I
- Hej tato - powiedziałam wchodząc do lecznicy. Położyłam torbę na podłodze, a sama rozsadowiłam się na krześle naprzeciwko lady, gdzie doktorek przeglądał jakieś papiery.
- Hej córcia, o ile pamiętam dzisiaj masz wolne - odparł nie odrywając wzroku od kartki, którą wydobył ze stosu innych.
- Wiem, ale dzisiaj piątek, więc chciałam zapytać czy mogę iść do Lydii...
- Lydii Martin? - tym razem spojrzał na mnie.
- Właśnie do tej.
- No dobra, ale za widoka w domu - pogroził mi palcem, na co zachichotałam.
- Dzięki - odparłam wyciągając zeszyt do matmy. Skoro już tutaj jestem, to zrobię trochę zadania.
Było po szesnastej, kiedy Lydia zadzwoniła, że mogę do niej przyjść. Zabrałam wszystkie swoje rzeczy i żegnając się z tatą całusem w policzek opuściłam lecznicę, uprzednio wpadając na jednego z klientów, którym był wysoki, czarnowłosy i dobrze zbudowany mężczyzna w skórzanej kurtce.
- Przepraszam - powiedzieliśmy jednocześnie, przez co na twarzy faceta pojawił się uśmiech. Przepuścił mnie w drzwiach, na co ja tylko skinęłam głową szeptając ciche „dziękuję" i z lekkim rumieńcem wróciłam do rzeczywistości; przejeżdżających samochodów, biegających dzieci i uczniów wracających ze szkoły. Skierowałam się prosto do domu przyjaciółki, a gdy już byłam przed jego drzwiami wcisnęłam czerwony guziczek, który swoim pojedynczym dźwiękiem oznajmił „ktoś stoi pod drzwiami, idź i otwórz ktosiek nie będzie czekać". Usłyszałam odgłos kroków, a potem klucza przekręcanego w zamku i po chwili zobaczyłam Lydię.
- Hejka! - zawołała wybiegając z domu i od razu mnie tuląc, co odwzajemniłam.
- No hej, dzisiaj ciebie w szkole nie było, a to przecież niedopuszczalne! - zachichotałyśmy.
- Jakoś tak wyszło - odpowiedziała i weszłyśmy do środka. Niektórzy powiedzieli by, że jej dom jest SŁODKI, ale według mnie jedyne słowo jakie może go określić to PRZEPYCH. Dom Martin różni się od mojego całkowicie; w moim nadal są stare panele na niektórych ścianach, podłodze i suficie, ale tata planuje remont, więc postaram się go namówić na usunięcie tego DREWNA. Ponadto stare i wyblakłe tapety odchodzą w niektórych miejscach, przez co odkrywają prawdziwy wygląd ścian. Drzwi skrzypią tak samo jak schody, więc skradanie się nie wchodzi w grę. O czym zapomniałam? A tak! W całym domu roznosi się zapach placków ziemniaczanych... Osobiście ich nie lubię, ale tata za nimi szaleje, więc przypuszczam, że odpowiada mu ten zapach, którym jest przesiąknięty cały dom.
- Piątek, piąteczek, piątunio! - zawołała dziewczyna z szerokim uśmiechem na twarzy. Skierowałyśmy się na podwórko, gdzie rozciągał się ogromny basen, przy którym znajdowały się leżaki oraz stolik, na którym poustawiane były słodkie napoje chłodzące i mini przekąski.
- No to co? Dzisiaj się opalamy nie? - zachichotała kładąc się na jeden z leżaków.
- No oczywiście, a jakby inaczej - dodałam siadając na drugi. Nasmarowałyśmy się kremem i rozkoszowały promieniami słońca.
***
- Jest idealnie! - powiedziałam obracając się na plecy.
- Jak zawsze - odpowiedziała Lydia biorąc do ręki ciasteczko z kremem. Nagle usłyszałam cichy dźwięk dochodzący z mojej torby. Szybko wyjęłam z niej telefon, by sprawdzić wiadomość, która jak się okazało była od mojego taty.
„Córciu, jakbyś mogła wyjść wcześniej od Lydii i wstąpić do sklepu po kakao to byłbym ci bardzo wdzięczny."
- Yyy... Lydia ja się muszę zbierać - powiedziałam patrząc na nią.
- Tak szybko?
- No... Ej właśnie, która jest godzina? - spojrzałam na zegar w telefonie. Była osiemnasta trzydzieści.
- Odrobimy w weekend - puściła mi oczko, po czym obie wstałyśmy. Dziewczyna mnie pożegnała długim przytulasem i odprowadziła do wyjścia.
Włożyłam słuchawki do uszu włączając kolejny kawałek na mojej playliście i ruszyłam w stronę sklepu. Droga, którą miałam zamiar pokonać nie była za długa, ale nie była też krótka i zajęła mi 20 minut.
W LECZNICY (ZARAZ PO WYJŚCIU DZIEWCZYNY)
Uśmiechnięty Derek podszedł do lady, przy której stał doktor Deaton i przeglądał jakieś papiery.
- Cześć, mam do ciebie sprawę... - zaczął mężczyzna, lecz po krótkim namyśle dodał - a w sumie to nawet dwie.
- Może przejdźmy do gabinetu - zasugerował doktor patrząc podejrzanym wzrokiem na chudą staruszkę z rudym kotem na rękach, która dopiero co weszła przez drzwi. Deaton otworzył „drzwiczki w ladzie", więc Derek wszedł przez nie i skierował się do wcześniej wskazanego pomieszczenia.
- Dzień dobry doktorze - powiedziała chrypliwym głosem staruszka. - Pimpusiowi znowu coś dolega - mówiąc to postawiła dość grubego kota przed lekarzem.
- Zobaczmy... Jakie objawy?
- Jakieś dziwne bełkoty mu z brzucha dochodzą... Pomoże mu pan?
- Oczywiście. Zaraz zobaczymy co go dręczy - mówiąc to wziął kota na ręce. - Proszę się zgłosić po pupila za dwie godziny. Jakby coś się zmieniło to zadzwonię do pani.
- Dziękuję panu! Jest pan niezwykły! - zawołała uśmiechając się przez co jej oczy jeszcze bardziej się zmniejszyły. Zabrała swoją staromodną torebkę i wyszła z lecznicy, a doktor skierował się do gabinetu, w którym czekał na niego Derek oparty o blat. Trzymał w ręce strzykawkę z narkozą i przyglądał się jej zafascynowany.
- Co cię do mnie sprowadza? - zapytał weterynarz kładąc kota na stół operacyjny.
- Zbliża się pełnia.
- Wiem - zaczął badać brzuch kota, który zaczął cicho pomrukiwać.
- To będzie pierwsza pełnia Scott'a, myślisz, że sobie poradzi?
- Od tego ma ciebie - po tych słowach podszedł do Dereka i zabrał mu strzykawkę, po czym delikatnie wbił ją kotu.
- Nie będę go niańczył...
- To potem będziesz mieć kogoś na sumieniu, jeśli chłopak nad sobą nie zapanuje - odwrócił się w jego stronę głaszcząc zwierzę. - Miałeś jeszcze drugą sprawę, nie?
- Tak... Kim była ta dziewczyna wychodząca z lecznicy?
- To była moja córka, Maya - westchnął. - Dlaczego pytasz?
- Wygląda na całkiem fajną - odparł uśmiechając się cwaniacko.
- Nie wolno ci się do niej zbliżać. Już wystarczająco dużo przeszła w życiu... - po raz kolejny westchnął, a oczy Derek'a zabłysły z zaciekawienia.
- Dużo? - zapytał unosząc jedną brew do góry.
- Ona nie jest moja biologiczną córką... Nawet o tym nie wie...
W SKLEPIE
Mijałam kolejne regały w poszukiwaniu kakao, które jak na złość nie chciało się pokazać moim oczom. Westchnęłam i po raz kolejny spojrzałam na regał z przyprawami i sypkimi rzeczami. Skanowałam go od góry do dołu i wreszcie dostrzegłam mój cel. Niestety znajdował się on na ostatniej półce, która była zarazem najwyższą ze wszystkich. Dlaczego ja muszę być taka niska? Dobra, „trzeba do tego podejść z mózgiem", jak to mawia Stiles. Podeszłam bliżej do regału nie spuszczając celu z oczu i... zaczęłam podskakiwać jak głupia, próbując ściągnąć kakao z półki. Gdy za trzecia próbą się nie udało, westchnęłam i skrzyżowałam ręce na piersiach. Rozejrzałam się, ale w sklepie byłam tylko ja i sprzedawczyni niewiele wyższa ode mnie. Podniosłam się na palcach i wyciągnęłam prawą rękę najwyżej jak potrafiłam. Nie sięgałam nawet do krawędzi metalowej półki, a co dopiero do produktu. Nagle zauważyłam, że czyjaś ręka również sięga po ten sam produkt, więc odwróciłam głowę i... ujrzałam tego samego gościa, co był dzisiaj w lecznicy. Mój wybawiciel uśmiechnął się podając mi produkt. Skubaniec, nawet się nie wysilił, żeby dosięgnąć do półki.
- Znowu się spotykamy - powiedział wpatrując się w moje oczy.
- Albo mnie śledzisz - odparłam, ale pomimo to również posłałam mu uśmiech.
- Wolałbym to nazwać przypadkiem... - zmrużył oczy zamyślony. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Jestem Derek Hale - wyciągnął rękę w moją stronę.
- Maya Deaton - uścisnęłam jego wielgachną łapę, która była chyba dwa razy większa od mojej. Pomiędzy nami zapadła na chwilę niezręczna cisza, którą postanowiłam przerwać.
- Taaa, to ja może pójdę już... - powiedziałam przygryzając dolną wargę i masując się po przedramieniu lewej ręki. Odwróciłam się w celu poszukania jeszcze jakiegoś soku na drogę.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - powiedział Derek, na co mimowolnie się uśmiechnęłam i skierowałam na drugą stronę regału. Wybrałam sok pomarańczowy i podeszłam do kasy. Kobieta uśmiechała się do mnie ciepło. Po chwili do kasy podszedł również Derek z paczką chipsów w ręce.
- Uznać to za kolejne spotkanie? - zapytał uśmiechając się cwaniacko.
- Ja bym je zaliczyła do wcześniejszego - powiedziałam przygryzając dolną wargę w „zamyśleniu".
- 5.20 - powiedziała kasjerka. Już chciałam jej podać daną kwotę, ale przeszkodził mi nie kto inny jak Derek.
- Ja zapłacę - posłał kasjerce uśmiech, a mi puścił oczko.
- Chyba śnisz.
- No chciałbym o tobie - jego odpowiedz mnie zamurowała co cwaniak wykorzystał i szybko zapłacił. Zgromiłam go spojrzeniem mordercy, na co zachichotał. Wzięłam zakupy nie spuszczając wzroku z chłopaka, który był szczęśliwy jakby wygrał milion w zdrapce. Wyszliśmy ze sklepu razem, no bo w sumie to nie miałam wyboru - jak Draco Malfoy... Niebo było nieco zachmurzone, przez co przestraszyłam się, że nie zdążę przed deszczem.
- Może cię podwieźć? - zapytał wyciągając z kieszeni spodni kluczyki. Nie minęła sekunda, a światła czarnego Camaro zamrugały. Pierwsze co sobie pomyślałam to „Ło gościu, jaka bryka! Z chęcią się z tobą zabiorę!", ale nie. Było to trochę podejrzane...
- Nie, dzięki i tak już dużo dla mnie zrobiłeś - zgrabnie odmówiłam z uśmiechem na twarzy.
- Na pewno? Przecież to żaden problem!
- Przejdę się - mówiąc to chciałam zrobić pierwszy krok i poczułam dwie krople zimnej wody na swojej skórze. Po sekundzie rozpadało się już na dobre, więc stanęłam pod daszkiem przy wejściu do sklepu, a obok mnie Derek, który wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
- Co w tym takiego śmiesznego? - zapytałam zdziwiona.
- Teraz, to już nie masz wyboru - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym: POWAŻNIE GOŚCIU?!.
- Dobra niech ci będzie - westchnęłam, a on wykonał zwycięski gest ręką. Podbiegliśmy do samochodu i oczywiście chłopak musiał być „gentlemanem", więc pierwsze otworzył mi drzwi, a potem sam podbiegł do tych od strony kierowcy. Gdy tylko wsiadł do auta, spojrzał do lusterka i przeczesał swoje ciemne włosy, tak, że mokra grzywka była praktycznie cała do góry.
- No to możemy jechać - już myślałam, że zaklaska w dłonie z radości, czego niestety nie uczynił, tylko z uśmiechem odpalił silnik, który zawarczał. Po chwili jechaliśmy jezdnią rozbryzgując wszystkie mijane przez nas kałuże. - Opowiedz mi coś o sobie.
- Dlaczego? Jestem aż tak interesująca?
- Chciałbym cię lepiej poznać.
- No dobra... Znasz mojego tatę?
- Doktora Deaton'a? Oczywiście, dość często go odwiedzam.
- No to ja dorabiam sobie u niego w lecznicy, wraz z moim przyjacielem Scott'em. Jesteśmy w tym samym wieku i mamy parę wspólnych lekcji. Przykładowo siedzę z nim na chemii - spojrzałam na chłopaka, który nie spuszczał wzroku z jezdni.
- Tylko tyle? - zapytał z miną smutnego szczeniaczka.
- A co chciałbyś jeszcze o mnie wiedzieć?
- Ulubiony kolor? Kwiaty? Zwierzę? Hobby? - zaczął wymieniać spoglądając na mnie.
- Hmmm... niebieski, róże, wilk, taniec - odpowiedziałam ze zwycięskim uśmiechem. Derek pokiwał głową z dezaprobatą.
- To teraz ty o sobie! - spojrzałam na niego zaciekawiona wyczekując odpowiedzi.
- No dobra... W sumie to co by tutaj o mnie można było powiedzieć... Mieszkam sam, często odwiedzam twojego ojca za sprawą „biznesu" jeśli tak to można by określić... Znam Scott'a bardzo dobrze... I nie umiem gotować - na ostatnie zdanie zachichotałam. Nagle poczułam, że się zatrzymujemy i o dziwo stwierdziłam, że przecież nie podałam mu drogi do swojego domu...
- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - zapytałam lekko przerażona.
- Spokojnie, odwiedzałem twojego ojca, więc wiem - powiedział odwracając się w moją stronę. Powoli przestawało padać, więc pozbierałam swoje „dwie" rzeczy i wyszłam z samochodu.
- Dziękuję - posłałam mu uśmiech.
- Drobiazg - odparł. Zamknęłam drzwi od samochodu i skierowałam się w stronę tych od domu czując na sobie wzrok szatyna. Wyjęłam z torby klucze i otwierając drzwi odwróciłam się do czarnego Camaro i pomachałam Derekowi, po czym weszłam do mieszkania. Dopiero, gdy znalazłam się w kuchni usłyszałam, że samochód odjeżdża.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro