Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

,,You live your life"

Po tajemniczym zniknięciu jego brata, stwierdził, że będzie robił to, w czym był najlepszy. Więc jedyne co mu pozostało to uwolnienie Ziemi od natręctw jego rzeczywistości, czyli duchów, wampirów, wilkołaków i reszty rzeczy nie z tego świata.
Czarna Impala sunęła po szosie, od której odbijały się ogromne krople deszczu, sprawiające, że pora dnia wydawała się być późniejsza niż realnie. Właściciel samochodu zdawał się ignorować pogodę, ponieważ nie zwolnił ani na chwilę, gdy mknął prostą drogą. Nawet działające wycieraczki, zrzucające wodę z przedniej szyby, nie zahipnotyzowały go za pomocą ich monotonnego ruchu.

Szpital VeterAns w Detroit był jego miejscem docelowym, dopełnieniem jednej z wielu prostych spraw, które miały zmienić świat na dobre. Ta myśl wypełniała go, gdy kilka godzin wcześniej wsiadł za kółko ukochanej Dziecinki.
Zatrzymał się na parkingu, zapinając guzik czarnej marynarki, która służyła mu jako przebranie za agenta FBI. Pewnym krokiem przekroczył szklane drzwi, przygotowując się do przedstawienia się i ukazania odznaki pielęgniarce, będąca pierwszym pracownikiem placówki, z którą miał kontakt. Nawet puściła do niego oczko, ale zignorował to, ponieważ nie miał humoru na jakiekolwiek rozrywki towarzyskie.
W ciągu dwóch tygodni pacjenci szpitalu, poumierali po wypadkach, którzy mieli niedowład kończyn, i byli bliscy odzyskania pełnej kontroli nad swoim ciałem. Ale to wszystko działo się poza budynkiem, w ich domach, więc nie był pewny z czym miał do czynienia. Nic nie wskazywało na to, że umrą, bo wszystkie ich narządy wewnętrzne działały prawidłowo, a słowa koronera i psychiatry utwierdzały go w tym, że to nie były samobójstwa spowodowane załamaniem nerwowym.
Do rehabilitacji było tylko dwóch pacjentów, jeden nastolatek, którego na pasach potrącił samochód kilka tygodni temu, a jego władza w nogach nie szła ku lepszemu. Następną osobą była pacjentka, niemalże żyjąca w szpitalu od prawie dwunastu miesięcy. Nikt nie wiedział dlaczego miała tak liczne obrażenia całego ciała i bezwład w dolnych kończynach. To do niej zmierzał. Jej lekarz prowadzący, poinformował łowcę, gdzie znajdowała się w tym czasie, ponieważ nie była ona w mieszkaniu, tylko w ośrodku rehabilitacyjnym.

Wbiegł po kamiennych schodkach, zwracając uwagę na pochyły wjazd dla wózków inwalidzkich, który był bardziej starty od stopni. Pierwsze co poczuł to zapach sterylności, charakterystyczny dla szpitali czy podobnych placówek. Dopiero następnie zauważył pracownika, i wtedy wyciągnął fałszywą odznakę. Zwięźle stwierdził, że chce się widzieć z pacjentką o nazwisku Bennett. Recepcjonista przestraszony obecnością agenta FBI, wychylił dłoń w kierunku długiego holu, na którego końcu znajdowała się sala, gdzie dziewczyna starała się postawić pierwsze kroki po incydencie, o którego przebiegu wiedziała tylko ona. Skinieniem głowy wskazał na brunetkę na bieżni, która nieudolnie podciągała się na ramionach urządzenia.

− Gdzie jest rehabilitant? − spytał łowca, na chwilę powstrzymując pracownika przed przejściem przez drzwi.

− Nie chce pomocy. Radzi sobie na własną rękę.

− Dzięki. − wyszeptał bardziej dla siebie niż mężczyzny w fartuchu.

Podszedł do bieżni, stukając lakierkami o wyniszczoną wykładzinę. Nim zdążył do niej podejść, ona ponownie spadła. Ze zdenerwowaniem w oczach wspięła się na wózek, nie zwracając uwagi na kroczącego w jej stronę mężczyznę w dopasowanym garniturze.

− Page, FBI. − wystawił odznakę tuż przed nią, a ona po prostu wyrwała mu ją z dłoni.

− FBI, CIA, policjant, strażnik leśny. To się nazywa związek łowców, a nie FBI.

– Jak, ty? − pojechała w stronę ciężarków i podniosła dwa o wadze pięciu kilogramów.

− Pomyśl co się stało zanim wylądowałam na wózku, a odpowiedź nasuwa się sama.

− Łowca.

− A skoro masz do mnie pytania, to znaczy, że w pobliżu dzieje się coś nadprzyrodzonego. A więc słucham. − podniosła, niczym piórko, jedną hantle. − Albo to ja jestem celem.

− Nie... znaczy, tak, prawdopodobnie jesteś następną ofiarą − stwierdził zmieszany zaistniałą sytuacją, ponieważ nie był przygotowany na to, że będzie miał do czynienia z osobą, która wiedziała o istnieniu jego "zawodu".
A tym bardziej, że ta osoba kiedyś robiła to, co on wtedy.

− Jak to prawdopodobnie?

− Umierają osoby ze szpitala, gdzie Pani jest pacjentką.

− Mów mi Willow.

− Dean Winchester. Wracając, wszyscy podopieczni szpitala, którzy mieli niedowład kończyn i już postawili swoje pierwsze kroki na bieżni, tej samej nocy umierali.

− Jakbyś nie zauważył to właśnie stoczyłam się z tej pieprzonej bieżni! Więc to jest niemożliwe, że umrę w najbliższym czasie.

− Źle mnie zrozumiałaś. W tym szpitalu tylko dwie osoby mają niedowład kończyn. Ty. − wskazał wymownie palcem wprost na nią.− I chłopak, który nie ma psychicznie sił, aby zabrać się za rehabilitację − następnie pokazał dłonią na otwartą przestrzeń, próbując określić położenie nastolatka za budynkiem.

− Czyli gdy odzyskam część swojego życia, to zostanie mi ono całkowicie odebrane. Zajebiście. − westchnęła, nie dając po sobie poznać, że przeraża ją kolejne starcie ze śmiercią i brakiem możliwości ucieczki. − To masz do czynienia z duchem czy może jakimś bożkiem, którego satysfakcjonuje moje nieszczęście?

− Nie wiem, jeszcze. − poskrobał się po tyle głowy, już nie kryjąc, że czuje się niezręcznie i nieco bezsilnie.

− Nie wiesz? Jeszcze?! Przez niewiedzę wyglądam ja wyglądam! Przez pieprzony pręt w kręgosłupie, o którym nie wiedziałam, gdy byłam w gnieździe i bum! Gdyby przebił się kilka milimetrów wyżej to i nawet pieprzonymi rękoma nie potrafiłabym ruszać. Byłabym pierdolonym warzywkiem, zależnym od wszystkich.

− Słuchaj. Chcę ci pomóc, więc się tak nie unoś, okej?! − krzyknął zwracając na siebie uwagę zebranych w pomieszczeniu.

− Z litości czy powołania?

− Powołania, zdecydowanie powołania. − stwierdził hardo, chcąc uniknąć kolejnego ataku ze strony Will.

Dean podążył za dziewczyną, chociaż nie musiał, chciał się dowiedzieć co planuje, i jak planuje. Szpital znajdował się zaledwie dwieście metrów od ośrodka rehabilitacyjnego, więc nie mieli dalekiej drogi do budynku.
Winchester dorównał kroku, pędzącej do celu kobiecie, której planu działania jeszcze nie znał.

− Skoro tak pędzisz, to zapewne masz plan działania. − wydukał niepewnie.

− Te wypadki działy się nieregularnie, więc to nie mógł być bożek. A skoro giną pacjenci tego szpitala, to zapewne umarł tam pacjent, którego rehabilitacja nie dobiegła końca przed jego śmiercią albo już postawił pierwsze kroki, ale zginął w nieznany nam sposób − wytłumaczyła, gdy czekali na zielone światło, aby mogli ruszyć dalej.

− Sherlock Holmes łowców. − wyszeptał ledwo słyszalnie, ale Will i tak zareagowała na te słowa.

− Dziękuję. Tej umiejętności nauczyłam się po dwóch latach na posterunku.

− Byłaś gliną?

− Teoretycznie wciąż jestem, więc dostaję kilka groszy więcej odszkodowania.

🍻🍰🍻

Z okazji urodzin (konkretniej 41!) Jensena Acklesa rusza to krótkie opowiadanie, które na początku miało być shotem, ale uznałam, że będę Polsatem, hyhy.

PS. Ciekawi mnie wasza reakcja odnośnie tematyki opowiadania. Proszę o kilka słów od siebie, postaram się odpisać <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro