7
Will spojrzał na mnie, przybierając minę słodkiego, naburmuszonego kotka i delikatnie chwycił mnie za nadgarstek. W miejscu, w którym jego palce zetknęły się z moją skórą, poczułem przyjemne mrowienie, które sprawiało, że jeszcze bardziej łaknąłem ciepła chłopaka. Wtuliłem się w niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Był taki ciepły...
Zastanawiałem się, kiedy właściwie zacząłem patrzeć na niego w ten sposób. Chyba od pierwszego dnia, w którym się poznaliśmy. Pamiętam, że był wtedy niezwykle irytujący, w dodatku nie pozwalał używać mi swoich mocy, chociaż wiedział jak beznadziejne jest nasze położenie. Wtedy nic nie było oczywiste i jedyne co nam pozostawało, to nadzieja, że wygramy wojnę, że w ogóle zdołamy przeżyć do następnego dnia. A jednak Will przez ten cały czas nie tracił wiary i dbał o mnie, tak jakby moje życie, miało jakieś szczególne znaczenie. Poczułem się przez moment, jakby znowu była przy mnie Bianca. Ona zawsze o mnie dbała i nie pozwalała, żeby stała mi się jakakolwiek krzywda. Dlatego zawsze kiedy widziałem Willa, gdzieś w środku, czułem przyjemne, kojące ciepło, które na moment uwalniało mnie od wszystkich zmartwień i ponurej rzeczywistości. Pierwszy raz od śmierci mojej siostry, poczułem się dla kogoś ważny i potrzebny. Na początku uczucie to było wątłe i nieśmiałe, lecz szybko przerodziło się w coś, czego nie potrafiłem opanować, bo pozbawiało mnie zdolności racjonalnego myślenia. Tak bardzo chciałem być kimś ważnym dla Willa, chciałem żeby mnie potrzebował. Prawda była jednak taka, że to ja, potrzebowałem jego. Delikatne ciepło, które czułem w środku za każdym razem gdy spotykałem Willa, szybko zamieniło się w palący wręcz gorąc, który tylko uświadamiał mnie w fakcie, że się od niego uzależniłem. Ale nie mogłem się przecież łudzić, że on czuł to samo. Pierwszy raz w życiu cieszyłem się, że tak bardzo się pomyliłem.
- Ej, Nicoś. Znowu odpływasz - do rzeczywistości przywołał mnie lekko zaniepokojony głos blondyna.
- Przepraszam - uśmiechnąłem się i mocniej przywarłem do chłopaka - Po prostu jesteś taki ciepły...
- Zimno ci? - spytał, a w jego głosie dało się wyczuć cień troski.
Zawsze się o mnie martwił, zwracał uwagę nawet na najdrobniejsze błahostki, których sam nie zauważałem.Dopiero teraz, zdałem sobie sprawę z panującego na zewnątrz chłodu, który nieprzyjemnie kąsał moją skórę, przyprawiając o dreszcze. Wcześniej działo się tak wiele, że nawet nie miałem czasu, żeby się tym zbytnio przejąć. Teraz jednak, gdy stopniowo się uspakajałem, zaczynałem zwracać uwagę na inne bodźce z zewnątrz. W objęciach Willa, było mi ciepło, jednak chłodny, porywisty wiatr dawał się we znaki, wprawiając moje ciało w nieprzyjemne dygotanie.
- Cholera, ale jestem głupi - Will syknął i w pośpiechu zdjął swoje okrycie, którym mimo protestów, szczelnie mnie otulił.
Bluza była na mnie nieco za duża, przez co wyglądała trochę jak sukienka, jednak spełniła swoje zadanie, gdyż już po chwili przestałem trząść się z zimna.
- Will, nie jest ci teraz zimno? - spytałem z troską, lecz zaraz potem skarciłem się za to w duchu, gdy dotarł do mnie sens mojej wypowiedzi.
"Oczywiście, że jest mu zimno idioto"
- Jakoś sobie poradzę - uśmiechnął się - Muszę dbać o dobro mojego pacjenta, prawda? Już i tak wystarczy, że cię nie dopilnowałem. Co jak zachorujesz? Jestem beznadziejnym lekarzem - przyznał ze skruchą.
- Nie mów tak - szepnąłem, po czym wspiąłem się na palcach i zarzuciłem mu ręce na szyję - jesteś najlepszym lekarzem, jakiego mógłbym sobie wymarzyć - po tych słowach lekko musnąłem jego spierzchnięte od zimna wargi, lecz nim zdążyłem się zorientować, nieśmiała pieszczota przerodziła się w coś znacznie innego. Zaskakujące, jak łatwo można stracić nad sobą kontrolę. Will, gdy tylko zauważył moje nieśmiałe podchody, natychmiast oddał pocałunek, a ja zachęcony tym działaniem, lekko rozchyliłem wargi, wpuszczając jego język do środka. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a co za tym idzie, brutalniejszy, lecz towarzyszące mu uczucie było tak przyjemne, że nie chciałem przestawać. Pozbawiony samokontroli, wgryzłem się w wargę chłopaka, zaraz potem czując metaliczny smak krwi. Oderwałem się od niego dopiero wtedy, gdy zacząłem się dusić, tracąc dech. Momentalnie ochłonąłem, a moje policzki, jak na zawołanie, przybrały znienawidzony odcień purpury.
- Przepraszam - pisnąłem i zakłopotany, wytarłem stróżkę krwi, która sączyła się z rozciętej wargi chłopaka - Ja...ja nie chciałem, to tak samo wyszło - wyjąkałem, próbując ukryć twarz w rękawach za dużej bluzy Willa.
Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnąłem zapaść się pod ziemię, co w moim przypadku jest właściwie prostsze do wykonania, niż mogłoby się wydawać.
- Nico, spójrz na mnie - chłopak zaśmiał się ciepło, lecz w dalszym ciągu wstydziłem spojrzeć się mu w oczy. Próbowałem uciec wzrokiem, na próżno jednak, gdyż blondyn ujął mój podbródek, zmuszając tym samym do nawiązania kontaktu wzrokowego.W błękitnych tęczówkach dostrzegłem iskierki rozbawienia.
- Ja...
- Ciiii - chłopak szepnął i przyłożył mi palec do ust - Jeżeli o mnie chodzi Nico, możesz robić tak częściej - wyszczerzył się w uśmiechu, ukazując rząd idealnie białych zębów.
- Will - jęknąłem zawstydzony i szturchnąłem go w bok, po czym ukryłem twarz w kapturze. Chłopak zaśmiał się, wyraźnie rozbawiony moją reakcją, po czym delikatnie chwycił moją dłoń.
- Chętnie bym tu został, ale musisz coś zjeść - odezwał się, ciągnąc mnie w stronę pawilonu jadalnego.
Dlaczego nigdy nie mogę przyjść na kolację punktualnie, tak aby nie zwrócić na siebie uwagi całego obozu? Miałem nadzieję, że moja twarz, ukryta w cieniu kaptura, nie jest już tak cholernie czerwona jak poprzednio. Zaczynało mi to naprawdę przeszkadzać, bo w końcu od kiedy rumienię się jak mała dziewczynka? Gdy weszliśmy do pawilonu, wzrok wszystkich momentalnie przeniósł się na nas, a ja poczułem się jakbym miał deja vu. Na sali rozległy się szepty, a od stołu Afrodyty co chwilę dobiegały nas irytujące chichoty. Szarpnąłem Willa za rękaw koszulki i wzrokiem wskazałem w stronę swojego miejsca, komunikując tym samym, że lepiej będzie, jeśli już usiądę.
- Chyba nie chcesz siedzieć sam? - zapytał się zdziwiony chłopak, jak zawsze zachowując zero dyskrecji. Strzeliłem facepalma i ruszyłem na swoje miejsce, pragnąc jak najszybciej zniknąć z centrum uwagi. Nie zdążyłem jednak przejść nawet kilku kroków, gdy ktoś stanowczo pociągnął mnie do tyłu.
- Nie żartowałem Nico. Nie możesz siedzieć wiecznie sam, przy naszym stole jest pełno miejsca.
Zerknąłem w stronę wskazaną przez Willa i dostrzegłem jego wyszczerzone, nadpobudliwe rodzeństwo. Jak na zawołanie zaczęli się śmiać i machać do mnie jak opętani. Przełknąłem ślinę, przypominając sobie piekło, jakie przeszedłem w domku Apolla.
- Cześć Nicoś!
- Dołącz do nas, mamy ciasteczka!
- I Willa!
- No nie daj się prosić!
- Nico, ale ty jesteś słodziutki!
Kiedy dzieci Apolla przekrzykiwały się nawzajem, Will zaciągnął mnie do stolika i usadził na ławie, po czym usiadł koło mnie, nie dając mi tym samym żadnej możliwości protestu, bądź ucieczki. Ze zrezygnowaniem oparłem twarz na dłoniach, kiedy rodzeństwo Willa zaczęło terroryzować mnie masą nieskładnych pytań.
- Czemu masz na sobie kaptur Nicoś? W ogóle to bluza Willa nie? Ładnie ci w niebieskim, wyglądasz mniej depresyjnie. Bo jesteś emo, prawda? Ale i tak jesteś uroczy. W ogóle to jestem Nath, bo w sumie chyba ci się nie przedstawiłem. Nie przedstawiłem, nie?
- Yyy...tak - nie zrozumiałem nic z wypowiedzi chłopaka, ale za to utwierdziłem się w przekonaniu, że miał bardzo ciężki przypadek ADHD. Był jeszcze bardziej wkurwiający od Leona, co samo w sobie, było już wielkim wyczynem. Kiedy wszyscy ochłonęli i - o ile można to tak nazwać - uspokoili się, odetchnąłem z ulgą, trwając w błędnym przekonaniu, że najgorsze mam już za sobą. Niestety właśnie w tym momencie, nie wiadomo skąd, pojawił się dziki Jason i ściągnął mi z głowy kaptur, tym samym pozbawiając mnie mojego prowizorycznego ukrycia.
- A co to za rumiana twarzyczka? - pisnął i ujął w dłonie moje policzki.
- Zabiję cię - syknąłem, ale Jason zdawał się w ogóle mnie nie słuchać.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś, co? - zapytał z udawaną złością - Ale widzę, że przynajmniej dobrze się bawiliście - mówiąc to poruszył dwuznacznie brwiami i wyszczerzył się w irytującym uśmiechu - Widzisz, mówiłem, że będziecie razem - dorzucił jeszcze, po czym zadowolony z siebie, oklapł na miejsce koło mnie. Pragnąc ukryć się przed wszystkimi, ponownie naciągnąłem kaptur i nie mając innej opcji, schowałem twarz w koszulce Willa, który automatycznie objął mnie swoimi ramionami. Nie wiedzieć czemu, wydawał się być niesamowicie rozbawiony całą sytuacją, tak jakby dla niego nie było to nawet odrobinę krępujące.
- Jason, tak się nie robi - usłyszałem karcący głos Piper, która wzięła moją stronę.
- Ale Pipes, no tylko spójrz, jacy oni są uroczy.
- Co prawda, to prawda - westchnęła i na całe szczęście, zaciągnęła Jasona z daleka od nas.
Po jakże niefortunnej kolacji, jak zwykle przyszedł czas na ognisko, z którego zazwyczaj się zmywałem, jednak na nieszczęście obowiązywała mnie dzisiaj obietnica, którą dałem wcześniej Willowi. Przerażony perspektywą wspólnych śpiewów na ognisku, poddałem się jednak woli chłopaka i postanowiłem choć przez chwilę nie marudzić. Niedługo potem, siedziałem pośród roześmianych dzieci Apolla, które najwyraźniej uwielbiały tego typu wieczorne spotkania.
- Przyniosłem coś, żeby nie było ci zimno - oznajmił Will i usadowił się koło mnie, okrywając nas ciepłym, puszystym kocem. Uśmiechnąłem się pod nosem i oparłem głowę o ramię blondyna, czując że mimo wszystkich upokarzających sytuacji, ten dzień wcale nie był aż taki zły. Właściwie nawet to ognisko, nie było aż tak tragiczne, jak myślałem. Dzieci Apolla, będąc w swoim żywiole, umilały czas muzyką i śpiewem. Zdecydowanie nie był to repertuar, który sam bym wybrał, ale w pewnym sensie, miało to swój własny urok. Wpatrywałem się w wysokie, wesoło trzaskające płomienie, które raz po raz, wyrzucały w rozgwieżdżone niebo kłęby małych iskierek, co wyglądało naprawdę magicznie i nasunęło mi na myśl pewne miejsce, które często odwiedzałem, gdy nie mogłem zasnąć. Właśnie w takie, bezchmurne noce, było najpiękniejsze.
- Will - szepnąłem - chodź ze mną.
Chłopak, posłał mi pytające spojrzenie, jednak posłusznie wstał, biorąc ze sobą koc. Chwyciłem go za rękę, łącząc nasze palce w uścisku. Pomimo wiatru i nieprzyjemnego chłodu, noc była bezchmurna i naprawdę piękna. Poprowadziłem chłopaka na wzgórze, z którego rozchodził się piękny widok na całą zatokę. Było to moje ulubione miejsce w obozie, do którego zawsze udawałem się, kiedy chciałem uciec od zgiełku, lub potrzebowałem w spokoju nad czymś pomyśleć. Rosło tu kilka mniejszych drzew, jednak jedno było odrobinę wyższe i potężniejsze od reszty, a jego gałęzie, w jednym miejscu układały się tak, że tworzyły coś w rodzaju siedziska.
- Musimy wejść na górę - oznajmiłem i zwinnie wdrapałem się po pniu, wyciągając rękę w stronę Willa, aby mu pomóc.
Owinęliśmy się kocem i ułożyliśmy się wygodnie między konarami, oparci plecami o pień. Wokół panowała niesamowita cisza, przerywana jedynie szelestem tańczących na wietrze liści. Z góry rozciągał się widok na zatokę, której spokojne wody odbijały w sobie rozgwieżdżone niebo, co wyglądało naprawdę magicznie. Mroczna tafla, była ozdobiona milionami świecących punkcików, tworząc złudne wrażenie, że pod nami znajdowało się niebo.
- Nico, to jest piękne - Will szepnął z zachwytem, wpatrując się w rozgwieżdżone wody zatoki.
- Przychodzę tu często, gdy nie mogę zasnąć, wiesz? Wystarczy tylko wymknąć się harpiom. Co prawda nie zawsze jest tu tak ładnie, bo rzadko kiedy zdarza się tak bezchmurna noc - odparłem, opierając głowę na ramieniu chłopaka - No i nigdy jeszcze nie byłem tu z tobą - uśmiechnąłem się.
Leżeliśmy przez chwilę, nic nie mówiąc i obserwując magiczny widok, rozciągający się w dole. Zupełnie jakbyśmy zostali oderwani od rzeczywistości, która nas otaczała. W tej chwili liczyliśmy się tylko my i niebo usiane tysiącem gwiazd. Było w tym coś melancholijnego i magicznego, ale zarazem napawało moje serce niepojętą radością. Przecież zawsze oglądaliśmy to samo niebo, słońce i gwiazdy, lecz teraz było inaczej, bo robiliśmy to razem.
- Will? - przerwałem ciszę, pragnąc zapytać się o jedną rzecz, która nurtowała mnie właściwie od początku.
- Tak?
- Dlaczego właśnie ja?
Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany, najwyraźniej nie rozumiejąc pytania.
- No...dlaczego wybrałeś właśnie mnie? Wszyscy cię uwielbiają, jesteś popularny i cholernie przystojny. Mógłbyś mieć każdego, więc dlaczego wybrałeś mnie...
- Naprawdę uważasz, że jestem cholernie przystojny? - blondyn przerwał mi, śmiejąc się.
- Will, pytam na poważnie...i tak...uważam - zarumieniłem się, czego na szczęście nie było widać w panujących ciemnościach.
- Nico, oddałbym za ciebie wszystko - odparł - nikt nie jest dla mnie tak ważny jak ty, wiesz? Wtedy, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, nie mogłem znieść smutku w twoich oczach. Chociaż usilnie wmawiałeś wszystkim, że jest dobrze, chyba sam nie wierzyłeś w to co mówisz, prawda? Chciałem tylko zobaczyć twój uśmiech. Postanowiłem wtedy, że choćby nie wiem co, już nigdy nie pozwolę ci być smutnym, bo ten głęboko skrywany ból w twoich oczach, rozrywał i moje serce. Mógłbym mieć kogokolwiek, ale nie chcę, bo mam ciebie, a dla mnie jesteś wart znacznie więcej, niż ktokolwiek.
___________________________________________________________
Wiem i przepraszam, że tak długo mnie nie było ;_;
Z powodu wyjazdów i problemów z internetem, nie miałam możliwości publikowania.
+ jestem strasznie leniwa, a to też robi swoje :')
W ogóle jest już ponad 2,5 k wyświetleń, nie mam pojęcia, kiedy i jak to się stało, ale jesteście supi <3
Rozdział jest dłuższy niż zwykle, więc mam nadzieję, że chociaż częściowo wynagrodzi to moją długą nieobecność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro