ROZDZIAŁ IV
Szliśmy w ciszy. Zmierzaliśmy do koziej mamy. Do Toriel... Jednak ból dupy po zabiciu jej męża nie daje mi spokoju [Eleven tak bardzo x3~dop. aut.].
- co jest, dzieciaku?
- Sans, nie jestem dzieckiem, mam 18 lat! Jestem dorosła!
- dla mnie zawsze będziesz dzieciakiem.
- Nawet jakby została twoją żoną? - wypaliła Undyne, a ja spaliłam buraka.
- czy ty coś sugerujesz?! - i te puste oczodoły.
- UNDYNE MA RACJĘ, SŁODCY RAZEM JESTEŚCIE.
- DU JU ŁANA HEF E BAT TAJM?! - musiał to powiedzieć, po prostu musiał. Jprdl.
Automatycznie do oczu napłynęły mi łzy. Szybko otarłam je rękawem, aby nikt nie zauważył.
- CZŁOWIEKU? COŚ SIĘ STAŁO?
- Nie, nic.
- coś jest.
- Po prostu... Przypomniałam sobie coś.
- A co takiego? - zapytała ryba.
- Chodzi o to, że... Nie ważne, nie zrozumiecie.
Tiaa... Przypomniało mi się jak Sans wypowiedział do mnie te słowa... Najpierw osiągnęłam szczęśliwe zakończenie, ale zresetowałam. Po gówno. Potem zabiłam ich wszystkich. A nawet... Sansa...
Próbowałam go oszczędzić, ale on rzucił tylko "top się" i mnie zabił.
I on to pamięta...
Nie powinien być dla mnie taki miły.
Właśnie zdałam sobie, że to, co do niego czuję, to nie...
To nie...
Nie...
_______________________________
Ok, już na poważnie zaczął się Frans.
Przepraszam, że takie krótkie.
W każdym razie, macie wybór:
Albo codziennie krótkie
Albo co tydzień w hói długie.
Osobiście wolę pierwsze.
To tyle.
Ciao!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro