Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

  Traitors Have Eyes  

- Ziemia do Rosalie! - krzyknął, Luke. Podskoczyłam na motorze i uniosłam głowę do góry, spoglądając pytająco na chłopaka. - Już jesteśmy - zakomunikował.

- Ja żyję? - wysapałam, łapiąc oddech. Byłam przerażona tym, że spadnę, a kiedy blondyn, coraz bardziej przyśpieszał, to samo robiło moje serce.

- Wydaje mi się, że duchów nie widzę - pokręcił przecząco głową. Spojrzał rozbawiony na moje dłonie, które wciąż zaciskały się po obu stronach kierownicy. Puściłam ją od razu, przerzuciłam jedną nogę na prawą stronę i zeszłam z pojazdu, stając na przeciwko chłopaka.

- Dlaczego wciąż się ze mnie śmiejesz? - spytałam zirytowana.

- Jeśli ty jesteś bad girl, to ja nie nazywam się Luke Hemmings - powiedział, spoglądając na napis, na mojej koszulce. Wzruszyłam ramionami. Skoro tak uważa to nie będę się z nim sprzeczać.

- Dobra, gdzie my jesteśmy? - spytałam, rozglądając się.

- Chodź - wystawił dłoń w moją stronę. Spojrzałam na niego z przymrużonymi oczami, ale złapałam jego rękę, a on pociągnął mnie w ciemność. Szłam tuż obok niego, rozglądając się wokół. Widziałam drzewa wokół nas i trawę, po której stąpaliśmy. Czułam, że spinamy się pod górkę, gdyż moje nogi odmawiały już posłuszeństwa. Zdecydowanie zbyt szybko się męczę i muszę coś z tym zrobić. Światło księżyca widziałam coraz jaśniej i widoczniej. Czy on mnie prowadzi na sam szczyt góry i chce mnie z niej zepchnąć? Muszę w końcu się opanować, gdyż ciągle myślę o tym, czy czegoś mi nie zrobi. Sama się wplątałam w znajomość z Hemmings'em i mieszkam z nim od kilku tygodni, a pomimo tego ciągle się czegoś obawiam. Myślę, że to, dlatego iż znowu nie chcę zostać sama i... Zraniona.

Przy Luke'u przestałam odczuwać tą okropną samotność i przyzwyczaiłam się do niego, jego głupich tekstów i tego, że ma na mnie jakiś dziwny wpływ, którego nie mogę zrozumieć. Kiedy puści mi zwykłe oczko ja już się rumienię jak głupia małolata - ok, jestem małolatą, ale nie o to mi chodzi. W dodatku chce pomóc mi spełnić marzenia, pozwala mi u siebie mieszkać i pomaga mi ukrywać moją tożsamość, a mógł mnie od razu odwieźć do rodziców. Nie musiał mnie przywozić do Sydney, parę godzin od mojego domu. Nawet nie ma pojęcia jak bardzo mi pomaga. Dzięki temu, iż mogę u niego mieszkać mam szansę, kogoś odnaleźć.

I to nie byle, kogo.

Tak jak myślałam, Luke zaprowadził mnie na sam szczyt, u którego blask księżyca padał na solidną skałę. Widok był tak niesamowity, że nawet nie zauważyłam jak chłopak puścił moją dłoń i oddalił się ode mnie, siadając na skale.

- I jak? - zapytał.

- Jest... Świetnie - spojrzałam na niego, a na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech.

Podeszłam do niego i usiadłam obok, wpatrując się, w rozciągający się widok na oświetlone miasto Sydney. Czułam się jak w jakimś filmie. Dla jednych wydaje się, że to nic wielkiego, ale dla mnie to był magiczny widok. Nigdy nie widziałam, czegoś takiego na żywo. Przeżyć to na własnej skórze to niesamowite uczucie. Nie kłamię. Zwykłe rzeczy, a nawet najdrobniejsze czyny, są najwspanialsze na świecie. Nie potrzebuję największej willi na świecie, ani milionów pieniędzy, aby być szczęśliwą. Myślę, że potrzebuję miłości. Odrobiny uwagi na swojej osobie. Kogoś, kto nie będzie tylko na chwilę. Nie ucieknie z powodu głupich konfliktów rodzinnych i nie przerwie kontaktu na zawsze. Nie będzie się chował przede mną na tym wielkim świecie. Nie będzie udawał, jakbym nigdy nie istniała, nie była dla niego ważna i nie była jego...

- Rosie, co jest? - spytał przejęty, Luke, zauważając, że wbijam swoje paznokcie w skórę, aż do krwi.

- Nic - mruknęłam.

- Nie okłamuj mnie, przecież widzę - powiedział twardo. Chciał, abym mu powiedziała, ale ja niezbyt chciałam, o tym mówić.

- Przypomniałam sobie o kimś, ale to nie istotne - machnęłam ręką. - Nie chcę, o tym rozmawiać.

Luke mierzył mnie swoimi oczami, chcąc upewnić się, że na pewno jest w porządku, po czym przejechał językiem po dolnej wardze, skupiając wzrok na rozciągającym się mieście.

- Czy ta osoba cię skrzywdziła? - spytał spokojnie, nie odrywając wzroku.

- Mhm... - mruknęłam, przyciągając nogi do klatki piersiowej, po czym oplotłam je wokół rękami.

- Chcesz o tym pogadać?

- Nie bardzo.

Czułam się dziwnie. Rozmawialiśmy ze sobą, nie patrząc na siebie, bo każde z nas uczepiło się innego punktu. On miasta, a ja gwiazd nad nami.

Zawsze ciekawiło mnie jak to jest, że gwiazdy potrafią świecić tyle czasu, oświetlać nam Ziemię.
Gdy byłam młodsza, uważałam, że każda gwiazda jest kimś z naszych przodków i świeci dla nas, aby wskazać nam właściwą drogę, jaką powinniśmy pójść. Nie wiem, czy dalej tak uważam. Nie mam pojęcia, czy dobrze zrobiłam, uciekając z domu. Jednak, gdy patrzę na to z innej perspektywy, uważam, że podjęłam dobrą decyzję. Poznałam wspaniałe osoby, a nawet rodzinę czerwonego psa. Byłam o włos od odnalezienia osoby, którą straciłam. Właśnie zaczęłam spełniać marzenia i mam nadzieję, iż wszystko będzie szło w dobrym kierunku.

- Luke? - chłopak, odwrócił głowę w moją stronę, unosząc brwi. - Mieszkamy kilka tygodni ze sobą, a nie podziękowałam ci za twoją pomoc.

- To nic wielkiego - wzruszył ramionami.

- Może dla ciebie - mruknęłam. - Od kilku lat nikt mi w niczym nie pomagał, a nawet moja była kumpela. Musiałam sama sobie radzić, a kiedy miałam z czymś problem, nie mogłam liczyć na niczyją pomoc, bo moi rodzice są, jacy są i przez nich straciłam dwie osoby, które zawsze były obok mnie. Najpierw jedna zniknęła, a potem druga i zostałam sama - powiedziałam to, nie wiedząc, czemu.

- Rosie, dlaczego nic wcześniej o tym nie mówiłaś?

- Po co miałam, o tym mówić? - spytałam, ale uzyskałam tylko milczenie chłopaka. - Właśnie.

- Na przykład, dlatego że sam straciłem ważne dla mnie osoby i rozumiem, co przeżywasz. - zaczął, po chwili. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on sam przygryzł wargę, jakby nie był do końca pewny, czy chcę coś więcej mówić. - Straciłem moją rodzinę, która odwróciła się ode mnie z powodu mojego głupiego wybryku - dodał, patrząc w dal.

Nie wiem, co kryje się pod tymi dwoma ostatnimi słowami, ale po jego minie i tonie głosu, śmiem twierdzić, że nic dobrego.

- Chcesz o tym pogadać?

- Nie bardzo - odpowiedział, a po chwili cicho się zaśmialiśmy, gdyż to samo powiedzieliśmy wcześniej. - A ty, kogo straciłaś?

- Ładnie tu.

- Zaczęliśmy rozmawiać o naszych problemach, a ty zmieniasz temat i to nawet, nie starając się tego ukryć - parsknął śmiechem.

- Czy masz z tym problem Luke'usiu - uśmiechnęłam się złośliwie.

- Ani troszkę, maluszku - powiedział, pstrykając mnie palcem w nos.

- Nie jestem maluszkiem - oznajmiłam, uderzając go w ramię.

- Mam inne zdanie na ten temat - uśmiechnął się łobuzersko, a ja prychnęłam. - Jeśli nie chcesz, o tym rozmawiać rozumiem, ale wolałbym wiedzieć.

Westchnęłam głośno.

- Jak znajdę, chociaż jedną z tych osób to wszystko ci opowiem.

- Wow, pierwszy się o tym dowiem? - zaśmiał się.

- Z całą pewnością - posłałam mu lekki uśmiech.

Między nami zapadła cisza. Było słychać tylko bicie naszych serc i spokojny oddech. Oboje wpatrywaliśmy się w niebo nad nami. Delikatny powiew wiatru spowodował, że moje rozpuszczone włosy, lekko uniosły się w górę, a pojedyncze listki, krążyły wokół nas. Chciałabym, aby tak było zawsze. Nie musieć się martwić, o której godzinie mam być w domu, czy też, aby odrobić pracę domową. Właśnie... szkoła... Kiedyś ją skończę, a poza tym zawsze mogę uczyć się w domu, choć wydaje mi się, że już jestem o wiele za dużo, do przodu z materiałem, więc maturę mogłabym już zdać. Uważam jednak, iż nie będzie mi zbytnio potrzebna do tego, abym mogła realizować się w śpiewie.

- Luke, kiedy ja w końcu usłyszę wasz zespół, jak gracie? - spytałam, przypominając sobie, o jego boysbandzie. Spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę.

- Kiedy nasz perkusista załatwi w końcu swoje sprawy - odparł, lekko się uśmiechając.

- To coś poważnego, skoro trwa to tyle czasu - stwierdziłam.

- Tak, ale nie chciał mówić, o co dokładnie chodzi - pokiwałam głową, dając tym znak, że zrozumiałam.

~*~

Czarny kaptur, nie spuszczał tej dwójki z oczu. Zawsze ich obserwował, był wszędzie. Musiał mieć pewność, iż Rosalie jest bezpieczna, bo choć znał wystarczająco Hemmings'a by wiedzieć, że dziewczynie nic nie zrobi, a przynajmniej celowo, to wciąż obawiał się, że blondyn może stracić nad sobą kontrolę, wrócić do wcześniejszego nałogu, choć wydawało się, że już z tym skończył, zawsze istniało malutkie ryzyko na jego nawrót.

Cieszył się, widząc jak jego mała dziewczynka, zaczęła wygłupiać się z Luke'iem. Szturchali się i nabijali z siebie nawzajem, a on chciał tego samego. Znowu stanąć przed dziewczyną, wszystko jej wyjaśnić i pogodzić się z nią. Jednak nutka strachu była w nim ciągle. Obawiał się, że Rosie mu nie wybaczy. Wie, że po dziś dzień jest na niego zła i ma do tego powód, dlatego nie chce jej się ukazywać, bo wie, że ją zawiódł. Sam usłyszał, co o nim mówiła. Żałuje tego, co zrobił, ale czasu nie cofnie.

Kiedy zauważył jak, Luke wstaje i wystawia rękę do blondynki, wiedział, że już się zbierają. Wyszedł ze swojej kryjówki za drzewem i szybko zbiegł na dół, aby być na dole przed nimi. Podbiegł do ścigacza, Hemmo i wyciągnął z kieszeni kluczyk. Otworzył mały bagażnik i wrzucił do niego kartkę dla chłopaka, mając nadzieję, że gdy ją zauważy nie powie o tym, Rosalie. Słysząc zbliżające się kroki, pośpiesznie oddalił się do swojego samochodu.

Rozbawiła go scena, kiedy Rose, ponownie nie umiała wsiąść na motor. Jest niska, więc nie ma się, co dziwić, iż sprawiało jej to problem, jednak ta scena wyglądała zbyt zabawnie, aby mógł zareagować na ten widok inaczej.

Gdy ścigacz ruszył, on uczynił to samo.

~*~

Szybko napisałam nowy rozdział, co samą mnie dziwi.
Mam nadzieję, że się wam podobał!

~ H ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro