Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8




  Jako, że zrobiło się już cholernie późno, stwierdziliśmy z Willem, że powinniśmy wracać. Tym bardziej, że jutro na śniadaniu, Chejron miał zapowiedzieć jakieś nowe ćwiczenia. Z tego co mi było wiadomo, postanowiono je zorganizować w formie przypominającej turniej. Ten temat od paru tygodni nie schodził obozowiczom z ust, jednak muszę przyznać, że kompletnie o tym zapomniałem.
- Ej Will, o co właściwie chodzi z tym turniejem? - zapytałem szeptem, ostrożnie skradając się w stronę domków.
Nie wiem jak wy, ale ja nie miałem ochoty na spotkanie z harpiami sprzątającymi.
- Rany Nico, od dobrego miesiąca cały obóz żyje przygotowaniami - odparł Will, oczywiście zachowując zero dyskrecji.
Mogłem wręcz sobie wyobrazić, jak wszystkie harpie dookoła zlatują się, żeby nas zaatakować.
- Will - syknąłem, upominając chłopaka, który jak gdyby nigdy nic posłał mi ciepły uśmiech i ruszył dalej.
Teraz, jak zacząłem o tym myśleć, faktycznie wydawało mi się, że w obozie od dłuższego czasu panuje jakieś poruszenie. Wcześniej nie zwracałem na to uwagi, bo większość czasu przeleżałem w infirmerii, a potem najzwyczajniej w świecie mnie to nie interesowało.
- To o co chodzi z tym całym cyrkiem? - zapytałem.
- Jakim cyrkiem? - odparł Will, tym razem ciszej.
Zatrzymałem się gwałtownie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Odwróciłem się do blondyna, który o mało co, na mnie nie wpadł.
- Tak się tylko mówi Will - westchnąłem, próbując ukryć swoje rozbawienie, na co chłopak nagle się rozbudził.
- Jasne, przecież wiem. To o co tak właściwie pytałeś?
Już dawno stwierdziłem, że Will był strasznie uroczy, kiedy próbował ukryć swoje zakłopotanie. Czasem zdarzało mu się palnąć coś głupiego, zanim pomyśli, szczególnie kiedy był zmęczony. Nigdy nie były to jednak rzeczy, które by kogoś urażały, po prostu najczęściej zadawał bezsensowne pytania, dopiero potem zdając sobie sprawę z tego, że to, co właśnie powiedział było beznadziejnie głupie.
- Pytałem się - delikatnie splotłem nasze palce i ścisnąłem dłoń chłopaka - o co chodzi z tym turniejem - dokończyłem.
- Jako główny obozowy lekarz, zostałem w ten temat nieco wtajemniczony, ale nadal nie wiem wszystkiego. Podobno sprowadzą jakieś nowe potwory. Turniej będzie się odbywał na arenie, ten kto przejdzie najdalej i pokona najwięcej potworów, wygrywa.
- Co? - odparłem - W sensie co jest tą nagrodą.
- Podobno można poprosić o co się chce, o ile nie będzie to w jakimś wielkim stopniu naginało regulaminu.
- Czyli, że mógłbym teoretycznie poprosić o dożywotni zapas Happy Mealów? - na samo wspomnienie zestawu, poczułem jak zaczyna burczeć mi w brzuchu. Happy Meal to najlepsza rzecz jaką mógł stworzyć człowiek. Można się najeść, wywołać zmarłych, no i w dodatku jest jeszcze zabawka, których kolekcję trzymam schowaną pod łóżkiem, oczywiście żeby nikt nie zauważył.
- Teoretycznie tak, ale praktycznie już nie - odparł Will.
- A to niby dlaczego? - zacząłem się droczyć.
- Otóż Nico - zaczął blondyn, przybierając poważny ton, jak zawsze kiedy starał się udowodnić mi swoje racje - po pierwsze, nawet nie masz pojęcia jakie to niezdrowe. Gdybyś odżywiał się tylko tym, narobiłbyś sobie sporych kłopotów, a na to nie mogę pozwolić. Po drugie, to niebezpieczne. Czy ty wiesz ile jest wypadków na takich walkach? Co chwilę kogoś trzeba ratować, opatrywać, pełne ręce roboty.
- Will, byłem w Tartarze...
- Nico, nie - zaprzeczył stanowczo, nie dając mi nawet dokończyć.
- Nie jesteś moją opiekunką - odparłem przekomarzając się z chłopakiem i zanim zdążył coś powiedzieć, uciszyłem go pocałunkiem - dobranoc Will - wyszeptałem jeszcze i zatrzasnąłem za sobą drzwi od domku, nie zważając na głośne protesty chłopaka.
Jeśli ten głupek będzie się tak wydzierał, to zaraz obudzi cały obóz.
Opadłem ciężko na łóżko, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Czy to na pewno nie był sen? Czy ja naprawdę niekontrolowanie się uśmiechałem? Byłem tak bardzo szczęśliwy.
Szczęśliwy.
To brzmiało tak absurdalnie, ale jednak nie potrafiłem temu zaprzeczyć. Sposób, w jaki działał na mnie Will...nawet nie wiem jak to wytłumaczyć.
Chociaż był irytujący, nadopiekuńczy i uwielbiał publicznie wprawiać mnie w zakłopotanie, nie umiałem się na niego wściekać.
Kocham go. Tak bardzo, go kocham.
***
Obudziłem się wcześniej niż zwykle, co z mojej strony było prawdziwym wyczynem. To nie tak, że lubiłem późno wstawać, po prostu miałem spore problemy z zasypianiem. Sam nie wiem czego się bałem. Tego, że znowu zaczną śnić mi się koszmary? Że gdy się obudzę, okaże się, że wszystko było snem, a Will tak naprawdę mnie nienawidzi?
W rezultacie, codziennie siedziałem do późna, nie mogąc zmusić się do snu.
Chyba, że był przy mnie Will.
Jego ciepło i kojąca bliskość sprawiały, że czułem się pewnie i bezpiecznie. Chciałbym, żeby był przy mnie już zawsze.
Pośpiesznie narzuciłem na siebie swoją kurtkę, jednak okazało się, że była poplamiona ketchupem. Cholera. Na dworze było za zimno, żebym mógł wyjść na zewnątrz bez żadnego, dodatkowego okrycia. Z resztą, gdybym to zrobił, Will na sto procent by mnie zabił. Nie mając innego wyboru, włożyłem na siebie bluzę blondyna, której ten zapomniał wczoraj zabrać. Obejrzałem się w lustrze i prychnąłem z niezadowoleniem. Niebieski to zdecydowanie nie mój kolor, w dodatku ta cholerna bluza była tak wielka, że sięgała mi do połowy ud. Nie mając innego wyboru wyszedłem z domku, zamykając drzwi kopniakiem.
Już słyszę te komentarze Jasona na temat tego, że znowu mam na sobie bluzę Willa. Mimo wszystko, chyba jednak ją lubiłem. Pachniała nim.
Dla odmiany dzisiaj na śniadanie dotarłem wcześniej niż wszyscy i od razu usiadłem przy stoliku Apolla. Wiedziałem, że i tak w końcu tam wyląduję, więc wolałem oszczędzić sobie niepotrzebnych scen. Ze znużeniem zacząłem bawić się rękawem za dużej bluzy, kiedy usłyszałem za sobą kroki. Zanim zdążyłem się odwrócić, ktoś złapał mnie od tyłu i przyciągnął do siebie, wtulając się w moje plecy.
- Tęskniłem - wyszeptał mi do ucha Will, a po całym moim ciele przeszły przyjemne dreszcze.
- Daj spokój. Czyżbyś nie potrafił wytrzymać beze mnie nawet kilku godzin? - na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
Prawda była taka, że ja też nie potrafiłem. Chciałem go tylko dla siebie. Ciągle.
Mimo moich niezbyt efektywnych protestów, chłopak podniósł mnie do góry i usadowił sobie na kolanach.
- Zapomniałeś swojej bluzy - wydukałem, próbując zachować spokój, co było dość trudne, zważając na pozycję, w której się znajdowaliśmy.
- Wiem, możesz ją sobie zostawić. Wyglądasz w niej tak uroczo.
- Wcale nie jestem uroczy - prychnąłem z niezadowoleniem.
- Mhm - Will mruknął, niespodziewanie mnie całując.
Na początku zaskoczony, potem całkowicie mu się oddałem, nie potrafiąc powstrzymać rosnącego pożądania.
- O, dzień dobry gołąbeczki - brutalnie przerwał nam znajomy głos i błysk flesza. Kurwa.
- Jason, już nie żyjesz - warknąłem odrywając się od Willa, który jak zwykle niczym się nie przejął.
Syn Zeusa stał kilka metrów od nas, z triumfalnym uśmieszkiem, wymachując mi przed twarzą aparatem.
Rzuciłem się na niego z chęcią mordu w oczach, ale ten zdążył już uciec na drugi koniec sali.
- Jakie to urocze - krzyknął, wpatrując się z zachwytem w wyświetlacz.
Korzystając z okazji podszedłem do niego i wyrwałem mu urządzenie z rąk. Skąd on w ogóle wytrzasnął aparat?
Zażenowany, spojrzałem na widniejące na ekranie zdjęcie. Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, aparat trafił w ręce Willa, który jak na złość, stwierdził że zdjęcie jest prawdziwym dziełem sztuki i przybił Jasonowi piątkę.
- Powieszę je sobie na ścianie - oznajmili niemal równocześnie, a ja nie widząc możliwości protestu, spaliłem buraka. Pierdolone rumieńce.
- Jason, nienawidzę cię. Jeśli komukolwiek to pokażesz, to masz zapewnioną darmową wycieczkę do Hadesu - syknąłem.
- Tak, tak wiem - odparł blondyn i rozczochrał moje włosy, po czym szybko oddalił się do swojego stolika, żebym nie zdążył mu przywalić.
Zerknąłem na Willa, który z rozbawieniem obserwował moje poczynania, tymczasem do pawilonu zaczęło schodzić się coraz więcej obozowiczów, więc przerwane pieszczoty z chłopakiem musiały jeszcze trochę poczekać.
W końcu do środka wbiegło również wiecznie roześmiane rodzeństwo blondyna.
Tym razem, na całe szczęście, obyło się bez żadnych, kompromitujących sytuacji. No może ignorując posyłane mi co chwilę uśmiechy i dwuznaczne spojrzenia. Mogłem niemal przysiąc, że Jason zdążył już pokazać im to cholerne zdjęcie.
W trakcie śniadania, Chejron oznajmił, że od dziś, w Wielkim Domu, można się zapisywać do udziału w turnieju. Nie było to obowiązkowe, jednak nagroda za wygraną była niezwykle kusząca. Możliwość poproszenia o co się chciało? Takie okazje w obozie zdarzały się naprawdę rzadko. Już wczoraj, gdy opowiadał mi o tym Will, w mojej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł. Oczywiście nie miałem pojęcia, czy coś takiego drastycznie nie nagina regulaminu, ale będę przejmował się tym później, o ile uda mi się w ogóle wygrać. Pośród podekscytowanych obozowiczów, momentalnie zapanowało poruszenie. Wszyscy szeptali między sobą, uzgadniając sprawy dotyczące turnieju i wymieniając się teoriami na jego temat.
Z zadowoleniem uśmiechnąłem się pod nosem, co nie umknęło uwadze wiecznie czujnego blondyna. Wiedziałem już co zamierza powiedzieć, dlatego szybko się odezwałem.
- Skoro ty będziesz zajmował się rannymi, to w ogóle się o siebie nie martwię.
- Nico, nie ma mowy, że weźmiesz w tym udział - skrzyżował ręce na piersi i posłał mi stanowcze spojrzenie. W pewnym sensie to, że tak się o mnie martwił, było urocze, z drugiej jednak strony, czasami niezwykle męczące. Kiedy Will się na coś uparł, wybicie mu tego z głowy było niemalże niewykonalne. Pod tym względem w ogóle się nie różniliśmy.
Błyskawicznie poderwałem się z ławki, całując zszokowanego blondyna w policzek.
- Wybacz Will, zapisy czekają - rzuciłem przez ramię i wraz z tłumem innych obozowiczów, pognałem w stronę Wielkiego Domu. 

---------------------------------------------------------
Tak, powróciłam do żywych ;_;
Przytłoczyła mnie ilość obowiązków i nie mogłam znaleźć nawet chwili na napisanie czegokolwiek, a gdy pojawił się czas, to nagle magicznie wyparowała cała wena :')
Z tego rozdziału z resztą też nie jestem zadowolona, ale mam nadzieję, że nie jest tak beznadziejny, jak mi się wydaje :v
Od siebie dodam jeszcze tylko, że postaram się jednak wziąć w garść i w miarę możliwości, poświęcić więcej czasu na pisanie.
Dziękuję za wszystkie gwiazdki, wyświetlenia i motywujące komentarze <3
PS
Jeśli ktoś lubi Ereri zapraszam również do przeczytania mojego nowego oneshota c;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro