Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1


   Muszę przyznać, że ostatnimi czasy podróżowanie cieniem weszło mi w nawyk. (Podglądanie Willa też) Robiłem to tak często, że stało się to dla mnie czymś naturalnym, najzwyklejszym sposobem na przemieszczenie się z punktu A, do punktu B. Problem polegał na tym, że w obecnym stanie nie powinienem był nawet o tym pomyśleć. Mój organizm wciąż nie doszedł do siebie po ostatnich wydarzeniach i choćby najdrobniejsze użycie mocy mogło sprawić, że rozpłynę się w cień. Dlatego właśnie, gdy tylko usłyszałem dźwięk zwiastujący kolację, niewiele myśląc wskoczyłem w najbliższą plamę cienia i zniknąłem, aby za chwilę pojawić się w pawilonie jadalnym. Był to akurat pierwszy dzień po tym, kiedy w końcu po wielu dniach leżenia w lecznicy i odpoczynku, mogłem powrócić do codziennych obowiązków. Oczywiście wciąż byłem w trakcie regenerowania swoich sił, więc każda próba użycia mocy, była mi surowo zakazana przez Willa, który godzinami produkował się, aby wytłumaczyć mi ewentualne konsekwencje wskrzeszania zmarłych, podczas gdy ja tylko potakiwałem od niechcenia głową. Tak naprawdę wciąż myślałem o tym, jak bardzo jest uroczy, kiedy usiłuje zachować powagę. Ale o tym nikt nie może się dowiedzieć. Pech chciał, że kiedy pojawiłem się w pawilonie, wszyscy już jedli. Zapamiętajcie, jeśli chcecie pozostać niezauważeni, nie pojawiajcie się znikąd w trakcie kolacji. Gdy nagle zmaterializowałem się na środku jadalni, wszyscy ze zdziwieniem zwrócili się w moją stronę. Jakaś dziewczyna z domku Ateny zastygła z widelcem w połowie drogi do ust, ktoś od Hermesa upuścił talerz, jeszcze inna osoba rozlała sok i właściwie nie licząc Clovisa, który radośnie pochrapywał rozłożony na stole, oczy wszystkich skierowane były na mnie. Z odległego kąta pawilonu dało się tylko słyszeć tłumione odgłosy krztuszenia i ożywioną wymianę zdań.
- Percy, wypluj to!
- Annabeth, nie widzisz, że on się dusi?
- Trzeba nie było ładować sobie do gęby całego ziemniaka - parsknęła dziewczyna.
Gdy obozowicze zdali sobie sprawę, że wokół nich zapadła niezręczna cisza, Percy'emu w końcu udało się wypluć kawałek uciążliwego ziemniaka.
- Heh, coś mi stanęło.
- ...
- W gardle...
Oczy wszystkich znowu zwróciły się w moją stronę.
- Yyy...nie przerywajcie sobie - rzuciłem i chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę swojego stolika. W tym momencie dostrzegłem jakieś poruszenie przy stoliku Apolla i zastygłem w półkroku. O nie. Will poderwał się z ławy tak gwałtownie, że upuścił na podłogę właśnie naczęty kawałek pizzy. Obserwowałem jej lot i skrzywiłem się ze współczuciem, kiedy z potwornym odgłosem plasnęła o ziemię. Spodem do góry. Biedny, porzucony kawałek pizzy. Na twarzy Willa odmalowywał się dziwny grymas wściekłości, połączonej z troską. Jego mina zdawała się mówić: "Nic ci nie jest? To dobrze, bo mam zamiar cię zabić, będziesz umierał powoli i w męczarniach, a na koniec przebiję cię grabiami. Ale nie umieraj, proszę". Chłopak nerwowym ruchem odgarnął z twarzy kosmyki opadających włosów i skierował wściekłe spojrzenie błękitnych oczu wprost na mnie.
- Nico - jego głos rozbrzmiał echem po pawilonie, w którym panowała teraz krępująca cisza, a spojrzenia wszystkich skupione były na nas.
- Will - odparłem,uśmiechając się przepraszająco. Szczerze jednak nie liczyłem na taryfę ulgową.
Z zakłopotaniem zwróciłem wzrok na leżący na ziemi kawałek poturbowanej pizzy i myślałem o tym, że chciałbym się w nią zamienić. W ogóle to ta pizza była bliżej ust Willa, niż ja kiedykolwiek.
- Ile razy - blondyn wbijał we mnie wzrok, jakby chciał mnie nim przewiercić na wylot - Ile razy mam ci powtarzać, że nie możesz używać swoich mocy, jeśli nie chcesz skończyć jako bezmózga, bezuczuciowa, bezosobowa, totalnie beznadziejna, niedorozwinięta plama cienia? Rany, jesteś najbardziej nieznośnym pacjentem jakiego kiedykolwiek miałem. Możesz zapomnieć o naklejce "dzielny pacjent" . I co ja ci mówiłem? Że masz się bezwzględnie stosować do zaleceń swojego lekarza. Pomyślałeś o tym, jakbym się czuł gdybyś na zawsze zamienił się w cień? Jakbyś tak nagle mnie zostawił?
Poczułem jak mimowolnie się czerwienię i zaraz skarciłem się za to w duchu. Musiałem wyglądać jak rumiany prosiak, w dodatku byłem świadomy, że wszyscy obozowicze z pełnym napięcia oczekiwaniem wpatrują się w rozgrywającą się przed nimi dramatyczną scenę. Jakby nie mieli nic innego do roboty, na przykład krztuszenie się ziemniakami brzmi jak super zabawa.
- Jakie to urocze! - usłyszałem ożywione szepty dochodzące od stołu Afrodyty.
- Ile ja bym dała, żeby Solace tak na mnie patrzył - zachichotała jakaś dziewczyna - Złam mi nogę, plisss. Albo wbij widelec w rękę! Wtedy będzie musiał mnie opatrzyć.
- Nie musisz powtarzać dwa razy-mruknęła dziewczyna od Aresa i zamachnęła się widelcem.
- Oh, Will daj spokój. Przecież nic mi nie jest - odparłem, posyłając mu jeszcze jeden przepraszający uśmiech, jednocześnie starając się ignorować szepty pozostałych obozowiczów.
- Czyżby? Jesteś blady jak śmierć.
- Co ty nie powiesz Solace -prychnąłem i spojrzałem na swoją dłoń, która faktycznie przybrała aż nazbyt trupioblady kolor. W tym samym momencie poczułem zawroty głowy i przed oczami pojawiły się kolorowe plamy przypominające latające kawałki pizzy. Ostatnio czułem się tak źle po imprezie w McDonaldzie z paroma umarłymi. I wiecie co? Upiłem się colą. Wspomnienia tamtego wieczora i wypitych hektolitrów coli, uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, skręcając żołądek i przyprawiając o mdłości. Zamroczony, zatoczyłem się w bok aby zaraz potem upaść wprost na zastawę stołową i z jękiem rozpaczy osunąć się na ziemię.
- Wow, nigdy nie widziałam prawdziwego trupa! Mogę go dotknąć? Proszę, proszę, proszę! - jak przez mgłę doszły mnie podekscytowane piski młodszych obozowiczów.
- Przestań Lily, ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno macać umarłych.
- On nie żyje?
- Nie, to normalne. On tak zawsze.
- Mogę go dotknąć?
Jęknąłem i z wysiłkiem podparłem się na łokciach, próbując podnieść się do pozycji siedzącej.Sukces - nie rozpłynąłem się w cień. Porażka - leżałem na środku pawilonu pośród stłuczonych talerzy, resztek jedzenia i potoków coli wypływających z przewróconych pucharów. Tak, lubię colę. Tak, wszyscy się na mnie patrzyli, nawet Will osłupiał, co raczej mu się nie zdarzało. Miał taki uroczy, zakłopotany wyraz twarzy.
- NIE - parsknąłem - Twoim starym był bóg nekrofilii, czy coś? Zabieraj te łapska.
Na oko dziewięcioletnia dziewczynka prychnęła obruszona i obróciła się na pięcie, demonstrując swoje niezadowolenie. Pokazałem jej język, kiedy nade mną pojawił się Will.
- Nico. Ile ty masz lat? - chwycił mnie za ramiona i podciągnął do góry próbując mnie podnieść.
- Ty też zabieraj łapska, poradzę sobie sam - syknąłem.
- Wiesz co? Masz dałna - prychnął Will i przerzucił mnie sobie przez ramię, tak że zwisałem widząc tylko tył jego pleców. Nasze ciała stykały się ze sobą, czułem emanujące od niego ciepło, które zdawało się przyjemnie ogrzewać mnie od środka. W dodatku dłoń Willa znajdowała się teraz niebezpiecznie blisko mojego tyłka. Cieszyłem się, że zwisające włosy skutecznie ukrywały moją czerwoną gębę. To okropne, że cały czas rumienię się jak baba, wystarczy, że spojrzę na Willa i burak level hard na twarzy gwarantowany. Próbowałem się wić i wyrywać, ale uścisk chłopaka był zbyt mocny, a ja byłem zbyt wykończony.
- Nienawidzę cię - syknąłem i ostatecznie się poddałem, dając się nieść jak worek kartofli. Rytmiczne kołysanie kroku Willa, sprawiło że poczułem się senny i zmęczony, i jeszcze zanim zdążyliśmy wyjść z pawilonu jadalnego, zapadłem się w ciemność.  
____________________________________________________________________________

Dodaję muzykę, bo tak :v
Ten rozdział ma dałna, zupełnie jak ja :')

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro