Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVII

- Tak? - zapytałam podając starszemu Hale'owi zeszyt ze zrobionym zadaniem.

- Idealnie, moja droga! - powiedział uśmiechając się zwycięsko i wpatrując w notatki. - A teraz, słońce, powiedz mi, co ci na serduszku leży? - zapytał, a ja westchnęłam zakrywając twarz dłońmi. Czułam na sobie wyczekujący wzrok wilkołaka.

- Ehhh... Jest taka jedna sprawa... - spojrzałam na niego ze smutkiem.

- Chodzi o Derek'a? - zapytał chcąc ułatwić mi wyżalenia.

- Taaaaaak... - zaczęłam niepewnie, chwilę się zastanawiając, co powinnam powiedzieć. - Bo ja... Bardzo go kocham... W życiu nie miałam chłopaka i nie wiedziałam co znaczy słowo "miłość", a kiedy poznałam Derek'a, mój świat obrócił się o 180 stopni... Wczoraj dowiedziałam się, że ma stado składające się z trzech bet. Z ciekawości pojechałam z nim na trening i obserwowałam jak uczy ich podstawowych ciosów. Wszystko był super dopóki... - w tym momencie poczułam gule w gardle i napływające do oczu łzy. - Dopóki jedna z bet, Erica, nie wskoczyła na niego i go nie pocałowała... Niby nic, ale on oddał pocałunek... - pociągnęłam nosem i wytarłam spływającą po moim policzku łzę.

- Hej, kwiatuszku, nie płacz - powiedział spokojnym głosem mężczyzna i otarł kolejną łzę spływającą po drugim policzku. - Derek ma trudny charakter... Jak mi tylko powiedział, że z kimś się spotyka, nie chciałem mu uwierzyć! - powiedział uśmiechając się. - Dzięki tobie naprawdę się zmienił! Wróć, on się całkowicie zmienił! Częściej się uśmiecha, nawet straszenie listonosza, czy dostawcy pizzy już go tak bardzo nie interesuje - zachichotał gładząc mój policzek kciukiem. - A wszystko, dzięki tak niesamowitej osobie jak ty, muchomorku.

- To już koniec Peter. Woli Ericę, a ja nie chce psuć ich związku - westchnęłam wycierając oczy chusteczką, którą podał mi Hale.

***

W szkole, dzień jak co dzień. Na dodatek na biologii źle się poczułam i nie wiem, czy to przez przenikliwy wzrok Erici, która siedziała dwie ławki dalej ode mnie i nie spuszczała wzroku z mojej osoby, czy przez ostatnie zdarzenia... Najwidoczniej za bardzo się tym przejmuję...

- Przepraszam, czy mogę iść do toalety? - zapytałam nauczycielkę, która właśnie omawiała budowę czaszki.

- Oczywiście, proszę - powiedziała z uśmiechem i machnęła ręką w kierunku drzwi. Gdy wychodziłam na korytarz, usłyszałam głos Erici.

- To ja może z nią pójdę! - zawołała blondynka. - Nie wygląda za dobrze - udawała, że bardzo przejmuje się moim stanem. Najszybciej jak mogłam pobiegłam do toalety i zamknęłam się w pierwszej kabinie. Po jakichś dwóch sekundach usłyszałam charakterystyczny odgłos wysokich szpilek.

- Hej Maya, jak się czujesz? - zapytała przesłodzonym głosem. - Wiesz o co mi chodzi...

- Czego ty chcesz? - warknęłam opierając się o białe drzwi.

- Czego ja chcę? Raczej KOGO. Pogódź się z tym, że on cię już nie kocha... - mówiąc to, dziewczyna przejechała ostrym pazurem po drzwiach kabiny. Poczułam jak blondynka sięga do klamki i powoli je otwiera. Jak ja nienawidzę tych zamków, które i tak nic nie dają!

Po chwili pociągnęła mnie za rękę i przyszpiliła do ściany obok lustra. Wpatrywała się w moją przerażoną twarz z wyraźną satysfakcją. Oplotła szponami moją szyję i uniosła całe moje ciało do góry. Przyglądała się jak nie mogę oddychać i uśmiechała się szyderczo. Czy to naprawdę miało się tak skończyć?

- ERICA! - usłyszałam ryk i po chwili opadłam bezwładnie na chłodną kafelkową podłogę.

***

- Co jej się stało?!

- Zaatakowała ją! Zdążyłem w ostatniej chwili! - wszystkie głosy słyszałam jak przez mgłę, nawet ich nie rozpoznając.

- Mogła umrzeć! Nie potrafisz nawet zapanować nad swoim stadem!

- Nie miałem na to wpływu! Myślisz, że mi na niej nie zależy?! - delikatnie otworzyłam oczy mrugając kilka razy. Gdzie ja do cholery jestem?!

- Gdzie ja jestem? - zapytałam zachrypniętym głosem i zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Syknęłam czując narastający ból w karku i na szyi.

- Emm... Chłopaki... Obudziła się - tego głosu nie mogłam nie rozpoznać. Stiles, kochanie ty moje!

- Maya! - zawołał Scott podbiegając do mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że leżę, na jakimś wielkim stole, a obok mnie znajduje się sporych rozmiarów okno, przez które wpadają promienie słoneczne. No jasne! Jestem w lofcie Hale'ów! - Nic ci nie jest? Jak się czujesz? - zadawał pytania w błyskawicznym tempie, na co spojrzałam na niego zdziwiona. Co się tak właściwie stało?

- Ale... Co ja tu właściwie robię? - zapytałam rozmasowując obolały kark.

- Nie pamiętasz? - zdziwione oczy Stiles'a zabłyszczały jak pięciozłotówki.

- A powinnam? - jestem aż tak bardzo stara, że nie pamiętam?!

- Ekhem... Miałaś tak jakby mały wypadek w szkole... - zaczął Scott, ale przerwał mu podchodzący do nas Derek.

- Erica cię zaatakowała - wyjaśnił spuszczając głowę.

***

Zobaczyłam tylko światło reflektorów i poczułam mocne uderzenie, a potem spotkanie z zimnym i wilgotnym asfaltem. Powinnam jednak zostać w lofcie...

- O proszę, kogo my tu mamy - usłyszałam głos kobiety wysiadającej z samochodu. - Pozdrów ode mnie Derek'a - zaśmiała się, a ja poczułam kopnięcie w brzuch. Zwinęłam się z bólu z głośnym syknięciem. Jednak dopiero po chwili poczułam prawdziwy ból. Krzyknęłam i otworzyłam oczy do granic możliwości widząc jak dziewczyna wtapia swoje ostre kły w moją szyję. Dosłownie czułam jak jad zaczyna płynąć w każdej mojej żyle prawie ją wypalając. Podniosłam wzrok na kobietę, żeby zapamiętać jak najwięcej szczegółów z jej wyglądu. Wysoka, szczupła blondynka z wrednym wyrazem twarzy i oczami wpatrującymi się we mnie z nienawiścią.

Tajemnicza dziewczyna odjechała jakieś dwie godziny temu, a ja nadal leżę na zimnym asfalcie i wpatruję się w nocne niebo przepełnione gwiazdami. O dziwo nie czułam już bólu... Ba! Nie czułam go po paru minutach od zadania ran! Może to dlatego, że leżę w bezruchu? O proszę, kolejny samochód, ciekawe czy jego właściciel też mnie zaatakuje...

- Boże Święty! Maya, żyjesz?! - usłyszałam głos Scott'a, więc podniosłam się na łokciach i zaczęłam przyglądać zbliżającej się do mnie osobie. Niestety przez oślepiające światło reflektorów mogłam dostrzec tylko ciemny zarys postaci.

- Tak, nic mi nie jest... - odpowiedziałam zdziwiona, czując się jak nowo narodzona.

- Na pewno? Ludzie nie leżą sobie od tak na drodze! - pomógł mi wstać i dokładnie zeskanował moje ciało, a raczej brudne od krwi ubranie. - Co ci się stało? - zapytał lekko zdenerwowany. Nagle z samochodu wysiadła druga osoba, którą nawet po cieniu bym poznała.

- Wszystko z nią ok? - zapytał Derek podchodząc do nas i bacznie się mi przyglądając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro