, że mógł się tylko poddać. Gładziły każdy skrawek skóry niebieskookiego, ściskały wszystkie wrażliwe miejsca w grzeszny sposób, dopieszczały go do granic wytrzymałości. Albus był już prawie na skraju, jedynie przez dotyk i usta Gellerta. A wyraz twarzy sprawiał, że miał ochotę na całkowitą zatratę. Nie miał nic do stracenia. Należał do niego, każdy cal jego skóry, każda jego komórka rwała się do Gellerta.

Niebieskie oczy blondyna lśniły na widok rozłożonego przed Gellertem ciała, w pełni mu oddanemu. Tak gotowego... Tak bardzo rozgrzanego przez sam jego dotyk. Kasztanowe włosy opadały na ramiona, rozpuszczone, poskręcane od potu. Drżący oddech opuszczał rozchylone usta chłopaka, przez które uciekały także jęki i wulgarne słowa, których Albus normalnie by się wstydził, ale teraz... Teraz był bezwstydny, całkowicie oddany pożądaniu. Ich ciała były praktycznie złączone, skóra do skóry. Chcieli siebie czuć. Gellert pieścił dłońmi i ustami każdy skrawek jego skóry. Młody mężczyzna leżący pod nim był tak niewinnie piękny, że blondyn prawie nie chciał skalać jego niewinności, ale dźwięki wydobywające się z pełnych ust i rozchylone uda sprawiały, że nie umiał się powstrzymać.

— Już za niedługo będziemy całością. — powiedział w jego usta, i pocałował go namiętnie.

Całowali się długo, prawie że wygłodniale, jakby chcieli poznać smak drugiego i nigdy go nie zapomnieć. Napierali na siebie ustami, walcząc o dominacje, lecz po chwili blondyn zdobył przewagę nad kasztanowowłosym. Długo to trwało zanim ich wargi się rozłączyły, żeby mogli nabrać powietrza. Blondyn rozszerzył nogi Albusa, złączył ich dłonie nad głową kasztanowowłosego i powoli w niego wszedł. Obaj jęknęli głośno i mocniej zacisnęli uścisk dłoni. Mieli przed sobą długą noc.

— Obiecuję, że nigdy nie będę z Tobą walczyć, Albusie. — Gellert wypowiedział patrząc w oczy drugiego chłopaka, nacinając swoją dłoń.

Albus zrobił to samo. Wziął mały nożyk z dłoni blondyna i zrobił takie samo nacięcie jak on. Przycisnął swoją dłoń do dłoni Gellerta.

— Obiecuję, że nigdy nie będę z Tobą walczyć, Gellercie.

Pomiędzy ich dłońmi nagle pojawiło się jasnoczerwone światło, poczuli nieprzyjemne szczypanie, a potem z światła wyłoniła się mała fiolka z wytłoczonym sercem, wypełniona ich krwią.

Braterstwo krwi.

Teraz już nie mogło ich nic rozłączyć, jedynie oni sami mogli to zrobić, ryzykując przy tym życie. Od teraz nawet myśl o zranieniu drugiego, miał przynosić im ból, a walka mogła ich zabić.

Kiedy ją stworzyli, Albus był pewien, że Grindelwald byłby ostatnim, którego chciałby zranić, więc nie obawiał się bólu, który mogła mu zafundować. Myślał, że będzie bezpieczna w rękach Gellerta, więc zostawił mu ją pod opieką. A później patrzył jak ten odchodzi razem z nią.

I czasem, po odzyskaniu fiolki w 1927 przez Newta Scamandera, zastanawiał się, czy kiedykolwiek Grindelwald zwijał się z bólu przez to, że zranił Albusa. Czy fiolka odbierała mu oddech, zatrzymywała normalny bieg serca, gdy myślał o zranieniu go? A może wcale nie myślał o nim...?

Bo Albus zwijał się z bólu każdej nocy, podczas gdy leżał sam w swoim łóżku, ściskając w ręce fiolkę, czując się tak jakby trzymał cząstkę Gellerta. I nie, nie chciał go zranić. Po prostu, na końcu wszystkiego zostaje tylko żal. I właśnie ten żal, powoli zabijał Albusa. Wypalał go od środka, nawet kilkadziesiąt lat po rozbiciu się fiolki, która już nie miała nad nim żadnej władzy, ale była przypomnieniem, że kiedyś kochał. A potem to stracił.

***

— Panie Dyrektorze?

Z zamyślenia wyrwał go głos. Odwrócił się i ujrzał przed sobą młodego mężczyznę z burzą czarnych włosów na głowie i oczami koloru skoszonej trawy. Uśmiechnął się, a jego oczy zamigotały. Stojący przed nim młodzieniec już był praktycznie dorosły, a on wciąż widział go jako jedenastolatka przekraczającego progi Hogwartu. Harry miał już szesnaście lat, nie był już dzieckiem. A przynajmniej, nie miał już oczu dziecka. Przeżył więcej niż ktokolwiek inny. Więcej nawet niż on sam. Albus czasem myślał, że nikt tak młody nie powinien znać takiego bólu. Niestety, życie nie oszczędza nikogo.

— Tak, Harry? — spytał, wskazując mu fotel, na którym mógł usiąść. — Całkowicie zapomniałem o naszej dzisiejszej lekcji, wiem. Przygotowałem kolejne wspomnienie, myślę, że rozjaśni ono niejasną sytuację Toma.

— Tak właściwie to wydawał się Pan nieco zamyślony, gdy wszedłem. Czy coś się stało?

Niebieskooki posłał mu ciepły uśmiech.

— Nie, po prostu przeszłość dopada nas w najmniej oczekiwanych momentach, mój drogi. Nie będę zawracał ci głowy problemami starca, mamy coś ważniejszego do zrobienia.

Z tymi słowami podszedł do regały z myślodsiewnią, wybrał odpowiednie wspomnienie z półki i wlał je do naczynia. Zawartość zabarwiła się na srebno.

— Teraz zobaczymy fragment, gdzie po raz pierwszy odwiedzam Toma Riddle'a w sierocińcu. Byłem wtedy jeszcze wicedyrektorem, więc to ja odwiedzałem dzieci z mugolskich rodzin, by oświadczyć im, że są czarodziejami. Tom był wyjątkowym dzieckiem, lekko przerażającym, ale niezwykłym... Tak... Zaraz sam się o tym przekonasz, chłopcze. Do dzieła!

Wskazał dłonią na myślodsiewnią, a kruczowłosy zanurzył w niej niepewnie głowę. Nie przepadał za uczuciem przenoszenia do wspomnień, już bardziej wolał teleportacje.

Razem z Harrym, Albus podążał za swoim młodszym ja by spotkać chłopca, który kiedyś stanie się Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, czyli Voldemortem. Patrzył na to dziecko i po raz kolejny przyszło mu do głowy, że i tym razem zawiódł. Może gdyby inaczej nim wtedy pokierowali, to on nie stałby się aż tak okrutny. Zawiedli to dziecko, oni dorośli, a później nie nauczyli się na własnych błędach; on nie uczył się na własnych błędach, i zawiódł kolejne dzieci, które nie były winne niczemu. Dziecko nigdy nie powinno być winione za błędy rodziców.

Tom właśnie podpalił szafę i przyznał się do tego, że jest wężousty, a Dumbledore miał ochotę potrząsnąć starym sobą, lecz nie mógł. To właśnie w tamtym momencie przekreślił tego chłopaka na dobre. Riddle nie był winny tego, że Meropa uwiodła tego mugola, który go znienawidził. Kobieta oddała go do sierocińca, gdzie czuł tylko złość i nienawiść. Nie był winny tego, że jest dziedzicem Slytherina, ani tego, że posiadał jego dary. I gdyby młody Albus nie odrzucił wtedy tego jedenastoletniego chłopca, to może wtedy nie zatraciłby się aż tak w Czarnej Magii. Może by udało się go uratować, mimo, że został poczęty przez eliksir miłości i nie było mu dane zaznać, czym są uczucia. Przecież każdego da się uratować? A on nawet nie próbował. I nie miał nic na swoje wytłumaczenie.

Westchnął, gdy wracali do jego gabinetu. Spojrzał na młodzieńca, który stał przed nim i wiedział, że go zawiódł. Tak wiele razy. Niestety, będzie musiał go zawieść jeszcze bardziej. I tylko miał nadzieję, że kiedy Harry pozna prawdę, nie znienawidzi go za to. I nie będzie czuł do niego żalu. Albus nie chciał, żeby chłopak odczuwał ten sam palący żał, co on.

— Czy Tom już wtedy był zły? — pytanie Harry'ego wyrwało go z zamyślenia, po raz drugi dzisiejszego dnia.

Pokręcił głową.

— Nie, był tak samo zagubiony jak każdy jedenastolatek, lecz nie był zły. Tak naprawdę zło skaziło jego duszę dopiero po piątym roku, gdzie zaczął się parać Czarną Magią. A później było już tylko gorzej.

— Nie dało się go jakoś uratować? Cztery lata to dużo, żeby coś zrobić.

Harry jak zwykle chciał ratować każdego, ale nie wiedział, że dyrektor nie próbował. I wstyd było mu się do tego przyznać, że przez cztery lata nie zauważył, że chłopak coraz bardziej pogrążał się w mroku, a z czasem było coraz gorzej. Riddle odkrył kim byli jego rodzice i zaczął interesować się czarnymi sztukami. Oczywiście robił to w tajemnicy, a na zewnątrz dalej był porządnym prefektem. Zawsze uprzejmy i taktowny. Podejrzenia Albusa były niczym bez dowodów, a chłopak nie chciał mu się zwierzać.

— Nie wszystkich możesz uratować, chłopcze. Nieważne jak bardzo byś tego pragnął... — posłał mu smutny uśmiech.

Przed oczami stanął mu Gellert. Nie, jego też nie był w stanie uratować. Od początku byli skazani na porażkę. Byli spisani na straty już wtedy gdy stanęli po dwóch różnych stronach. A gdy fiolka została zniszczona, wszystko runęło jak lawina. Gellert pogrążył się w mroku i mrocznej magii, a Albus próbował ratować to co zniszczył blondyn, który kiedyś był dla niego wszystkim, lecz teraz... Teraz byli jedynie wrogami ze wspólną przeszłością.

Grindelwald spełnił swoją obietnicę, spalił za sobą świat, a Dumbledore musiał na to patrzeć. Zostały mu tylko zgliszcza tego, co mieli kiedyś.

— Mogę zadać panu pytanie? — Harry odezwał się po dłuższej przerwie. Obaj musieli pozbierać myśli.

— Oczywiście, pytaj o co tylko chcesz.

— Chciałbym wrócić do naszej wcześniejszej rozmowy o Grindelwaldzie. Dlaczego przez tyle lat nie walczył Pan z nim?

— Nie mogłem, Harry. Łączyło mnie z nim braterstwo krwi. Żaden z nas nie mógł nawet pomyśleć o zranieniu drugiego, ponieważ sprawiało nam to ogólny ból.

Harry pokiwał głową. Jednak nurtowało go jeszcze jedna rzecz.

— Skoro łączyło was braterstwo krwi, to znaczy, że byliście blisko ze sobą jak bracia?

Albus uśmiechnął się ciepło.

— Byliśmy bliżej niż bracia.

— Oh...

Dyrektor opowiedział Harry'emu skróconą historię stworzenia fiolki. Pominął ich wspólną noc i to, co działo się później, gdy już ją odzyskał. Przytoczył słowa przysięgi. Pamiętał je tak dobrze, jakby składali ją wczoraj.

— Kto ją miał przez te wszystkie lata?

— Najpierw Gellert, posiadał ją od początku. Nosił ją po lewej stronie, przypiętą do kieszeni marynarki. Chciałbym myśleć, że nosił ją koło serca... Później z pomocą przyjaciół, ją odzyskałem. A później została zniszczona w walce.

Harry znowu kiwnął głową, chociaż miał ochotę zapytać, jak została zniszczona, lecz powstrzymał się. Uważał, że Dumbledore sam mu powie, jeśli będzie tego chciał.

— Naprawdę nie mogliście ze sobą walczyć? Ani trochę? Przecież walczyliście ze sobą wtedy w Dolinie Godryka. Fiolka nie powinna tego zaliczyć jako ataku?

— Dobre pytanie, Harry. Sam do końca nie jestem pewny odpowiedzi na to pytanie. — Niebieskooki zamilkł na chwilę, zaskoczony.

Teoretycznie chłopak miał rację, walczyli wtedy ze sobą, ale nie pamiętał bólu towarzyszącego zdradzie przysięgi, ponieważ gdy moc Ariany wybuchła, cała trójka zemdlała. Przy tym wszystkim buł jeszcze Aberforth, więc może fiolka nie potraktowała tego jako chęć zranienia drugiego, tylko jako obronę?

A może to właśnie fiolka spowodowała ten wybuch? Czy to możliwe? Czy za bardzo nagięli przysięgę, walcząc ze sobą i to spowodowało nagły wybuch? Sam już nie był pewien tego, co się wtedy stało tamtego wieczoru w Dolinie. A pozostali świadkowie nie byliby pewnie chętni do rozmowy. Martwi nie mówią. Z bratem nie rozmawiał od ponad trzydziestu lat. Gellert był zamknięty w swojej twierdzy, a Albus nigdy nie miał odwagi się do niego odezwać, gdy odwiedzał go w Nurmengardzie.

— Podejrzewam, że walczyliśmy wtedy we trójkę przeciwko Aberforthowi. Mogła nie wziąć tego za atak. To było tak dawno temu, że mogę jedynie spekulować co się wtedy stało.

— Przepraszam, nie chciałem rozgrzebywać przeszłości. Nie będę więcej o to pytał.

— Nie szkodzi, Harry. Miałeś prawo zapytać, a ja chciałem ci odpowiedzieć. Przeszłość zostaje przeszłością, nawet jeśli, jak to ująłeś, ją rozgrzebujemy.

Chłopiec nie drążył dalej tego tematu, przyjął odpowiedź dyrektora.

— A mógłby mi Pan opowiedzieć o tych, co ją odzyskali? I jak to się stało? Podejrzewam, że nie było łatwo ukraść ją Grindelwaldowi. Nie chcę jeszcze wracać do wieży, Hermiona i Ron się do siebie nie odzywają i nieco mi z tym dziwnie. — przyznał, zawstydzony. Jego przyjaciele nie odzywali się do siebie, odkąd Ron zaczął chodzić z Lavender.

Albus spojrzał na zegar, wskazywał dopiero dwudziestą, więc do ciszy nocnej zostały dwie godziny. Mieli jeszcze trochę czasu.

Pokiwał głową.

— Oczywiście, chłopcze.

I zaczął mówić.

***

I know you will, I know you will, I know that you will

Will you still love me when I'm no longer beautiful?

Młodszy o prawie siedemdziesiąt lat Dumbledore stał na moście Hogwartu, za niedługo mieli zjawić się jego przyjaciele. Nie minęło dużo czasu odkąd dostał wiadomość od Newta, że wracają. Był ciekaw, czy ich misja się udała. Mieli odzyskać, coś bardzo ważnego. Fiolkę braterstwa krwi. I oczywiście, musieli dowiedzieć się, co planuje Gellert. Wiadomości, zarówno ze świata magii, jak i mugolskiego, nie były za pozytywne. Mugole myśleli, że zbliża się kolejna wojna, ale czarodzieje wiedzieli, że to coś o wiele gorszego. Grindelwald rósł w siłę, miał coraz więcej popleczników. Świat, który znali był zagrożony.

I wiedział, że to wszystko była jego wina. Gdyby nie był tak naiwny, tak wierny, tak przekonany, że to co robią jest słuszne - to może teraz nie stałby z bólem serce i związanymi dłońmi, czekając aż ktoś znowu naprawi to, co on zepsuł. Gdyby wcześniej zorientował się, że Gellert nie pragnie tego samego, co on, że ich plany jednak się bardzo różniły. Mimo, że wyglądało to tak, jakby chcieli tego samego. Albus przede wszystkim chciał mieć Gellerta dla siebie, poszedłby za nim wszędzie.

Nawet jeśli to oznaczało, że tajemnica czarodziei mogła wyjść na jaw. Jednak nigdy nie chciał, żeby nikt zginął. Myślał, że jak ich tajemnica się wyda, to nagle zapanuje spokój. Że będą mogli żyć z mugolami w harmonii i spokoju, lecz oni nie byli jeszcze gotowi na to, żeby wiedzieć o ich istnieniu. Byliby przerażeni i skończyłoby się to mordem.

Ale gdy był z Gellertem, patrzył na to inaczej. Grindelwald chciał siać strach, terror. I tak zmusić mugoli do posłuszeństwa, chciał nad nimi panować. Albus tego nie chciał. Jedynym, czego chciał było serce Gellerta. Niestety, ten od zawsze wolał władzę.

Kasztanowowłosy spojrzał na skute magicznie nadgarstki i uśmiechnął się smutno. Taką ma karę za swoją lojalność. Nawet po tylu latach nie potrafił stanąć przeciwko Gellerta, nie mógł wystąpić przeciwko niemu. I to nawet nie była zasługa fiolki. Po prostu, Albus, nawet po tylu latach i tych wszystkich rzeczach, które zrobił Grindelwald, nie przestał go kochać. Gdzieś w głębi jego serca, wciąż tkwiła iskierka miłości do człowieka, którym kiedyś był.

Nagle, kajdanki zniknęły. Zaświeciły się i zniknęły. Mężczyzna pokręcił nadgarstkami, odruchowo. Mimo, że nie było ich widać, ich noszenie nie było wygodne. Ograniczały jego magie. Mógł czarować jedynie na lekcjach i w obronie własnej. Podniósł głowę do góry i ujrzał dość dziwny pochód.

Pierwszy z brzegu szedł krępy mężczyzna, średniego wzrostu. Ubrany był w garnitur. Na twarzy miał wyraz rozpaczy, pomieszany z domieszką zachwytu i zdziwienia. Ciekawa mieszanka. Albus go pamiętał. Jacob, mugol. Bardzo oddany przyjaciel Newta. Czy on czasem nie miał zapomnieć o świecie magii? Obok niego szła dziewczyna w zielonej sukience, na ramiona miała narzucony męski płaszcz. Miała długie czarne włosy i posiadała ciekawą urodę. Wyglądała na przestraszoną i tak, jakby straciła coś bardzo ważnego. Dostrzegł też czarnoskórego mężczyznę w garniturze. Yusuf Kama, kojarzył tylko jego nazwisko. Jednak czuł, że ten człowiek jest po ich stronie. Następnymi, których zauważył była dwójka braci. Tezeusz i Newt. Tak bardzo różni, ale wiedział, że gdyby jeden z nich potrzebował pomocy, to drugi poszedłby nawet do piekła, by go wyciągnąć. Pochód zamykała Tina Goldstein i aurorzy. Pokiwał wszystkim głową i uśmiechnął się.

— Mam coś, co należy do Ciebie.— Newt wyszedł na przód, i z kieszeni marynarki wyciągnął fiolkę. Z środka wychylił głowę także Niuchacz. — To on go zabrał. Sprytna bestyjka z niego.

Albus wziął fiolkę od Newta i zacisnął wokół niej palce. Poczuł ciepło i dziwne mrowienie. Tak, jakby nie był już sam. Czy Gellert czuł to samo? Tak jakby miał przy sobie część Albusa? Bo on tak się czuł. Jakby znowu byli chłopcami w Dolinie Godryka.

— Dziękuję. Dziękuje wam wszystkim. — zwrócił się do pozostałych. — Może herbaty?

Z ochotą przystali na jego propozycję. Ruszyli w stronę zamku, mieli dużo do omówienia.

— Albusie?

Odwrócił głowę w stronę Scamandera.

— Wiem już jaką obrać stronę. Nie mogę dbać tylko o swoje zwierzęta, kiedy na świecie dzieje się tyle złego. Muszę zrobić to, co konieczne. Grindelwalda trzeba powstrzymać.

— Tak. To, co konieczne nie zawsze jest dla nas bezbolesne.

Chłopak spojrzał na niego, nie rozumiejąc co ma na myśli. Jednak, znając Albusa i to jak bardzo niechętny był do dzielenia się swoimi myślami, nie pytał o nic więcej.

— Ale czy taki ból nie jest warty wszystkiego? Czy to nie jest cena spokoju?

— Ból zawsze jest ceną, jeśli w grę wchodzi miłość, Newt.

Po twarzy szatyna widział, że zrozumiał o co chodzi Albusowi. Widział jak jego wzrok podąża za Tiną. Ujrzał spojrzenie, pełne bólu, które posłał Tezeuszowi. I już wiedział, że wszyscy zapłacili dzisiaj wysoką cenę.

I parę godzin później, gdy już ich nie było, stanął na szczycie wieży astronomicznej, ścisnął w ręku fiolkę braterstwa. Kilka łez opuściło jego oczy i spadło na przedmiot, który trzymał. Fiola rozżarzyła się, zrobiła się ciepła. Mimo, że znał cenę jaką zapłacił za miłość do Gellerta, wiedział, że gdyby udało mu się cofnąć w czasie, i tak postąpiłby tak samo. Zakochałby się w nim na nowo. A on wyrwałby mu serce po raz drugi. I on by mu na to pozwolił. Mógł nawet umrzeć z bólu, jeśli to oznaczało, że Gellert kochałby go chociaż przez chwilę, tak jak tamtego lata.

Jednak wiedział, że na ich miłość jest już za późno, zostały im tylko popioły. A teraz... Teraz Albus musiał się zmusić, żeby wyjść naprzeciw miłości swojego dawnego życia. Musiał z nim walczyć, nawet jakby późniejszy ból miał go zabić.

I wtedy po raz pierwszy poczuł złość fiolki, poczuł jak niewidzialne więzy zaciskają się na jego sercu, a magia przedmiotu wyciska powietrze z płuc mężczyzny. Zacisnął ręce na gorącej fiolce. Opadł na kolana i zapłakał. Płakał jak zranione zwierzę, zapędzone w pułapkę. Gotowy na śmierć.

Miłość go zabije, jednak nie był pewny, czy kiedykolwiek trafi do nieba. Chyba, że Bóg pozwoli zabrać mu tam Gellerta. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro