4
Jeszcze nigdy nie spałem tak dobrze, jak tej nocy. Może to zasługa zmęczenia i ogólnego wyczerpania organizmu, jednak jestem bardziej skłonny pomyśleć, że to dzięki bliskości Willa. Całą noc przespałem wtulony w chłopaka, nie śniły mi się nawet koszmary, no może nie licząc trenera Hedge'a paradującego po arenie w samych bokserkach, co wyglądało dość komicznie biorąc pod uwagę jego owłosione nogi i kopyta. W każdym razie, wolałbym nie wchodzić w szczegóły, chyba rozumiecie. Jeżeli sny rzeczywiście odzwierciedlają nasze ukryte pragnienia, to naprawdę zaczynam się martwić o moje zdrowie psychiczne.
Gdy się obudziłem, Will jeszcze spał. Delikatnie zmierzwiłem włosy blondyna i przeciągnąłem się na łóżku. Czułem się zdecydowanie lepiej, głowa przestała boleć, a moje ciało wręcz rozpierała energia. Ostrożnie wstałem z łóżka, starając się przy tym nie obudzić chłopaka. Twarz Willa okalała burza złotych loków, które teraz porozrzucane były po całej poduszce. Jego włosy przypominały mi słoneczne promyki, często miałem wrażenie, że niemal świecą. Uśmiechając się pod nosem, oderwałem wzrok od blondyna i zacząłem przechadzać się po pokoju, żeby rozchodzić zdrętwiałe kończyny. Will co prawda powiedział, że rano będę mógł powrócić do normalnego funkcjonowania, jednak wolałem poczekać aż się obudzi i oficjalnie uzna mnie za zdrowego. Cicho stąpając, podszedłem do regałów z książkami i zacząłem się im przyglądać. Wszystkie stały ułożone w równym, uporządkowanym rządku. Nie były okurzone, co znaczyło, że musiały być często używane. Niektóre z nich były bardzo stare, nie potrafiłem jednak określić ich wieku, czy pochodzenia. Sięgnąłem po wielkie tomisko w zdobionej obwolucie, które okazało się zaskakująco ciężkie i zacząłem ostrożnie wertować pożółkłe strony, uważając przy tym, by ich nie zniszczyć, ponieważ były bardzo kruche i delikatne. Z podziwem przyglądałem się starym rycinom, które zdobiły prawie każdą kartkę. Uwielbiałem książki, jednak najbardziej fascynowały mnie właśnie takie, stare księgi. Skrywały w sobie tyle tajemnic i sekretów, każda strona była wręcz przesiąknięta starością, co tylko nadawało jej wartości.
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos Willa.
- Ni...Nico
Ostrożnie odstawiłem księgę na swoje miejsce i zwróciłem się w stronę chłopaka, który posłał mi ciepły uśmiech.
- Już wszystko okej - odparłem, wkładając ręce do kieszeni.
- Wiem. Obudziłem się w nocy, żeby sprawdzić czy jest w porządku...
Wziąłem głęboki wdech, czując jak ogarnia mnie przerażenie. A więc widział jak go obejmuję, jednak obudziłem się w tej samej pozycji, co musiało oznaczać, że nic z tym nie zrobił. Pewnie tylko dlatego, że nie chciał mnie obudzić, przecież...A co jeśli on nie traktuje mnie tak, jak ja jego? Co jeśli trzymał mnie za rękę, ale dla niego miało to znaczenie tylko i wyłącznie przyjacielskie? Will przecież jest taki otwarty i miły dla każdego, co jeśli znowu za dużo sobie wyobrażałem, a teraz myśli, że jestem nienormalny?
"Nico, zamknij się. Bierz go"
"To nie jest śmieszne"
- Zapomnij o tym - odezwałem się chłodno, próbując ukryć tym samym swoje zażenowanie.
- Ale Nico...
- Mogę już iść? - przerwałem.
- Ja...jasne. Tylko przyjdź na śniadanie, dobrze? - w głosie Willa dało się słyszeć zdziwienie, ale również pewnego rodzaju...smutek?
Nie odwróciłem się już, marzyłem tylko o tym, aby niezwłocznie wydostać się z pomieszczenia. Gdy tylko dotarłem do wyjścia, wybiegłem na zewnątrz i popędziłem do swojego domku, pragnąc jak najszybciej odciąć się od wszystkich i uspokoić swoje rozszalałe myśli. Wkroczyłem do środka, zatrzaskując z hukiem drzwi. Czemu zawsze muszę coś popsuć?Osunąłem się po ścianie i usiadłem na podłodze, próbując uspokoić oddech. Schowałem twarz w dłoniach, chcąc uciec od wszystkiego dookoła i powstrzymać napływające do oczu łzy.
Jesteś cholernym idiotą Nico. Zawsze uciekasz.
Nawet nie zauważyłem jak szybko minął czas, kiedy siedziałem tak pogrążony we własnych myślach. Do rzeczywistości przywróciło mnie dopiero donośne pukanie do drzwi, które zakłóciło niczym niezmąconą ciszę.
- Nikogo nie ma - odparłem, mając nadzieję, że osoba stojąca przed wejściem zrozumie, że nie mam ochoty na żadne odwiedziny.
- Nico, wpuść mnie. Natychmiast - zza drzwi dobiegł mnie stanowczy głos Jasona.
- Drzwi są otwarte - bąknąłem.
Do środka momentalnie wpadły ciepłe promienie słoneczne, oświetlając tym samym bałagan panujący w moim domku, na którego widok Jason skrzywił się demonstracyjnie.
- Nie było cię na śniadaniu, przyniosłem ci coś do jedzenia - wyciągnął rękę, w której trzymał jakieś zawiniątka.
- Naprawdę nie musicie się mną opiekować. Może nie widać, ale sobie radzę - prychnąłem.
Jason ogarnął krytycznym spojrzeniem mój pokój i zwrócił wzrok na mnie, siedzącego w kącie na okurzonej podłodze.
- Masz rację, nie widać - chłopak zbliżył się, kucając naprzeciwko - Nico, co się stało?
- Dlaczego cokolwiek miało się stać? Nic mi nie jest, po prostu nie byłem głodny, to wszystko.
- Will był smutny. Możesz udawać, że nic się nie stało, ale jeszcze nigdy nie widziałem go tak przygnębionego. Przez całe śniadanie wydawał się nieobecny, mało się odzywał i prawie w ogóle nie uśmiechał. Nie wmówisz mi, że wszystko jest w porządku - Jason przewiercał mnie swoimi niebieskimi oczami jakby myślał, że dzięki temu przejrzy mnie na wylot i wszystkiego się dowie. Przypominało mi to sposób w jaki patrzył się na mnie Will, jednak oczy Jasona były inne. Też niebieskie, lecz bardziej chłodne, natomiast oczy Willa przywodziły na myśl niebo w słoneczny, pogodny dzień. Przyłapałem się na tym, że znów myślę o chłopaku i wszystko do niego porównuję. Jason delikatnie zmierzwił moje włosy i wręczył jedzenie, po czym skierował się w stronę wyjścia.
- Dzisiaj w ramach treningu mamy ćwiczenia w lesie, przydzielono cię do pary z Willem, ale jeśli nie chcesz, nie musisz iść - odwrócił się w drzwiach, posyłając mi przyjacielski uśmiech - Nico...trzymam za was kciuki.
Will był smutny? To do niego nie pasowało, gdy tylko o nim słyszałem, od razu przed oczami pojawiał się obraz jego roześmianej twarzy. To moja wina, powinienem z nim porozmawiać, a nie uciekać jak zwykły tchórz i myśleć, że wszystko samo się ułoży. Może te ćwiczenia były idealną okazją, żeby wszystko wyjaśnić. Wybiegłem z domku i udałem się w stronę lasu, gdzie dziś miał odbyć się trening. Nie było to nic skomplikowanego, jedynie zadanie, które miało sprawdzić naszą zwinność, wytrzymałość i orientację w terenie. Jedna osoba z pary musiała dobiec do wyznaczonego punktu w lesie, natomiast druga miała jej na to nie pozwolić i przyprowadzić do określonego wcześniej miejsca. Można powiedzieć, że to taki berek, tylko wersja hard w wielkim lesie pełnym potworów i pułapek. Nic trudnego, codzienna obozowa rutyna. Przed lasem zebrał się już spory tłum obozowiczów, którzy z podekscytowaniem szukali swoich par. Wypatrywałem w tej masie blond czupryny Willa, gdy nagle ktoś zastąpił mi drogę i chwycił za ramiona.
- Nico! Cieszę się, że już wszystko z tobą dobrze. No wiesz, ta akcja na stołówce nie wyglądała najlepiej... - Percy patrzył się na mnie z góry, jego włosy jak zwykle były w nieładzie, ale to chyba już taka cecha charakterystyczna.
- Dzięki, wszystko dobrze. Percy, wiesz może gdzie jest Will?
- O tam - chłopak wskazał z uśmiechem jakieś miejsce pod lasem, gdzie stała grupka herosów - powodzenia Nico - klepnął mnie po ramieniu i zniknął w tłumie.
Ruszyłem w miejsce wskazane przez Percy'ego, przepychając się między roześmianymi obozowiczami. Zauważyłem Willa wcześniej, niż on mnie.
- Nico? - odezwał się wyraźnie zaskoczony.
- Will, ja chciałem cię przeprosić...
- Losowaliście już kto goni, a kto ucieka? - przerwał nam jakiś satyr.
Pokręciłem głową przecząco i zerknąłem niepewnie na Willa.
- Ja losowałem. Wyszło mi, że gonię, więc skoro jestem z tobą w parze, to ty uciekasz.
"Will będzie gonił cię, jak swoją zdobycz"
"Oh błagam Nico"
- Will musimy pogadać.
Chłopak już chciał coś odpowiedzieć, gdy przerwał nam donośny głos Chejrona, zwiastujący początek "zabawy". Spojrzałem zasmucony na Willa i zniknąłem między drzewami.
Biegłem ile sił w nogach zupełnie zapominając o wyznaczonym miejscu, do którego mamy się udać. No może nie do końca zapominając, po prostu zawsze miałem słabą orientację w obozowym lesie. Lubiłem do niego chodzić, ale często się gubiłem, zupełnie przez przypadek lądując w różnych dziwnych miejscach. Z resztą zawsze wydawało mi się, że wiem gdzie jestem, jednak czułem się tak, jakby las specjalnie zmieniał się i formował swoje ścieżki tak, abym trafiał tam gdzie on mnie zaprowadzi. Tym razem nie było inaczej, już po kilku minutach biegu zdałem sobie sprawę z tego, że coś tu nie gra. Raz po raz lawirowałem między pniami drzew, wciąż brnąc do przodu. W oddali było czasami słychać ryki potworów i jakieś krzyki, jednak jak na razie nic nie zastąpiło mi drogi. Brnąłem dalej w gęstwinę, czując jak powoli uchodzi ze mnie energia, jednak nie zamierzałem się zatrzymywać. Czasami obracałem się, żeby sprawdzić czy Will nie jest za blisko. Raz, czy dwa wydawało mi się, że widziałem jasną czuprynę prześlizgującą się między mroczną gęstwiną drzew, co oznaczało, że wciąż mnie gonił. Nawet nie zorientowałem się, kiedy wypadłem spomiędzy drzew na zalaną słońcem, zieloną polanę, na której gdzieniegdzie rosły małe, białe stokrotki.
To zaskakujące, że nawet w tak strasznym lesie można znaleźć tak piękne miejsce.
Zwolniłem kroku i lekko zdyszany odgarnąłem włosy do tyłu. Postanowiłem, że schowam się i poczekam na Willa, który powinien tu wkrótce dotrzeć, oczywiście biorąc pod uwagę, że wciąż mnie gonił. Wdrapałem się na konar drzewa rosnącego na drugim końcu polany i schowałem się między soczystymi, zielonymi liśćmi. Nie musiałem czekać długo, aby na polance pojawił się Will. Rozejrzał się dookoła, zatoczył i upadł na trawę. Najpierw myślałem, że odpoczywa, ale gdy przez dłuższą chwilę się nie poruszył, zeskoczyłem z gałęzi i popędziłem do chłopaka.
- Will?
Żadnej odpowiedzi.
Poczułem nagły przypływ przerażenia, moje nogi stały się jak z waty i ledwo zdołałem się na nich utrzymać. Coś ścisnęło mnie za gardło, przyprawiając o dreszcze. Co jeśli coś mu się stało?
- Will, to nie jest śmieszne - stanąłem nad chłopakiem, który nadal się nie poruszał. Leżał tylko z zamkniętymi oczami, nie reagując na żadne bodźce z zewnątrz. To, co uprzednio ściskało mnie za gardło, teraz zaczęło mnie dusić. Poczułem jak do oczu napływają mi łzy, których nie starałem się nawet hamować.
- Will, do cholery - rzuciłem się w jego stronę i usiadłem na nim okrakiem - Will, proszę - szeptałem, szarpiąc go za koszulkę. Nadal zero odpowiedzi.
Przylgnąłem do niego, obejmując go najmocniej jak potrafiłem, pragnąc aby się odezwał. Byłem całkowicie zdezorientowany i przerażony, nie miałem nawet pojęcia, co się wydarzyło. Wtem poczułem jak klatka piersiowa chłopaka unosi się w urywanym chichocie. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, ale też wyraźną ulgą.
- A więc jednak ci zależy? - szepnął z szerokim uśmiechem. Gdy dotarło do mnie, co właściwie się wydarzyło, ulga stopniowo przerodziła się w złość.
- Tak do cholery, zależy mi ty idioto! Myślałem, że to tobie nie zależy. Że nie lubisz mnie w taki sposób. - Przecież ci mówiłem, że cię lubię.
Wywróciłem oczami i przylgnąłem mocniej do chłopaka, w końcu dając ujście swoim łzom. Sam nie wiedziałem, czy płakałem ze szczęścia, smutku, przerażenia, czy ze złości. Obfite krople spływały po moich policzkach i spadały wsiąkając w pomarańczową koszulkę Willa.
- Nigdy więcej tak sobie nie żartuj - szepnąłem - obiecaj mi.
- Obiecuję - Will uśmiechnął się i gwałtownym ruchem obrócił nas na trawie, tak że teraz to ja znajdowałem się pod nim.
- Co robisz Will... - spytałem wpatrując się w jego roześmiane, niebieskie oczy.
- Już zapomniałeś, że ktoś musi to wygrać? - zaśmiał się wstając i nim zdążyłem zareagować ponownie przerzucił mnie sobie przez ramię, zupełnie jak kilka dni wcześniej, gdy wynosił mnie ze stołówki.
- Mówiłem ci już, że cię nienawidzę?
- Chyba z milion razy Nico - odparł - jeśli chcesz możesz powtórzyć to kolejne tyle, ale nigdy nie dam ci spokoju.
Rozbawiony, pacnąłem go ręką w plecy.
- Ał, za co to? - zaśmiał się.
- Chyba o czymś zapomniałeś - odparłem tajemniczo.
- O czym? - zapytał zdezorientowany.
- Odstaw mnie na ziemię, to się przekonasz.
- Żebyś mi znowu uciekł? Nie ma mowy, już nigdy na to nie pozwolę - odpowiedział rozbawiony.
- Obiecuję, że nie ucieknę, będziesz mógł mnie dalej nosić jak worek ziemniaków, tylko postaw mnie na chwilę.
Will niepewnie rozluźnił uchwyt i postawił mnie przed sobą, wpatrując się we mnie z wyczekiwaniem.
- To o czym zapomniałem?
- O tym - odparłem i przybliżyłem się do chłopaka, zmniejszając dystans między nami do minimum. Chwyciłem go za koszulkę i złączyłem nasze usta w czułym pocałunku, o którym marzyłem od tak dawna.
________________________________________________________________________
Awww nie narzekać i tak staram się szybko pisać XD
Ten rozdział wyszedł dłuższy niż zwykle, ale to chyba lepiej :')
W ogóle Deathbeds jest piękne i umieram zawsze jak tego słucham ;_; <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro