Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Piąty rok Harry'ego rozpoczął się koszmarnie, a jeszcze gorzej skończył. Harry stał przed biurkiem Albusa Dumbledore'a i trząsł się z gniewu. Jego serce było przepełnione żalem i bólem, bo nie mógł powstrzymać kolejnej śmierci. Kolejna osoba przez niego zginęła, całkowicie niepotrzebnie. Swoim strachem o życie chrzestnego naraził swoich przyjaciół na niebezpieczeństwo, a konsekwencją była śmierć Syriusza Blacka.

Zanim miał się pojawić u Dumbledore'a, czekała go wizyta u Pomfrey. Szybko dał się zbadać i opatrzeć drobne skaleczenie. Większe rany miał w środku, krwawiące i sprawiające mu cierpienie, będzie miał je do końca życia. Zapewnił swoich przyjaciół, że wszystko z nim w porządku i zanim zdążyli zacząć zadawać pytania, wyszedł, a właściwie wybiegł z sali. Drogę do gabinetu przebył w kilkanaście minut, gniew rósł w nim z każdym krokiem. Gdyby Dumbledore go nie odrzucił, to nie szukałby pomocy w Kwaterze Głównej, tylko poszedłby od razu do niego. Gdyby Dumbledore nie milczał, Syriusz dalej by żył.
Chodził pod drzwiami gabinetu, czekając aż dyrektor wpuści go do środka. Po chwili drzwi uchyliły się same, a przed nim ukazało się ogromne pomieszczenie, dyrektor siedział za swoim ogromnym biurkiem. I coś w jego wyglądzie sprawiło, że wściekłość, która tliła się w Harrym lekko przygasła. Starzec wyglądał tak jakby postarzał się o kilkadziesiąt lat w ciągu tych dwóch godzin, odkąd wrócili do zamku.

— Mój drogi chłopcze, wiem, co teraz czujesz — Albus odezwał się. — Pewnie zastanawiasz się, skąd mogę to wiedzieć, skoro jestem tylko starcem? Aczkolwiek, Harry, kiedyś też byłem młody. I znałem chłopca, który przez strach, popełnił błąd, odtrącając osobę, która była dla niego ważna. A zrobił to, bo bał się osoby, którą ona może się stać. Żałuje tego do tej pory. Cała ta gorycz przesiąkła ją już do cna. Nie pozwól, żeby to samo stało się z tobą, chłopcze.

Uniósł swoje jasnoniebieskie oczy na chłopca, który tak bardzo przypominał mu młodego siebie. A było to bardzo dawno temu, kiedy jeszcze jego nos nie był złamany, a pewne sekrety dalej były sekretami. A miłość... A miłość nie wydawała się być tak odległa jak te kilkadziesiąt samotnych lat później.

Upór młodego Pottera przypominał mu ten swój, kiedy zajadle bronił swojego przyjaciela, tak jak młodzieniec przed nim bronił swojego prawa do odczuwania gniewu na dorosłych, którzy go zawiedli. I widział też chłopca, którego oczy przybrały odcień krwi, gdy zatracił swoją ludzką stronę. Chłopca, który wybrał same złe decyzje, chłopca, któremu miłość była obca. I którego Dumbledore czasami żałował.

— Musisz wiedzieć, że Voldemort nie umie kochać, nie wie co to miłość, bo nie został z niej stworzony. Ani nikt nigdy nie obdarzył go miłością, co mogłoby go zmienić. Nikt mu nie pomógł, jednak konsekwencje naszych czynów, zawsze przychodzą do nas na końcu. Ale tak się dzieje, jak starzy zapomną, że kiedyś sami byli młodzi. Porozmawiamy o tym, kiedy indziej. Wiedz jednak, że nie ponosisz winy za błędy innych ludzi. Nie obwiniaj się za śmierć Syriusza, wyrządzasz sobie tym wielką krzywdę. On wiedział na co się pisze, kiedy opuścił dom, żeby pójść cię ratować.

Nastolatek uniósł na dyrektora swe zmęczone spojrzenie i pokiwał głową.

— Profesorze? Mógłby mi pan coś opowiedzieć o tej osobie? — poprosił cicho.

Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie i zaczął opowiadać.

***

Will you still love me when I got nothing but my aching soul?

Gniew burzyła krew niebieskookiego czarodzieja, gdy stał naprzeciwko swojego brata, Aberfortha i mierzył w niego różdzką. Nie mógł uwierzyć, że mógł on oskarżyć jego przyjaciela, Gellerta o coś tak potwornego jak chęć rzezi na mugolach i ich eksterminacje. Oni jedynie chcieli wolnego świata dla czarodziejów, by nie musieli się ukrywać. Dla większego dobra, nie chcieli zabijać, chcieli uświadamiać. A przynajmniej młody Albus tego pragnął, bo myśli i czyny Grindelwalda zaczynały wydawać mu się nieco odmienne od jego obietnic, od ich wspólnych planów. Starał się to wytłumaczyć tym, że młodzieniec chciał działać od razu, podbijać świat, a Dumbledore był bardziej ostrożny, wolał najpierw zacząć powoli. Był tą myślącą stroną, podczas gdy blondyn kierował się temperamentem. Kasztanowowłosy w głębi duszy wierzył, że nie miał złych zamiarów.

— Jak śmiesz, Ab? — zapytał kruczowłosego, zasłaniając sobą Gellerta. — Mylisz się. My nie chcemy rzezi, my chcemy wolności.

Brat obruszył się, a z jego różdzki poleciały pojedyncze iskry.

— Wy? Czyli jesteś po jego stronie, tak?

— Nie łap mnie za słówka, Aberforth! — krzyknął. — Dobrze wiesz, co mam na myśli, nie rób scen. — wskazał głową na pokój, w którym znajdowała się Ariana. — Może cię usłyszeć.

— Jakby ona cię obchodziła. Jedyne, co cię obchodzi to twoje książki, i ten przebrzydły chłopak. — Aberforth wypluł z nienawiścią. — Ciągle siedzisz tylko z nim! A o własnej rodzinie, kto będzie pamiętał?

Albus spojrzał na blondyna, skruszony, głupio mu było z powodu wciągnięcia go w kolejną potyczkę. Mieli wejść tylko po jedną księgę, odnoszącą się do historii czarodziejskiego świata, a wplątał go w potyczkę z własnym bratem, który zaczął się kłócić, jak tylko blondyn przekroczył próg domu Dumbledore'ów. Ten posłał mu uspokajający uśmiech i wrócił do rozglądania się po małej kuchni. Albus nie wiedział, że w środku zabił już młodszego Dumbledore'a na setki sposobów. Nikogo nie cierpiał bardziej niż jego, ale musiał trzymać nerwy na wodzy ze względu na niebieskookiego. Zacisnął zęby i zmusił się do oglądania obrazów, z których patrzyli na niego nienawistnym wzrokiem czarodzieje. Też go nie lubili. Przewrócił oczami. Wolałby być gdzieś indziej. Na przykład, na łące z Albusem obmyślając ich wielki plan, albo całując się do nieprzytomności. A nie tu, gdzie lada moment rzucą się na siebie z klątwami.

— Co ty możesz wiedzieć o rodzinie, Aberforth? — wycedził Albus, ledwo powstrzymując się, żeby nie rzucić zaklęcia na własnego brata. Nie miał prawa go obwiniać. — Gdzie byłeś, gdy mama jeszcze żyła? Nie było cię! To ja musiałem zajmować się Arianą, kiedy ty biegałeś po wsi i robiłeś awantury.

— Broniłem naszego honoru. A ty tkwiłeś tylko w tych swoich książkach. — ciemnowłosy odpowiedział.

— O jakim honorze ty mówisz? — Gellert postanowił się wtrącić. — O tym, który pozwolił wyrzucać ci brata z domu za każdym razem, gdy coś ci się nie podobało?

Aberforth ruszył w stronę jasnowłosego, ale Albus wszedł pomiędzy nich, pierwszy unosząc różdzkę.

— Niech twój kochanek się nie wtrąca.— wypluł. — Co ty taki zdziwiony? — spytał na widok miny brata. — Myślisz, że nie wiem, co was łączy? Kiedyś podejrzałem was przez okno w nocy, kiedy myśleliście, że nikt nie patrzy. To obrzydliwe.

Grindelwald zrobił krok do przodu. Stał praktycznie na plecach broniącego go chłopaka. Był wściekły.

— Zajmij się swoimi kozami. To jest dopiero obrzydliwe.

— Ty mały... — Kruczowłosy nie zdążył nawet dokończyć, bo w jego stronę już leciała klątwa.

Szybko odskoczył i kontratakował, posyłając w stronę blondyna zaklęcie Expelliarmus, który bez problemu stworzył tarczę i odbił zaklęcie.

— Widzisz? Zaatakował twojego brata, a ty dalej ślepo w niego wierzysz, Albusie. Miłość do niego cię zwiedzie, bracie. — rzucił do starszego.

— To ty mnie pierwszy odrzuciłeś, Ab. Nie on. — powiedział szczerze.

— Bo ty zawsze byłeś tym lepszym! A nikt nie widział, że przez cały czas, to ja byłem tym, który po cichu składał ten dom w całość, gdy ojca zamknęli do więzienia, nie ty! — czarnowłosy zaczął mówić. Wyrzucał z siebie żal, który czuł do brata. — To ja uciszałem ludzi, którzy plotkowali. Tak, plotki o was też musiałem uciszać. — posłał im krzywy, brzydki uśmiech. — Wiesz Albusie, dlaczego Grindelwalda wyrzucili z Durmstrangu?

— Nie został wyrzucony! Ukończył szkołę szybciej, dzięki swoim wyjątkowym zdolnościom.

Aberforth słysząc te słowa wybuchnął tak głośnym śmiechem, że aż zgiął się w pół, klepiąc się po kolanach,

— A to dobre! — otarł łzę z kącika oka. — Wywalili go, bracie. Za to, że parał się czarną magią. Tak czarną, że przerażał tam nawet profesorów. I po kryjomu nauczał starsze roczniki, a i te młodsze też się uczyły. I w końcu uznali, że nie zasługuje na bycie uczniem Durmstrangu. Wyrzucili go, a on wrócił tutaj, bo jego własny ojciec nie chciał go znać.

— Kłamiesz!

Starszy Dumbledore nie wierzył w słowa młodszego brata, jak on mógł mówić takie oszczerstwa? Przecież Gellert sam mu mówił, że ukończył ostatni rok szybciej. Posłał spojrzenie blondynowi, ale ten odwrócił wzrok i uparcie wpatrywał się w ścianę. Zasiało to nutę niepewności w Albusie, skoro milczał, może to była prawda.

— A ty jesteś naiwny! Idziesz za nim jak owca na rzeź, a on mami cię słodkimi słówkami, że czarodzieje będą wolni, że mugole się pogodzą z istnieniem magii, że będziecie naprawdę razem.

Podniósł głowę na Aberfortha, który wypowiadał te słowa z nienawiścią. I czuł gniew. Żar rósł w nim z każdym wypowiadanym słowem. Chcieli dobrze, a w imię większego dobra, musiały zostać poniesione straty i złożone ofiary. Tak mówił Gellert, a on mu wierzył.

— A prawda jest taka, że świat zaleje krew, gdy niemagiczni zaczną walczyć z czarodziejami, a twój ukochany stanie się jednym z Czarnych Panów, czarnoksiężnikiem, którego będzie obchodziła jedynie władza.

Z momentem, gdy te słowa opuściły usta ciemnowłosego, wydarzyło się kilka rzeczy. Albus był pierwszym, który posłał klątwę w stronę brata, a ten nie był mu dłużny, odsyłając kolejną. Gellert też stanął w obronie Albusa i siebie. Przez kilka minut przez kuchnie Dumbledore'ów błyskały różnokolorowe światła, otwierały się tarcze. Naczynia latały po kuchni, czarodzieje zgromadzeni na obrazach uciekali do swoich sąsiadów i chowali się, krzycząc, żeby trójka przestała walczyć. A walka była coraz bardziej zacięta. Cała trójką krążyła po niewielkim pomieszczeniu, rzucając zaklęcia, aż w końcu ich różdżki połączyły się.

I w tamtej chwili, ich światem wstrząsnął wybuch. Na początku, nie wiedzieli co się stało. Wszyscy trzej upadli na ziemię, a na nich posypał się tynk ze ścian. Albus zanim zemdlał zdążył zauważyć niewielką, upadającą postać w drzwiach kuchni.

— Ariana... — wyszeptał, i stracił świadomość.

Kiedy się ocknął, panowała cisza. Było tak cicho, że mógł usłyszeć swój własny urywany oddech. Podniósł się do siadu i rozejrzał się dookoła. Koło niego próbował podnieść się Gellert.

— Tak mi przykro Albusie... — powiedział, nie umiejąc spojrzeć mu w oczy.

Niebieskooki nie wiedział o co mu chodzi, dlaczego było mu przykro? Przecież to on zaczął walkę. Chciał się go spytać, ale kiedy zaczął wypowiadać słowa, przerwał mu krzyk. A właściwie bardziej zawodzenie. Obrócił głowę w stronę dźwięku i zamarł. Przy drzwiach klęczał Aberforth i trzymał w ramionach kogoś niewielkiej postury. Głowa tej osoby zwisała w dół, a oczy, tak znajome, wielkie niebieskie oczy, były nieświadome.

— O nie... Nie, nie! — wyszeptał. Próbował wstać, ale jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa, a wzrok przysłoniły łzy zbierające się w kącikach oczu. To jego wina, to wszystko jego wina.

Nie mogąc wstać, doczołgał się do brata, który nie zwrócił na niego uwagi, opłakując stratę. Albus wziął w ręce twarz siostry i zamknął jej oczy, szlochając.

— Zabiliśmy ją. — szeptał w kółko, dopóki nie brakło mu tchu i łez.

Pogrążeni w rozpaczy, nie zauważyli jak Gellert po cichu opuszcza ich dom, zostawiając opłakujące siostrę rodzeństwo i oddala się w mrok nocy.

Dwa dni minęły Albusowi jak w amoku. Nie mógł uwierzyć, że jego siostra nie żyje, a najgorsze było to, że żaden z nich nie wiedział, czyje zaklęcie zabiło, więc winna była cała trójka. Młodszy odzywał się do niego jedynie w sprawach pogrzebu, nie chciał słuchać jego wyjaśnień, błagań i przeprosin.

— Nie przywrócisz jej życia swoim żalem, więc przestań. — powiedział, w przeddzień pogrzebu.

Starszy pokiwał głową i wrócił do swojego pokoju. Usiadł na parapecie i wyglądał za okno, mając nadzieje, że gdzieś ujrzy Gellerta, o którym słuch zaginął po ich potyczce. Pytał się każdego w wiosce, ale nikt nie widział blondyna. Wzbudził tym tylko nowe plotki, ale nie obchodziło go to. Na niczym mu już nie zależało, jego siostra odeszła, a Grindelwald uciekł. Zostawił go. Poinformowała go o tym Bathilda, do której zrozpaczony poszedł. Powiedziała, że chłopak spakował się dwie noce temu i wyszedł, nie mówiąc jej ani słowa. Martwiło ją to, nigdy nie widziała go w takim stanie.

— Przykro mi, Albusie. Nie wiem, gdzie mógł się udać. — rzekła, odprowadzając go do drzwi.

Ale on nie mógł się poddać, zostało jeszcze jedno miejsce, gdzie drugi czarodziej mógł pójść. Ich łąka. Jego ostatnia nadzieja. Szybko pobiegł w tamtym kierunku. Zziajany wpadł na polanę, ale i tak była pusta, co odkrył z żalem. Zrezygnowany, opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach, szlochajac.

— Gdzie jesteś, Gellercie?

W dzień ostatniego pożegnania Ariany, starał się skupić tylko na tym, by nie dać po sobie znać, że żal i tęsknota zjada go od środka. Ubrał żałobną szatę i udał się za swoim bratem, który od ich ostatniej wymiany zdań, nie odezwał się do niego ani razu. Albus mu się nie dziwił, brat nienawidził go jeszcze bardziej niż wcześniej. I tak naprawdę, on sam, też to robił.

Pogrzeb był cichy, krótki. Nie posiadali żadnej rodziny, przyszli jedynie sąsiedzi i Bathilda. Niebieskooki w ciszy obserwował jak trumna z ciałem jego siostry zostaje opuszczona w dół.

— To twoja wina. — usłyszał za sobą głos Aberfortha, przepełniony jadem. — To twoja wina i tego twojego Gellerta.

Albus obrócił się w stronę brata i uniósł brwi.

— Nie mieszaj go do tego, to nie on pierwszy podniósł na nas różdżkę.

— Jak śmiesz jeszcze go bronić?! Gdybyś wcześniej zauważył, że on nie jest nic wart, nawet najmniejszego knuta, to Ariana wciąż by żyła!

— Ariana nie żyje przez nas wszystkich! I gdybyś wcześniej interesował się czymś więcej niż ona i własny nos, nie doszłoby do tego! I wciąż by żyła! — krzyknął.

I z momentem wypowiedzenia tych słów, zaczął ich żałować. Oczy młodszego zrobiły się zimne jak lód, a pięść wylądowała na nosie Albusa.

— Nie mogę nazwać cię już moim bratem, Albusie. — syknął. — Nie chcę cię już więcej widzieć.

Powiedział i odszedł. A niebieskooki został znowu sam, tym razem nad grobem matki i siostry. Nie rzucił nawet zaklęcia leczącego, pozwolił, żeby krew spływała po jego wargach i mieszała się ze słonymi łzami lecącymi z jego oczu. Nos będzie jego jedyną pamiątką, że ból kiedyś prawie go zabił. Bo tak się czuł, martwy. Bez żadnej nadziei. Wszystko w nim było martwe. Uczucia, serce, magia. Nie potrafił czarować tak jak te kilka dni temu, moc w nim była uśpiona. Stał się na wpół czarodziejem, przez swój żal i wyrzuty sumienia.

I gdy tak bezsilnie łkał, pogrążając się w swojej rozpaczy, poczuł nagle jak ktoś kładzie rękę na jego ramieniu. Otoczyła go znajoma magia, tak znana, że mógł ją nazwać własną. Jednak mogła należeć tylko do jednej osoby.

— Gellert? — zapytał, odwracając się do niego.

I oto stał przed nim. Wysoki, poważny i bardziej odległy niż kiedykolwiek. Stali przez chwilę, wpatrując się w siebie i żaden z nich nie powiedział ani słowa. Otaczała ich cisza. I Albus zaczął się zastanawiać, czy czarodziej zawsze był taki zimny?

— Co tu robisz? Czemu wróciłeś? — spytał. Blondyn poruszył się niespokojnie, był zdenerwowany. Czy było mu wstyd? — Dlaczego odszedłeś? — zadał mu pytanie, które nurtowało go odkąd Gellert zniknął.

— Za dużo pytań, na które nie mam odpowiedzi, Albusie. — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Nie wiem, dlaczego odszedłem.

— Ale ja wiem. To co ludzie mówili to prawda. To, co Aberforth mówił to prawda. — niebieskooki rzekł. Chyba w końcu dojrzał do tego, żeby popatrzeć na blondyna z innej strony. Z tej, z której go nie znał. — Nigdy cię nie znałem. Okłamałeś mnie, Gellercie.

Blondyn próbował do niego podejść, ale kasztanowłosy odsunął się od niego jak najdalej mógł. Pokręcił głową. Nie chciał, żeby Grindelwald go dotykał, nie po tym jak go zostawił. Nie po tym jak uciekł, zostawiając chłopaka samego sobie.

— Nie chcę, żebyś mnie dotykał. Już nie. Nie po tym co mi zrobiłeś.

— Zrobiłem to, co uważałem za słuszne. — odpowiedział mu Grindelwald. — Dobrze wiesz, że nigdy bym cię nie zranił.

Albus podniósł na niego wzrok, nie dowierzał w to co usłyszał. Kolejne kłamstwo z jego ust? A może kolejny wielki plan zwiedzenia chłopaka, który dalej był zbyt naiwny?

— A okłamał? Zwodził? Wykorzystał dla swoich planów? Co, do tego byłbyś zdolny?! — krzyknął. Gellert spojrzał na niego zdziwiony, Dumbledore nigdy nie podniósł na niego głosy. To był pierwszy raz.

— Nigdy nie kłamałem, co do moich uczuć do ciebie. — powiedział krótko.

— A do reszty?

Na to kasztanowłosy nie dostał już odpowiedzi. I to chyba właśnie wszystko mu wyjaśniło. Cisza zawsze jest odpowiedzią. Wzruszył ramionami.

— Wiedziałem, że to się tak skończy. Tylko nie spodziewałem się, że tak szybko. Ty pokazałeś swoją prawdziwą twarz, a ja zostałem sam. Oddałem ci serce, a ty chciałeś tylko mojej mocy.

Mężczyzna był zrozpaczony świadomością, że to, czego tak się obawiał, okazało się być prawdą. Gellert naprawdę był złym czarnoksiężnikiem, ale on tego nie widział. Był zbyt zaślepiony. Zbyt zakochany, zbyt ogłupiały miłością, żeby dostrzec drugą twarz człowieka, którego uważał za przyjaciela. Co więcej, którego uważał za miłość swojego życia.

Dopiero, gdy przez nich zginęła Ariana, a on zrozumiał, że Gellert uciekł, zaczęło do niego docierać, że w słowach jego brata może tkwić jakieś ziarenko prawdy. Ale on zawsze był człowiekiem, który potrzebował faktów, więc musiał zdobyć dowód. A żeby go zdobyć, musiał odkopać stare adresy i kontakty. Postanowił się skontaktować z jego dawnym przyjacielem, z którym miał wyruszyć w dalekie podróże, ale powstrzymał go przed tym, oczywiście, Gellert. Elfias Doge był zawsze najlepszy w odkopywaniu starych brudów i roztrząsaniu ich, więc nie było lepszego kandydata, który mógłby odkryć trochę sekretów.

Mój drogi Albusie,

Przykro mi z powodu śmierci Twojej siostry, naprawdę nie mogę w to uwierzyć. To naprawdę wielka strata, była wyjątkowa. Przepraszam, że nie mogę być na jej pogrzebie. Zatrzymały mnie tu sprawy służbowe, ale odwiedzę Was jak tylko się z nimi uporam.

Co do twojej prośby, doskonale rozumiem, dlaczego chcesz poznać prawdę o Gellercie. Naprawdę zniknął? Cóż, spodziewałem się, że to zrobi. On mógł przynieść tylko same kłopoty, ale nie chce mówić „A nie mówiłem". Nie zasługujesz na to. Powiem jedynie – przykro mi, Al.

Postaram się zdobyć informacje jak najszybciej się da. Oczekuj sowy.

Zawsze twój,

Elphias.

Dostał ten list dwa dni po śmierci Ariany. Napisał do Eliasa zaraz po tym jak wrócił z łąki, gdy już wiedział, że Gellert nie wróci. I że go zostawił. Był wściekły, był także przerażająco smutny. Doge był ostatnią nadzieją na poznanie prawdy o chłopaku, którego myślał, że znał. I właśnie dziś rano jego brązowa sówka przyniosła mu paczkę.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza i wyciągnął plik kopert. Każda z nich była otworzona i wyglądała jakby ktoś ją wielokrotnie czytał. I była, bo chłopak spędził pół nocy, przewracając kartki i nie wierząc, w to co czytał.

W środku były wycinki z gazet, odnośnie uczynków Grindelwalda w Durmstrangu. I wszystko, co mówił Aberforth, okazało się prawdą. Blondyn naprawdę nauczał czarnej magii. I został wyrzucony ze szkoły, nie skończył jej wcześniej. Elphias odnalazł też listy, z których wynikało, że Grindelwald chciał zdobyć wszystkie Insygnia Śmierci, o których rozmawiali zaraz po tym jak zaczęli się przyjaźnić. Ponoć zrzeszył też grupę wyznawców, którzy za nim podążali, ślepo wierząc w ideę nieśmiertelności, którą oferowały im Insygnia. A najgorsze było to, że ich wspólne plany także okazały się kłamstwem. Doge napisał mu, że Gellert nigdy nie chciał ujawnić świata czarów dla dobra czarodziejów. Chciał ich zagłady, bo dobrze wiedział, że Mugole ze strachu przed magią, będą zdolni do wszystkiego. I nigdy nie będzie w stanie nimi władać.

— Tu trzymam całą prawdę, Gellercie. — uniósł koperty do góry. — Jeśli istnieje jeszcze jakaś rzecz, o której nie wiem, powiedz mi to teraz, zanim odwrócę się i odejdę.

— Jeszcze możemy wszystko naprawić. Dołącz do mnie. — mężczyzna poprosił go. — Razem możemy zdobyć świat, możemy być silni. Możemy wszystko.

— Mamy zdobyć świat, po to byś mógł go spalić?

— Mieliśmy się ujawnić dla większego dobra! Albusie, chcesz zaprzepaścić to, nad czym pracowaliśmy?

— Mieliśmy ich kontrolować, i kiedyś myślałem, że to dobry pomysł. Skoro mamy tyle mocy, to powinniśmy być odpowiedzialni za nich, skoro nad nimi panujemy. Jednak, ty zawsze widziałeś to inaczej. Nie chcę ich zagłady, dlatego nie pójdę z tobą. Już nigdy więcej.

Podniósł wzrok na niebieskookiego czarodzieja. Stał naprzeciw niego i wydawał się bardziej obcy niż kiedykolwiek. Pierwszy raz zobaczył w nim, to czego się tak obawiał. Zło. Zło czaiło się w oczach blondyna. Złość emanowała z jego postawy. Albus nie mógł uwierzyć, jak bardzo można pomylić się, co do człowieka.

— To nie był dobry pomysł. — czarnoksiężnik zaczął mówić. Z każdym słowem przybliżał się do kasztanowłosego. — Jak nie będziesz ze mną, to będziesz przeciwko mnie.

Dumbledore wzruszając ramionami, odpowiedział:

— Tak musiało być. Nie mogę pozwolić, żebyś zrujnował nasz świat. I tak za dużą cenę zapłaciłem za twoją miłość, już dość.

Blondyn ujął jego twarz w ręce, przybliżył się na odległość ust i wyszeptał:

— Spalę ten świat do popiołu, a ty będziesz na to patrzeć, mój najdroższy.

I pocałował go, ale był to gorzki, nieprzyjemny pocałunek. Zimny, tak jak i jego wykonawca. Albus poczuł jak po jego policzkach spływają łzy. Zamknął oczy, a gdy je otworzył, był sam. Nie pozostało mu po nim nic, oprócz wspomnień.

— Żegnaj, Gellercie.

***

Powrócił świadomością do teraźniejszości, gdzie dalej znajdował się w jego gabinecie, a naprzeciw niego nie stał wysoki blondyn, tylko nastolatek z bujnymi włosami i blizną na czole.

— Więc tak o to kończy się ta historia, Harry. Jak widzisz, czasem miłość nas dużo kosztuje, ale czy to nie znaczy, że jest także siłą? Jest. Miłość twojej mamy, ocaliła ci życie. Twoje poświęcenie, w imię miłości do twojego ojca chrzestnego, Syriusza, pokazała, że miłość wymaga odwagi. I że miłość czasem boli trochę dłużej i bardziej.

— A co z pana miłością do Grindelwalda?

Albus uniósł kąciki ust do góry, jego oczy zamigotały, ale to nie był wesoły uśmiech.

— Miłość do Gellerta pokazała mi jak bardzo miłość potrafi człowieka zmienić. Zarazem w ten dobry, jak i zły sposób, Harry. Przy nim poznałem oba. Nigdy nie czułem się tak szczęśliwy jak z nim, i po nikim nie czułem się tak złamany jak po nim. Miłość do niego, miała trzy fazy; przed nim, w trakcie, i po nim. Miłość przed nim miała postać mamy, mojej siostry i Aberfortha, ale nie było w niej mnie. Ja dalej byłem starym sobą, w nosem w książkach.

Starzec westchnął i wpatrując się w kąt gabinetu, kontynuował:

— W trakcie, miłość była nim. Był wszystkim, co widziałem, co słyszałem, co czułem. Porzuciłem wszystko, z miłości do Gellerta. Pozwoliłem, żeby mnie zmieniła w kogoś, kim nie byłem. Zmanipulował mnie, a ja, po uszy zakochany, robiłem wszystko, co mi kazał. Wierzyłem w każde jego słowo. I miłość do niego zostawiła mi tylko pustkę, bo straciłem wszystko, gdy byłem pod wpływem miłości do Gellerta.

I właśnie ta pustka, towarzyszyła mi po nim. Wszystko było puste, gdy odszedł. A moje złamane serce nie zostało ukojone, bo człowiek, który je złamał, pogrążał się w coraz większym mroku. A ja nie mogłem zmusić się do złamania paktu, by móc z nim walczyć. Ta fiolka była jedynym, co mi po nim zostało; opowiem ci o niej innym razem. Jednak musiałem to zrobić, bo miłość po nim, była także poświęceniem. I w końcu go pokonałem. Ale kosztowało mnie to więcej, niż myślałem.

Dyrektor wstał z fotela i udał się do okna, i wpatrzył się w dal. Miał nadzieję, że kiedyś będzie w stanie wybaczyć Gellertowi, a on wybaczy jemu. Za każdym razem, gdy odwiedzał go w Nurmengardzie, wmawiał sobie, że spróbuje z nim porozmawiać, ale zawsze przegrywał. Nie potrafił. Jedynie siedzieli naprzeciwko siebie. I jedyne, co pozostało po starym Gellercie to jego spojrzenie. I czasem się zastanawiał, co czarnoksiężnik w nim widział po tylu latach. Czy dalej widział go jako kogoś, kogo kiedyś chociaż trochę kochał, czy miał go za zdrajce? Albus od zawsze był tchórzem i nigdy nie zebrał w sobie odwagi, by o to zapytać.

— Możesz iść, mój chłopcze. Czas potrzebuje czasu. Pamiętaj, że ci, których kochamy, nigdy nas nie opuszczają.

Usłyszał jak chłopiec odsuwa krzesło i udaje się do wyjścia. Nie usłyszał otwierania drzwi, więc odwrócił się do Harry'ego.

— Panie Dyrektorze, mogę zadać panu pytanie?

Pokiwał głową.

— Czy kiedykolwiek przestał pan go kochać?

— Gellerta? Nie, nigdy nie przestałem go kochać. Za to... Za to chyba straciłem trochę miłości do siebie. 

****

Spóźnione wesołych świąt? Wesołych! 

Ostrzegam, że po 1) jest niesprawdzony, więc mogą być buble, po 2) oglądałam dawno Fantastyczne Zwierzęta i HP więc mogą się nie zgadzać pewne fakty - także z góry przepraszam, co złego, to oczywiście nie ja! 

Do zobaczenia za rok! 

K.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro