"You build your walls then break them away"
− Leki na stoliku. − mężczyzna pobiegł ku niej, aby podnieść ją z zimnych paneli, lecz ona, opierając się łokciem o podłogę, odgoniła go, wskazując palcem na przejście.
Każdy dotyk, nawet ciągnięcie nóg po panelach był jak wbicie noża wprost do kości, tylko nie jednorazowo. W każdy milimetr dolnych kończyn czuła narastające cierpienie, przez które ponownie wybuchła krzykiem, połączonego z płaczem.
Winchester wbiegł do pomieszczenia, ledwo wyhamowując na zakręcie, od razu rzucając się w kierunku dziewczyny. Wyrwała mu opakowanie, odrzucając wieczko na bok, i czym prędzej wzięła dwie tabletki, które udało jej się połknąć bez popijania.
− Will... − odparł Dean, który był nieco spanikowany zaistniałą sytuacją.
− Tabletki nie mają tak szybkiego działania. − odłożyła z hukiem plastikowy pojemnik na panele. − To tylko i wyłącznie moja wina. Zbyt szybko chcę wrócić do funkcjonowania, jakie miałam jeszcze przed tą pierdoloną sprawą! − stwierdziła zalana przez łzy, które próbowała powstrzymać, poprzez chwilowe zamknięcie oczu, lecz niewiele to pomogło. − Chyba nie będę następnym celem, wiesz? − zapytała retorycznie, przyglądając się ślepemu punktowi tuż przed sobą.
Dean zacisnął szczęki, przyglądając się posturze dziewczyny. Z gulą w gardle, wypowiedział następujące słowa.
− Widziałem wiele cierpienia, a jeszcze więcej odczułem na własnej skórze. − usiadł tuż obok kobiety, opierając się o zimną ścianę w przedpokoju. − Rozrywanie ciała przez ogara nie należy do najprzyjemniejszych doznań. − przykuł uwagę znajomej, która kątem oka spojrzała na jego dłonie, będące zwinięte w pieści.
− Sprzedałeś duszę. − wyszeptała nieświadomie. − Jakim cudem żyjesz?
− Bo przyjaźnie się z aniołem, który dał dyla i nie daje oznak życia.
− Wow, czyli masz bardziej zdupione życie niż ja.
− Każdy łowca ma zdupione życie. W mniejszym lub większym stopniu. − podparł dłonie o podłogę, odbijając się od niej, aby móc kucnąć tuż obok kobiety. − Zaniosę cię do łóżka. Zasługujesz na spokojny sen.
− Życzyłabym ci tego samego, ale zapewne masz koszmary związane z tamtym miejscem. – zignorowała delikatny ból, który poczuła, gdy Dean chwycił ją pod kolanami. − Przepraszam cię za ten niekontrolowany krzyk. Mogłam przewidzieć, że tak się stanie. − nie zareagował na jej przeprosiny.
Nie uważał, aby miała za co przepraszać. Za ból? Za to, że cierpiała? Nie. Za to, że nigdy nie okazywała, co czuje. Znał to z autopsji.
− To, co teraz odczuwasz, jest wyłącznie przeszkodą. Nie pozwól, aby to ból tobą sterował. Jesteś bliska sukcesu.
− Moim sukcesem było to, że nie obudziłam sąsiadów i nie odcięłam sobie nóg. − odłożył dziewczynę na część łóżka, która nie była przykryta kołdrą, oraz przysunął wózek ku niemu, by o poranku nie musiała się męczyć. − Dziękuję. − obdarzył ją nieśmiałym uśmiechem, po czym podążył ku salonowi, wcześniej przymykając drzwi od pokoju.
Kanapa w salonie ugięła się pod ciężarem Deana, który był zdziwiony własnymi słowami, czynami wobec łowczyni. I również wypowiedzią brunetki ''zapewne masz koszmary związane z tamtym miejscem''. Nie nazwałby tego koszmarami, raczej okropnymi wspomnieniami, potęgującymi jego zagubienie i niepokój na Ziemi. Chwycił za szarą poduszkę, ciągnąc ją w stronę ramienia tymczasowego łóżka, po czym położył się na niej, głośno wypuszczając powietrze z płuc.
Zaledwie piętnaście minut później oddech unormował się, zasnął, ale na jego twarzy nie malował się spokój, tylko walka z własnymi myślami. Puls łowcy nagle przyspieszył, a dłonie zacisnęły się w pięści. Skumulowały się w nim najgorsze wspomnienia, będące dla niego jedną z największych psychicznych kar, która dawała się we znaki również poza jego snem. Z początku wydawał ciche dźwięki w poduszkę, będącą tłumikiem, ale i ona nie wystarczyła, aby te pomrukiwania zmieniły się w nieświadomy krzyk połączony z błaganiem o pomoc.
Willow nie zdążyła nawet zmrużyć oka przez to, co powiedział jej Dean, gdy zanosił ją do pokoju, a już usłyszała stłumiony głos mężczyzny. Mimo wciąż występującego bólu, ale już nie na tyle silnego, udało jej się wejść na wózek i czym prędzej znaleźć się przy łowcy.
Był zalany potem, a za próbę wybudzenia go za pomocą delikatnego szarpania ramion, oberwała z pięści w łokieć, więc spróbowała nieco bardziej drastycznych środków. Drugą ręką spoliczkowała mężczyznę, który od razu podniósł się do pozycji siedzącej, oddychając ciężko, co bardziej utwierdziły Bennett w tym, co wypełniało jego umysł.
− Wspomnienia, prawda? − zagaiła, ale bezskutecznie. − Są częścią naszego życia. Nawet jeśli będziesz się starał żeby zatuszować ich istnienie, one wrócą z potęgowaną siłą. A w szczególności te negatywne.
− Moje wspomnienia są nieco bardziej drastyczne od twoich.
− Ty przeżyłeś swoje, ja swoje, nasze odczucia będą się diametralnie różnić, ale efekt będzie ten sam. − zatrzymała wzrok na jego klatce piersiowej, której ruchy uspokoiły się, więc i również wtedy zdecydowała, że się wycofa, bo nie była dobra w pocieszaniu ludzi, a w szczególności, gdy chodziło o człowieka, który wydostał się z Piekła.
− Co zamierzasz robić? − zapytał, gdy odwróciła się od niego.
− Cztery godziny snu to i tak dużo. Zajmę się przeszukiwaniem reszty teczek, i może dostrzegę informacje, które przez przypadek pominęliśmy.
− Co dwie głowy to nie jedna.
Może i była godzina piąta rano, to oni już wpędzili się w wir pracy, której towarzyszyła parująca kawa, będąca motywacją do dalszego przeszukiwania zapisanych kartek.
Znaczna większość pacjentów, od których mieli akta, poumierali ze starości, ale pewne informacje na temat niejakiego Morgana Sparksa przykuły ich uwagę.
Mężczyzna, lat trzydzieści dwa, sparaliżowany od pasa w dół. Tego samego dnia, gdy postawił pierwsze, stabilne kroki, umarł w domu przez źle wykonaną konstrukcję szkieletu mieszkania. Sufit przygniótł go, odcinając dopływ tlenu do organizmu. Jednak nie potrafili wytłumaczyć w jaki sposób duch mógłby przemieszczać się między domami, a może to jednak były zwykłe wypadki?
Dean widział akta wcześniejszych pacjentów. Nic nie wskazywało na to, że to stało się przypadkowo, a tym nie przypominało samobójstwa. Z hukiem zamknął akta mężczyzny i czym prędzej ruszył w stronę, przewieszonego przez ramię fotela, garnituru i czym prędzej poszedł się przebrać. Kobieta tylko czekała na co wpadł Dean, że tak szybko rzucił się w wir przemiany w agenta FBI.
− Pojadę sprawdzić ten dom, chociaż i tak nie jestem przekonany co do tego rozwiązania. − energicznym ruchem chwycił za brzęczące klucze i schował je do kieszeni czarnych, o dziwo, wyprasowanych spodni. − Wciąż nie wiem co mogłoby służyć za przekaźnik, którego duch mógłby używać do przemieszczania się po domach.
− Możliwe, że to może być inne stworzenie niż duch. – odparła, ciągle patrząc ślepo w punkt przed sobą, jakby próbowała się na czymś skupić.− Obyś przez naszą niewiedzę nie stracił głowy, tak jak ja nóg.
− Will, będziesz jeszcze chodzić. − bez namysłu, od razu co mu ślina na język przyniosła, powiedział, chcąc, aby te słowa dodały jej otuchy. Nic nie odpowiedziała. Po prostu skinęła głową i odwróciła się od niego, aby skryć grymas bólu i smutku na twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro