Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

- Hej tato - powiedziałam wchodząc do lecznicy. Położyłam torbę na podłodze, a sama rozsadowiłam się na krześle naprzeciwko lady, gdzie doktorek przeglądał jakieś papiery.

- Hej córcia, o ile pamiętam dzisiaj masz wolne - odparł nie odrywając wzroku od kartki, którą wydobył ze stosu innych.

- Wiem, ale dzisiaj piątek, więc chciałam zapytać czy mogę iść do Lydii...

- Lydii Martin? - tym razem spojrzał na mnie.

- Właśnie do tej.

- No dobra, ale za widoka w domu - pogroził mi palcem, na co zachichotałam.

- Dzięki - odparłam wyciągając zeszyt do matmy. Skoro już tutaj jestem, to zrobię trochę zadania.

Było po szesnastej, kiedy Lydia zadzwoniła, że mogę do niej przyjść. Zabrałam wszystkie swoje rzeczy i żegnając się z tatą całusem w policzek opuściłam lecznicę, uprzednio wpadając na jednego z klientów, którym był wysoki, czarnowłosy i dobrze zbudowany mężczyzna w skórzanej kurtce.

- Przepraszam - powiedzieliśmy jednocześnie, przez co na twarzy faceta pojawił się uśmiech. Przepuścił mnie w drzwiach, na co ja tylko skinęłam głową szeptając ciche „dziękuję" i z lekkim rumieńcem wróciłam do rzeczywistości; przejeżdżających samochodów, biegających dzieci i uczniów wracających ze szkoły. Skierowałam się prosto do domu przyjaciółki, a gdy już byłam przed jego drzwiami wcisnęłam czerwony guziczek, który swoim pojedynczym dźwiękiem oznajmił „ktoś stoi pod drzwiami, idź i otwórz ktosiek nie będzie czekać". Usłyszałam odgłos kroków, a potem klucza przekręcanego w zamku i po chwili zobaczyłam Lydię.

- Hejka! - zawołała wybiegając z domu i od razu mnie tuląc, co odwzajemniłam.

- No hej, dzisiaj ciebie w szkole nie było, a to przecież niedopuszczalne! - zachichotałyśmy.

- Jakoś tak wyszło - odpowiedziała i weszłyśmy do środka. Niektórzy powiedzieli by, że jej dom jest SŁODKI, ale według mnie jedyne słowo jakie może go określić to PRZEPYCH. Dom Martin różni się od mojego całkowicie; w moim nadal są stare panele na niektórych ścianach, podłodze i suficie, ale tata planuje remont, więc postaram się go namówić na usunięcie tego DREWNA. Ponadto stare i wyblakłe tapety odchodzą w niektórych miejscach, przez co odkrywają prawdziwy wygląd ścian. Drzwi skrzypią tak samo jak schody, więc skradanie się nie wchodzi w grę. O czym zapomniałam? A tak! W całym domu roznosi się zapach placków ziemniaczanych... Osobiście ich nie lubię, ale tata za nimi szaleje, więc przypuszczam, że odpowiada mu ten zapach, którym jest przesiąknięty cały dom.

- Piątek, piąteczek, piątunio! - zawołała dziewczyna z szerokim uśmiechem na twarzy. Skierowałyśmy się na podwórko, gdzie rozciągał się ogromny basen, przy którym znajdowały się leżaki oraz stolik, na którym poustawiane były słodkie napoje chłodzące i mini przekąski.

- No to co? Dzisiaj się opalamy nie? - zachichotała kładąc się na jeden z leżaków.

- No oczywiście, a jakby inaczej - dodałam siadając na drugi. Nasmarowałyśmy się kremem i rozkoszowały promieniami słońca.

***

- Jest idealnie! - powiedziałam obracając się na plecy.

- Jak zawsze - odpowiedziała Lydia biorąc do ręki ciasteczko z kremem. Nagle usłyszałam cichy dźwięk dochodzący z mojej torby. Szybko wyjęłam z niej telefon, by sprawdzić wiadomość, która jak się okazało była od mojego taty.

„Córciu, jakbyś mogła wyjść wcześniej od Lydii i wstąpić do sklepu po kakao to byłbym ci bardzo wdzięczny."

- Yyy... Lydia ja się muszę zbierać - powiedziałam patrząc na nią.

- Tak szybko?

- No... Ej właśnie, która jest godzina? - spojrzałam na zegar w telefonie. Była osiemnasta trzydzieści.

- Odrobimy w weekend - puściła mi oczko, po czym obie wstałyśmy. Dziewczyna mnie pożegnała długim przytulasem i odprowadziła do wyjścia.

Włożyłam słuchawki do uszu włączając kolejny kawałek na mojej playliście i ruszyłam w stronę sklepu. Droga, którą miałam zamiar pokonać nie była za długa, ale nie była też krótka i zajęła mi 20 minut.

W LECZNICY (ZARAZ PO WYJŚCIU DZIEWCZYNY)

Uśmiechnięty Derek podszedł do lady, przy której stał doktor Deaton i przeglądał jakieś papiery.

- Cześć, mam do ciebie sprawę... - zaczął mężczyzna, lecz po krótkim namyśle dodał - a w sumie to nawet dwie.

- Może przejdźmy do gabinetu - zasugerował doktor patrząc podejrzanym wzrokiem na chudą staruszkę z rudym kotem na rękach, która dopiero co weszła przez drzwi. Deaton otworzył „drzwiczki w ladzie", więc Derek wszedł przez nie i skierował się do wcześniej wskazanego pomieszczenia.

- Dzień dobry doktorze - powiedziała chrypliwym głosem staruszka. - Pimpusiowi znowu coś dolega - mówiąc to postawiła dość grubego kota przed lekarzem.

- Zobaczmy... Jakie objawy?

- Jakieś dziwne bełkoty mu z brzucha dochodzą... Pomoże mu pan?

- Oczywiście. Zaraz zobaczymy co go dręczy - mówiąc to wziął kota na ręce. - Proszę się zgłosić po pupila za dwie godziny. Jakby coś się zmieniło to zadzwonię do pani.

- Dziękuję panu! Jest pan niezwykły! - zawołała uśmiechając się przez co jej oczy jeszcze bardziej się zmniejszyły. Zabrała swoją staromodną torebkę i wyszła z lecznicy, a doktor skierował się do gabinetu, w którym czekał na niego Derek oparty o blat. Trzymał w ręce strzykawkę z narkozą i przyglądał się jej zafascynowany.

- Co cię do mnie sprowadza? - zapytał weterynarz kładąc kota na stół operacyjny.

- Zbliża się pełnia.

- Wiem - zaczął badać brzuch kota, który zaczął cicho pomrukiwać.

- To będzie pierwsza pełnia Scott'a, myślisz, że sobie poradzi?

- Od tego ma ciebie - po tych słowach podszedł do Dereka i zabrał mu strzykawkę, po czym delikatnie wbił ją kotu.

- Nie będę go niańczył...

- To potem będziesz mieć kogoś na sumieniu, jeśli chłopak nad sobą nie zapanuje - odwrócił się w jego stronę głaszcząc zwierzę. - Miałeś jeszcze drugą sprawę, nie?

- Tak... Kim była ta dziewczyna wychodząca z lecznicy?

- To była moja córka, Maya - westchnął. - Dlaczego pytasz?

- Wygląda na całkiem fajną - odparł uśmiechając się cwaniacko.

- Nie wolno ci się do niej zbliżać. Już wystarczająco dużo przeszła w życiu... - po raz kolejny westchnął, a oczy Derek'a zabłysły z zaciekawienia.

- Dużo? - zapytał unosząc jedną brew do góry.

- Ona nie jest moja biologiczną córką... Nawet o tym nie wie...

W SKLEPIE

Mijałam kolejne regały w poszukiwaniu kakao, które jak na złość nie chciało się pokazać moim oczom. Westchnęłam i po raz kolejny spojrzałam na regał z przyprawami i sypkimi rzeczami. Skanowałam go od góry do dołu i wreszcie dostrzegłam mój cel. Niestety znajdował się on na ostatniej półce, która była zarazem najwyższą ze wszystkich. Dlaczego ja muszę być taka niska? Dobra, „trzeba do tego podejść z mózgiem", jak to mawia Stiles. Podeszłam bliżej do regału nie spuszczając celu z oczu i... zaczęłam podskakiwać jak głupia, próbując ściągnąć kakao z półki. Gdy za trzecia próbą się nie udało, westchnęłam i skrzyżowałam ręce na piersiach. Rozejrzałam się, ale w sklepie byłam tylko ja i sprzedawczyni niewiele wyższa ode mnie. Podniosłam się na palcach i wyciągnęłam prawą rękę najwyżej jak potrafiłam. Nie sięgałam nawet do krawędzi metalowej półki, a co dopiero do produktu. Nagle zauważyłam, że czyjaś ręka również sięga po ten sam produkt, więc odwróciłam głowę i... ujrzałam tego samego gościa, co był dzisiaj w lecznicy. Mój wybawiciel uśmiechnął się podając mi produkt. Skubaniec, nawet się nie wysilił, żeby dosięgnąć do półki.

- Znowu się spotykamy - powiedział wpatrując się w moje oczy.

- Albo mnie śledzisz - odparłam, ale pomimo to również posłałam mu uśmiech.

- Wolałbym to nazwać przypadkiem... - zmrużył oczy zamyślony. Pokręciłam głową z dezaprobatą.

- Jestem Derek Hale - wyciągnął rękę w moją stronę.

- Maya Deaton - uścisnęłam jego wielgachną łapę, która była chyba dwa razy większa od mojej. Pomiędzy nami zapadła na chwilę niezręczna cisza, którą postanowiłam przerwać.

- Taaa, to ja może pójdę już... - powiedziałam przygryzając dolną wargę i masując się po przedramieniu lewej ręki. Odwróciłam się w celu poszukania jeszcze jakiegoś soku na drogę.

- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - powiedział Derek, na co mimowolnie się uśmiechnęłam i skierowałam na drugą stronę regału. Wybrałam sok pomarańczowy i podeszłam do kasy. Kobieta uśmiechała się do mnie ciepło. Po chwili do kasy podszedł również Derek z paczką chipsów w ręce.

- Uznać to za kolejne spotkanie? - zapytał uśmiechając się cwaniacko.

- Ja bym je zaliczyła do wcześniejszego - powiedziałam przygryzając dolną wargę w „zamyśleniu".

- 5.20 - powiedziała kasjerka. Już chciałam jej podać daną kwotę, ale przeszkodził mi nie kto inny jak Derek.

- Ja zapłacę - posłał kasjerce uśmiech, a mi puścił oczko.

- Chyba śnisz.

- No chciałbym o tobie - jego odpowiedz mnie zamurowała co cwaniak wykorzystał i szybko zapłacił. Zgromiłam go spojrzeniem mordercy, na co zachichotał. Wzięłam zakupy nie spuszczając wzroku z chłopaka, który był szczęśliwy jakby wygrał milion w zdrapce. Wyszliśmy ze sklepu razem, no bo w sumie to nie miałam wyboru - jak Draco Malfoy... Niebo było nieco zachmurzone, przez co przestraszyłam się, że nie zdążę przed deszczem.

- Może cię podwieźć? - zapytał wyciągając z kieszeni spodni kluczyki. Nie minęła sekunda, a światła czarnego Camaro zamrugały. Pierwsze co sobie pomyślałam to „Ło gościu, jaka bryka! Z chęcią się z tobą zabiorę!", ale nie. Było to trochę podejrzane...

- Nie, dzięki i tak już dużo dla mnie zrobiłeś - zgrabnie odmówiłam z uśmiechem na twarzy.

- Na pewno? Przecież to żaden problem!

- Przejdę się - mówiąc to chciałam zrobić pierwszy krok i poczułam dwie krople zimnej wody na swojej skórze. Po sekundzie rozpadało się już na dobre, więc stanęłam pod daszkiem przy wejściu do sklepu, a obok mnie Derek, który wybuchł niekontrolowanym śmiechem.

- Co w tym takiego śmiesznego? - zapytałam zdziwiona.

- Teraz, to już nie masz wyboru - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym: POWAŻNIE GOŚCIU?!.

- Dobra niech ci będzie - westchnęłam, a on wykonał zwycięski gest ręką. Podbiegliśmy do samochodu i oczywiście chłopak musiał być „gentlemanem", więc pierwsze otworzył mi drzwi, a potem sam podbiegł do tych od strony kierowcy. Gdy tylko wsiadł do auta, spojrzał do lusterka i przeczesał swoje ciemne włosy, tak, że mokra grzywka była praktycznie cała do góry.

- No to możemy jechać - już myślałam, że zaklaska w dłonie z radości, czego niestety nie uczynił, tylko z uśmiechem odpalił silnik, który zawarczał. Po chwili jechaliśmy jezdnią rozbryzgując wszystkie mijane przez nas kałuże. - Opowiedz mi coś o sobie.

- Dlaczego? Jestem aż tak interesująca?

- Chciałbym cię lepiej poznać.

- No dobra... Znasz mojego tatę?

- Doktora Deaton'a? Oczywiście, dość często go odwiedzam.

- No to ja dorabiam sobie u niego w lecznicy, wraz z moim przyjacielem Scott'em. Jesteśmy w tym samym wieku i mamy parę wspólnych lekcji. Przykładowo siedzę z nim na chemii - spojrzałam na chłopaka, który nie spuszczał wzroku z jezdni.

- Tylko tyle? - zapytał z miną smutnego szczeniaczka.

- A co chciałbyś jeszcze o mnie wiedzieć?

- Ulubiony kolor? Kwiaty? Zwierzę? Hobby? - zaczął wymieniać spoglądając na mnie.

- Hmmm... niebieski, róże, wilk, taniec - odpowiedziałam ze zwycięskim uśmiechem. Derek pokiwał głową z dezaprobatą.

- To teraz ty o sobie! - spojrzałam na niego zaciekawiona wyczekując odpowiedzi.

- No dobra... W sumie to co by tutaj o mnie można było powiedzieć... Mieszkam sam, często odwiedzam twojego ojca za sprawą „biznesu" jeśli tak to można by określić... Znam Scott'a bardzo dobrze... I nie umiem gotować - na ostatnie zdanie zachichotałam. Nagle poczułam, że się zatrzymujemy i o dziwo stwierdziłam, że przecież nie podałam mu drogi do swojego domu...

- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - zapytałam lekko przerażona.

- Spokojnie, odwiedzałem twojego ojca, więc wiem - powiedział odwracając się w moją stronę. Powoli przestawało padać, więc pozbierałam swoje „dwie" rzeczy i wyszłam z samochodu.

- Dziękuję - posłałam mu uśmiech.

- Drobiazg - odparł. Zamknęłam drzwi od samochodu i skierowałam się w stronę tych od domu czując na sobie wzrok szatyna. Wyjęłam z torby klucze i otwierając drzwi odwróciłam się do czarnego Camaro i pomachałam Derekowi, po czym weszłam do mieszkania. Dopiero, gdy znalazłam się w kuchni usłyszałam, że samochód odjeżdża.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro