XXXIII
- Zaczekaj na mnie skarbie, muszę jeszcze porozmawiać z tatą - powiedziała mama, gdy taksówkarz odbierał ode mnie walizkę. Pokiwałam twierdząco głową i oparłam się o drzwi samochodu, a kobieta pobiegła z powrotem do domu. Spojrzałam na swoje dłonie. Ostatnio często się denerwuję i przestaję panować nad przemianą, a żeby jej uniknąć, wbijam paznokcie w skórę.
- Wszystko w porządku? - zapytał młody kierowca podchodząc do mnie.
- Tak - westchnęłam pociągając nosem.
- Pożegnania są bardzo trudne...
- Nawet pan nie wie jak bardzo - mruknęłam lekko się uśmiechając.
- Pa córciu! - usłyszałam głos taty i po chwili mężczyzna pojawił się na ganku, radośnie do mnie machając.
- Pa tatku! - zaszlochałam i podbiegłam do niego, rzucając się doktorkowi na szyję.
- Nie martw się, za niedługo przyjedziesz, zrobimy sobie maraton horrorów... - zaczął wymieniać, gładząc przy tym moje plecy dłonią.
- Tato, jak wrócę, to obiecaj, że zrobisz mi placki ziemniaczane, których tak bardzo nienawidzę - po moich policzkach płynęły wodospady łez i moczyły koszulkę tacie.
- Obiecuję myszko, obiecuję.
- Jedziemy? - usłyszałam głos mamy.
- Jedźcie, jedźcie, bo przegapicie samolot - zaśmiał się doktorek delikatnie odsuwając mnie od siebie.
- Będę tęsknić - zaszlochałam patrząc na niego opuchniętymi od płaczu oczami.
- Ja bardziej - odparł i ucałował mnie w czoło.
***
- Zaczekaj skarbie, zaraz wracam - powiedziała radośnie mama i skierowała się do tablicy z ogłoszeniami. Teraz stałam zupełnie sama w tłumie ludzi, pilnując, żeby nikt mnie nie zadeptał. Rozglądałam się, próbując odwrócić swoją uwagę od natrętnych myśli o wszystkich osobach, które zostawiłam w Beacon Hills. Dlaczego to zrobiłam? Nie zdążyłam się nawet pożegnać z przyjaciółmi ze szkoły... Wróciłam wzrokiem do mamy, która uporczywie przyglądała się wielu ogłoszeniom na raz. Chyba wyczuła, że się na nią patrzę, bo po chwili się odwróciła i uśmiechnęła do mnie pokrzepiająco. Moje oczy się zaszkliły i sama nie wiedziałam co robię.
- Przepraszam - wyszeptałam, po czym puściłam się biegiem w stronę wyjścia z lotniska widząc zdziwioną twarz rodzicielki. Przepychałam się przez gęsty tłum ludzi, co chwila kogoś szturchając lub popychając. Biegłam ile tylko sił w nogach.
- Dokąd ci tak śpieszno? - zapytał ten sam taksówkarz, który nas przywiózł na lotnisko.
- Proszę, zawieź mnie do Beacon Hills - powiedziałam patrząc jak chłopak upija łyk kawy.
- Już się robi - odparł z uśmiechem i zaczął kierować się w stronę zaparkowanej niedaleko taksówki.
***
- Co tak cicho siedzisz? - zapytał, a ja spojrzałam w jego stronę.
- Zamyśliłam się - odpowiedziałam wysilając się na lekki uśmiech.
- Mark - odparł radośnie, zerkając na mnie.
- Maya.
- Przepraszam, że zapytam, ale aż tak bardzo stęskniłaś się za ojcem? Chyba nie bez powodu uciekałabyś z lotniska...
- To dla mnie trudne... Wszystko i wszystkich zostawiłam w Beacon Hills... Wcale nie chciałam lecieć do Londynu...
- Nie powiedziałaś o tym mamie?
- Nie chciałam jej denerwować... To miało być dla mojego dobra.
- Rozumiem...
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy; ja wpatrywałam się w widok za oknem, a Mark patrzył drogi. Pewnie tata już o wszystkim wie... Najgorsze jest to, że zostawiłam na lotnisku walizkę, no ale trudno. Nie było tam zbytnio dużo rzeczy, bo mama mnie wcześniej uprzedzała, że wszystko co potrzebne mam już w Londynie.
***
- To tutaj - odparł dumny z siebie Mark zatrzymując samochód przy wejściu do lasu.
- Ile płacę?
- Nic, kochana... Cieszę się, że mogłem cię poznać - uśmiechnął się do mnie radośnie i puścił oczko.
- No nie żartuj sobie! Trzymaj - powiedziałam wkładając do półeczki przy radiu zwinięte w rulonik pieniądze. - Dziękuję - odparłam z uśmiechem.
- To ja dziękuję, do zobaczenia.
- Pa! - zawołałam trzaskając drzwiami od samochodu i kierując się w stronę leśnej ścieżki pomachałam do kierowcy. Po chwili odjechał, a ja pobiegłam dobrze znanym mi szlakiem. W trakcie biegu przeobraziłam się w swoją wilczą naturę. Nagle poczułam różne zapachy pomieszane ze sobą; zapach trawy, liści, drzew, leśnych zwierząt i... męskich perfum.
Po paru minutach sprintu wbiegłam na polanę, na której woń była mocniejsza. Rozejrzałam się dookoła. Po starym domu Hale'ów nie pozostało nic prócz rozwalonych, drewnianych desek porozrzucanych dosłownie wszędzie. Nagle dostrzegłam dobrze zbudowaną sylwetkę mężczyzny, który spacerował po polanie.
- Derek! - zawołałam i pobiegłam w jego stronę rzucając się na zdziwionego chłopaka, przez co oboje wylądowaliśmy na trawie.
- Maya? Co ty tu... - nie zdążył dokończyć, bo wpiłam się w jego usta, a on oddał pocałunek umieszczając swoje ręce na moich biodrach. Po chwili oderwałam się od szatyna i oparłam swoje czoło o jego.
- Stęskniłam się - powiedziałam czując napływające mi do oczu łzy szczęścia.
- Ale miałaś być na lotnisku... Polecieć do Londynu... - mówił nadal zdziwiony Hale.
- Ale wolałam zostać z tobą idioto - zachichotałam.
- Tylko nie idioto - warknął zmieniając nasze pozycje. Teraz to ja leżałam pod nim.
- Dobrze, idioto - zaśmiałam się, a chłopak złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
***
- I jak mu to powiesz? - dopytywał w czasie drogi do domu.
- Sama nie wiem... Ty mi pomożesz...
- Mam lepszy pomysł - mruknął i ostro skręcił w prawo.
- Derek! Co ty robisz?!
- Jedziemy pierwsze do mnie. Przecież muszę zrobić dobre pierwsze wrażenie na swoim teściu - zachichotałam na jego słowa i delikatnie cmoknęłam Derek'a w policzek.
Weszliśmy do loftu i od razu rzuciłam się na najwygodniejsze na świecie łóżko.
- Wstawaj! - zawołał młodszy Hale rzucając czymś we mnie. Podniosłam się na łokciach i wzięłam do ręki leżącą na mnie czarną, dopasowaną sukienkę ozdobioną na górze cekinami.
- Skąd ty to masz?! - zapytałam oglądając ją z każdej strony ze zdziwieniem.
- Kupiłem... Miałaś ją dostać po powrocie z Londynu, ale ta okazja jest chyba ważniejsza - wyjaśnił układając włosy i psikając się perfumami, które tak bardzo kochałam.
- O mateńko, dziękuję - powiedziałam wstając i podchodząc do niego, po czym objęłam chłopaka rękami. Spojrzałam w lustro na jego skupione odbicie. Mężczyzna walczył właśnie z odstającym kruczoczarnym kosmykiem.
- Dla ciebie wszystko - odpowiedział ze swoim zniewalającym uśmiechem, po czym również objął mnie w talii i złożył pocałunek na czubku mojej głowy. - A teraz idź się ubrać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro