Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXV

- Jak mogłem ciebie tak potraktować - usłyszałam szept i poczułam jak ktoś trzyma mnie za rękę. - Jestem cholernym idiotą. Jestem skończonym dupkiem. Nie potrafiłem cię obronić. Dlaczego związałaś się z kimś kto nie potrafi się tobą zaopiekować?

- Bo jesteś moim idiotą - westchnęłam powoli otwierając oczy, czego od razu pożałowałam. Jasne światło lamp szpitalnych zaczęło drażnić moje źrenice. ZARAZ CO?! JESTEM W SZPITALU?!

- Maya - gdy tylko szatyn zobaczył, że się obudziłam, wstał i zbliżył swoją twarz do mojej. - Tak się o ciebie bałem - powiedział kładąc swoją głowę, na mojej klatce piersiowej.

- Wszystko w porządku, wilczku - wyszeptałam gładząc jego kruczoczarne włosy.

- Rozumiem, że teraz możesz nie chcesz mnie znać - powiedział nagle się ode mnie odrywając i puszczając moją rękę. - Dam ci spokój, nie będę cię szukać... - westchnął zaczynając się oddalać. W ostatniej chwili chwyciłam go za nadgarstek.

- Nawet o tym nie myśl - uśmiechnęłam się przyciągając go do siebie i wpijając się w usta zaskoczonego szatyna.

***

Po całej tej akcji ze szpitalem, oczywiście nie obyło się bez powiadomienia mojego taty. Na razie stwierdziłam, że nie powiem mu o Derek'u. Boję się jakby na to zareagował... Wróciłam do domu i szczerze przyznam, że stęskniłam się za tak znienawidzonym przeze mnie zapachem placków ziemniaczanych. Jednak największym zdziwieniem dla mnie, było, to, że wszystkie meble były poprzykrywane folią, a na środku korytarza stała drewniana drabina. Gdzieniegdzie rozrzucone były pudełka z farbą, pędzle i czapki z gazet. Czyżby remont?

- Córcia! Jak dobrze, że jesteś! Stiles cię przywiózł? - zawołał tata wychodząc z kuchni w ubraniach brudnych od farby.

- Emmm... Tak, Stiles... - odpowiedziałam przygryzając dolną wargę i przytulając się do taty.

- Podobno na obozie zaatakowało cię zwierzę z pobliskiej farmy! - zaczął mi się bacznie przyglądać trzymając mnie za ramiona.

- Aaa... Tak, to był... To był... Byk! Wielki, tłusty byk! Tak wiem, byłam nieostrożna... - powiedziałam jąkając się. Został powiadomiony przez mamę Scott'a, która stwierdziła, że na prawdziwą wersję musi jeszcze niestety trochę poczekać.

***

- Pomogę ci - powiedział Derek zabierając ode mnie walizkę i bez trudu wnosząc ją na piętro. Jakąś godzinę temu, tata pojechał do pracy, a z racji tego, że młody Hale jest bardzo uparty, postanowił mi pomóc i nie chciał słyszeć jakiegokolwiek sprzeciwu.

- Naprawdę nie trzeba - westchnęłam idąc za nim po schodach.

Weszliśmy do pokoju i już chciałam zacząć się rozpakowywać, jednak Derek miał inne plany. Oplótł mnie od tyłu rękami w pasie i zaczął składać pocałunki na mojej szyi, uniemożliwiając mi tym samym schylenie się do walizki.

- Zostaw, ja to zrobię - mruknął w skórę na moim karku, po chwili odwracając mnie w swoją stronę. Bardziej przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.

***

- Derek, możesz podać mi ręcznik? - zapytałam wychylając się zza drzwi od łazienki.

- Oczywiście skarbie - odpowiedział ściągając materiał z kaloryfera i podając mi go. Podziękowałam kiwnięciem głowy i zamknęłam drzwi. Rozpuściłam włosy rozczesując je i po chwili stałam już w kabinie prysznicowej, a po moim ciele spływały stróżki ciepłej wody. Syknęłam, gdy woda wdarła się pod opatrunek na brzuchu. Spojrzałam w tamtą stronę i zamarłam widząc, że biały bandaż zaczyna zmieniać kolor na krwistoczerwony. Szybko zakręciłam wodę i pomimo bólu wyszłam z kabiny i stanęłam przed lustrem. Delikatnie odwinęłam bandaż i przyjrzałam się ranie. Z głębokiej pamiątki po scyzoryku zaczęła wypływać szkarłatna ciecz. Szybko założyłam krótkie szorty i za duży t-shirt, by po chwili wyjść z łazienki.

- Emm... Derek... Chyba mam mały problem - powiedziałam przypatrując się szatynowi, który leżąc na łóżku przeglądał coś na telefonie.

- Maya! Ty krwawisz! - zawołał, gdy tylko na mnie spojrzał. Również skierowałam wzrok na swoją bluzkę, na której pojawiała się coraz to większa plama krwi. W sekundzie znalazł się obok mnie i delikatnie objął rękami, tak, że po chwili byłam przez niego niesiona w stronę kuchni. Zwinnie omijał wiadra z farbą oraz porozrzucane na podłodze pędzle, by po chwili znaleźć się w pomieszczeniu, które nie było okryte folią. Posadził mnie na blacie i zaczął przeszukiwać półki w poszukiwaniu apteczki.

- Siedź spokojnie - mruknął biorąc jakieś waciki i wodę dezynfekującą.

- Postaram się... - chłopak najdelikatniej jak potrafił, zaczął oczyszczać ranę, a ja przyglądałam się temu, trzymając bluzkę lekko uniesioną do góry.

Po paru minutach było po wszystkim i mogłam podziwiać dzieło Derek'a. Chłopak nie wyglądał jednak na zadowolonego. Zamyślony opierał się o blat z założonymi rękami.

- Dziękuję - powiedziałam podchodząc do niego i stając na palcach cmoknęłam go w usta.

- To, on ci to zrobił, prawda? - zapytał smutnym tonem patrząc nieobecnym wzrokiem na ścianę.

- Derek... Nie możesz się za to obwiniać...

- Ale... To przez mnie teraz cierpisz - westchnął wpatrując się w moje oczy.

- Wiesz, dla tych wszystkich chwil przeżytych razem z tobą, to było warto.

***

Położyłam się na łóżku z lekkim stęknięciem.

- Wszystko w porządku? - usłyszałam zatroskany głos chłopaka. Odwróciłam się do niego napotykając przy tym dwie zielone patrzałki wlepione we mnie.

- Tak - odpowiedziałam biorąc do ręki telefon. Szatyn westchnął i wtulił się we mnie, kładąc swoją głowę na mojej klatce piersiowej.

- Co tam szukasz? - zapytał widząc, że wpisuję coś w wyszukiwarce.

- Emm... Szukam jakiegoś dobrego korepetytora z fizyki... - wyjaśniłam przeglądając różne ogłoszenia. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.

- Przecież, ja ci mogę wszystko wytłumaczyć! - zaprotestował wyrywając mi telefon z ręki i kładąc go na stolik obok łóżka.

- Nie chcę cię męczyć tym przedmiotem, skoro już skończyłeś szkołę - westchnęłam, gdy ponownie się we mnie wtulił z cichym mruknięciem.

- Nie będzie żadnego korepetytora - powiedział z nutką zazdrości w głosie, na co zachichotałam. Po chwili słyszałam miarowy oddech szatyna, więc zaczęłam bawić się jego miękkimi, kruczoczarnymi włosami rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Miałam tyle pytań, na które nie znałam odpowiedzi...

Czy to już koniec cierpień?

Czy jesteśmy już wszyscy bezpieczni?

Czy teraz będziemy mogli żyć normalnie?

Czy powinnam powiedzieć tacie prawdę?

Czy jutro czasem nie ma kartkówki z chemii?

Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie nad biurkiem. 23.00. Pora iść spać...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro